Mój syn, Filip, niedługo skończy 30 lat. To moje jedyne, najdroższe dziecko. Henryk, mój mąż, odszedł z tego świata 12 lat temu, gdy niespodziewanie dopadł go zawał serca. Od tego momentu samotnie zajmowałam się wychowywaniem Filipa. Żyłam nadzieją, że kiedy osiągnie dorosłość, ukończy studia i szybko znajdzie zatrudnienie. Sądziłam, że wtedy moje życie stanie się o wiele prostsze. Cóż, myliłam się.
Nie przelewa mi się
Jestem zatrudniona w zakładzie poligraficznym, ale moje wynagrodzenie nie jest oszałamiające. Mimo podejmowania dodatkowych godzin pracy, wciąż muszę uważnie kontrolować swoje wydatki, aby mieć pieniądze do następnej pensji. Sytuacja wyglądała zupełnie inaczej, gdy żył mój mąż.
Nie było potrzeby, abym oszczędzała każdą złotówkę czy zamartwiała się o przyszłość. Henryk był naprawdę świetnym i rzetelnym fachowcem od instalacji wodnych, więc klientów mu nie brakowało. Mogliśmy sobie pozwolić na auto, urlopy czy drobne zachcianki.
Kiedy odszedł, wiele spraw uległo zmianie. Naszą rodzinę czekały pewne wyrzeczenia, ale starałam się nie tracić optymizmu. Wierzyłam, że gdy mój syn dorośnie i stanie na własnych nogach, nasza sytuacja się poprawi.
Liczyłam na syna
Z początku wszystko układało się znakomicie. Filip świetnie poradził sobie z egzaminem dojrzałości, a potem z doskonałymi wynikami ukończył studia na kierunku ekonomicznym.
– Wiesz co, mamo? Znajdę pracę w dużej firmie, dostanę wysoką pensję i znowu będziemy mogli cieszyć się dostatnim życiem – ekscytował się wizją przyszłości.
Początkowo był pełen werwy i zapału, ale to szybko się zmieniło. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna niż się spodziewał. Rozesłał CV w mnóstwo miejsc i był zapraszany na rozmowy o pracę. Z każdej wracał rozgoryczony i zły jak osa.
– Nie zamierzam harować za nędzne 3 tysiące na miesiąc. Co oni mają w głowach? Mam tego wszystkiego powyżej uszu! Potrzebuję chwili wytchnienia, żeby na spokojnie pomyśleć nad tym, co chcę robić w życiu – wyznał mi pewnego dnia.
Nie oponowałam. Przekonywałam samą siebie, że może czuć się zniechęcony i potrzebować więcej czasu na znalezienie właściwego zajęcia. Dlatego wciąż go żywiłam, wspierałam, kupowałam mu nowe ciuchy i dawałam pieniądze na drobne zachcianki. Cały czas żyłam nadzieją, że któregoś dnia wróci do domu i oznajmi, że znalazł pracę.
Żył za moje pieniądze
Czas leciał nieubłaganie, a sytuacja wcale się nie zmieniała. Prawie całe dnie Filip spędzał przykuty do ekranu komputera, a kiedy wieczór się zbliżał, znikał gdzieś ze swoimi kumplami. Owszem, poszedł się zarejestrować jako bezrobotny, ale głównie ze względu na to, żeby mieć zapewnioną opiekę medyczną. Odniosłam wrażenie, jakby zupełnie przestał się przejmować poszukiwaniem zatrudnienia. Taki styl życia najwyraźniej mu odpowiadał. Powoli zaczynało mnie to martwić.
Synowie moich koleżanek już się usamodzielnili albo dorzucali się do opłat w domu, a mój Filip wciąż siedział mi na głowie. Nie żebym mu czegoś odmawiała, ale robiło się coraz trudniej. Ceny wszystkiego rosły jak szalone, a moja wypłata ani drgnęła. Szef zaczął nawet coś wspominać o redukcji etatów. Strasznie się bałam, że nie będziemy mieli za co żyć.
