„Przez 20 lat stałam przy garach, a mój mąż robił karierę. Teraz pozwałam go sądu, by mi za to wszystko zapłacił”

pewna siebie kobieta fot. Getty Images, Westend61
„Dariusz nie dawał się przekonać. Za każdym razem powtarzał, że stać nas na to, żebym nie pracowała. I faktycznie, w ciągu tych kilku lat mój mąż robił oszałamiającą karierę i zaczął zarabiać naprawdę spore pieniądze. Ale mi nie chodziło o pieniądze. Ja po prostu miałam dosyć bycia kurą domową”.
/ 26.08.2024 13:15
pewna siebie kobieta fot. Getty Images, Westend61

Nigdy nie sądziłam, że zostanę kurą domową. Tak szczerze powiedziawszy, to zawsze chciałam pracować i rozwijać się w zawodzie nauczycielki. Jednak mój mąż miał zupełnie inne poglądy. Uważał, że miejsce kobiety jest w domu. A ponieważ go kochałam, to zgodziłam się na jego warunki. I dopiero po wielu latach dotarło do mnie, że zmarnowałam swoje życie. Postanowiłam domagać się zadośćuczynienia.

Miałam wielkie plany

Doskonale pamiętam dzień, w którym odbierałam dyplom uczelni wyższej. Był początek lipca, świeciło piękne słońce, a temperatura przekraczała 30 stopni w cieniu.

– I wreszcie wakacje – powiedziała koleżanka z roku, która w tym samym dniu obroniła pracę dyplomową.

Ja tak nie myślałam. Dla mnie zaczynał się gorący czas poszukiwania pracy. Od zawsze marzyłam o byciu nauczycielką, ale jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że znalezienie pracy w zawodzie wcale nie będzie takie proste. Ale co tam, miałam w sobie sporo optymizmu. Bo kto jak nie ja, prawda?

– Jedziemy na Mazury? – tymczasem zapytała mnie Baśka. Ona skończyła te studia tylko po to, aby mieć papierek. I wcale nie zamierzała pracować w szkole.

– Nie mogę – odpowiedziałam szybko. – Zaczynam szukać pracy – dodałam.

Baśka spojrzała na mnie zaskoczona, a potem popukała się w czoło.

– Naprawdę chcesz uczyć cudze dzieci? – zapytała. A ja przytaknęłam. Bo właśnie tego chciałam.

W ciągu pierwszego miesiąca po zakończeniu studiów wysłałam kilkadziesiąt CV. Nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów. I kiedy straciłam już nadzieję na znalezienie etatu, to odezwała się do mnie pewna szkoła.

– To na razie umowa na zastępstwo. Tylko tyle możemy zaproponować – usłyszałam. – Jest pani zainteresowana?

Oczywiście, że byłam. Wprawdzie umowa na zastępstwo nie była szczytem moich marzeń, ale lepiej mieć cokolwiek niż nic. Tym bardziej że liczyłam na to, iż nawet takie chwilowe zahaczenie się w placówce edukacyjnej może przynieść jedynie korzyści.

I w ten oto sposób od września objęłam stanowisko jako wychowawczyni pierwszej klasy. Ależ ja byłam szczęśliwa. Nie przeszkadzały mi niedogodne godziny pracy i marne zarobki. W końcu robiłam to, o czym od zawsze marzyłam.

Poznanie męża zweryfikowało moje plany

Swojego przyszłego męża poznałam w deszczowe popołudnie. Właśnie wróciłam do domu i zamierzałam popłacić rachunki. „I znowu połowa wypłaty się ulotni” – pomyślałam smętnie. Ale cóż było robić? Przygotowałam sobie gorącą herbatę i sięgnęłam po swój stary laptop. I tu spotkała mnie niemiła niespodzianka. Komputer nie chciał się włączyć. Próbowałam kilkukrotnie, aż w końcu musiałam dać za wygraną. Serwis informatyczny wydawał się jedynym rozwiązaniem.

– Przyjedzie pan jeszcze dzisiaj? – zapytałam mężczyznę, który odebrał mój telefon. Kontakt znalazłam w Internecie i nawet nie miałam pojęcia, czy ten człowiek jest godny polecenia.

– Postaram się – burknął. A potem się rozłączył, zostawiając mnie z przekonaniem, że nie zamierza pojawić się u mnie.

Myliłam się. Mężczyzna przyjechał tego samego wieczoru i w niecałe pół godziny doprowadził mój laptop do stanu używalności.

