„Byłem biedakiem, dopóki nie poznałem żony. Dzięki niej czerstwy chleb zamieniłem na kawior, a kawalerkę na willę”

zadowolony mężczyzna fot. iStock by Getty Images, Westend61
„– Pieniądze mi nie imponują, bo sama je mam. I nie chcę, żeby znowu z ich powodu nie wyszła mi kolejna relacja z mężczyzną. A szkoda zaprzepaścić taką ciekawą znajomość przez bzdurę, jaką jest kasa – powiedziała. Zatkało mnie. Kompletnie nie wiedziałem, co odpowiedzieć, bo nie spodziewałem się, że Ania postawi sprawę tak jasno”.
/ 26.06.2024 14:30
zadowolony mężczyzna fot. iStock by Getty Images, Westend61

Kto by pomyślał, że spotka mnie w życiu takie szczęście? Zawsze myślałem, że nigdy nie będę miał żony, bo jestem zwykłym nędzarzem i nie mam w sobie ani grosza przedsiębiorczości. A tu niespodzianka! Nie dość, że nie musiałem martwić się, że nie jestem odpowiednią partią, to jeszcze sam trafiłem na znacznie lepszą.

Długo klepałem biedę

Zacznijmy od początku. Nazywam się Marek, a moja historia zaczyna się w małym pokoju w wynajętym mieszkaniu obrzeżach miasta. Byłem biednym studentem, żyjącym od wypłaty do wypłaty. Ledwo wiązałem koniec z końcem.

Pochodziłem z biednego domu, wychowywała mnie tylko mama, która nie mogła zapewnić mi żadnej pomocy na studiach. Pracowałem dorywczo jako dostawca pizzy, co pozwalało mi pokryć wynajem pokoju i bardzo podstawowe potrzeby. Na nic więcej nie wystarczało. Przebrnąłem jednak przez te studia i doczekałem się swojej pierwszej pracy. Niestety, była jednym wielkim rozczarowaniem, bo zarabiałem tam niewiele więcej niż w gastronomii, a wysiłek był znacznie większy.

Nie umiałem dostać żadnego awansu ani nawet wynegocjować podwyżki, chociaż moim kolegom jakoś się to udawało. Może nie miałem osobowości? Nie byłem odpowiednio pewny siebie? To prawda, nie byłem, bo miałem życie takie, jakie miałem. Nie sprzyjało rozwijaniu przebojowości czy potencjału na rynku pracy. Po prostu walczyliśmy o przetrwanie.

Byłem marzycielem

– Ech, myślisz, że jeszcze czeka nas kiedyś bogactwo? Jakaś kariera? – pytałem mojego współlokatora, który również nie zarabiał kokosów w swojej robocie.

– Nie wiem, stary, ale byłoby miło... Jakiś szampan zamiast najtańszego piwa. Markowy ciuch zamiast szmat z lumpeksu – marzył razem ze mną.

Nie potrzebowaliśmy dużo. Wystarczyłoby nam jedno wyjście do prawdziwej knajpy w miesiącu. Kupno porządnych butów. Jedne zakupy spożywcze, gdzie możemy zgarnąć do koszyka wszystko, na co mielibyśmy ochotę – a nie tylko to, co jest w promocji.

Marzyły mi się też wakacje z prawdziwego zdarzenia, a nie tylko pół–darmowy wyjazd do kolegi na działkę, gdzie jedyną atrakcją są granie w planszówki, grill i tanie piwo. Wszystko zmieniło się, gdy na mojej drodze stanęła Ania...

Od razu wpadła mi w oko

Asystowałem przy projekcie, który nabywała od nas firma Ani. Spodobała mi się już pierwszego dnia naszej znajomości. Pewna siebie, ale nie onieśmielająca. Ciepła, otwarta, ale nie infantylna. Przekroczyła próg naszego biura z uśmiechem, który rozjaśnił całą okolicę. Od razu poczułem, że jest kimś wyjątkowym.