Ignorował moje prośby
– Sprawdzałeś może oferty zatrudnienia? – pytałam regularnie.
Mateusz reagował na moje pytania jak na uciążliwego owada.
– Mamo, proszę, przestań zrzędzić... O jakich ofertach mówisz? Doskonale zdajesz sobie sprawę, że sytuacja na rynku pracy się pogarsza, a nie polepsza. Nie mam zamiaru harować za miskę ryżu! – rzucał.
– Nikt od razu nie dostaje posady prezesa z bajońskimi zarobkami. Gdzieś musisz rozpocząć swoją karierę zawodową – usiłowałam przemówić mu do rozsądku.
Zupełnie mnie ignorował. Strasznie mnie to wkurzyło
Byłam za dobra dla syna
Pewnego razu postawiłam sprawę jasno:
– Koniec z tym, nie zamierzam cię dalej sponsorować.
On jedynie zachichotał pod nosem. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie wprowadzę swojej groźby w życie. Faktycznie, brakowało mi konsekwencji. Nie miałam serca odmówić mu posiłków czy mieszkania. W końcu to było moje jedyne dziecko! Gdyby chociaż rozrabiał, wracał pijany do domu, podkradał mi gotówkę, wynosił różne przedmioty, żeby je sprzedać albo zadawał się z jakąś podejrzaną ferajną... Być może wtedy łatwiej byłoby mi postawić na swoim. Ale on zachowywał się grzecznie. Czasami nawet pomagał mi w domowych obowiązkach. Odkurzał dywan, wrzucał ciuchy do pralki. Co w takim razie mogłam zrobić?
Zazdrościłam koleżance
Byłam coraz bardziej bezradna. Niemal zaakceptowałam fakt, że moje dziecko będzie na moim utrzymaniu przez wiele kolejnych lat. Aż tu nagle, podczas spaceru, natknęłam się na Dorotkę, moją starą znajomą z blokowiska, w którym niegdyś razem mieszkałyśmy. Minęło sporo czasu od naszego ostatniego spotkania, dlatego z przyjemnością skorzystałam z propozycji wypicia wspólnie kawy.
– Słuchaj, przez blisko rok mój Franuś odkładał kasę i sprawił mi prezent w postaci nowych mebli kuchennych. To jest po prostu bajka! Zamówione specjalnie dla mnie, lśniące i błyszczące – relacjonowała z rumieńcami na policzkach.
Poczułam się strasznie przygnębiona. Jej syn, o rok młodszy od mojego, już zarabiał. W dodatku było go stać na odłożenie pieniędzy na taki cudowny upominek dla swojej mamy.
– Zazdroszczę ci, bo Filip... – zaczęłam i streściłam jej całą sytuację.
Nie mogła wyjść z zaskoczenia.
Miała dla mnie kilka rad
– Kobieto, otwórz oczy! Nie widzisz, że niszczysz własne dziecko? Twoja chwiejność sprawi, że będzie życiowym nieudacznikiem i wrakiem człowieka! Tak być nie może! Niezbędna jest stanowczość, bo inaczej on nigdy nie weźmie się w garść – wykrzyczała.
W pierwszym odruchu poczułam się urażona tą wypowiedzią. Zaczęłam nawet żałować, że podzieliłam się z nią swoimi problemami. Zupełnie jakby czytała mi w myślach.
– Kasiu, nie miałam zamiaru sprawić ci przykrości, ale zaufaj mi, najwyższa pora odciąć pępowinę! Filip to już dorosły facet, a nie małe dziecko – powiedziała łagodnie.