– Ale i tak warto pomyśleć o nowym komputerze – powiedział na końcu. No ba, Ameryki nie odkrył. Ale na tamten moment nie było mnie po prostu stać na nowy sprzęt. – Jeżeli będzie potrzebowała pani pomocy w wyborze, to proszę dzwonić – dodał, wręczając mi wizytówkę.

I tak to się wszystko zaczęło. Po kilku tygodniach faktycznie zadzwoniłam na podany numer, a Dariusz pomógł mi w zakupach. I jak się okazało, laptop nie był zbyt drogi, a do tego naprawdę niezły. A ja oprócz laptopa zyskałam też narzeczonego.

Dasz się zaprosić na kolację? – usłyszałam od Darka, gdy już przywiózł mi sprzęt do domu, podłączył go i sprawdził, czy wszystko działa.

– Pewnie, że tak – zgodziłam się. A potem była kolacja, kino i wspólny wyjazd. Po kilku miesiącach zamieszkaliśmy razem, a po niecałym roku Dariusz mi się oświadczył. Wtedy jeszcze nie przypuszczałam, że dla niego zrezygnuję ze swoich zawodowych marzeń.

Dla niego zostałam w domu

Darek był początkującym programistą, który dorabiał sobie przy naprawie komputerów. Jednak miał znacznie ambitniejsze plany, które dosyć szybko zaczęły się spełniać. Dostał się do jednej z najlepszych firm, gdzie szybko awansował i osiągał kolejne szczebelki w hierarchii firmy. A to wszystko przekładało się na coraz lepsze zarobki.

Już kilka lat po ślubie mogliśmy pozwolić sobie na własne mieszkanie, dobry samochód i zagraniczne wycieczki. I wtedy mój mąż wpadł na pewien pomysł.

– A może rzucisz tę swoją pracę w szkole? – zapytał mnie któregoś wieczoru. Właśnie sprawdzałam prace domowe i nie mogłam mu poświęcić tak dużo czasu, jakby on tego chciał.

– Co? – zapytałam zaskoczona. Nigdy wcześniej nie sugerował czegoś takiego, bo doskonale wiedział, jak dużo znaczy dla mnie praca w szkole. Kilka lat wcześniej w końcu uzyskałam cały etat i wreszcie mogłam zacząć się rozwijać. A teraz byłam ukochaną panią kolejnego pokolenia maluchów.

– Nie zamierzam tego robić.

– Ale dlaczego? – usłyszałam zdzwiony głos swojego męża. – Ja zarabiam wystarczająco, aby nas utrzymać – dodał. A potem zaczął wspominać o tym, że chciałby mieć żonę w domu. Żonę, która będzie codziennie czekała na niego z ciepłym obiadem.

Początkowo odmówiłam. Nie chciałam zostać kurą domową, która jest na utrzymaniu swojego bogatego męża. Poza tym kochałam swoją pracę.
Ale z czasem zaczęłam się nad tym zastanawiać. Darek cały czas mi powtarzał, że nie warto harować za tak marne pieniądze.

– I tak cię nikt nie doceni – argumentował. – Teraz nauczycieli nikt nie szanuje.

Z tym akurat mogłam się zgodzić. I nie chodziło tu o uczniów, ale bardziej o ich rodziców.

– Przemyślę to – powiedziałam, gdy Darek kolejny raz zaczął naciskać. A gdy zaszłam w ciążę, to stwierdziłam, że to nie jest taki zły pomysł. „To tylko na chwilę” – myślałam. Niestety okazało się, że to na pół życia.

Mąż zrobił ze mnie kurę domową

Przez pierwsze trzy lata w domu nie żałowałam podjętej decyzji. W tym czasie urodziłam córkę, która wyrosła na urocze i grzeczne dziecko. Jednak po tym czasie zaczęło brakować mi pracy i towarzystwa dorosłych ludzi. Dlatego postanowiłam wrócić do pracy.

– A kto zostanie z Julką? – zapytał mnie mąż. – Przecież ona jest taka malutka.

– Pójdzie do przedszkola – odpowiedziałam. Już nawet zorientowałam się w okolicznych placówkach i okazało się, że przedszkole znajdujące się blisko naszego domu ma jeszcze wolne miejsca.

– Żartujesz sobie? – zawołał oburzony Darek. – Nie oddam dziecka w obce ręce – dodał. I nijak nie dawał się przekonać, że Julka nie będzie pierwszym dzieckiem korzystającym z edukacji przedszkolnej.