Przy pierwszym spotkaniu nie było, co prawda, okazji, żeby nawiązać prywatny kontakt, ale przy kolejnych coraz częściej udawało mi się nawiązać z nią rozmowę na neutralne tematy – a to w przerwie na lunch, a to przy ekspresie do kawy. Szybko okazało się, że mamy ze sobą wiele wspólnego: obydwoje uwielbialiśmy książki historyczne, klasycznego rocka i musicale.

– Może bym ją gdzieś zaprosił? – powiedziałem któregoś dnia swojemu współlokatorowi.

– Co ty, Marek... To jest jakaś bogata laska, przedsiębiorczyni. Pewnie spotyka się z samymi prezesami, a nie szczurami na samym dole korpo drabiny takimi jak ty, czy ja – odparł mało taktownie.

– No ale przecież nie tylko o kasę chodzi – zacząłem się bronić.

– No niby nie, ale ile znasz związków, w których to babka ma furę pieniędzy, a facet klepie biedę? – zapytał retorycznie.

Zaprosiła mnie na randkę

Faktycznie, nie umiałem odpowiedzieć na to pytanie. Mimo wszystko, nie ustawałem jednak w wysiłkach, żeby bliżej poznać Anię, dowiedzieć się nieco więcej o jej życiu prywatnym. Aż tu nagle, zupełnie znikąd... to ona zaprosiła mnie na randkę!

– Nie chcę zachowywać się nieetycznie, ale bardzo dobrze mi się z tobą rozmawia – zagaiła po którymś spotkaniu. – Bardzo chciałabym cię gdzieś zaprosić, ale wolałabym, żeby miało to miejsce już po zakończeniu projektu. Co ty na to?

– Ja... Pewnie, bardzo chętnie! – odpowiedziałem szybko.

Szczęście uderzyło mi do głowy jak szampan: gwałtownie i niespodziewanie. Dopiero kilka godzin po całej tej rozmowie dotarło do mnie jak bardzo problematyczna jest ta propozycja. To ona mnie zaprosiła, a więc ona wybierze miejsce. Ale nie mogę przecież pozwolić jej, żeby zapłaciła! Tylko z czego ja pokryję rachunek w knajpie, która będzie na jej poziomie?

Nie miałem kasy na takie wyjście

– Widzisz, mówiłem ci! W takich sytuacjach jest więcej kłopotu niż radości – powtórzył się mój współlokator.

Projekt dobiegł końca jakiś tydzień później i sprawa się wyjaśniła.

– Pasuje ci piątek? Myślałam o kuchni japońskiej – przejęła inicjatywę.

„Świetnie, japońska... Czyli małe porcje i wielkie ceny”, pomyślałem w panice.

– Wyślę ci SMS-em mój adres. Mieszkam w centrum – dodała z uśmiechem.

„O rany, uff!”, pomyślałem z ulgą, gdy dotarło do mnie, że spędzimy wieczór w jej mieszkaniu. Ale zaraz potem przypomniały mi się słowa mojego kumpla. Tym razem mi się upiecze, ale co potem? Gdzie ja będę mógł zabrać taką kobietę? Jakie prezenty będę mógł jej dawać, jeśli nam wyjdzie? To wszystko bez sensu! A może...?

Rozgryzła mnie

Na randkę szedłem w grobowym nastroju. Bo choć marzyłem o takiej dziewczynie jak Ania, wiedziałem, że to spotkanie będzie zaledwie jednorazową przygodą, po której będę musiał wymyślić jakąś wymówkę. Starałem się więc nie angażować się zbytnio i z całych sił próbowałem zachować neutralność.

– Hej, wszystko ok? – zapytała Ania, gdy byliśmy w trakcie pierwszego dania spożywanego przy jej kamiennym stole z drogimi krzesłami.

– Tak, jasne – odparłem dość nonszalancko.

– Słuchaj, zaryzykuję stwierdzeniem, że wiem, o co chodzi... Nie zdarza mi się to po raz pierwszy – odparła nieco chłodniej.

