„Przyjaciółka potraktowała mnie jak paczkę chusteczek. Wypłakała się, a potem wyrzuciła do kosza”

przyjaciółki fot. iStock by Getty Images, Mohamad Itani
„– Słuchaj, naprawdę masz wielkie serce. Zawsze masz czas, żeby mnie wysłuchać, a kiedy trzeba, to służysz dobrą radą... Zupełnie jak najbliższa przyjaciółka – powiedziała. Liczyłam po cichu, że odwdzięczy mi się tym samym. Niestety, gdy tylko problemy się kończyły, znikała z mojego życia”.
/ 05.07.2024 14:30
przyjaciółki fot. iStock by Getty Images, Mohamad Itani

Od pierwszego spotkania Dagmara zrobiła na mnie dobre wrażenie. Emanowała pewnością siebie i miała w sobie to coś, co przyciągało innych ludzi. Prezentowała się fantastycznie i potrafiła odnaleźć się w każdych okolicznościach. Podczas przerw między lekcjami zawsze otaczała ją grupka dziewczyn, które patrzyły na nią z uwielbieniem i były gotowe zrobić dla niej dosłownie wszystko.

A ja? Cóż, ja byłam po prostu przeciętna. Cicha, pełna kompleksów i raczej nieatrakcyjna. Zawsze trzymałam się gdzieś na uboczu, nie przepychałam się na pierwszy plan. Dagmara tolerowała moją obecność, ale nie poświęcała mi zbyt wiele uwagi. Nie miałam jej tego za złe. Byłam po prostu szczęśliwa, że w ogóle pozwoliła mi być częścią swojego świata.

Byłam na każde jej skinienie

Kiedy nasza edukacja w liceum dobiegła końca, paczka wielbicielek Dagmary się rozeszła. Koleżanki wybrały różne ścieżki życiowe. Część stanęła na ślubnym kobiercu, pozostałe podjęły naukę na uczelniach, gdzie poznały nowe osoby i zawarły świeże znajomości. Ja natomiast okazałam się wyjątkiem od reguły. Niezmiennie, niczym w czasach szkolnych, podążałam za Dagmarą. Miałam wrażenie, że z ostatniego szeregu jej adoratorek przesunęłam się na sam początek. A przynajmniej tak sobie wówczas wmawiałam.

Zawsze, kiedy miała kłopoty, przychodziła do mnie. Opowiadała mi o swoich nieudanych związkach, o tym, jak cierpi z powodu miłości. Gdy tylko zadzwoniła z prośbą o pomoc, od razu byłam przy niej. To mnie wybierała, gdy potrzebowała wsparcia i byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa.

– Słuchaj, naprawdę masz wielkie serce. Zawsze masz czas, żeby mnie wysłuchać, a kiedy trzeba, to służysz dobrą radą... Zupełnie jak najbliższa przyjaciółka – powiedziała, kiedy pomagałam jej przebrnąć przez kolejny trudny okres.

Liczyłam po cichu, że odwdzięczy mi się tym samym. Niestety, gdy tylko problemy się kończyły, znikała z mojego życia. Parę razy próbowałam się z nią skontaktować, zaproponować spotkanie albo poprosić o wsparcie.

Nie miała dla mnie czasu

– Sorry, mam teraz mnóstwo na głowie, a może jutro? – za każdym razem znajdowała jakąś wymówkę.

Kolejnego dnia wymyślała nową wymówkę. Wtedy czułam się okropnie, ale jakoś dawałam radę. Przekonywałam samą siebie: „Ona ma zupełnie inne życie niż ja, na pewno brakuje jej czasu".

I faktycznie, Dagmara parła do przodu niczym czołg na wojnie. Ukończyła studia i błyskawicznie zdobyła rewelacyjną pracę w marketingu. Zaczęła się obracać wśród ludzi sukcesu. Wysokie zarobki, wytworne bankiety, szykowne ciuchy, firmowa bryka. A ja?

Wywodzę się z niezamożnego domu i przez kiepską sytuację finansową byłam zmuszona przerwać edukację. Zatrudniłam się w sklepie, a po paru latach zostałam kierowniczką. Ale co z tego, skoro wciąż dzieliła mnie przepaść od poziomu życia mojej kumpeli? Ciuchy wyszukiwałam przede wszystkim w second handach, a do roboty dojeżdżałam komunikacją miejską…

Liczyłam, że poznam jej świat

Nadchodziły okrągłe urodziny Dagmary. Zdawałam sobie sprawę, że szykuje wielkie przyjęcie w popularnym klubie.

– Zobaczysz, będziemy bawić się do bladego świtu – ekscytowała się.

Przygotowywałam się na to wydarzenie jakby to było moje własne wesele. Wyciągnęłam wszystkie odłożone pieniądze, kupiłam kosztowny upominek dla niej, a dla siebie fantastyczną kieckę. Nie byle jaką, tylko markową, z porządnego sklepu. Zależało mi, żeby nie prezentować się jak jakaś szara myszka. Nie mogłam się doczekać, aż w końcu będę miała okazję poznać jej przyjaciół. Chociaż na moment zanurzyć się w tym jej wielkim świecie, dotknąć go.

