„Przyjaciółka zrobiła ze mnie darmową niańkę. Gdy ona chodziła do kina, ja męczyłam się z jej wrzeszczącym dzieciakiem”

kobieta z dzieckiem fot. iStock by Getty Images, Roberto Jimenez Mejias
„– Wiesz, to była taka spontaniczna akcja. Grzesiek nagle wpadł po mnie do pracy i zabrał prosto do kina. Próbowałam się do ciebie dodzwonić, ale ciągle miałaś zajęte, a potem, sama wiesz – w czasie seansu trzeba wyciszyć komórki. Mam nadzieję, że Alanek nie sprawił ci kłopotu?”.
/ 29.06.2024 11:15
kobieta z dzieckiem fot. iStock by Getty Images, Roberto Jimenez Mejias

Marta i Grzesiek to nasi starzy znajomi, jeszcze z czasów, kiedy ja i Bolek nie byliśmy razem. Ja trzymałam sztamę z Martą, a Bolek kumplował się z Grześkiem. To właśnie oni nas ze sobą poznali, a później nawet byli u nas świadkami jak braliśmy ślub.

Wydawało się, że to koleżeństwo będzie trwać wiecznie, w końcu tyle razem przeszliśmy, mieliśmy podobne hobby i patrzyliśmy na świat tak samo. Razem z Martą prawie w tym samym momencie dowiedziałyśmy się, że jesteśmy w ciąży.

Ja urodziłam Karinkę, a ona Alana. W naszym gronie często pojawiały się żarty, że los tych dwojga maluchów jest przesądzony i dorastać będą niczym rodzeństwo albo kiedyś zostaną parą. 

Dzieliłyśmy się obowiązkami

– Może lepiej się zorganizujmy, Asia. Co powiesz na to, żebyśmy podzieliły się obowiązkami? Jedna z nas mogłaby odprowadzać dzieciaki do przedszkola, a druga je odbierać. Tak chyba będzie najwygodniej – zasugerowała Marta, gdy nasze pociechy rozpoczęły edukację przedszkolną.

Ponieważ dzieliło nas zaledwie kilka kroków, wybór wydawał się oczywisty. Moim zadaniem było odebranie maluchów, natomiast Marta lub Grzesiek każdego poranka mieli zawozić je do przedszkola. Przynajmniej taki był plan, bo niestety zdarzało się, że minimum raz w tygodniu dostawałam o wpół do ósmej telefon od spanikowanej kumpeli. Przepraszała wtedy i tłumaczyła, że już jest spóźniona i nie ma szans, by zdążyć po Karinkę. Pytała też, czy tym razem, „wyjątkowo", mogłabym sama zaprowadzić jej syna do placówki.

– Marta, w nadchodzącym tygodniu szykują się u nas przemeblowania w biurze i powinnam stawiać się codziennie na 7 – wspomniałam pewnego dnia. – Zdaję sobie sprawę, że od czasu do czasu może ci się przytrafić poślizg, ale bardzo cię błagam, abyś do 15-tego zabierała Karinkę przed 7.

– Nie ma sprawy! Ustawię sobie budzik na 6 – zapewniła mnie.

Zawiodła mnie

Niestety, we wtorek zarówno Grzegorz, jak i Marta nie dotarli na czas, żeby odebrać moją pociechę. Bolek wciąż był na nocnej zmianie, a pracownicy biurowi non stop do mnie wydzwaniali, więc w pośpiechu odprowadziłam Karinkę sama.

– Co się wydarzyło? – dopiero około 10 udało mi się skontaktować z Martą. – Czemu się nie pojawiliście?

– Oj, w nocy Alan dostał gorączki! – zaczęła wyjaśnienia. – Nie miałam wyjścia, musiałam go zostawić w domu, pewnie to rozumiesz.

– No tak, ale dlaczego mi nic nie powiedziałaś wcześniej? – próbowałam nie brzmieć agresywnie. – Nie było opcji, żeby się odezwać przed siódmą?

– Ach, no wiesz, sorry… Po prostu jak w nocy dotarło do mnie, że on nie pójdzie do przedszkola, to wyłączyłam budzik w komórce i obudziliśmy się grubo po ósmej. A w tym momencie nie miało już sensu do ciebie wydzwaniać… Hej, a tak w ogóle, co ty podajesz Karince, jak ma temperaturę? 

Zacisnęłam zęby z irytacji, ponieważ przez jej beztroską postawę spóźniłam się do pracy o całe trzydzieści minut i byłam zmuszona nadrobić ten czas po godzinach, a jeszcze szef miał do mnie pretensje. Ale dobra, najważniejsze, że jej dziecko wyzdrowiało. Ostatecznie choroba nie pyta nikogo o zdanie, więc należy wykazać się zrozumieniem w takiej sytuacji.

Niepokoiłam się

Kiedy Alan wrócił do zdrowia, Marta i Grzesiek ponownie zabierali naszą córeczkę od nas z samego rana. Bolek pracował jako lekarz i jego godziny pracy w szpitalu były bardzo nieregularne. Czasami kończył nawet o godzinę czy dwie wcześniej. W takich sytuacjach przychodził po dzieciaki, przyprowadzał Alanka do naszego domu, dawał mu coś do jedzenia po południu i doglądał go, dopóki jego mama albo tata nie skończyli pracy i nie przyszli go odebrać.

