Odkąd pamiętam, chciałam być nauczycielką. Nigdy nie miałam matczynego instynktu, który popychałby mnie w stronę dążenia do własnych dzieci, ale lubiłam pomagać innym w nauce. Już w szkole dobrze mi to wychodziło, gdy tłumaczyłam rówieśnikom zadania, z którymi nie potrafili sobie poradzić. Nie byłam zbyt dobra z przedmiotów ścisłych, ale świetnie radziłam sobie z polskim, i to na niego zdecydowałam się postawić.
Kiedyś stawiałam na pracę
Skończyłam studia filologiczne, zrobiłam praktyki i w końcu praca nauczycielki pojawiła się w zasięgu ręki. Wtedy wydawało mi się, że mam misję. Czułam się młodym, ambitnym nauczycielem – takim prawdziwym, z powołania. Nie słuchałam innych, gdy mówili, że życie w szkole szybko mnie wykończy i będę miała problem, by odnaleźć się w sferze prywatnej.
– Jesteś pewna, że dobrze robisz? – Zapytała mnie kiedyś najlepsza przyjaciółka, Kamila. – Wiem, jak to lubisz, ale… ludzie różnie mówią. Tyle się słyszy o wypaleniu zawodowym wśród nauczycieli i w ogóle.
Uśmiechnęłam się wtedy.
– Nie martw się – stwierdziłam. – Dam sobie radę. A ty na pewno będziesz mnie wspierać.
Szkoła rzeczywiście szybko stała się moim życiem. Raczej nie miałam czasu na randkowanie czy szukanie prawdziwej miłości. Moim rodzicom bardzo się to nie podobało, a mama z roku na rok wpadała w coraz większą panikę.
– A ty dalej jesteś sama – przeżywała. – Masz ponad trzydzieści lat i żadnego mężczyzny na horyzoncie nie widać! Wiem, że nie namówię cię do dzieci… ale naprawdę, chcesz resztę życia spędzić sama?
– Nie wiem, mamo – mruknęłam. – Nie mam pojęcia, jak to się jeszcze poukłada.
Miłość przyszła nagle
Potwornie denerwowały mnie takie rozmowy, ale za bardzo byłam skupiona na pracy, by przejmować się nimi przez dłuższy czas. Nadal nie planowałam żadnych randek, bo przecież nie miałam na nie czasu.
Wystarczyło jednak, żebym raz po pracy wyskoczyła na kawę. Mój przyszły mąż, Marek, przez pomyłkę dostał moje zamówienie. Jakoś tak wywiązała się między nami wtedy rozmowa, on się przysiadł i zaskoczyło.
Prędko się do siebie zbliżyliśmy, a on zaczął przebąkiwać coś o ślubie. Mnie samej się jakoś do tego nie śpieszyło. Nie uważałam, by ślub był w ogóle konieczny, choć wiedziałam, że wszyscy wokół liczą, że w końcu się na niego zdecyduję. Kochałam Marka, więc uznałam, że co mi tam – przynajmniej wreszcie przestanę być tą dziwną, która chce całe życie spędzić w pojedynkę.
– Jestem taka szczęśliwa! – szczebiotała mama, gdy tylko się zaręczyliśmy. – Ten Marek jest taki porządny. Zadba o ciebie. I wreszcie będziesz robić coś jeszcze, poza tą swoją szkołą.
To była pułapka
Nie bardzo rozumiałam, jak niby Marek miałby o mnie zadbać, ale przytakiwałam dla świętego spokoju. Nie sądziłam zresztą, żeby moje życie miało się jakoś szczególnie zmienić po ślubie.
Tymczasem opowieści o tym, jak to podzielimy się obowiązkami, a codzienność stanie się łatwiejsza, okazały się bajkami. Bo wcale nie było mi łatwiej czy przyjemniej, ale coraz trudniej. Chodziłam zmęczona, niewyspana, zaczynałam też coraz gorzej radzić sobie w pracy. Marek natomiast zdawał się tego nie zauważać.
Pracował w redakcji miejscowego czasopisma, więc prawie codziennie wracał do domu o tej samej porze co ja. Mimo tego on miał prawo być zmęczony, po powrocie siadał w fotelu i nic więcej go nie obchodziło. Nie kiwnął palcem w kuchni, nigdy nie zapytał, czy mi pomóc, a swoje rzeczy rozrzucał wszędzie wokół, nie przejmując się tym, kto i kiedy je posprząta. Myślałam, że jakoś temu zaradzę. Cóż, byłam w błędzie. Takie życie zaczynało mnie przerastać.
Po jakichś dwóch miesiącach zmagań z domem i zupełnie bezużytecznym mężem, który wiecznie był zmęczony, pożaliłam się mamie.
– Cały czas haruję – stwierdziłam z goryczą. – Jak nie stoję przy garach, to sprzątam, jak nie sprzątam, to piorę, jak nie piorę, to prasuję. A jeszcze muszę zrobić coś do szkoły, przygotować się do pracy…
– Takie jest życie. – Moja mama, zamiast mi współczuć, wydawała się rozbawiona. – Uciekałaś przed tym przez cały czas, a teraz ci przeszkadza. To już nie beztroskie lata, żeby leżeć brzuchem do góry i nic nie robić.
