„Byłam królową drogerii i hurtowo kupowałam podkłady do twarzy. Dlatego, by ukryć ślady po ciężkiej ręce męża”

poważna kobieta fot. Getty Images, Sigrid Gombert
„Zawsze myślałam, że mnie to nie dotyczy, bo jestem lepsza. Lepiej wykształcona, lepiej ubrana, bogatsza. A przecież tak niewiele było trzeba, żeby wszystko się zmieniło”.
/ 25.06.2024 08:30
poważna kobieta fot. Getty Images, Sigrid Gombert

Gdy po tej strasznej nocy stanęłam w progu, pomyślałam, że to przecież nic takiego, że wytrzymam dla dzieci… Ale po chwili do mnie dotarło – właśnie dla nich powinnam to skończyć!

To już nie był mój dom

Nic nie było tak, jak powinno. Drzwi, moje śliczne, zielone, sztucznie postarzone drzwi były podrapane i poobijane, jakby ktoś walił w nie kijem albo kopał podkutymi buciorami. Wycieraczka zniknęła. Klucz, który wyjęłam z torebki, nie pasował do zamka. Gdybym przyszła sama, natychmiast bym uciekła. Na szczęście nie byłam sama. Spojrzałam na siostrę Izabelę.

– Wymienił zamki. Nie mogę wejść…

– Chyba nie jestem zdziwiona… Ale to nie problem, wezwij ślusarza – odpowiedziała.

Zaczęła szukać czegoś w swoim telefonie komórkowym, a po chwili usłyszałam sygnał nadejścia SMS-a na mój nowy numer, którego nikt jeszcze nie znał. Nikt, poza znajomymi ze schroniska.

– Na pewno coś się stało z Maciusiem albo z Kasią… – ręce mi się trzęsły, kiedy sięgałam do torebki.

– Dziewczyno, uspokój się, dzieciaki są pod dobrą opieką – siostra Izabela pocieszająco poklepała mnie po ramieniu, ale zrobiła to tak niespodziewanie, że aż podskoczyłam. Udała, że nie widzi.

– Właśnie ci wysłałam numer specjalisty od zamków. To twoje drzwi i twoje mieszkanie. Masz prawo tu wejść. Dzwoń po ślusarza – odwróciła się na pięcie i zaczęła schodzić po schodach.

Rozejrzałam się niespokojnie i pobiegłam za nią. Żeby tylko nie spotkać żadnego sąsiada, żeby tylko nikogo nie spotkać… – błagałam w myślach, bo wciąż wstydziłam się tego, co mi się przydarzyło.

Nagle usłyszałam głośne:

– Dzień dobry, pani Aniu!

Siostra Izabela raptownie zahamowała, ja z impetem wpadłam na jej plecy. Gdyby nie przytrzymała się poręczy, obie poleciałybyśmy na dół, prosto na sąsiadkę, która wspinała się po schodach.

– W końcu wraca pani do domu! – stwierdziła z pretensją w głosie. – Nareszcie! Mam nadzieję, że skończą się te hałasy! Chyba wie pani, o czym mówię? Wrzaski, głośna muzyka, łomot. Nie do wytrzymania! Istna melina się zrobiła z mieszkania pani mamusi – wyliczała jak katarynka. – Wie pani, jakie cienkie są ściany, a mój mąż jest chory i spać nie może!

Nie chciałam jej dłużej słuchać. Zbiegłam na dół.

Zrobił z mieszkania pobojowisko

– Babsko przebrzydłe! – wyrzuciłam z siebie, kiedy siostra Izabela dogoniła mnie pod blokiem. – Jakoś jej nie przeszkadzało, jak Łukasz mnie tłukł! Rozkręcał muzykę na cały regulator, ja krzyczałam, dzieci płakały, a ona nic… – wybuchnęłam płaczem.

Siostra mnie przytuliła.

– Są ludzie, którzy nie słyszą cudzego nieszczęścia, choćby krzyczało pod ich nosem. Nie myśl o niej. Pomyśl raczej o tych, którzy ci pomogli – delikatnie odsunęła mnie od siebie. – Miałaś dzwonić po ślusarza.

Wytarłam nos. Zadzwoniłam.

– Ma pani dokumenty potwierdzające, że to jest pani mieszkanie? – nie spodziewałam się, że fachowiec o to zapyta. – Skoro dzwoni pani z polecenia siostry Izabeli, to jest pani jej podopieczną, a wy wszystkie macie kłopoty. Nie chciałbym oberwać od kogoś, kiedy będę rozwiercał zamek. Ani wylądować na posterunku jako włamywacz…

– Mam wszystkie dokumenty. A mój mąż… Nie przyjdzie – we własnym głosie usłyszałam pewność, której wcale nie czułam.