– Słuchaj, masz może pojęcie, do której Marta dzisiaj pracuje? – Bolek był totalnie wykończony po pracy, a Karina i Alan biegali po domu jak oszaleli, choć zbliżała się już siódma wieczorem. – Może dzwoniła z informacją, że wróci później albo coś w tym stylu?

– Koniec zmiany ma o 16 – spojrzałam na maluchy, które brykały na sofie. – Ej, uspokójcie się!

– Ciekawe, Grzesiek też skończył pracę o szesnastej – wymamrotał małżonek, zerkając na telefon. – To czemu wciąż nie odbierają młodego?

Zatkało mnie

Identyczne pytanie padło z moich ust, gdy Marta łaskawie raczyła odebrać mój telefon kwadrans po ósmej wieczorem.

– Wiesz, to była taka spontaniczna akcja. Grzesiek nagle wpadł po mnie do pracy i zabrał prosto do kina. Próbowałam się do ciebie dodzwonić, ale ciągle miałaś zajęte, a potem, sama wiesz – w czasie seansu trzeba wyciszyć komórki. Mam nadzieję, że Alanek nie sprawił ci kłopotu?

Wywróciłam oczami, stwierdzając, że mogłaby przynajmniej napisać SMS-a, ale zapewniłam, że Alan był grzeczny. Następnie zabrałam się za układanie pledów zwalonych z kanapy, wycieranie mleka wychlapanego z przewróconej przez niego miseczki kota i sprzątanie confetti, ponieważ maluchy dorwały dziurkacz i zrobiły płatki śniegu.

Zaczęła mnie wykorzystywać

Moja rada odnośnie do tego, żeby na drugi raz dała znać, że odbierze małego później, przyniosła efekt całkiem inny, niż planowałam. Liczyłam na to, że od teraz nie będzie już tak wykorzystywać tego, że jesteśmy mili i chętni do pomocy, a tu niespodzianka – zaczęła zasypywać mnie wiadomościami.

„Asieńko, dałabyś radę zaopiekować się małym do dwudziestej? Muszę wpaść do sklepu po parę drobiazgów. Naprawdę mi pomożesz!".

„Joasiu, wrócę dzisiaj trochę później, jakoś po 21, bo lecę do mamci w odwiedziny. Będziesz mieć oko na Alanka? Wielkie dzięki z góry".

„Słonko, Alan posiedzi u Was do wieczorka, spoko?".

„Postaram się być o 20:30".

Nie podobało mi się to

Z czasem wiadomości od niej robiły się lakoniczne i pełne oczekiwań. Dla Marty i Grześka było jasne jak słońce, że skoro i tak odbieram Alana z przedszkola, to spokojnie mogę zająć się potem obojgiem dzieciaków. Mimo to nadal bywały poranki, kiedy sama musiałam odprowadzić małą, bo Marta znów nie wyrobiła się na czas.

– Gadałaś z nią na ten temat? – Bolek sprawiał wrażenie, jakby miał dość całego zamieszania.

– Alan siedzi u nas już piątą godzinę, a mnie po pracy głowa bolała…

Jedno dziecko umie się spokojnie bawić, ale para robi tyle rabanu co przedszkole. No kiedy w końcu się porządnie wyśpię?

Ten układ również mnie nie odpowiadał. Czułam, że nasi przyjaciele nas po prostu wykorzystują, a dodatkowo byłam krytycznie nastawiona do ich ciągłego zostawiania swojego synka w naszym mieszkaniu.

Manipulowała mną

Parę razy wspomniałam Marcie, że po południu nie dam rady zająć się jej pociechą, ale za każdym razem słyszałam w odpowiedzi coś, co sprawiało, że czułam się winna: „Nie szkodzi, wezmę go ze sobą do przychodni. Dziś muszę iść do ginekologa, więc zapewne przesiedzimy jakieś dwie godziny w poczekalni, ale luz. Skoro nie masz możliwości, to trudno". Albo: „Spoko, i tak mam sprawunki w marketach remontowych, więc wezmę małego. Pobawi się trochę wśród tych wszystkich zapraw murarskich i pustaków".

W takich momentach czułam się niezręcznie i było mi szkoda malucha, który nie powinien kisić się w poczekalni albo marznąć w jakichś składach z materiałami budowlanymi. Zaciskałam więc zęby i wciąż pozwalałam, aby przebywał u nas w domu.

Moja córka była najważniejsza

Którejś nocy zerwałam się z łóżka, słysząc dziwne dźwięki dobiegające z pokoju mojej córki. Karina miała wysoką temperaturę i zwracała. Aż do świtu na zmianę ścierałam wymiociny, próbowałam zbić gorączkę lekami, przytulałam podenerwowaną córeczkę i biegałam z nią do ubikacji, bo oprócz wymiotów dopadła ją także biegunka. Około 6 rano zadzwoniłam do Marty, informując ją, żeby darowała sobie przyjście po Karinkę.