Postawiłam sprawę jasno
Przez ostatnie kilka dni rozmyślałam o radach, które dostałam od przyjaciółki. W końcu doszłam do wniosku, że jest w tym sporo racji. Nadszedł czas, aby mój syn stawił czoła realnemu światu, wziął się za siebie i zaczął myśleć o tym, co będzie dalej. Niemożliwe, bym do końca życia podejmowała za niego decyzje. Poszłam więc do jego pokoju. Tradycyjnie siedział przyklejony do monitora komputera.
– Słuchaj, synu, koniec z moim dalszym utrzymywaniem ciebie. Masz miesiąc na znalezienie pracy, a potem zaczniesz dokładać się do rachunków i czynszu – oznajmiłam bez emocji.
On tylko się uśmiechnął jak zawsze. Byłam przekonana, że potraktował to, co powiedziałam, dość lekko. Pewnie sądził, że znowu tylko pogadam i nic się nie zmieni.
Byłam stanowcza
Ale tym razem postanowiłam być stanowcza. Gdy po miesiącu okazało się, że Filip nawet nie zaczął rozglądać się za pracą, zrobiłam porządki w domu. Na początek przestałam chodzić na zakupy i gotować obiady. Jadałam na mieście, a w lodówce i szafkach zostały tylko jakieś resztki. Filip był w szoku.
– Czemu lodówka świeci pustkami? Jak mam bez jedzenia funkcjonować? – ciągle się dopytywał.
Tylko wzruszałam ramionami.
– Wszystko w sklepach drożeje, a na żywność trzeba mieć pieniądze – tłumaczyłam.
W końcu przestałam opłacać internet i jego telefon. Dostał szału.
– Nie możesz mnie tak izolować od ludzi! Potrzebuję mieć łączność z kumplami! – darł się wniebogłosy.
– Kiedy pójdziesz do pracy i uregulujemy należności, to błyskawicznie znów będziesz online – spokojnie mu na to odpowiadałam.
Postępowałam podobnie, kiedy prosił o kolejne jeansy i adidasy.
Był uparty
Filip z początku starał się dać mi się we znaki. Wybiegał z mieszkania, a po powrocie straszył, że wyprowadzi się na zawsze i więcej mnie nie odwiedzi. Specjalnie stawał na łazienkowej wadze, aby udowodnić mi, że stracił na wadze lub paradował w podziurawionych trampkach i porwanych spodniach. Lecz ja, mimo że z bólu łamało mi się serce, nie zamierzałam zmieniać swojego podejścia.
– Nie masz oporów, żeby pokazywać się ze mną w takim stanie? – zagadnął pewnego razu, prezentując but z odklejającą się podeszwą.
– Raczej ty powinieneś czuć zażenowanie! – odparowałam, starając się zachować stoicki spokój.
W trudnych momentach przypominały mi się rady koleżanki: „Twoja niezdolność do podjęcia decyzji odbija się na dziecku". I tak krok po kroku stawiałam mu nowe ograniczenia...
To było jak cud
I stało się. Dwa tygodnie temu mój Filip z dumą zaprezentował mi podpisaną umowę. Znalazł pracę w barze serwującym fast food. Lepsze to niż nic.
– Twój ukochany, dyplomowany ekonomista będzie teraz pichcił burgery i smażył frytki. Ale spokojnie, to tylko na początek. Podobno kariery w tej branży nabierają tempa w ekspresowym tempie. Kto wie, na jakim stołku usiądę za kilkanaście miesięcy? - rzucił z przekonaniem.
Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich ten sam blask, co tuż po odebraniu dyplomu. Wreszcie mogłam odetchnąć z ulgą...
Katarzyna, 58 lat
Czytaj także: „Gdy mój partner stracił pracę, stał się leniem. Musiałam tyrać za dwoje, bo przecież kredyt sam się nie spłaci”
„Mąż planuje nasze życie co do minuty, a ja się wściekam. Niedługo do toalety będę chodzić ze stoperem”
„Syn wyjechał, bo mu się ubzdurało żenić i zakładać własną rodzinę. Jeszcze przyjdzie z powrotem do mamusi z płaczem”