Ale Dariusz nie dawał się przekonać. Za każdym razem powtarzał, że stać nas na to, żebym nie pracowała. I faktycznie, w ciągu tych kilku lat mój mąż robił oszałamiającą karierę i zaczął zarabiać naprawdę spore pieniądze. Ale mi nie chodziło o pieniądze. Ja po prostu miałam dosyć bycia kurą domową.

Przez kilka kolejnych tygodni próbowałam przekonać męża do swoich racji. Nic z tego. A gdy okazało się, że jestem w kolejnej ciąży, to o moim powrocie do pracy nie było już mowy.

– Może za kilka lat – powtarzał Darek. Ale ja po jego minie widziałam, że w ogóle nie dopuszcza takiej myśli. A ja nie miałam siły protestować. Z dwójką małych dzieci nie wyobrażałam sobie pracy na cały etat. Tym bardziej, że mój mąż – zajęty rozwijaniem swojej kariery – nie za bardzo pomagał mi w domowych obowiązkach.

Po dwudziestu latach powiedziałam dość

Kolejne lata upływały mi na wychowywaniu dzieci, sprzątaniu, gotowaniu, prasowaniu i robieniu tego wszystkiego, czym zajmuje się typowa pani domu. I nie, nie mogę powiedzieć, że byłam jakoś wybitnie nieszczęśliwa. Kochałam swoje dzieci i kochałam swojego męża. I cieszyłam się, że mogę się nimi zajmować. Ale nie znaczy to, że nie miałam swoich marzeń.

W ciągu kilku pierwszych lat próbowałam wrócić do zawodu. Zapisywałam się na dodatkowe szkolenia, trzymałam rękę na pulsie w sprawie szkolnictwa i cały czas sprawdzałam ogłoszenia o wolnych etatach. Jednocześnie cały czas wmawiałam sobie, że za rok, za dwa lub za trzy wrócę wreszcie do pracy.

Nic z tego nie wyszło. Gdy tylko mówiłam o swoich planach mężowi, to on od razu wyszukiwał mnóstwo argumentów, które miały mnie zniechęcić.

– Źle ci w domu? – pytał. – Niejedna kobieta mogłaby ci tylko pozazdrościć – mówił. A ja nie miałam siły, aby tłumaczyć mu, że ja potrzebuję czegoś innego.

Sama nie wiem, kiedy coś we mnie pękło. Może to było podczas urodzin córki, która właśnie kończyła 18 lat.

– Zamierzam studiować informatykę – powiedziała wtedy. – Chcę być jak tata – dodała. A do mnie dotarło, że nawet moje własne dziecko mnie nie szanuje. Dla niej byłam jedynie służącą, która dbała o to, aby miała czysto w pokoju, podany obiad i zrobione pranie. Tego było już za wiele.

Wieczorem spojrzałam w lustro. Miałam 55 lat i niemal całe życie za sobą. Życie, w którym nic nie osiągnęłam. Owszem, miałam rodzinę, ale nic poza tym. Czy chciałam tak dalej żyć?

Następnego dnia znalazłam kancelarię prawną, która specjalizowała się w rozwodach i pozwach o alimenty. Tak, zamierzałam pozwać męża o to, że zrobił ze mnie kurę domową.

– Jest pani pewna? – zapytała prawniczka. A ja odpowiedziałam, że nigdy wcześniej nie byłam tak pewna tego, co chcę zrobić.

Mąż nie wie jeszcze, że pozwałam go do sądu. Jak się dowie, na ile wyceniłam swoje ostatnie 20 lat, to pewnie się wścieknie. Ale mnie to nie obchodzi. Niech płaci. Prawniczka mówi, że mamy duże szanse na wygraną, a ja kurczowo się tego trzymam. I jedyne czego żałuję, to tego, że zdecydowałam się na to dopiero teraz.

Hanna, 55 lat

Czytaj także:
„Partner mojej przyjaciółki to kompletny burak. Traktował ją jak gosposię, a później przychodził z bukietem”
„Kumpela umówiła mnie na randkę życia. Miałam hasać po lesie jak nimfa, delektować się korzonkami i przytulać do drzew”
„Zacząłem podejrzewać, że żona znalazła sobie kochasia. Okazało się, że ukrywa przede mną coś znacznie gorszego”

Redakcja poleca

REKLAMA