„Przez 20 lat prowadziłam wojnę z sąsiadką. Pod maską złośnicy skrywała jednak tragiczną historię”

wkurzona sąsiadka fot. Adobe Stock, Manuel
„Nie wiedziałam, że wprowadziła się tutaj z mężem i synem, których straciła w tragicznych okolicznościach. Że gdyby jej dziecko przeżyło, byłoby w wieku mojego Janka. Że skryła się za murem pozornej niechęci i wrogości, by potem zgorzknieć w osamotnieniu”.
/ 11.09.2024 08:30
wkurzona sąsiadka fot. Adobe Stock, Manuel

Regularnie wylewałam z siebie frustrację związaną z kobietą mieszkającą obok nas. Rzecz jasna robiłam to jedynie w czterech ścianach naszego mieszkania, więc wyłącznie małżonek był świadkiem moich tyrad, gdyż pełnoletni syn, wyczuwając nadchodzącą awanturę, natychmiast czmychał do własnej sypialni.

– Posłuchaj, tym razem koniecznie musimy z nią porozmawiać. Dłużej nie da się tolerować takiego stanu! – mówiłam podniesionym głosem, zbliżającym się niemal do krzyku.

Jak zwykle kłopot był z tym niewielkim skrawkiem gruntu pod balkonami, który służył nam za miniogródek. Nie chodziło rzecz jasna o moją część, gdyż ta prezentowała się nienagannie – była wypieszczona i dopieszczona.

Mąż nawet nie kiwnął palcem

Problem leżał po stronie części należącej do mojej sąsiadki z mieszkania obok.

– Wiesz, mi by nie robiło różnicy, jakby ta ziemia u niej była pusta, bez niczego – powiedziałam, przemierzając pokój. – Ale ona hoduje tam same chwasty! A te się mnożą! I gdzie się rozprzestrzeniają? No u mnie! A ten jej perz? Gdyby ten perz dało się jeść, zarobiłaby kupę szmalu. Ale on jedynie się rozplenia jak jakaś dżuma i przechodzi na moją stronę płotu!

Ach, do tego jeszcze jej psisko... – wydałam z siebie ciężkie westchnienie. – On mnie wkurza na maksa. Babsko jest na tyle leniwe, że nawet na spacer z nim nie pójdzie. Zamiast tego, wypuszcza go do tego swojego niby ogrodu, a on załatwia się, gdzie popadnie i obsikuje wszystkie krzewy po kolei. I to nie jej krzewy, bo ona oczywiście żadnych nie ma, tylko moje piękne bukszpany! – wydałam z siebie okrzyk i zamilkłam, bo moje standardowe litanie właśnie dobiegły końca.

Ale to jeszcze nie był koniec:

– Słuchaj, Zenuś, serio musisz się za to zabrać!

Mój ślubny przybrał… zawstydzoną minę.

– Rok w rok mnie o to prosisz, a ja rok w rok próbuję coś wykombinować. I jak dotąd ani razu mi nie wyszło. A w tym roku to już na pewno nic z tego nie będzie.

Surowo ściągnęłam brwi, bo dotarło do mnie, że mój małżonek tym razem nawet nie ruszy palcem. Wyszło na jaw, że przyczyna jest inna niż jego opór przed konfrontacją.

Nie wiedziałam o tym

– Byłem ostatnio w cukierni i gadałem z Basią. Jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy rozmawiać o tej babci z sąsiedztwa.

– Przestań owijać w bawełnę i mów, o co chodzi!

– No, w sumie to od jakiegoś tygodnia jest w szpitalu.

– Coś jej się stało? Miała jakiś wypadek? – zapytałam, bo wypada, chociaż w sumie to mnie los tej zrzędliwej staruszki średnio interesował.

– To faktycznie niewesoła sprawa – mój małżonek przybrał ponurą minę, a wyglądało to na szczere współczucie. – Jakiś nierozgarnięty smarkacz odpalił petardę tuż obok niej, kiedy spacerowała z psiakiem. Maks spanikował i dał dyla na jezdnię, wprost pod nadjeżdżający pojazd. Ona oczywiście pobiegła za nim, żeby go uratować. No i boleśnie oberwała, bo akurat nawinął się bus. Coś niedobrego dzieje się z jej biodrem i kolanem, ledwo stoi na nogach. Na szczęście chyba skończy się bez opatrunku gipsowego, ale jest solidnie poobijana, a w jej wieku takie rzeczy to nic dobrego… – westchnął.

– A jak tam psiak? – spytał Janek, który przysłuchiwał się naszej konwersacji, stojąc w korytarzu.

– O wiele lepiej na tym wyszedł – burknął pod nosem Zenek. – Oprócz tego, że nieźle się przestraszył, to nic mu się nie stało. Zaopiekowała się nim pani Basia. Na razie – to ostatnie zdanie zabrzmiało dość ponuro, zupełnie jakby Baśka z piekarni planowała upiec z Maksa jakieś ciastka.