– Jest pani pewna? – fachowiec dalej nie był przekonany. – W tych nowych blokach nie ma dozorcy, żeby go wziąć na świadka, ale może by dzielnicowego? Tak na wszelki wypadek.

Siostra Izabela zabrała mi telefon.

– Panie Stanisławie, tym razem nie będzie żadnych problemów, obiecuję – powiedziała stanowczo. – Jakiś czas temu mieliśmy spięcie z partnerem innej dziewczyny i pan Stanisław zrobił się przewrażliwiony. Zaraz przyjedzie – wyjaśniła krótko.

Pół godziny później przekroczyłam próg mieszkania, w którym spędziłam dzieciństwo, a potem najszczęśliwsze chwile dorosłego życia. Najstraszniejsze także… Pan Stanisław montował nowy zamek w drzwiach, siostra Izabela rozmawiała z nim przyciszonym głosem. Minęłam ich. Zatrzymałam się na progu. Miałam już wyrok sądu zakazujący Łukaszowi zbliżania się do mnie, więc wiedziałam, że przynajmniej teoretycznie będę bezpieczna. O ile kiedykolwiek odzyskam poczucie bezpieczeństwa…

W końcu odważyłam się i przekroczyłam próg. Z niedowierzaniem rozejrzałam się po znajomym wnętrzu. To była… nora! Melina, jak powiedziała sąsiadka. Bez mebli, bez lamp, bez zasłon. W otwartej na oścież lodówce gniły resztki żywności. Podłoga lepiła się od brudu, w zlewie było pełno naczyń, na kuchence stały brudne garnki.

To był istny koszmar

– Jak tam? – siostra Izabela próbowała zajrzeć mi przez ramię. – Da się tu mieszkać?

– Może kiedyś… – wyjąkałam. – Po generalnym remoncie, sprzątaniu i wietrzeniu.

Zakonnica się rozejrzała.

– Przesadzasz – stwierdziła stanowczo. – Narzeczony Mariolki powybijał szyby w oknach i wpuścił do mieszkania gołębie. Pamiętasz? Opowiadałam ci, że trzeba było zrywać tynki i wymieniać podłogi. Tutaj wystarczy niewielki remont.

– Siostro! To było moje mieszkanie! Mój azyl. Mój dom. Żaden remont tego nie przywróci! – krzyknęłam.

Siostra spojrzała na mnie przeciągle.

– Pamiętaj, już nic nie będzie takie, jak było. Twoje życie też będzie inne. I wiesz co… – złapała mnie za ramiona i popatrzyła mi prosto w oczy. – Remont mieszkania to najprostsza rzecz, którą będziesz musiała zrobić.

– Siostro… Nie dam rady – wyjąkałam tak, jak setki razy wcześniej.

– Dasz – machnęła ręką. – Potrafiłaś uciec od męża, który cię krzywdził. Zabrałaś dzieci i odeszłaś. Jak dla mnie jesteś bohaterką.

– Ładna mi bohaterka! Mówi siostra, że odeszłam? Przecież ja uciekłam, uciekłam jak szczur! – zaśmiałam się z goryczą. – Na dokładkę dużo za późno.

– Uratowałaś siebie i dzieci. Ale pamiętaj, nie wolno ci źle o sobie myśleć. Jeśli jeszcze raz usłyszę, że mówisz: „uciekłam jak szczur”, to… To ci przyłożę! – puściła do mnie oko. – Inne dziewczyny modlą się o takie problemy – rzuciła jeszcze.

Inne dziewczyny… – z czułością pomyślałam o koleżankach, które w tej chwili zajmowały się moimi dziećmi. Miały swoje dzieci i swoje problemy, co je obchodziły moje sprawy? Wiolka, której mąż wyrwał połowę włosów z głowy i sukcesywnie wybijał zęby (żeby nie spodobała się żadnemu innemu facetowi), najprawdopodobniej czytała teraz bajki wszystkim maluchom. Ona uwielbiała to robić, a one uwielbiały jej słuchać.

Kiedyś uważałam się za kogoś lepszego

W dawnych czasach, kiedy Łukasz jeszcze był moim dobrym, kochanym mężem, w ogóle nie zwrócilibyśmy na nią uwagi. Rozmawiać z nią? Oddać dzieci pod jej opiekę? Nigdy! Gdyby wtedy Łukasz przyłapał nas na rozmowie, popukałby się w czoło i zapytał: „Co cię łączy z takim śmieciem jak ona?”. Później, kiedy już przestał być dobry i kochany, nawrzeszczałby, że jesteśmy tak samo tępe i beznadziejne.

Fakt. Byłyśmy beznadziejne. Tak samo beznadziejnie kochałyśmy niewłaściwych facetów i nie chciałyśmy uwierzyć w to, kim są. Wiolka opowiadała mi, że jak mąż zaczął ją katować i wybił jej górne jedynki, to
zamknęła się w łazience ze świeczką. Próbowała ją roztopić i ulepić coś, co zasłoni dziurę między zębami. Ja, wypieszczona jedynaczka z dobrego domu, po pierwszym ciosie w zęby też uciekłam do łazienki. Zmyłam krew z twarzy i zrobiłam dokładnie to samo co ona.

