„Przyjaciółka zaszła w ciążę na 40-stkę, a wszyscy jej kibicowali. Gdy nagle zamilkła, czułam, że coś się stało”

zmartwiona kobieta z telefonem fot. Adobe Stock, nenetus
„Pod koniec października nadeszła ostatnia wiadomość. A później nastała cisza. Z początku nie zaprzątałam sobie tym głowy. Stwierdziłam, że Klaudia jest po prostu zmęczona i nie daje rady tak często do mnie wypisywać. Jednak z każdym kolejnym dniem, kiedy telefon milczał, coraz bardziej się martwiłam”.
/ 09.09.2024 20:30
zmartwiona kobieta z telefonem fot. Adobe Stock, nenetus

W zeszłe wakacje moja przyjaciółka Klaudia oznajmiła mi, że od dwóch miesięcy nosi pod sercem dziecko. Muszę przyznać, że aż mnie zatkało. Ta dziewczyna nigdy nie chciała zostać matką, uważała, że para to wystarczająca rodzina i nic więcej jej nie potrzeba. I nagle wyskakuje z taką rewelacją!

Nowina szybko się rozeszła

– Coś się stało? – spytałam, gdy emocje już trochę opadły.

– Nie, to było zamierzone. Przestałam brać pigułki i proszę, już jestem w ciąży! Prawie za pierwszym razem się udało – odpowiedziała z dumą w głosie.

– Serio? Jestem w szoku! Zawsze mówiłaś, że dziecko nie jest częścią twoich planów. Kiedy zmieniłaś zdanie?

– No wiesz, pogadaliśmy z Mirkiem i stwierdziliśmy, że w sumie to fajnie byłoby mieć malucha. Chcemy mieć rodzinę.

– Masz już czterdzieści lat... Czy to nie zbyt późno? – zagadnęłam ostrożnie.

– I co w związku z tym? W obecnych czasach późne macierzyństwo nikogo już nie dziwi. Zamiast skupiać się na moim wieku, może po prostu powiesz, że cieszy cię moje szczęście? Życzenia, bym przeszła ciążę bez większych problemów i urodziła ślicznego, zdrowego bobasa, też byłyby mile widziane – w jej głosie pobrzmiewała nutka pretensji.

– Ależ oczywiście, że ci tego życzę! Najbardziej na świecie! – przytuliłam ją czule.

Mimo że jej decyzja wciąż wprawiała mnie w konsternację, szczerze pragnęłam, aby cała ta sytuacja miała łagodny przebieg, bez żadnych komplikacji i nagłych zwrotów akcji.

Ludzie z naszego otoczenia, w tym również ja, byliśmy w szoku, że Klaudia tak nagle zmieniła podejście do bycia mamą. Kumpela codziennie odbierała mnóstwo telefonów od znajomych. Niektórzy wpadali nawet do niej do domu. Wszyscy próbowali dojść do sedna, zasypywali ją pytaniami, obgadywali sprawę.

Potrzebowała spokoju

Na początku jakoś to znosiła, ale w końcu pękła. Miała już serdecznie dosyć tej nagłej atencji. Marzyła tylko o jednym – żeby wszyscy dali jej święty spokój. Zacząłem się niepokoić nie na żarty. A co, jeśli z jej maleństwem było coś nie tak?

Wygoń ich z domu – zasugerowałam.

– W jaki sposób? – zaskoczona uniosła brwi.

– No wiesz, po prostu. Przestań odbierać, gdy dzwonią i nie wpuszczaj nikogo do środka...

– Daj spokój, poczują się urażeni – skrzywiła się.

– Wcale nie musi tak być. Będąc w ciąży, masz pełne prawo do humorów i stawiania warunków. Ze swojej strony gwarantuję, że przestanę cię odwiedzać i zasypywać połączeniami.

– Oj, nie miałam na myśli ciebie – jej policzki oblał rumieniec.

– Okej, okej, rozumiem. Chyba każdy z nas lubi czasem za bardzo wtykać nos w nie swoje sprawy. To co, umówmy się tak: kiedy tylko najdzie cię ochota na plotki i spotkanie ze mną, daj znać. A jak nie, to po prostu wyślij mi od czasu do czasu jakiegoś króciutkiego SMS-a, żebym nie martwiła się, czy u ciebie wszystko gra. Odpowiada ci to?

