Nigdy nie zapomnę dnia, w którym wyprowadziłam się od rodziców. Marzyłam o wspólnym życiu z Piotrem. Był moim pierwszym poważnym chłopakiem, miłością z liceum. Wszystko wydawało się idealne: on kochał mnie, ja jego. Rodzice mojego lubego mieszkali na wsi, co początkowo wydawało mi się bardzo romantyczne. Cisza, spokój, świeże powietrze – to miało być miejsce, gdzie zbudujemy nasz dom. Ale sielankowa rzeczywistość wkrótce stała się dla mnie horrorem.
Na początku wszystko było cudne
– Zobaczysz, jak tam pięknie – powiedział, kiedy pierwszy raz jechaliśmy do jego rodzinnego domu – mama upiekła sernik, tata przygotował ognisko. Polubisz ich.
Nie mogłam powiedzieć nic złego – powitali mnie ciepło. W ogrodzie stał stół zastawiony jedzeniem, a na ich twarzach malowały się szczere uśmiechy. Przyszła teściowa, pani Danuta, uściskała mnie tak mocno, że prawie zaparło mi dech. Teść, pan Ryszard, poklepał mnie po plecach. Na początku wszystko to wydawało mi się to jakieś takie autentyczne i... swojskie. Tak jakbym witała się z dawno niewidzianą rodziną. Czułam, że jestem w dobrym miejscu i byłam pełna ekscytacji.
– Wreszcie mamy w rodzinie kogoś z miasta – zaśmiał się. – Może nasz Piotrek w końcu się ustatkuje.
Piotrek był jedynakiem. Jego rodzice od zawsze wiązali z nim wielkie nadzieje, a kiedy dowiedzieli się o naszym związku, najwyraźniej postanowili zrobić wszystko, by mnie zaakceptować. Przez pierwszy miesiąc nie miałam powodu do narzekań. Życie na wsi wydawało się proste. Byliśmy blisko natury, codzienność płynęła powoli.
Jakbym weszła do innego świata
Ale wszystko zmieniło się, kiedy Piotr oznajmił, że dostaliśmy od rodziców kawałek ziemi na budowę domu. Nagle poczułam się, jakbym weszła do zupełnie innego, nieznanego świata. Nie byłam pewna, czy jestem na to gotowa.
– To znaczy, że musimy tu zostać na dłużej? – zapytałam, kiedy w kuchni teściowej popijałam kawę.
– No pewnie, że tak! – pani Danuta spojrzała na mnie, unosząc brew. – Myślisz, że kto będzie pilnował gospodarstwa, jak nas zabraknie?
Zmroziło mnie na moment. Co to w ogóle za słowa? Zabrzmiało to dziwnie, ale nie skomentowałam. Chciałam wierzyć, że to tylko drobne nieporozumienie. Albo coś źle usłyszałam i sobie wmawiałam nie wiadomo co? Jednak od tamtej chwili wszystko się zmieniło.
Przyszła teściowa z dnia na dzień zaczęła mi podrzucać coraz więcej obowiązków. Tak jakbym nagle, z gościa w jej domu, stała się już dobrze znaną kuzynką albo nawet bezpłatną pomocą domową. Nie rozumiała, że czasem po prostu nie miałam siły ani ochoty na darmową pracę w gospodarstwie. Przecież byłam z miasta, gdzie jedynym obowiązkiem było to, że od czasu do czasu pościerałam kurze albo umyłam podłogę. A tutaj było tyle do roboty, że aż bolała mnie głowa na samą myśl, że miałabym się tym wszystkim zajmować i ogarniać. Tylko dlatego, że byłam wybranką ich syna? O nie...
Najpierw teściowa prosiła delikatnie:
– Kochana, pomogłabyś mi rozwiesić pranie?
Potem zaczęły się bardziej stanowcze polecenia:
– Idź i zajmij się podłogami w salonie, bo wyglądają jak chlew.
Piotrek pracował w mieście, wracał tylko na wieczory. Mnie zostawiono z gospodarką i milionem „drobnych” zadań. Gdy próbowałam odmówić, teściowa wzdychała teatralnie:
– No jasne, w mieście to pewnie nie trzeba było nic robić, co? Tu na wsi każdy ma swoje miejsce.
Czułam się zagubiona
Każdego dnia czułam, że tracę jakąś cząstkę siebie. Prałam ich rzeczy, gotowałam obiady dla całej rodziny, w tym dla robotników pomagających na polu. Sprzątałam dom, którego nigdy nie uznałam za własny. A kiedy myślałam, że mogę odetchnąć, słyszałam:
– Idź z Ryszardem po krowy. Trzeba je napoić i przypilnować, żeby się nie rozeszły.
