Wiedziałam, że Ewa ma problemy i wykorzystałam tę sytuację. Nie planowałam tego, to po prostu samo tak wyszło.
Spisywała się w pracy lepiej niż ja
Wpadła do mnie dzisiaj totalnie roztrzęsiona, cała we łzach.
– Dlaczego kierownik mnie wylał? Przecież nic nie przeskrobałam! Wiesz może, o co chodzi? – szlochała.
Starałam się ją wspierać, obejmowałam ramieniem. Zapewniałam, że nie rozumiem, czemu on się tak zachował, że to kretyn, ślepy na oczywistości, kiepski znawca charakterów... Okłamywałam ją prosto w twarz. W rzeczywistości doskonale zdaję sobie sprawę z powodu nieprzedłużenia jej kontraktu. To moja wina. Zdradziła mi pewnego razu sekret. Ja to bezwzględnie użyłam przeciwko niej.
Od początku, odkąd tylko zaczęłyśmy razem pracować, znalazłyśmy wspólny język. Chyba dlatego, że obie byłyśmy wniebowzięte, że udało nam się załapać na tę posadę. Niesamowity fart, jak dla nas. Ewa mieszkała ledwie kwadrans piechotą od pracy, a ja dwa przystanki tramwajem. No i oczywiście – obie jesteśmy zakupoholiczkami i pasjonatkami mody.
Możemy bez końca rozprawiać na temat tego, jak zestawiać ubrania, jakie barwy czy akcesoria wybrać. A tu niespodzianka! Ogromny butik z faktycznie świetnymi i nowoczesnymi ciuszkami, torebkami, paskami, obuwiem i mnóstwem innych drobiazgów, za którymi szaleją panie. I to w jak fantastycznej lokalizacji! Tuż obok głównego wejścia do sporego centrum handlowego. Wprost wymarzone miejsce!
Szczególnie Ewie grafik pasował idealnie. Dzięki temu o poranku bez pośpiechu zawoziła swoje dziecko do przedszkola, a potem spokojnie docierała do mieszkania. Tam błyskawicznie przyrządzała obiad i szykowała się do wyjścia. Po powrocie z pracy w try miga lądowała w domu, więc jej mama odbierająca wnuczkę nie narzekała już, że musi u niej przesiadywać do późna.
Nasz przełożony, jak na obecne standardy, okazał się porządnym człowiekiem. Zatrudnił całą naszą ekipę na okres próbny, czyli pół roku. Żeby zaoszczędzić trochę kasy, zarejestrował nas na minimalną krajową i ustalił targety sprzedażowe. Na szczęście nie były one zbyt wygórowane, a kiedy udawało nam się je przekroczyć, mogłyśmy liczyć na całkiem konkretną premię.
– Jeśli ja będę zarabiał, to i wy nie zostaniecie na lodzie. Ale jak będziecie się lenić, to od razu się rozstaniemy – oświadczył na pierwszym zebraniu zespołu. Zasuwałyśmy jak małe mróweczki, byleby tylko skłonić klientów do większych zakupów.
Miałam dużo wydatków
Początkowo wydawało się to dość proste. Asortyment prezentował się świetnie, a bogata oferta przyciągała klientów. Zainteresowanie było spore, co przekładało się na dobre wyniki sprzedaży. Zazwyczaj lepiej radziła sobie Ewka, ja z jakiegoś powodu osiągałam zaledwie minimum, a czasem nawet poniżej. A przecież ta praca i zarobki były dla mnie takie ważne! Każdy wie, jak ciężko o solidną pracę po maturze, mając za sobą ledwie dwa lata na uczelni.
Jakby tego było mało, mój drogi małżonek zdecydował się zaciągnąć pożyczkę na auto. Owszem, poprzednie zostało całkowicie zużyte i naprawy nie miały już sensu, ale przecież nie musiał od razu wybierać dwuletniego modelu! Teraz martwi się, skąd weźmie pieniądze na spłatę.
Dochodzą jeszcze do tego comiesięczne opłaty za telewizor i pralkę, coraz wyższe rachunki, codzienne wydatki… Muszę nieźle kombinować, żeby wystarczyło nam do wypłaty. Jedynym plusem jest to, że nie posiadamy potomstwa, bo w przeciwnym razie byłby naprawdę duży problem. Mimo to, nasze życie nie należy do najłatwiejszych.
Denerwowało mnie nieco, że gdy w ciągu całego dnia udawało mi się opchnąć góra dwa T-shirty, w tym samym czasie Ewa sprzedała jakimś klientom trzy pary jeansów, sukienkę, jakąś torbę i sweterek. Teoretycznie obie stosowałyśmy podobne metody, a mimo to klienci i tak lgnęli do niej jak muchy do lepu.