– Wydaje mi się, że złapała jakąś infekcję – powiedziałam. – Wolę, żeby została w domu i odpoczęła.

– OK, w takim razie kierunek przedszkole – miałam wrażenie, że ta wiadomość ją ucieszyła, ale ciężko stwierdzić na pewno. – To do zobaczenia!

Wizytę u lekarza miałyśmy dopiero na 16.30. Nareszcie miała nadejść nasza kolej, gdy nagle usłyszałam dźwięk swojego telefonu.

To było bezczelne

– Halo, gdzie jesteś? – usłyszałam w słuchawce głos Marty.

– Aktualnie jestem w przychodni, razem z Kariną – odparłam, nieco zaskoczona tonem jej wypowiedzi.

– Dzwoniono do mnie z sekretariatu! Alan przebywa w szatni, pod opieką woźnej! – Marta wręcz wrzeszczała na mnie, a mnie zamurowało. – To ty masz odbierać dzieciaki! Tak się przecież umawiałyśmy!

– Co ty opowiadasz? – zdziwiłam się tak bardzo, że nawet nie poczułam złości. – Dziś z samego rana mówiłam ci przecież, że Karina źle się czuje i zostaje w domu.

– A ja ci oznajmiłam, że Alan pójdzie do przedszkola! – przerwała mi ostrym tonem. – Skoro nie planowałaś go odebrać, to chociaż mogłaś wysłać SMS-a – ewidentnie szydziła, naśladując mój głos.

Kiedy usłyszałam słowa Marty, aż mnie zamurowało. Chciałam jej odpowiedzieć kilka słów prawdy, ale akurat wtedy pielęgniarka zaprosiła nas do środka, więc musiałam błyskawicznie zakończyć rozmowę. Byłam tak zszokowana jej postawą, że prawie nie zarejestrowałam tego, co mówiła lekarka. Ona naprawdę sądziła, że powinnam opiekować się jej synem, mimo że moje własne dziecko jest chore!

Mąż się zdenerwował

Marta miała czelność zakładać z góry, że nadal będę zapewniała opiekę nad jej synem Alankiem po przedszkolu, a następnie pewnie zabawiała go aż do zmroku, aby ona mogła zająć się własnymi sprawami! Niebywałe! Czy można być bardziej egoistycznym i roszczeniowym?!

Tego po prostu nie da się pojąć – oświadczył Bolek, kiedy już ułożyliśmy Karinkę do snu. – Słuchaj, doszedłem do wniosku, że to porozumienie dotyczące wspólnego wożenia maluchów z Grześkami przestało być dla nas korzystne. Moim zdaniem powinniśmy to zakończyć.

Sytuacja sama się rozwiązała

Martwiłam się, jak przekazać Marcie tę wiadomość, w końcu łączyły nas 20 lat przyjaźni. Obawiałam się, że stracę grono bliskich mi osób, ale przyznałam rację mojemu mężowi. Ułożyłam w głowie grzeczną, ale zdecydowaną wypowiedź o tym, że sami będziemy podwozić i odbierać naszą córkę, bez angażowania osób trzecich. Niestety, nie dane mi było wygłosić tej kwestii. Dostałam bowiem wiadomość tekstową, która zmieniła bieg wydarzeń.

Zostawiłaś nas na lodzie, mnie i mojego syna! Aśka, tak się nie postępuje! Koniec z podwożeniem waszej córki do przedszkola! To wy powinniście dbać o własną córeczkę! I daruj sobie te przeprosiny, mój syn siedział w lodowatej kanciapie przez dwie godziny. Jeśli złapie jakiegoś wirusa, to pięknie dziękuję!

Pokazałam tę wiadomość mojemu mężowi i po chwili totalnego zaskoczenia parsknęliśmy oboje śmiechem. Zarzuty Marty były tak niedorzeczne, że nawet nie było sensu ich komentować.

Zdawaliśmy sobie sprawę, że to już koniec z naszą relacją i było nam trochę smutno, ale wygląda na to, że tamci ludzie wcale nie byli naszymi przyjaciółmi na dobre i złe, więc szkoda zużywać na nich chusteczki.

Śmiesznie wyszło, bo Grześ kilka razy widział się z Bolkiem jak odprowadzał dzieciaki do przedszkola i próbował załagodzić sytuację, ale mój mąż nie dał się przekonać, żeby znowu zabierać Alanka do domu. Marta od tamtej pory w ogóle się do mnie nie odzywa. Jakoś specjalnie mnie to nie martwi.

Joanna, 33 lata

Czytaj także: „Siostra migała się od opieki nad mamą, ale do spadku była pierwsza. Wykorzystała jej stan, by dostać działkę”
„Byłem biedakiem, dopóki nie poznałem żony. Dzięki niej czerstwy chleb zamieniłem na kawior, a kawalerkę na willę”
„Z przyjaciółką dzielę życie i faceta. Mamy po 50 lat i żyjemy w trójkącie. Nigdy nie byłam szczęśliwsza”

 

Redakcja poleca

REKLAMA