Bez dwóch zdań byłyby paskudne w smaku, zważywszy na to, że ten pies w ogóle nie był słodki.

Toczyłam wewnętrzną walkę

Przez dobrych parę dni toczyłam wewnętrzną walkę z przemyśleniami i kaloriami, ponieważ regularnie zaglądałam do cukierni pani Basi. Udało mi się dowiedzieć paru intrygujących faktów na temat mojej sąsiadki, które rzuciły nieco inne światło na tę nieuprzejmą i nieprzystępną kobietę.

Krótko mówiąc, chociaż nie poczułam do niej od razu sympatii, zaczęłam odczuwać wobec niej odrobinę współczucia i trochę lepiej ją rozumieć. Wszystko dlatego, że wyszło na jaw, że Maks to w gruncie rzeczy jedyna bliska jej osoba, a właściwie stworzenie.

Zrobiło mi się głupio, że tak niewiele wiem na temat osoby, z którą sąsiadowałam przez ścianę tyle czasu. Nigdy nie miałam w zwyczaju wtrącać się w życie innych i tego samego oczekiwałam od sąsiadów – poszanowania mojej prywatnej przestrzeni.

Jednak podstawowe informacje powinnam była mieć. Nie wiedziałam, że wprowadziła się tutaj z mężem i synem, których straciła w tragicznych okolicznościach. Że gdyby jej dziecko przeżyło, byłoby w wieku mojego Janka. Że skryła się za murem pozornej niechęci i wrogości, by potem zgorzknieć w osamotnieniu. I wreszcie, że piesek Maks, którego przygarnęła ze znalezionego w lesie miotu, był pierwszym stworzeniem, przed którym na nowo otworzyła swoje serce po tych wszystkich trudnych przeżyciach...

Mąż mnie zaskoczył

Siedziałam sobie na tarasie pewnego wieczoru, rozmyślając o tym i owym. Ech, zazdrościłam sama sobie! Woń akacji, która odgradzała mój mały ogród od ulicy, niemal zawróciła mi w głowie. I nagle jak nie wyskoczy zza krzaków Janek, z jakąś łopatą i latarką!

– Gdzie się wybierasz? – zapytałam, kiedy próbował się wymknąć po cichu przez balkon. Aż podskoczył ze strachu.

– No wiesz, ja tylko chciałem... ale tak dyskretnie... bo wpadłem na taki pomysł... – zaczął się plątać w zeznaniach.

– Dobra, nie wciskaj mi tu kitu!

– Okej, masz mnie. Złapałaś mnie na gorącym uczynku – przyznał się w końcu. – Miałem zamiar skopać grządki u naszej sąsiadki i wsadzić tam jakieś fajne rośliny, ale jeszcze nie wpadłem na to, co dokładnie. Nie jestem zbyt mocny w tych sprawach.

Zatkało mnie. Wpatrywałam się w mojego syna bez słowa, a on kontynuował wyjaśnienia:

– Pomyślałem, że mógłbym zrobić coś dobrego zarówno dla niej, jak i dla ciebie. A ona raczej nie będzie miała nic przeciwko, prawda? No i ty chyba też nie masz nic przeciwko?

– Zmykaj do łóżka. Zajmiemy się tym jutro albo w weekend. We dwójkę.

Przydzieliłam chłopakom sprzęt

W sobotni poranek mój mąż przyszedł od pani Basi z ciastem i najświeższymi nowinkami.

– Sąsiadka wychodzi w poniedziałek około godziny dziesiątej rano.

Spojrzeliśmy na siebie z Jankiem porozumiewawczo.

– Czas ucieka, do diaska – mały zacytował swój ulubiony tekst z filmu.

– Spokojnie, wyrobimy się – starałam się go uspokoić.

– Ale z czym? – mój mąż nie do końca wiedział, o co chodzi.

– No z jej ogródkiem. Damy radę, ale potrzebujemy twojej pomocy.

– Chcesz jej zrobić ogródek? – zaskoczył go mój pomysł. – Sądziłem, że za nią nie przepadasz.

– Moje sympatie to jedno, a to zupełnie inna sprawa. I tak naprawdę robię to bardziej dla siebie niż dla niej – stwierdziłam, a moi chłopcy popatrzyli na siebie znacząco.

Chłopakom przydzieliłam sprzęt: Janek dostał szpadel, Zenonowi przypadła taczka, a ja chwyciłam pazurki. Następnie zerknęłam na sąsiedzki ogródek. Osiem na sześć metrów. Damy radę ogarnąć to w ciągu dwóch dni, bez żadnego problemu.