Nigdy nie zapomnę tamtej sytuacji, gdy do naszego butiku weszła Rosjanka, cała w złocie i brylantach. Byłam ciekawa, czy towarzyszący jej mężczyzna to mąż, czy może jakiś adorator, trudno było powiedzieć. Kobieta szybko omiotła wzrokiem wnętrze sklepu i coś mu szepnęła. On tylko kiwnął potakująco głową i wygodnie rozsiadł się na fotelu przy drzwiach wyjściowych.
Próbowałam ją ośmielić swoim najsłodszym uśmiechem, ale nawet na mnie nie spojrzała. Zamiast tego zwróciła się do Ewy! We dwie ruszyły energicznie w stronę wieszaków, a potem z naręczem ciuchów zniknęły w przymierzalni. Koniec końców jej partner zostawił u nas prawie 10 tysięcy w gotówce! Płacił tak, jakby kupował jakąś małą przekąskę albo napój za parę złotych, nawet nie mrugnął przy tym okiem!
Ewa non stop wyrabiała ponad normę i pod koniec każdego miesiąca szef dawał jej ekstra kasę. Ciągle ją chwalił i pokazywał jako przykład reszcie, a na mnie przeważnie tylko się wydzierał.
Ewa była dla mnie przyjaciółką
– Musisz się bardziej postarać, dziewczyno. Jak nic się nie zmieni, to będziemy musieli się pożegnać – powtarzał szef.
Strasznie mnie to denerwowało. Czy to moja wina, że te głupie klientki nic nie chciały u mnie brać? Ile się za nimi nałaziłam, ile się nauśmiechałam, ile razy latałam do przymierzalni z kolejnymi ubraniami? Nadskakiwałam im jak jakimś królowym. Chwaliłam, że super się prezentują w tych czy innych ciuchach, nawet jak wyglądały w nich jak straszydła. A i tak na koniec prawie każda z nich stwierdzała, że musi się zastanowić i wpadnie następnym razem. Jasne! Każdy wie, że jak ktoś raz wyjdzie ze sklepu, to raczej już się nie pojawi…
Dodatkowe fundusze sprawiały Ewie ogromną radość. To właśnie dzięki nim była w stanie jako tako dociągnąć do pierwszego. Samodzielnie wychowuje córkę, a jej eksmałżonek nie łoży na utrzymanie Marysi nawet złotówki. Facet pracuje pokątnie, kasę dostaje do ręki, więc komornik nie bardzo ma z czego ściągać zaległe alimenty. Jakby tego było mało, jej młodszy brat wylądował ostatnio w poprawczaku za złodziejstwo. Matka Ewy nieźle to odchorowała, karetka zabrała ją do szpitala, bo prawie dostała zawału. Na szczęście udało jej się z tego wyjść...
Początkowo byłam kompletnie nieświadoma całej sprawy. Ewa trzymała buzię na kłódkę, jakby coś ją bardzo dręczyło. Wstydziła się za swojego brata. W pracy starała się po sobie nie pokazywać, że boryka się z jakimś problemem. Zawsze uprzejma, uśmiechnięta, chętna do pomocy. Pozostali dali się nabrać, ale nie ja. Intuicyjnie wyczuwałam, że coś ją trapi. Pewnego dnia, kiedy wieszałyśmy nowe ciuchy z kolekcji, zapytałam wprost, co się dzieje. Chciała mnie spławić, ale ja nie odpuszczałam.
Nie mogłam uwierzyć w to, co w końcu wyszło na jaw. Kiwałam głową z niedowierzaniem. Brat Ewy, taki sympatyczny młodzieniec… Od czasu do czasu wpadał do niej do sklepu. Nigdy nie zapomniał przywitać się i zapytać, jak leci. A tu proszę, złodziejaszek… Cóż, takie mamy teraz czasy. Nie ma znaczenia, że dzieciak pochodzi z porządnej rodziny. Wystarczy moment, aby trafił na kiepskie towarzystwo i zaczął schodzić na psy. A najbliżsi są wtedy bezradni, mogą tylko załamywać ręce i ronić łzy bezsilności.
Starałam się ją uspokajać. Przekonywałam, że jeszcze nie wszystko przepadło i brat może się opamiętać… Że w gruncie rzeczy to dobry człowiek i na pewno zdał sobie sprawę z tego, że popełnił błąd. Spojrzała na mnie z ogromną wdzięcznością.
– Słuchaj, dobrze, że ci to wszystko opowiedziałam, od razu poczułam taką ulgę. Jesteś naprawdę świetną kumpelą – pocałowała mnie w policzek.
Gdyby teraz dowiedziała się, jak sprawy mają się naprawdę, raczej nie odzywałaby się do mnie w taki sposób...
