„Dałam bratanicy 10 tysięcy na 18-stkę, a ona nawet nie podziękowała. Nie zobaczy więcej moich pieniędzy”

rozczarowana kobieta fot. Adobe Stock, YURII MASLAK
„Przez lata Kamilę traktowałam jak własną córkę. Rozpieszczałam ją drogimi prezentami, zabierałam na wycieczki, jeździła też z nami na wakacje. Wydawało mi się, że zbudowałam z bratanicą wyjątkową więź”.
/ 08.09.2024 21:15
rozczarowana kobieta fot. Adobe Stock, YURII MASLAK

Kamilę od lat traktowałam jak własną córkę. Gdy się urodziła, miałam osiemnaście lat i chodziłam jeszcze do liceum. Mój brat Bartek był zaledwie trzy lata starszy ode mnie i jeszcze studiował. Jego żona Ewelina była w tym samym wieku – poznali się na uczelni. Rodzice ustalili, że młodzi zamieszkają wspólnie z nami.

– Niech dzieci skończą studia, znajdą jakąś dobrą pracę. Bez tego będzie im trudno w życiu – doskonale pamiętam słowa mamy, która praktycznie w całości przejęła opiekę nad wnuczką.

Mama w tym czasie prowadziła sklep spożywczo-przemysłowy w naszej wsi. Takie mydło i powidło. Można u niej było kupić nie tylko pieczywo, wędlinę, słodycze czy alkohol, ale także trutkę na myszy, szczotkę do zamiatania, doniczki czy nawet grabie i szpadle. Budynek sklepu znajdował się na parterze naszego rodzinnego domu, dlatego przy mojej i ojca pomocy udawało się jej łączyć obsługę klientów z wychowywaniem malutkiej wnusi.

Opiekowałam się córką brata

Brat i bratowa studiowali, a ja z matką zajmowałam się ich dzieckiem
W tym czasie Bartek i Ewelina kończyli studia i do domu wracali głównie na weekendy. Studiowali dość trudny kierunek na politechnice, dlatego niewiele czasu mieli dla swojego dziecka. Kolokwia, egzaminy, zakuwanie w bibliotece i praktyki szczelnie wypełniały im czas.

Teraz myślę, że po prostu szybko przyzwyczaili się do całkiem wygodnej sytuacji i cieszyli, że, pomimo wpadki, dalej mogli prowadzić szalone studenckie życie na koszt rodziców. Oboje nie pracowali, mieszkali w akademiku i mieli czas na wyjścia ze znajomymi, imprezy, a nawet weekendowe wypady w góry czy nad jezioro. Doskonale wiedzieli, że wystarczy wspomnieć mamie o ważnym kolokwium i konieczności nauki, aby chętnie zaopiekowała się ukochaną wnuczką także w sobotę i niedzielę.

Ja wtedy byłam w maturalnej klasie i tak naprawdę cała pomoc w opiece nad niemowlakiem spadła na mnie. Zaraz po lekcjach biegłam na przystanek, żeby jak najszybciej dojechać do domu i zastąpić mamę w sklepie albo ogarnąć dom i ugotować obiad dla całej rodziny.

W efekcie zamiast spotykać się z przyjaciółkami, biegać na beztroskie randki, umawiać po lekcjach na pizzę, lody czy zakupy w galerii, pędziłam prosto do domu. W weekendy nie było inaczej. Najczęściej po prostu zastępowałam mamę w sklepie, żeby ona mogła zająć się Kamilą.

A gdy Bartek i Ewelina jednak wrócili do domu i przejmowali na chwilę opiekę nad córką, mama potrzebowała nieco czasu, żeby odetchnąć i nadrobić sprzątanie czy gotowanie. W końcu na co dzień nie miała na nic czasu w ciągłym biegu pomiędzy sklepem, obsługą klientów, składaniem i przyjmowaniem zamówień i opieką nad wnuczką.

Chciałam studiować

Po maturze planowałam zdawać na filologię polską. Kochałam książki, miałam świetny kontakt z dziećmi i doszłam do wniosku, że naprawdę chciałabym być nauczycielką. Szara codzienność stanęła jednak na drodze do spełnienia moich marzeń.

– Sandra, chciałabym z tobą poważnie porozmawiać – kiedyś mama zaprosiła mnie do kuchni i zaparzyła naszą ulubioną zieloną herbatę z cytryną. – Matura tuż, tuż. Co planujesz dalej? – zapytała.

Gdy opowiedziałam jej o swoich planach zdawania na filologię, zrobiła kwaśną minę.