Nie rozumiała mnie
– No, za to Marek ma to opracowane do perfekcji – burknęłam. – Nic, tylko siedzi przed tym telewizorem i wzdycha, jaki to jest zmęczony.
– Oj, wiesz, mężczyzna musi sobie odsapnąć po pracy – skwitowała mama, czym wprawiła mnie w konsternację. – Przynosi pieniądze do domu, to ma prawo.
– A ja to, przepraszam, co przynoszę? – Nie wytrzymałam. – Myślisz, że ja pracuję za darmo? A może mniej się tam męczę?
– Oj, jaka to praca – mama machnęła ręką. – Siedzisz sobie z dziećmi i czytacie książki. Daj spokój, naprawdę, bo nie ma o czym mówić. A jeszcze masz przecież dwa miesiące wakacji.
Zapowietrzyłam się, nie wierząc, że naprawdę wysuwa takie argumenty.
– Zresztą – ciągnęła, zadowolona, że już się nie odezwałam. – Jesteś kobietą. Ty musisz dbać o dom. Mężczyźni są od czego innego.
Do domu wróciłam zła i jeszcze bardziej zniechęcona. Wydawało mi się, że nic nie mogę wskórać. W dodatku ta rozmowa uświadomiła mi, że tkwię w tym całkiem sama. Żałowałam, że dałam się wciągnąć w takie życie. Fakt, nadal kochałam Marka, ale miałam już serdecznie dość naszego małżeństwa.
Miałam tego dosyć
Kolejny dzień niczego nie zmienił. Znów to samo – powrót ze szkoły, zakupy, gotowanie obiadu, jedzenie w biegu, trochę sprzątania i robienie kolacji. Nie miałam ani chwili odpoczynku, a pomoc też jakoś nie nadchodziła. Kiedy czasem zagadywałam do Marka, jak zwykle siedzącego w salonie, słyszałam tylko utyskiwanie.
– Nawet nie wiesz, jaki jestem zmęczony – mamrotał. – Muszę odpocząć, bo jutro się do roboty nie zwlekę.
Miałam ochotę wybuchnąć, wygarnąć mu, że ja już dawno nóg nie czuję, boli mnie głowa, a czekają na mnie jeszcze wypracowania i wyjątkowo krótka noc, po której będę musiała poprowadzić lekcje. Zamiast tego uprzątnęłam trochę w kuchni, a potem przyjęłam propozycję spotkania od Kamili, która namawiała mnie na nie już od dłuższego czasu.
Spotkałyśmy się u niej. Kiedy zobaczyła mnie w progu, wyglądała na zaniepokojoną.
– Ewelina, źle wyglądasz – mruknęła. – Ty w ogóle śpisz?
Uśmiechnęłam się blado.
– Trochę. Czasem, jak zdążę.
A potem opowiedziałam jej o Marku, tysiącu moich obowiązków i całej tej frustracji, która mnie prześladowała. Bałam się, że zareaguje jak moja mama. Ona jednak zupełnie mnie zaskoczyła.
Poparłam jej pomysł
– No ty chyba żartujesz – oburzyła się. – Chcesz się wykończyć, bo twojemu mężusiowi nie chce się tyłka z fotela ruszyć? Nie dawaj sobie wejść na głowę! Nie jesteś żadną niewolnicą, słyszysz?
Pokiwałam głową. Jej wsparcie obudziło we mnie nową nadzieję. I wolę walki. Bo miałam już tego wszystkiego po dziurki w nosie.
Dziś zrobię coś szalonego. Zaraz po szkole przyjedzie po mnie Kamila i razem wybierzemy się na weekend. Nad morze. Chcę wreszcie trochę odpocząć, a przy okazji dać Markowi trochę do myślenia. Ciekawe, jak poradzi sobie przez te dwa dni, gdy mnie nie będzie.
Nie uprzedzałam go. Przed wyjściem z domu zostawiłam mu karteczkę na lodówce i poinformowałam o tym, że wrócę w niedzielę pod wieczór. Nie mam zamiaru się przejmować – planuję dobrze się bawić i korzystać z chwili wolności. Marek chyba jeszcze nie zorientował się w sytuacji, bo nie próbował dzwonić.
Nie wiem, co będzie dalej. Mam nadzieję, że taki prztyczek w nos pozwoli mu zrozumieć, że też jestem człowiekiem i od czasu do czasu potrzebuję chwili oddechu. Liczę, że po moim powrocie ustalimy nowy podział obowiązków, dzięki któremu oboje będziemy bardziej zadowoleni z życia.
Ewelina, 35 lat
Czytaj także:
„Śmierć męża mnie załamała, ale gdy odkryłam jego tajemnicę, wiem, że nie zasłużył na moje łzy”
„Bezlitośnie ciągałam męża na zakupy, nie licząc się z jego zdaniem. W końcu dał mi nauczkę, którą zapamiętam na zawsze”
„Przy tym chłopaku płonęłam jak rozgrzany kominek w grudniu. Nie wiem, co na to moja przyjaciółka, ale muszę go mieć”