Ale data przyjęcia była coraz bliżej, a Daga wciąż nie wspominała nic o zaproszeniu mnie. Gdy nastał dzień jej urodzin, nawet nie odebrała  telefonu ode mnie. „A co, jeśli nagle zmieniła zdanie i wybrała się gdzieś za granicę? Jak wróci, to na pewno da znać i wszystko wyjaśni" – pomyślałam, chowając gustowną sukienkę i upominek do szafy. Życzenia przesłałam w wiadomości.

Okłamała mnie

Następnego dnia zajrzałam do mediów społecznościowych tak zupełnie bez powodu. Jak tylko to zrobiłam, od razu rzuciły mi się w oczy fotki z jakiejś imprezy. Widziałam na nich Dagmarę trzymającą w dłoni kieliszek z szampanem i talerzyk z tortem, potem jak tańczyła na parkiecie i w otoczeniu jakichś wesołych, młodych osób. Pod tym wszystkim widniał podpis: „Moje urodzinki, bawiliśmy się super!".

Dotarło do mnie, że kumpela wcale nie wyjechała z miasta. Zorganizowała imprezę urodzinową w popularnym klubie, zgodnie z wcześniejszymi zamiarami. Problem w tym, że mnie na nią nie zaprosiła. Strasznie mnie to zraniło. Aż się rozpłakałam.

"Zawsze byłam dla niej wierna i życzliwa. A ona? Po raz kolejny o mnie zapomniała" – rozmyślałam, szlochając w poduszkę. Zdecydowałam, że do niej zadzwonię.

Nawet mnie nie przeprosiła

Pragnęłam, aby zdawała sobie sprawę, jak bardzo mnie tym zasmuciła. Liczyłam na to, że będzie się tłumaczyć i przepraszać. Ale nie...

– Dla twojego dobra cię tam nie było. Raczej kiepsko byś się poczuła wśród moich znajomych. No wiesz, trochę się różnisz od nas. Sądziłam, że to rozumiesz – te słowa sprawiły, że poczułam narastającą irytację, której wcześniej nie znałam.

– Słuchaj, mam tego dość. Nie będę twoją przyjaciółką – oznajmiłam stanowczo.

Nie szukała kontaktu ze mną

Półtora roku przeleciało jak z bicza strzelił. Moje życie toczyło się starym rytmem. Wciąż pracowałam w sklepie i znosiłam tę całą szarzyznę dnia codziennego. Dagmara nie dawała znaku życia, a ja też nie próbowałam się z nią skontaktować. Po tym, jak skończyłam trzydziestkę, coś we mnie po prostu pękło. Doszłam do wniosku, że widocznie taka kumpela jak ja nie była jej już dłużej potrzebna.

Zdecydowałam, że nie będę już dłużej walczyć o to, by się z nią przyjaźnić. Od czasu do czasu jedynie dumałam nad tym, jak daleko zaszła w tej swojej barwnej rzeczywistości. Wydawało mi się, że dotarła na sam wierzchołek albo jest o krok od niego. Niedługo potem miało się okazać, że sprawy mają się całkiem odmiennie.

Spotkałam jej matkę

Kilka tygodni temu wychodziłam właśnie z pracy, kiedy dostrzegłam na ulicy matkę Dagmary. Prawie jej nie rozpoznałam. Kiedyś tryskała energią i radością życia. Co się stało? Poruszała się powoli, pochylona, zupełnie jakby niosła na barkach wielki ciężar.

– Dzień dobry pani Haniu, co słychać? – przywitałam się, uśmiechając się radośnie.

– O, Matylda, to ty... – odpowiedziała, spoglądając na mnie, jakby dopiero co się obudziła.

– Wszystko w porządku? Coś nie tak? – zapytałam z troską w głosie.

– Ach, no tak, ty jeszcze o niczym nie słyszałaś. Dagmara trafiła do szpitala – wyjaśniła pani Hania.

Na moment oniemiałam. Trudno mi było przyjąć do wiadomości to, co usłyszałam. Dagmara w szpitalu? Jeszcze nie tak dawno tryskała energią i była okazem zdrowia.

– Proszę mi wszystko od początku do końca opowiedzieć – poprowadziłam ją do kawiarenki niedaleko, a ona nawet nie oponowała, pragnąc zrzucić z siebie ten ciężar.

Byłam w szoku

Wyszło na jaw, że ponad sześć miesięcy temu Dagmara uczestniczyła w groźnym wypadku. Zdarzenie miało miejsce, gdy późnym wieczorem jechała ze służbowego wyjazdu. Lało jak z cebra. Auto wpadło w poślizg, kierowca stracił kontrolę nad pojazdem i uderzył w przydrożne drzewo. Trafiła do szpitala poobijana, ze złamaniami. Z trudem udało się ją uratować. Przeszła szereg zabiegów chirurgicznych, a teraz miała przed sobą kolejny.