To było silniejsze ode mnie
Uwierzcie mi, to nie było zamierzone. Mówię szczerze! Doskonale pamiętam, jak to wszystko się potoczyło. Zaczęło się w poniedziałek. Najgorszy możliwy dzień na handel. Na dodatek tuż po okresie świątecznym, kiedy wszyscy już wydali kupę kasy. Klientów można było policzyć na palcach jednej ręki, a ci, którzy przyszli, byli strasznie poirytowani. Gderali, grzebali, robili totalny bałagan na półkach i wychodzili z niczym. Przez ostatnie trzy godziny nikt z nas nie sprzedał ani jednej rzeczy! Ewy nie było tego dnia. Musiała zostać w domu, bo jej córka, Marysia, dostała wysokiej gorączki.
Właściciel był wkurzony, pewnie przez kiepską sytuację finansową, i latał po butiku niczym wściekła osa. Myszkował w każdej dziurze, patrzył, czy regały nie są zakurzone, czy koszulki zostały na nowo elegancko poukładane. Potem zaczął sprawdzać towar. Ewidentnie czegoś szukał. No i dopiął swego! Zniknęła jedna sukienka i żakiecik. Z włoskiej serii, cholernie drogie. Ktoś zwędził, a my nawet nie zauważyłyśmy! Tak na marginesie, to musiała być jakaś profesjonalna złodziejka. Mamy przecież niezłe zabezpieczenia: bramki, plastikowe czipy…
Kierownik kompletnie oszalał. Darł się wniebogłosy, że ledwo wiążemy koniec z końcem, a na dodatek ponosimy straty. Groził, że poobcina nam wynagrodzenia i krzyczał, że złodzieje mogliby opróżnić cały magazyn, a żadna z nas nawet by nie mrugnęła okiem. Na koniec jeszcze dodał, że za dwa tygodnie wszystkie wylecimy na zbity pysk. Akurat tak się składa, że kończy nam się okres zatrudnienia i nie mamy co liczyć na nowe umowy.
– Gdyby Ewa tu była, do niczego takiego by nie doszło! Tylko ona naprawdę daje z siebie wszystko – wydarł się na odchodne.
Sama nie wiem, co się ze mną stało. Być może ogarnął mnie strach przed utratą posady, a być może zawładnęła mną jakaś zła siła, zawiść, że kierownik po raz kolejny ją wychwala. Tak czy inaczej, puściły mi nerwy.
– Niech szef przestanie robić z Ewy taką niewinną istotę! W końcu nie ma pewności, kiedy ta sukienka przepadła. Równie dobrze mogła zniknąć przed miesiącem – odburknęłam.
Przełożony aż się zapowietrzył z oburzenia.
– Masz podejrzenia co do mojej najzdolniejszej podwładnej? – rzucił w moim kierunku.
– Może nie do niej bezpośrednio. Ale każdy zauważył, że jej brat czasem się tu zjawiał i kręcił między półkami – zrobiłam przerwę.
– A co do tego ma jej brat? – zaskoczony zapytał pracodawca.
– Bardzo wiele! Bo dopiero co go przymknęli za złodziejstwo! – wyrzuciłam z siebie.
Wszystko przeze mnie
Gdy to padło z moich ust, ludziom szczęki opadły. Kierownikowi również. W całym sklepie zrobiło się tak cicho, że słychać było brzęczenie muchy. Klienci zastygli w bezruchu, wlepiając we mnie oczy wielkości spodków. Dopiero po chwili dotarła do mnie powaga sytuacji i co właściwie wykrzyczałam.
Liczyłam na to, że sprawa rozejdzie się po kościach. Że mój przełożony puści w niepamięć moje nieprzemyślane słowa. Nic z tego. Kiedy Ewa po trzech dniach stawiła się w pracy, szef od razu zaprosił ją na dywanik do swojego kantorka na zapleczu. No i ją wyrzucił z pracy. Nie podał przyczyny. Jedynie zakomunikował jej, że nie przedłuży z nią umowy.
Dopytywała, gdzie popełniła błąd i zapewniała, że dołoży wszelkich starań, by się poprawić. Szef pozostał jednak nieugięty. Byłam świadkiem, jak opuszczała sklep. Sprawiała wrażenie, jakby nagle wszystkie problemy świata spadły na jej barki.
Nie ma dla mnie wytłumaczenia. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to to, że nie zrobiłam tego celowo, po prostu mi się wyrwało. W końcu nikt nie jest całkiem niewinny, prawda? Ale czemu brakuje mi odwagi, żeby powiedzieć o wszystkim Ewie? Czemu dalej ją oszukuję?
Judyta, 33 lata
Czytaj także:
„Moja córka ma dwie lewe ręce do pracy, a ja nie chcę jej dłużej utrzymywać. Jej jedyna szansa to mąż z grubym portfelem”
„Byłam królową drogerii i hurtowo kupowałam podkłady do twarzy. Dlatego, by ukryć ślady po ciężkiej ręce męża”
„Chciałam mieć córkę pod ręką, a ona uciekła na drugi koniec świata. Mam wnuka, ale nie dane jest mi go poznać”