Z Justyną i Natalią też sporo mnie łączyło. Byłyśmy mistrzyniami świata w maskowaniu podbitych oczu i siniaków. Królowe fluidów i korektorów!
Nigdy wcześniej nie rozmawiałam z ofiarami przemocy domowej. Zawsze myślałam, że mnie to nie dotyczy, bo jestem „lepsza”. Lepiej wykształcona, lepiej ubrana, bogatsza. A przecież tak niewiele było trzeba, żeby wszystko się zmieniło.

Do rana przewracałam się w łóżku i rozmyślałam. Dlaczego to spotkało właśnie mnie? Co złego zrobiłam, że Łukasz tak się zmienił? Może gdybym była lepszą żoną, gdybym bardziej dbała o niego, o dom, o dzieci, gdybym lepiej gotowała, bardziej się starała…

„To nie twoja wina!” – tłumaczyli mi wszyscy. Zakonnice, dziewczyny ze schroniska, psycholog, z którym przegadałam wiele godzin. Mieli rację. To nie ze mną było coś nie tak, tylko z Łukaszem, skoro zaczął się nade mną znęcać. A ja… Wciąż go kochałam. Bez względu na wszystko.

Moi rodzice nie żyli. Dzieci były małe. Starzy znajomi odsunęli się, bo Łukasz był o nich zazdrosny, a nowych nie mieliśmy. Sąsiedzi udawali, że mnie nie poznają, i unikali kontaktu, jakby przemoc była zaraźliwa. Byłam sama. Miałam tylko męża. Dla niego zmieniłam pracę, przeszłam na pracę zdalną, w domu, żeby mógł mieć mnie na oku. Dałam mu dostęp do konta, ale chociaż bardzo dobrze zarabiałam, musiałam błagać o kilka złotych na chleb…

Wszystko robiłam źle

Łukasz ciągle był niezadowolony. Tamtego wieczoru zaprosił gości. Kazał mi przygotować kolację i położyć dzieci spać, a potem wysłał mnie do piwnicy po jakiś dżem. Poszłam, a on za mną. Pobił mnie w tej piwnicy. I zamknął. W ciasnej, drewnianej klatce zastawionej regałami z przetworami. Zanim odszedł, otworzył piwniczne okienko.

– Może zamarzniesz i wreszcie będę miał spokój – powiedział.

Siedziałam na zimnej podłodze i płakałam. Marzłam. Bolała mnie głowa. Czułam, że puchnie mi oko. Bałam się o dzieci. Chciałam krzyczeć, ale wstydziłam się sąsiadów. „I tak nikt by mnie nie usłyszał” – tłumaczyłam się sama przed sobą. Straciłam poczucie czasu. Byłam coraz bardziej przerażona.

Nagle dotarło do mnie, co mi zrobił. Z przerażającą pewnością poczułam, że skoro zrobił to raz, zrobi to znowu. Coś we mnie krzyknęło: „Nie! Nigdy więcej!”. Zerwałam się na równe nogi i zaczęłam szukać czegoś, czym mogłabym rozwalić drzwi od piwnicy. W końcu znalazłam dziecinny zestaw do majsterkowania. Małą piłę, młotek i dłutko. Zaczęłam ciąć i rozbijać wąską deskę, do której była umocowana kłódka. Miałam podrapane ręce, połamane paznokcie, ale zrobiłam to. Byłam wolna. Mogłam wrócić do domu. Mogłam?

Bałam się, że drzwi będą zamknięte. Że on będzie na mnie czekał. Że dopiero teraz da mi popalić. Wyszłam z piwnicy i na palcach podeszłam pod własne drzwi. Zaczęłam nasłuchiwać. Było cicho, ale wiedziałam już, jak groźna może być taka cisza… Wyszłam z bloku, stanęłam pod oknami mojego mieszkania i zaczęłam się w nie wpatrywać, czekając na błysk światła, jakiś ruch, cokolwiek, co świadczyłoby o tym, że Łukasz jest i czeka.

Nie zobaczyłam nic i już chciałam wrócić, kiedy zobaczyłam sąsiada z psem. „Pewnie dochodzi szósta rano, bo on zawsze przed pracą wyprowadza psa na spacer” – pomyślałam z przerażeniem. Schowałam się za narożnikiem budynku. Zastanawiałam się, co powinnam zrobić. Wracać do domu, do dzieci? W ręce oprawcy? A może poprosić sąsiada o pomoc?
Zdziwiła mnie ta myśl. Nigdy nie brałam czegoś takiego pod uwagę. Mam przyznać się, obcemu człowiekowi, co mnie spotkało? Poprosić o pomoc? Ja?