Miałam pomysł

– Założymy tu trawnik, ale taki bardziej zorganizowany. Nie będziemy przekopywać całego terenu, a jedynie zrobimy parę ścieżek, o tu, tam i w tamtym miejscu – pokazałam ręką, po czym zaznaczyłam obcasem. – Zenek, ty ogarniasz porządki i przygotowujesz podłoże pod te dróżki, a potem zajmiesz się wyrywaniem chwastów.

– A skąd mam wiedzieć, które to chwasty? – chciał wiedzieć.

Głośno wypuściłam powietrze z płuc.

– Zaraz ci pokażę. Janek, twoim zadaniem będzie przygotowanie miejsc o tutaj, tu oraz w tamtym miejscu. Chodzi o to, byś przekopał ziemię na głębokość szpadla pod okrągłe rabaty. Posadzimy w nich kampanule, być może goździki i na pewno astry. Ja z kolei zajmę się spulchnieniem gleby w tym miejscu za pomocą grabek, a następnie umieścimy tam turzycę oraz inne ciekawe trawy ozdobne.

– Chwila – małżonek uniósł dłoń, zupełnie jakby próbował mnie powstrzymać. – A skąd zamierzasz wziąć te rośliny, o których przed chwilą wspomniałaś?

Popatrzyłam na niego z rezygnacją.

Byłam pod wrażeniem efektów

– Kiedy zakończymy robotę na dziś, to pod wieczór wyskoczymy na łąkę, taką prawdziwą – wytłumaczyłam spokojnie. – Wykopki zrobimy, do wiader przerzucimy, do domu przytaszczymy, wsadzimy do ziemi i od razu będziemy mieć wyrośnięte okazy, więc nie będzie potrzeby czekania. Kumasz?

– Jak dwa razy dwa! – odkrzyknął entuzjastycznie.

Podlewając świeżo powstały ogród naszej sąsiadki w poniedziałkowy poranek, byłam pod ogromnym wrażeniem rezultatu, jaki osiągnęliśmy przy użyciu tak skromnych zasobów. Nie wydaliśmy na to ani grosza, a całość wyglądała wprost zjawiskowo. Przywieźliśmy masę różnorodnych roślin z pobliskich łąk, zasadziliśmy kwiaty na trzech pokaźnych rabatach, a ścieżki meandrujące między nimi przypominały niewielkie strumyczki. Nad tym wszystkim zaczęły już krążyć pierwsze owady i kilka motylków. Nagle zza moich pleców dobiegł zaskoczony, nieprzyjemnie brzmiący głos:

– Co tu się dzieje? Co pani wyprawia?!

Odwróciłam głowę. Na tarasie ujrzałam moją sąsiadkę, podpierającą się kulami. Obok niej stała pani Basia z psiakiem na rękach.

– Przyszło mi do głowy, że ucieszy się pani, jeśli odrobinę tu pogrzebię i odmienię to miejsce – odpowiedziałam bez cienia skrępowania, podlewając dalej kwiatki. Po chwili zakręciłam kurek. – No i voilà! Skończone – oznajmiłam z dumą. – I jak się pani podoba?

Zaskoczyliśmy sąsiadkę

Nim sąsiadka zdołała zareagować, czworonóg wyswobodził się z objęć opiekunki i popędził w stronę trawnika. Byłam przekonana, że zaraz mnie chapnie, ale ku mojemu zdziwieniu zaczął wesoło ujadać i hasać wśród bujnej zieleni, co chwila wynurzając łeb i intensywnie obwąchując okolicę.

– Cóż, widać Maksio jest zachwycony... – oględnie zauważyła sąsiadka.

Cóż, jeżeli to faktycznie miało uchodzić za wyrazy wdzięczności, to nic na to nie poradzę. Jedynie uniosłam w górę ramiona w geście rezygnacji. W sumie na co innego mogłam liczyć ze strony kogoś, kto odnosił się do mnie oschle przez dwie dekady? Lecz nagle dotarły do mnie zaskakujące słowa:

– Ale jeśli pani już uporała się z robotą, to może wstąpi pani do mojego mieszkania na kawałek ciasta i filiżankę kawy?

Przytaknęłam.

– Na placek oraz kawę zawsze mam chęć. Tylko pójdę po jakieś siedziska i stolik. Chyba możemy zjeść w ogródku, co?

Renata, 43 lata

Czytaj także:
„Po śmierci teściów sąsiadka przywłaszczyła ich majątek. Cała wieś dała jej tak popalić, że szybko zwróciła, co nie jej”
„Mój leniwy 30-letni syn wciąż siedział mi na głowie. W końcu straciłam cierpliwość i przestałam go karmić”
„Dałam bratanicy 10 tysięcy na 18-stkę, a ona nawet nie podziękowała. Nie zobaczy więcej moich pieniędzy”

Redakcja poleca

REKLAMA