– Pewnie! – na jej twarzy zagościł promienny uśmiech – Obiecujesz, że się na mnie nie obrazisz?

– Za nic w świecie! W tej chwili liczy się tylko to, żeby tobie było dobrze – zapewniłam ją.

Mój telefon milczał

Mąż Klaudii opowiadał mi, że ona cierpi na bezsenność, dręczy ją okropny refluks, do tego dokuczają jej bóle pleców. Jakby problemów było mało, wykryto u niej cukrzycę ciążową, która może poważnie zagrozić prawidłowemu rozwojowi dziecka.

Mimo wszystko, przynajmniej raz na siedem dni dostawałam od niej SMS-y. Dzięki temu wiedziałam, że pomimo różnych komplikacji jej maleństwo rośnie jak należy i że urodzi im się córeczka. Aleksandra. Od kiedy poznała płeć, zaczęła mówić o swojej nienarodzonej dziewczynce po imieniu. Zdarzało jej się pisać, że Ola wykonuje obroty w brzuszku albo że chyba poczuła jej kopnięcie…

Pod koniec października nadeszła ostatnia wiadomość. A później nastała cisza. Z początku nie zaprzątałam sobie tym głowy. Stwierdziłam, że Klaudia jest po prostu zmęczona i nie daje rady tak często do mnie wypisywać. Jednak z każdym kolejnym dniem, kiedy telefon milczał, coraz bardziej się martwiłam.

Bałam się, że coś się stało

W głowie zaczęły pojawiać się różne scenariusze. Może coś się stało z dzieckiem? Jakieś komplikacje? A może przyjaciółce grozi niebezpieczeństwo albo nie daj Boże poroniła? Mimo usilnych starań, by odgonić złe przeczucia, wciąż do mnie wracały, niczym bumerang.

Nie mogłam już dłużej wytrzymać. Złamałam dane słowo i zaczęłam bez przerwy dzwonić do Klaudii. Mimo że wydzwaniałam jak oszalała, nie odbierała telefonu. W desperacji napisałam jej SMS-a: „Odezwij się, do jasnej cholery, czy wszystko u ciebie okej, bo ze strachu prawie umieram”. Przez kolejne 60 minut cisza.

Aż tu nagle mój smartfon wydał dźwięk. Wszystko w porządku. Teraz jestem skupiona na Oli i brakuje mi czasu, żeby o tobie rozmyślać albo ci odpisywać. Jak sprawy się wyjaśnią, to się do ciebie odezwę. Nie obrażaj się na mnie – odpisała.

Nie miałam pojęcia, o co chodzi

Kiedy skończyłam czytać tę wiadomość, poczułam, jak przechodzą mnie ciarki. Uświadomiłam sobie, że moje obawy co do przebiegu ciąży były uzasadnione i faktycznie dzieje się coś niedobrego. Początkowo miałam ochotę od razu wykręcić numer i dowiedzieć się, o co dokładnie chodzi, jednak powstrzymałam się i odłożyłam komórkę. Uznałam, że powinnam uszanować jej prośbę.

W odpowiedzi napisałam jedynie, że będę spokojnie oczekiwać, aż się odezwie. Dodałam też, że jeśli mimo wszystko będzie potrzebować jakiegokolwiek wsparcia, to może na mnie polegać w każdej chwili.

Upłynęły trzy tygodnie, a ona dalej milczała. Nasi wspólni kumple też nie mieli pojęcia, co u niej słychać. Na chwilę przed świętami wysłałam jej życzenia. Takie typowe: dużo zdrówka, szczęścia w życiu, sukcesów i spełnienia najskrytszych pragnień. Napisała w odpowiedzi: „Wielkie dzięki i nawzajem wszystkiego najlepszego. Od naszej całej ekipy: Oli, Mirka i mnie”.