Powiedział, że tam mi pomogą

Sama sobie odpowiedziałam. „Tak. Muszę to zrobić!”. Podbiegłam do sąsiada.

– Panie Januszu… – zaczęłam.

Obrzucił mnie spojrzeniem. Zobaczył siniaki, spuchnięte oko, krew na rękach.

To bydle wyrzuciło panią z domu? – warknął. – Mam wezwać policję?

– Policję? Nie… Muszę wrócić do domu po dzieci, ale boję się – chciałam wytłumaczyć, czego się boję, ale delikatnie złapał mnie za ramię i poprowadził w stronę drzwi do bloku.

Stał przy mnie, kiedy nacisnęłam klamkę moich pięknych, wypieszczonych, zielonych drzwi. „Drzwi do raju” – mówiłam o nich, kiedy je zamawiałam. Wszedł ze mną do środka, z psem przy nodze. Łukasza nie było. Zajrzałam do dzieci. Spały słodko. W milczeniu zaczęłam je przewijać i przebierać. Włożyłam oboje do wózka. Złapałam paczkę pieluch, trochę ciuchów dla dzieci, jakiś sweter dla siebie.

– Torebka i dokumenty – to były pierwsze słowa, które wypowiedział sąsiad.

Niczego nie komentował. Milczał. Tylko patrzył na mnie uważnie, jakby oceniał, czy doprowadzę sprawę do końca. Czy odważę się odejść.
Złapałam torebkę, wypchnęłam wózek na klatkę schodową.

– Dokąd pani pójdzie? – zapytał.

– Nie wiem. Gdziekolwiek – byłam zła, że odwleka chwilę, kiedy będę mogła się wydostać na wolność.

– Proszę poczekać na parkingu – powiedział i poszedł do swojego mieszkania.

„Pewnie przyśle do mnie swoją żonę, żeby się mną zaopiekowała” – pomyślałam obojętnie i zrobiłam, jak kazał. Maciuś zaczął piszczeć. „Za chwilę obudzi się i Kasia. Są głodni” – dopiero teraz dotarło do mnie, co zrobiłam. Wystraszyłam się kilku siniaków, kilku godzin spędzonych w piwnicy i zostawiłam ciepły dom, w którym było mleko, kaszka, wszystko, czego potrzebowały moje dzieci. Już chciałam zawrócić, kiedy nagle coś do mnie dotarło. Jeśli wrócę, narażę je na coś gorszego niż chwilowy głód…

Sąsiad pomógł mi załadować wózek do samochodu, podał mi dzieci.

– Będę jechał powolutku i ostrożnie. Nic im się nie stanie – zaczął się tłumaczyć, że nie ma w samochodzie fotelika dla maluchów. Uśmiechnęłam się.

– Gdzie pojedziemy? – zapytałam.

– Znam siostry zakonne, które prowadzą dom samotnej matki – powiedział. – Pomagają młodym dziewczynom, które spodziewają się dziecka albo nie mają gdzie się podziać po porodzie. Wiem, że przytuliły też kilka kobiet w takiej sytuacji jak pani. Ofiary przemocy domowej. Pomogą pani. Już do nich dzwoniłem. Czekają.

Kiwnęłam głową, chociaż przecież on wcale mnie nie pytał o to, czy zgadzam się tam pojechać, tylko stwierdził: jedziemy. Nie miałam nic przeciwko temu. Poczułam ulgę, że wreszcie nie jestem sama

– Już wcześniej chciałem pani zaproponować, żeby tam się pani schroniła – zaczął. – Nie miałem śmiałości. Pani zawsze była taka dumna, taka…

– Taka głupia – podpowiedziałam z goryczą. – Ofiara losu, złego męża i własnej naiwności…

– Nie – pokręcił głową. – Do wszystkiego trzeba dojrzeć. W końcu poprosiła pani o pomoc, a ja miałem szczęście, że byłem w pobliżu, żeby jej udzielić. Mnie też ktoś kiedyś pomógł – mruknął cicho. – I wie pani, ten ktoś mi wtedy mówił, że wszystko będzie dobrze. Nie uwierzyłem, ale przekonałem się, że miał rację. Teraz pani powiem to samo: będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze…

Anna, 32 lata

Czytaj także:
„Teściowie zaplanowali jej ślub bez bliskich i rodziny. Najchętniej ją też wycięliby z obrazka”
„Faceci wywieszali języki patrząc na moją żonę. Byłem dumny, że udało mi sie wyrwać taką 30 lat młodszą landrynkę”
„Od momentu, kiedy zdecydowaliśmy się na dziecko, zaczęły się problemy. Próbowałam wszystkiego, ale Jarek wybrał ucieczkę"

Redakcja poleca

REKLAMA