Chyba byś jej nie poznała – relacjonowała pani Hania, pijąc powoli kawę. – Zmieniła się nie do poznania. Całkowicie się rozkleiła, kompletnie straciła sens życia. Stroni od kontaktów z ludźmi. Niekiedy odnoszę wrażenie, że najchętniej zapadłaby się pod ziemię.

– Ale jak to? Ma przecież w pracy sporo przyjaciół. Z pewnością ją podtrzymują na duchu, wpadają z wizytą. Stanowili przecież taką zżytą ekipę – gdybałam, lecz mama Dagmary jedynie wzruszyła ramionami.

– O jakich przyjaciołach mówisz? – parsknęła ironicznie. – Nikt się nią nie interesuje… Z początku próbowała się dodzwonić, liczyła, że ktoś ją w końcu odwiedzi. Wszyscy zapewniali, że wpadną, a potem oczywiście nikt się nie pojawiał. W końcu nawet przestali odbierać, gdy dzwoniła. Jakby tego było mało, dowiedziała się ostatnio, że znaleźli już kogoś na jej stanowisko. To był dla niej cios. Dotarło do niej, że nikt jej tam nie potrzebuje i nie tęskni.

Dagmara dostała nauczkę

Doszłam do wniosku, że Dagmara w końcu osobiście doświadczyła, czym jest osamotnienie i odrzucenie. "Nie umiała docenić szczerej przyjaźni, więc dostała to, na co zasłużyła" – pomyślałam. Jednak po chwili poczułam się okropnie z tym, co przyszło mi do głowy. "Prawdziwej przyjaciółce nawet by to nie przyszło do głowy. Zostawiłaby wszystko i od razu pobiegła z pomocą" – zganiłam samą siebie. Następnie posłałam uśmiech w stronę pani Hani.

– A co powie pani na to, żebyśmy razem wybrały się do tego szpitala? – rzuciłam pomysł. – W minionych latach wielokrotnie służyłam Dagmarze pomocą, gdy było jej ciężko i ratowałam ją z rozmaitych tarapatów. Kto wie, może i tym razem dam radę coś zdziałać.

Popatrzyła na mnie z wyrazem wdzięczności na twarzy.

– Szczerze powiedziawszy, zastanawiałam się nad tym, czy do ciebie nie zadzwonić i nie poprosić cię o wsparcie. Dagmara stwierdziła jednak, że to zły pomysł. Obawiała się, że jak tylko usłyszysz moją prośbę, to od razu się rozłączysz – wyjaśniła seniorka, wzdychając głęboko.

Nie wahałam się pomóc

Opróżniłyśmy filiżanki z resztek kawy i ruszyłyśmy w stronę szpitala. Widok Dagmary był przerażający. Jej cera przybrała niezdrowy odcień, a ciało zdawało się wiotkie i pozbawione wigoru. Podpięta do plątaniny kabli i drenów, leżała na łóżku, wpatrując się tępo w sufit.

Skarbie, masz gościa – odezwała się pani Hania.

Nawet nie raczyła na mnie zerknąć.

– Jak zawsze dumna! A może byś tak z łaski swojej chociaż jednym oczkiem na mnie łypnęła! – rzuciłam, usiłując brzmieć ostro.

Obrzuciła mnie zdumionym wzrokiem.

– Hej, Matylda! To naprawdę ty? – wyszeptała ledwo słyszalnie.

– Oczywiście, a któżby inny? Widzę, że nie czujesz się najlepiej. Ale głowa do góry, razem z twoją mamą doprowadzimy cię do porządku – odpowiedziałam, uśmiechając się pokrzepiająco.

W jej oczach dostrzegłam zbierające się łzy.

– Nie jestem godna twojej dobroci, naprawdę na nią nie zasługuję – wydusiła z trudem.

Teraz jestem blisko mojej przyjaciółki. Regularnie do niej wpadam i kontaktuję się telefonicznie. Na szczęście zabieg chirurgiczny zakończył się sukcesem. Liczę na to, że niedługo jej stan się poprawi i będzie mogła wrócić do siebie. Ja natomiast nie przestanę jej pomagać, bo tak postępują prawdziwe przyjaciółki.

Matylda, 31 lat

Czytaj także: „Moja córka ma dwie lewe ręce do pracy, a ja nie chcę jej dłużej utrzymywać. Jej jedyna szansa to mąż z grubym portfelem”
„Byłam królową drogerii i hurtowo kupowałam podkłady do twarzy. Dlatego, by ukryć ślady po ciężkiej ręce męża”
„Chciałam mieć córkę pod ręką, a ona uciekła na drugi koniec świata. Mam wnuka, ale nie dane jest mi go poznać”

Redakcja poleca

REKLAMA