A przecież ja... nie miałam doświadczenia w opiece nad zwierzętami. Czułam się kompletnie zagubiona, ale nie śmiałam się sprzeciwić. Gdy raz spróbowałam, Piotrek tylko wzruszył ramionami.
– Przesadzasz. To przecież normalne życie na wsi.
Pewnego dnia, gdy leżałam wykończona na kanapie, usłyszałam kroki. Teściowa. Poznawałam jej charakterystyczny chód, na którego dźwięk aż przechodziły mnie nieprzyjemne dreszcze.
– Co ty tu robisz? – zapytała surowym tonem. – Obiad gotowy? Kury nakarmione?
– Danusiu, ale ja już dziś...
– Danusiu? – przerwała mi, unosząc głos. – Tu mówi się „mamo”.
– Ale pani nie jest moją mamą! – wypaliłam, tracąc cierpliwość.
Jej twarz poczerwieniała.
– Jak śmiesz? My tu cię przyjęliśmy, dajemy dach nad głową, a ty... co za niewdzięcznica!
Mój chłopak stanął po ich stronie
To była pierwsza z wielu awantur. Niestety, ku mojej rozpaczy, Piotrek za każdym razem stał po ich stronie. Przez to czułam się w tym wszystkim bardzo samotna i zagubiona. Bo jeśli mój jedyny sojusznik także trzymał ich stronę, to kto właściwie mi został? Komu miałam się na to wszystko poskarżyć. Nie zapomnę tych bolesnych rozmów, które prowadziliśmy między sobą z moim ukochanym:
– Wiesz, jak oni się poświęcają? – mówił z wyrzutem. – Okaż trochę wdzięczności, Monika.
Wdzięczności? Za co? Za to, że dzień po dniu czułam się jak służąca? Za to, że każdy mój protest kończył się oskarżeniami o lenistwo? Oczywiście przez długi czas nie mówiłam tego na głos. Po prostu cierpiałam w milczeniu. A każdy dzień stawał się dla mnie psychiczną i fizyczną torturą.
Kropką nad „i” był dzień, kiedy teściowa zawołała mnie przed dom. Staliśmy tam we troje: ja, ona i teść.
– Monika – zaczęła. – Chcemy porozmawiać o twoim wkładzie w rodzinę.
– Mój wkład? – spytałam, choć dobrze wiedziałam, dokąd zmierza rozmowa.
– Piotrek ma dużo pracy, my już nie jesteśmy młodzi. Musisz wziąć na siebie więcej obowiązków.
– Jeszcze więcej? – głos mi drżał. – Przecież ja robię już wszystko, co możliwe.
Teść machnął ręką.
– Dość tych wymówek. Gdybyś była bardziej zaradna, nie musielibyśmy wszystkiego za ciebie pilnować.
Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale nie dałam się złamać. Poczułam narastającą złość.
– Nie będę waszą służącą! – krzyknęłam.
– Jeśli ci się nie podoba, droga wolna – powiedziała teściowa z wyraźną satysfakcją.
Tego samego wieczoru spakowałam walizkę
To była ostatnia rozmowa, jaką z nimi odbyłam. Wieczorem spakowałam walizkę i zadzwoniłam do rodziców.
– Wracam do domu – powiedziałam przez łzy.
– Co się stało? – zapytał tata, ale głos mamy w tle uspokajał mnie:
– Wracaj, córeczko, wszystko będzie dobrze.
Piotrek nawet nie próbował mnie zatrzymać.
– Skoro nie możesz się dostosować, to nie ma sensu – powiedział chłodno.
Wróciłam do miasta i zaczęłam odbudowywać swoje życie. Przez długi czas miałam żal do siebie, że tak długo znosiłam to piekło. Ale dziś wiem, że to była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć.
Niektórzy ludzie mówią, że rodzina to świętość. Ja jednak nauczyłam się, że rodzina, która niszczy, nie zasługuje na poświęcenie. A miłość... No cóż. Może kiedyś zasłuży na mnie człowiek, dla którego najważniejsza będę ja. A nie mamusia, tatuś ani gospodarka.
Monika, 30 lat
Czytaj także:
„Pojechaliśmy z przyjaciółmi na jesienny wypad do lasu. To, co odstawiła moja żona zasługuje na uwiecznienie w epopei”
„Haruję za dwóch, a mąż zapuszcza korzenie w fotelu. Myśli, że zbieranie jego brudnych skarpet z podłogi to moje hobby”
„Matka mojego narzeczonego to istny koszmar. Pluła do mnie jadem, ale gdy zaszłam w ciążę, przekroczyła wszelkie granice”