– Wiesz, córciu, że zawód nauczycielki nie jest ani dobrze płatny, ani szanowany przez społeczeństwo. Chcesz użerać się z dziećmi i matkami przez całe życie za marne grosze? – jej słowa naprawdę mnie zdziwiły, bo sądziłam, że dla mamy pieniądze nie są najważniejsze.

– Myślę, że naprawdę odnalazłabym się w pracy w szkole. Mogę też wybrać np. specjalność edytorską i pracować w jakimś wydawnictwie – tłumaczyłam, ale widziałam, że moje słowa zupełnie do niej nie trafiają.

Mama miała plan na moje życie

Po chwili dowiedziałam się, o co tak naprawdę chodzi.

– Wiesz, ja już chyba nie dam rady tak dalej tego ciągnąć. A szkoda byłoby zamykać sklep. Jeszcze twoja babcia prowadziła go w tym samym miejscu. Niedawno ojciec zrobił generalny remont, dobudowaliśmy magazyn, włożyliśmy w to duże pieniądze. Mamy stałych klientów, utargi są całkiem niezłe – kusiła.

Tak, matka zaplanowała, że to ja po maturze przejmę sklep i zajmę jej miejsce. A ona na razie zajmie się wnuczką. W końcu, po wielu namowach rodziców, zgodziłam się. To było dobre kilkanaście lat temu, z pracą wtedy było dużo gorzej niż teraz, z zarobkami również. A nasz sklep przynosił całkiem dobre dochody. Zawsze to praca na swój rachunek i duża elastyczność.

Zdecydowałam, że zrobię sobie rok przerwy i zajmę się pracą. Później Bartek i Ewelina mieli obronić prace magisterskie i przejąć opiekę nad swoją córką. Dzięki temu ja mogłabym również iść na studia zaoczne, bo mama miałaby czas zastąpić mnie w sklepie w weekendy.

Ułożyłam sobie życie

Zaczęłam prowadzić sklep, z czasem wyszłam za mąż za Tomka i wspólnie zbudowaliśmy salę, gdzie organizujemy wesela, komunie, chrzty i inne imprezy okolicznościowe. Mamy też do wynajęcia kilka pokoi dla letników. Nasza okolica jest naprawdę piękna, dlatego nie narzekamy na brak rezerwacji.

Teraz dobrze mi się powodzi, ale nie mam własnych dzieci
Finansowo powodzi się nam naprawdę dobrze. Nie udało się nam jednak zostać rodzicami. Po usilnych staraniach i wielu kolejnych badaniach okazało się, że nie mogę mieć dzieci. Całe swoje uczucia macierzyńskie przelałam więc na Kamilę, która praktycznie wychowywała się w domu dziadków.

My zbudowaliśmy dom tuż za ich płotem, dlatego bratanica najczęściej całe wakacje spędzała z nami. Bartek i Ewelina zajęli się rozkręcaniem pracowni architektonicznej i bardzo wygodnie było im podrzucać małą do babci.

Całe uczucia przelałam na bratanicę

Przez lata Kamilę traktowałam jak własną córkę. Rozpieszczałam ją drogimi prezentami, zabierałam na wycieczki, jeździła z nami na wakacje. Wydawało mi się, że zbudowałam z bratanicą wyjątkową więź. W ostatnim czasie nieco ona osłabła, ale sądziłam, że to normalne.

– Dziewczyna jest nastolatką, chce się bawić, poznawać świat. Nie ma nic dziwnego w tym, że woli spotykać się z przyjaciółkami niż spędzać czas z ciotką – tłumaczyłam niedawno swojemu mężowi.

– No niby tak. Ale pamiętasz, ile dla niej zrobiłaś. Praktycznie ją wychowałaś. To dla niej zrezygnowałaś ze studiów, bo twoja matka zajęła się wnuczką, a ty musiałaś przejąć sklep – Tomek doskonale znał naszą sytuację sprzed lat. – Ani twojego brata, ani jego żony nie obchodziło, że ty też masz prawo do beztroskiej młodości, studenckiego życia, spełniania szalonych marzeń. Musiałaś wziąć na barki cudzą odpowiedzialność. Myślałaś kiedyś o tym w ten sposób?

– Przecież nie wyszłam na przejęciu tego sklepu źle. Teraz mamy własną firmę, całkiem fajne zarobki i wygodne życie – próbowałam tłumaczyć mężowi, ale sam zasiał w moich myślach odrobinę wątpliwości.

