Mój przyszły teść to naprawdę trudny człowiek. Sprawiał, że nasze życie było nieznośne i niemal doprowadził do rozpadu naszego związku.
Powszechnie uważa się, że to teściowe są prawdziwym utrapieniem dla synowych. Ciągle się mieszają, zawsze wiedzą lepiej i oczywiście są przekonane, że tylko one potrafią zapewnić szczęście swoim pociechom. Ale u mnie sytuacja wyglądała zupełnie inaczej.
Od początku miałam bardzo dobry kontakt z mamą Marcina
Powiedziałabym, że nawet lepszy niż z moją własną mamą. Teresa to uosobienie życzliwości, szacunku i pozytywnego nastawienia. Zawsze szanowała zdanie innych i nikomu nie wtrącała się do życia. Dawała każdemu przestrzeń na samodzielne decyzje i prawo do niepowodzeń.
Teść wszystko wiedział lepiej
Ale z tym jej małżonkiem to zupełnie inna historia! No niezły typ, nie ma co. Ciągle musiał postawić na swoim i oczekiwał, że inni będą tańczyć, jak im zagra. Kiedy syn sprowadził swoje pierwsze auto, żeby pokazać je tacie, od razu zaczął drzeć się z okna, że to totalny złom. W końcu dla niego istnieją tylko samochody prosto z Niemiec!
Gdy zdecydowaliśmy się na zakup własnego mieszkania, ojciec Marcina ciągle do nas telefonował, usilnie namawiając, abyśmy za żadne skarby nie decydowali się na zaciągnięcie kredytu hipotecznego, a zamiast tego skorzystali z jego pomocy finansowej. Od samego początku przeczuwałam, że to nie najlepsza opcja i próbowałam przekonać mojego partnera, że mimo potencjalnie korzystniejszych warunków, takie rozwiązanie na zawsze uzależni nas od jego wścibskiego i despotycznego tatusia.
Wybuchła awantura
Marcin mi przytaknął. Dobrze, że temperamentem wdał się w matkę i stroni od kłótni. Kiedy jednak tylko przekazał tacie, iż nie przyjmiemy jego hojnej propozycji, ojciec dosłownie dostał furii i zrobił mojemu przyszłemu mężowi ostrą scenę.
– Na bank to pomysł tej twojej Madzi! – bez ogródek wydarł się przy stole w trakcie rodzinnego posiłku w niedzielę.
Kompletnie miał gdzieś fakt, że jestem tuż obok, a on gada o mnie jakbym była nieobecna, w dodatku takie rzeczy. Marcin nie potrafił stanąć w mojej obronie. W bezpośrednich starciach z ojcem czuł się słabo. Wolał siedzieć cicho i później w czterech ścianach przepraszać mnie za to, jak się zachował jego stary.
– Musimy po prostu trochę odpuścić, nie odwiedzać ich tak często i starać się go unikać – rzucił, kiedy po popisie przyszłego teścia ryczałam jak bóbr w aucie.
Brzmiało to z sensem, ale nie udało nam się wcielić tego w życie.
Teść został wdowcem
Po dwóch miesiącach dostaliśmy tragiczną wiadomość, która dosłownie zwaliła nas z nóg.
Mama Marcina dowiedziała się o chorobie nowotworowej. Niestety, zdiagnozowano u niej raka w zaawansowanym stadium. Podjęliśmy wszelkie możliwe starania, konsultowaliśmy jej przypadek u czołowych specjalistów w dziedzinie onkologii, a nawet zorganizowaliśmy wyjazd mamy na leczenie za granicą, do kliniki w Niemczech. Mimo to, nowotwór okazał się zbyt agresywny. Gdy Teresa zmarła, tata Marcina całą swoją uwagę i energię skoncentrował na swoim jedynym synu. Dosłownie zaczął do nas przychodzić bez zapowiedzi i zaproszenia!
Próbował nami rządzić
– Słuchaj, młody. Weź Magdę i zamieszkajcie tutaj ze mną. Po co macie się gnieździć gdzieś indziej, jak tutaj jest tyle miejsca. Mnie już ta pustka doprowadza do szału. Zaraz mi się od tego jakieś choróbsko przyczepi i tyle będzie ze mnie – ojciec bezwstydnie próbował zrobić Marcinowi wodę z mózgu.
Mój ukochany znajdował się w rozterce. Choć doskonale zdawał sobie sprawę, że mieszkanie razem z tatą to kiepski pomysł, to współczuł swojemu rodzicielowi. Na domiar złego teść opowiadał nam bajki o kasie, którą dałoby się zaoszczędzić dzięki takiemu rozwiązaniu.
– Wy zamieszkacie się u mnie, a własne mieszkanie wystawicie na wynajem i kredyt sam się spłaci – marudził. – Ja od was nawet grosza nie wezmę.
Poruszaliśmy ten temat wiele razy, sprzeciwiałam się z całych sił, miałam świadomość, że to zrujnuje naszą relację, ale mimo wszystko Tadek postawił na swoim.
Niecałe sześć miesięcy po tym, jak odeszła Teresa, zamieszkaliśmy w rodzinnym domu mojego ukochanego. O podjęciu tej decyzji przesądził rzekomy stan przedzawałowy Tadeusza, z którym karetka zabrała go do szpitala.
– Dziecko, nie martw się o starego ojca, realizuj własne marzenia, ze mnie i tak już nic dobrego nie będzie – mówił do Marcina, klepiąc go po głowie, leżąc na szpitalnym łóżku.