– Co masz na myśli? – zapytałem z niepokojem.

Nie szukam sponsora, nie szukam faceta, który będzie mi imponował pieniędzmi, chcę, żeby to jasno wybrzmiało – powiedziała. – Pieniądze mi nie imponują, bo sama je mam. I nie chcę, żeby znowu z ich powodu nie wyszła mi kolejna relacja z mężczyzną. A szkoda zaprzepaścić taką ciekawą znajomość przez bzdurę, jaką jest kasa.

Zatkało mnie. Kompletnie nie wiedziałem, co odpowiedzieć, bo nie spodziewałem się, że Ania postawi sprawę tak jasno. Byłem tak zaskoczony, że chyba na chwilę odłączyło mi mózg, bo w odpowiedzi zwyczajnie ją pocałowałem! A reszta jest już historią...

Nie chciała intercyzy

Ania nigdy nie patrzyła na mnie z góry i na każdym kroku udowadniała, że pieniądze są dla niej jedynie zabezpieczeniem na przyszłość i przepustką do komfortowego życia. Nie traktowała ich jak karty przetargowej ani przedmiotu w dziwnych gierkach o władzę w związku. Była niezwykle bezinteresowna i szczodra. Doceniłem też, gdy wstawiła się za mną przed swoimi rodzicami, którzy nakłaniali ją do podpisania intercyzy przed naszym ślubem.

– Zmuszalibyście mnie do tego samego, gdyby sprawy wyglądały odwrotnie? Gdyby to Marek miał pieniądze? Nie, przeciwnie! Sama na to wszystko zapracowałam i ja będę decydować, co z tym zrobię – oznajmiła twardo na kolacji, na której ogłosiliśmy swoje zaręczyny.

Żyję jak król

Dziś jesteśmy małżeństwem już prawie dwa lata, a ja cały czas muszę szczypać się w ramię, żeby uwierzyć, że życie, które prowadzę jest prawdą. Jestem mężem niesamowitej, mądrej, ambitnej i pięknej kobiety, a w dodatku żyję jak król.

Dość obskurne mieszkanko ze współlokatorem zamieniłem na mieszkanie w centrum, a następnie, po ślubie, na willę pod miastem. Nie marzę już o wizytach w restauracjach, bo jestem w nich stałym bywalcem. Nie ukrywam, czasem jest mi przykro, że nie byłem w stanie sam na to wszystko zapracować, ale staram się nie pogrążać zbyt głęboko w takich myślach. Cieszę się, że życie dało mi taką okazję. A że czasem czuję się niemęsko? No cóż, to naprawdę niska cena za bycie obdarzonym wszystkim, o czym kiedykolwiek marzyłem.

– Wiesz... Kiedy umówiliśmy się na pierwszą randkę, doskonale wiedziałam, że nie stać cię na wyjście na miasto i że mogę wpędzić cię w niekomfortową sytuację – wyznała mi ostatnio Ania, gdy siedzieliśmy na kanapie w domu.

– Czyli od samego początku miałaś plan, żeby uwieść biedaka? – zachichotałem. – Taką byłem dobrą partią?

– Pewnie, że byłeś. I nadal jesteś. Najlepszą – odpowiedziała mi żona z promiennym uśmiechem, obdarzając mnie spojrzeniem pełnym najszczerszej, najbardziej bezinteresownej miłości.

Marek, 30 lat

Czytaj także: „Moja siostra trzymała się męża, który miał słabość do kieliszka i ciężką rękę. Nikt się nie spodziewał tego, co w końcu zrobiła”
„Mój teść patrzy na mnie z góry, bo jestem sierotą. Postanowiłam z nim walczyć jego własną bronią”
„Z taką rodziną jak moja nawet na zdjęciu nie wychodzi się dobrze. Musiałam wziąć się w garść i wiać, gdzie pieprz rośnie”

 


 

Redakcja poleca

REKLAMA