Bo rzeczywiście, to nie ja miałam dziecko na studiach i to nie ja powinnam szybciej dorosnąć. Tymczasem Ewelina i Bartek zrzucili całą odpowiedzialność na moją matkę i to ja musiałam jej pomóc. Myślałam jednak, że właśnie tak robi rodzina. Wspiera się w ciężkich chwilach, pomaga sobie i wspólnie świętuje sukcesy.

Kamila nie zaprosiła mnie na urodziny

Teraz jednak okazało się, że nie do końca. Z bratem i bratową mam sporadyczny kontakt i czasami wydaje mi się, że mnie i mojego męża traktują z góry. W końcu oni są wykształconymi architektami, a ja jedynie wiejską sklepową i właścicielką swojskiej knajpki, która, gdy trzeba, to sama staje na zmywaku czy biega z tacą po sali jako kelnerka.

Miesiąc temu Kamila obchodziła osiemnastkę i właśnie wtedy przekonałam się, że dla rodziny jestem przede wszystkim skarbonką, a nie ukochaną ciotką, którą się szanuje. Zaproponowałam, żeby imprezę urządzili w mojej agroturystyce, ale wszyscy troje zgodnie odmówili.

– No co ty, ciocia – bratanica zrobiła wielkie oczy. – Jak ty to sobie wyobrażasz? Że zaproszę znajomych do wiejskiej sali i może jeszcze podam im rosół z kury i chleb ze smalcem na tym wielkim drewnianym stole? Przecież to totalna wiocha – powiedziała ze złością, a ja przeżyłam szok.

Rzeczywiście, słyniemy z wesel w rustykalnym klimacie, a naszą wizytówką jest wiejski stół, gdzie podajemy własnoręcznie pieczony chleb, pyszny smalec, kiszone ogórki. Klienci są tym zachwyceni, ale widocznie dla Kamili to totalny obciach.

Machnęłam na to jednak ręką, bo w końcu młodzież ma swoją własną wizję dobrej zabawy. Ostatecznie impreza została zorganizowana w jakimś modnym klubie, a ja wcale nie zostałam na nią zaproszona.

– Nie obraź się siostra, ale młoda robi osiemnastkę tylko dla znajomych. Wiesz, nastolatki w naszym towarzystwie nie czułyby się swobodnie – powiedział mi Bartek, bo Kamila nawet nie raczyła się pofatygować, żeby osobiście przekazać mi tę wiadomość.

Byłam rozczarowana

Po fakcie dowiedziałam się, że rodzice, ich wspólnicy z pracowni i jacyś znajomi na tej osiemnastce jednak byli. Zrobiło mi się strasznie przykro. Ewelina i Bartek chyba jednak to wyczuli, bo zaprosili mnie i Tomka na uroczysty obiad do ich domu.

– To takie spotkanie z okazji osiemnastki Kamilki w gronie najbliższych – słodki głos mojej bratowej znowu mnie zmylił.

Zdecydowałam, że z tej okazji wręczę jej prezent, który szykowałam na jej osiemnastkę już od wielu lat. Do koperty zapakowałam dziesięć tysięcy złotych. Ten gest nie został jednak doceniony. Obiad był drętwy, a bratanica cały czas patrzyła na zegarek, bo ponoć umówiła się ze znajomymi na bardzo ważne spotkanie. W efekcie zjedliśmy, posiedzieliśmy chwilę i pojechaliśmy do domu.

Kamila wybiegła jeszcze przed nami. Nawet nie podziękowała za prezent. Zajrzała tylko do koperty i uśmiechnęła się pod nosem. Jej zachowanie bardzo mnie zaskoczyło. Sądziłam, że jestem dla niej kimś ważnym, a okazało się, że nawet nie ma czasu, żeby spędzić jedno popołudnie z ulubioną ciotką.

To jest wdzięczność za lata wspierania i rozpieszczania drogimi prezentami? Zdecydowałam, że więcej nie zobaczy moich pieniędzy. Skoro nie jestem wystarczająco dobrym towarzystwem, żeby zaprosić mnie na imprezę, nie ma sensu dalej utrzymywać kontaktów.

Sandra, 36 lat

Czytaj także: „Rodzice powtarzali, że studia to fanaberia. Dla nich życiowy sukces oznaczał szorowanie garów na zmywaku za granicą”
„Mąż planuje nasze życie co do minuty, a ja się wściekam. Niedługo do toalety będę chodzić ze stoperem”
„Życie zaczęło mi się sypać, gdy żona zaszła w ciążę. Nie mogła znieść, że utrzymuje w domu takiego darmozjada jak ja”

Redakcja poleca

REKLAMA