Czekałam na wieści

Kiedy dotarła do mnie ta wiadomość, to wprost oszalałam z radości. Byłam przekonana, że dzięki lekarzom niebezpieczeństwo minęło, a moja przyjaciółka i jej nienarodzona córeczka są bezpieczne. Nadszedł luty, a ona wciąż nie dawała znaku życia. Zupełnie nie mogłam pojąć, co się dzieje.

Liczyłam na to, że po tamtym świątecznym SMS-ie na nowo zacznie przysyłać mi wiadomości, a tymczasem ona uparcie milczała. Nie będę kłamać, poczułam się rozczarowana i trochę wprowadzona w błąd. Doszłam do wniosku, że jeśli z ciążą wszystko jest w porządku, to powinna znów się do mnie odzywać.

Przecież była świadoma, jak bardzo się stresuję i martwię o jej los! Na parę dni przed porodem napisałam do niej trochę uszczypliwego SMS-a, o takiej mniej więcej treści: Skarbie, zdaję sobie sprawę, że jesteś zabiegana, ale daj mi choć sygnał, jak tylko mała Aleksandra przyjdzie na świat. Króciutki znak życia i fotka bobasa w zupełności wystarczą. O nic więcej nawet nie proszę.

Maleństwo było już na świecie

Liczyłam po cichu, że taka wiadomość poruszy w niej jakieś struny i dotrze do niej, że nie wypada zostawiać najlepszej kumpeli bez wieści i w takiej niepewności. No i dotarło. Szybciej, niż mogłam się spodziewać. Po paru minutach telefon zaczął dzwonić – to była ona.

– Czyżbyś wysłała wiadomość pod zły numer? – dociekała.

– Ale o co ci chodzi?

– No bo ten SMS... Ten o dziecku, które przyszło na świat. Na pewno miał trafić do mnie?

– A niby do kogo innego miałby być? Z moich znajomych tylko ty jesteś w ciąży – mruknęłam.

– Jeżeli tak, to trochę za późno go dostałam. Bo poród już dawno za mną.

– Słucham? Jak to? Kiedy urodziłaś? – wydukałam zszokowana.

– Jeszcze w listopadzie. Dokładnie w dwudziestym siódmym tygodniu ciąży. Moja córeczka Ola po urodzeniu ważyła zaledwie siedemset gramów, a mierzyła 31 cm – wyjaśniła.

– Matko jedyna – zdołałam tylko westchnąć, bo zupełnie zaniemówiłam z wrażenia.

– Dobrze, dobrze, już jest lepiej... Było naprawdę kiepsko, każdego dnia zastanawialiśmy się, czy da radę... Ale to twarda dziewczynka, najgorsze już za nią. Ma już ponad dwa kilo, sama oddycha i je. Według lekarzy za tydzień powinna być w domu. Nie mogę się doczekać.

– Cudowna wiadomość! Strasznie się cieszę, no i gratulacje! Ale powiedz szczerze...

– Tak?

– Czemu nic mi nie mówiłaś? Przecież jestem twoją przyjaciółką!

– Jak to nie mówiłam? Wysłałam ci przecież SMS-a, że muszę być skupiona na Oli i nie mam czasu dla ciebie. I prosiłam, żebyś nie miała mi tego za złe. Na święta też przesłałam życzenia od naszej trójki.

– Faktycznie… Tyle że byłam święcie przekonana, iż chodzi ci o maleństwo, które wciąż nosisz pod sercem! Kompletnie nie pomyślałam, że Ola już przyszła na świat!

– Serio?

– Słowo daję!

– Ojej… Wybacz. Sądziłam, że jesteś bardziej spostrzegawcza. Następnym razem postaram się wyrażać jasno i bez ogródek – parsknęła śmiechem.

Marta, 38 lat

Czytaj także:
„Mąż wrócił z delegacji z niespodzianką. Po tym, co odkryłam w walizce, czuję do niego tylko wstręt”
„Za euro w Irlandii chcieliśmy kupić sobie królewskie życie. Zamiast pływać w luksusie, usychałam z tęsknoty za krajem”
„Mój mąż to śmierdzący leń i maruda. Sama urabiałam się po łokcie przy dzieciach, aż ten nierób wreszcie dostał nauczkę”

Redakcja poleca

REKLAMA