To był zły pomysł
Efekty manipulacji Tadka pojawiły się niemal natychmiast. Dosłownie w momencie, gdy tylko przekroczyliśmy próg mieszkania z bagażami, tata nagle odzyskał wigor. Aż trudno uwierzyć skąd w nim tyle werwy, bo dosłownie wszędzie go było widać! Latał po całym domu, instruował nas jak i gdzie mamy się wypakowywać, który pokój zająć jako sypialnię, a mnie kazał wziąć się za szykowanie jedzenia.
W następnych tygodniach sytuacja wcale się nie poprawiła. Tata próbował ustalić, w jakim towarzystwie i miejscu przebywamy.
– Nie chodzi o to, żebym was pilnował – mówił z nieszczerym uśmiechem. – Ale mieszkając razem, człowiek po prostu się przejmuje osobami mieszkającymi pod jednym dachem.
Robiłam co mogłam, żeby znosić to nieustanne wtykanie nosa w nasze sprawy, ale z biegiem czasu przychodziło mi to z coraz większym trudem. Ciągle mną kierował, pouczał jak mam postępować. Nieraz zdarzało się, że wprost mnie obrażał i niby żartem stwierdził, że kiepska będzie ze mnie żona.
Złość we mnie narastała i wiedziałam, że lada moment nie wytrzymam. Jeśli do tego dojdzie, to mój związek też się posypie i nie będzie czego ratować. Mój facet kompletnie nie potrafił poradzić sobie z własnym tatą. Wybrał taktykę milczenia i omijania go szerokim łukiem. Nie umknęło mojej uwadze również to, że zaczął spędzać więcej czasu w robocie.
Musiałam coś zrobić
Zwyczajnie się bałam, że jeżeli ta sytuacja będzie trwać w nieskończoność, nasze drogi się rozejdą.
Pewnego dnia, idąc do domu z pracy, dostrzegłam starsze małżeństwo, które czule trzymając się za ręce, przekraczało próg knajpki. Olśnienie! Przecież Tadkowi brakuje kobiecego towarzystwa! Tak naprawdę, choć skończył już siedemdziesiąt lat, wciąż prezentuje się nieźle: jest wysportowany, dba o siebie, ma sporo kasy…
Razem z Marcinem zdecydowaliśmy, że pora zadbać o tatę i jego zdrowie
– Powinniśmy pomyśleć o wysłaniu go do sanatorium na leczenie i odpoczynek! – rzuciłam pomysł.
Początkowo tacie nie spodobała się ta propozycja.
– Dajcie spokój, przecież nic mi nie dolega. Nie mam ochoty na pobyt w sanatorium. Siedzenie wieczorami z gderliwymi staruszkami na nudnych potańcówkach to nie dla mnie – narzekał.
– Skoro czujesz się tak dobrze, to może nadszedł czas, abyś zamieszkał sam? – Marcin po raz pierwszy odważył się odciąć swojemu tacie.
To poskutkowało. Tadeusz pojechał do sanatorium położonego gdzieś nad Bałtykiem Kurczę, jakoś tak fajnie nam się układało z Marcinkiem, kiedy go nie było! Błogi spokój, zero gadania i udzielania odpowiedzi na jakieś wścibskie pytania czy słuchania durnych porad.
Misja się udała
Niestety, Tadeusz jest już z powrotem. Te trzy tygodnie zleciały tak szybko. W dodatku narzekał na pobyt. Marudził tylko, że w uzdrowisku same schorowane kobitki i nudziarze.
„No to kicha" – przyszło mi do głowy. „Wygląda na to, że będę musiała żyć pod jednym dachem z tym zrzędą".
Dwa tygodnie później w skrzynce pocztowej znalazłam elegancką kopertę. Na wierzchu widniało imię Tadeusza, starannie wykaligrafowane kobiecą ręką. Wyjęłam przesyłkę i zostawiłam ją w kuchni, na blacie stołu. Po godzinie, chowając się za futryną drzwi od łazienki, przyglądałam się z ukrycia reakcji teścia, gdy rozrywał kopertę, by poznać jej zawartość.
Zagłębił się w lekturę na dłuższą chwilę, po czym jego policzki przybrały kolor purpury. Wsunął kartkę do kieszeni spodni i sięgnął po komórkę. Dotarło do mnie, że Tadek wcale nie mówił prawdy. Pobyt w tym uzdrowisku wcale nie był tak monotonny, jak nam to przedstawiał...
Jakiś czas później okazało się, że misja sanatorium się udała. W naszym życiu pojawiła się Ania, była aptekarka mieszkająca w Łodzi. Przypomina pod wieloma względami mamę Marcina. To kobieta pełna życzliwości, dobroci i zrozumienia. Trochę mi przykro, że ostatnie lata swojego życia podzieli z facetem, który potrafi być taki uciążliwy. Ale najwyraźniej to miłość. I to odwzajemniona. Dzięki temu ja i Marcin możemy znowu wieść własne życie i mamy święty spokój.
Magdalena, 29 lat
Czytaj także: „Mąż na emeryturze został pajacem w internecie. Wszyscy widzą, jak jem szlam z jarmużu, a on liczy złotówki”
„W oczach mojej matki zawsze byłam śmieciem. Żałuję, że jej pomogłam, gdy zachorowała, bo nawet wtedy była wredna”
„Mąż nie mógł dać mi dziecka, więc szukałam chętnego z dobrym nasionkiem. Tylko tyle potrzebowałam do szczęścia”