„Kumpela umówiła mnie na randkę życia. Miałam hasać po lesie jak nimfa, delektować się korzonkami i przytulać do drzew”

kobieta fot. iStock by Getty Images, Liubov Isaeva
„Naprawdę się starał i do tego świetnie wyglądał: wysportowana sylwetka, opalenizna, zero fałdek na brzuchu, do tego żwawy i mocny jak tur. Problem w tym, że oczekiwał ode mnie podobnej sprawności, każąc mi na przykład targać rower przez potoki”.
/ 23.08.2024 07:15
kobieta fot. iStock by Getty Images, Liubov Isaeva

Myślałam nad takim ogłoszeniem: „Mam czterdzieści parę lat, całkiem nieźle się trzymam, choć może przybyło mi trochę w pasie, ale można nad tym popracować. Życie mnie nie oszczędzało, mam za sobą różne perypetie. Córka już prawie dorosła, radzi sobie sama. Cenię sobie zarówno zdrowy rozsądek, jak i odrobinę szaleństwa w związku. Mieszkanie i auto są moje, teraz przydałby się tylko facet do pary. Szukam kogoś na poważnie, do prawdziwej miłości, a nie przelotnej znajomości”.

Podsyłałyśmy sobie facetów

Gdy odczytałam to na głos przyjaciółkom, prawie popękały ze śmiechu.

– Skasuj wszystko z wyjątkiem domu i samochodu – mówiły. – W gruncie rzeczy chodzi o to, że masz dość samotności i szukasz chłopaka. Wspomnij, że jesteś wyzwolona, potrzebujesz luźnej relacji, nie stawiasz facetowi zbyt wielu warunków, a adoratorzy ustawią się do ciebie w kolejce.

Razem z trzema przyjaciółkami, które przeszły przez rozwody, często rozmawiamy o relacjach damsko-męskich. Choć powody rozpadu związków potrafią być bardzo różne, to akurat w ich przypadkach scenariusz był podobny – faceci zostawili je dla jakichś cwańszych i młodszych panienek. Przez to dziewczyny straciły wiarę w facetów i są przekonane, że prawdziwa miłość to tylko fikcja rodem z telenoweli.

– Karolina, nie łudź się – stwierdziła Ela – że spotkasz wymarzonego, idealnego faceta. Tacy wyginęli jak dinozaury. Zejdź na ziemię, a wtedy może będziesz miała szansę na związek.

– Nie zadowolę się byle kim – skontrowała Karolina. – Jednego takiego już miałam i z trudem pozbyłam się tego ciężaru, a rachunki za jego wybryki spłacam do teraz… Marzę o kimś, kto będzie przy mnie na dobre i na złe. Uważacie, że to zbyt wiele?

– Owszem, każda z nas marzy o kimś takim, ale mało której się to udaje – chichotały Magda i Elka. – Więc posłuchaj naszej rady i albo dostosuj oczekiwania do realiów, albo odwrotnie.

Efekt zawsze jest taki sam

Mamy taki ten zwyczaj, że jak któraś pozna gościa i czuje, że to nie jej bajka, to kombinuje, czy pasowałby do innej z naszej czwórki. W końcu tyle lat się znamy, że wiemy, co którą kręci. Weźmy takiego Wacka – ja za górami nie przepadam, a on by tylko po szlakach biegał. Od razu skojarzyłam, że idealnie zgrałby się z Elką, bo ona też całe wakacje siedzi w schroniskach. I faktycznie, potem przez prawie cztery lata chodzili ze sobą, aż w końcu Wacuś znalazł sobie inną panienkę.

Jola, jedna z moich trzech bliskich przyjaciółek, zadzwoniła do mnie z informacją o niespodziance, którą dla mnie przygotowała. Nie zaskoczyło mnie to specjalnie, bo wcześniej nasze zaprzyjaźnione grono pomogło już Magdzie, wielkiej fance kina i teatru, w znalezieniu partnera o podobnych pasjach.

Poznała dzięki nam Krzysztofa i przeżyła z nim piękną, pełną artystycznych uniesień przygodę. Choć ostatecznie facet powrócił do swojej byłej małżonki, to przynajmniej przez pewien czas Magda miała towarzystwo na wypady na głośne premiery filmowe i przedstawienia teatralne.

– Facet ma z metr osiemdziesiąt, jest szczupłej budowy ciała, włosy jeszcze mu się trzymają, uzębienie bodajże własne, raczej nie przesadza z alkoholem, potrafi ugotować samemu, po rozwodzie, ale dzieci nie ma… Byłabyś chętna?

– Dlaczego sądzisz, że akurat mi by pasował? – spytałam.

– Taki romantyk z niego jak i z ciebie – padła odpowiedź. – Gada o jakichś wzorcach, poszukuje niekonwencjonalnej i oryginalnej partnerki… No to jak będzie?

– A dobrze, czemu by nie spróbować.

– Tylko ostrzegam, jest jedna rzecz, o której muszę ci powiedzieć. To weganin. Niełatwo go wykarmić, bo omija szerokim łukiem mięso, ryby, jajka i produkty mleczne. Ja bym tego nie zaakceptowała, ale ty to lubisz takie niestandardowe sytuacje.

Zaczęło się miło

Stwierdziłam, że właściwie czemu nie, i w ten sposób doświadczyłam najbardziej osobliwej przygody w moim dotychczasowym życiu.

Jego głos w słuchawce był przyjemny i serdeczny, dlatego zdecydowałam się na wstępne spotkanie na jego zasadach: planowaliśmy wybrać się poza miasto, na łono natury, żeby podziwiać krajobraz i zaczerpnąć świeżego powietrza. Od razu zastrzegł, że samochód nie wchodzi w rachubę z uwagi na zanieczyszczenia i że możemy jechać wyłącznie na rowerach. Uznałam to za urocze i nastrojowe, więc przystałam na ten pomysł, mimo że nie jeździłam na rowerze od wielu długich lat.

Pożyczyłam go od kumpeli. Myślałam, żeby trochę przetestować jednoślad przed wyjazdem, ale doszłam do wniosku, że to bez sensu. Każdy rower działa podobnie – jak opanowało się jazdę, to można dojechać w dowolne miejsce, nawet jeśli siodełko jest twarde i wbija się w tyłek.

Choć wychowałam się w miejskiej dżungli, to uwielbiam kontakt z naturą. Jestem też osobą, która lubi mieć wszystko dopięte na przysłowiowy ostatni guzik, zwłaszcza gdy mam się znaleźć w nieznanym mi otoczeniu i w towarzystwie kogoś obcego. W takich momentach każdy, nawet najdrobniejszy detal ma znaczenie: tabletki przeciwbólowe, chusteczki odświeżające, kubeczek, talerzyk, sztućce, przekąski – zarówno słone, jak i słodkie, coś do picia, kocyk, a nawet mała poduszeczka, która może się przydać do podparcia głowy w jakiejś niespodziewanej okoliczności.

Nie wiedziałam co zabrać

Zazwyczaj kiedy wybierałam się na wycieczkę autem, spakowanie całego sprzętu nie stanowiło żadnego kłopotu. Ale teraz musiałam zmieścić to wszystko na rowerze! Zanim jeszcze na niego wsiadłam, dopadł mnie ból głowy. Po kolei musiałam pozbywać się rzeczy, które zwykle były potrzebne, a czasem wręcz konieczne.

W końcu, w totalnej rozsypce, spakowałam nie wiadomo dlaczego błękitne kolczyki i parę tak dojrzałych pomidorów, że gdy w końcu je wyciągnęłam na miejscu, zostało mi tylko zrobić z nich przecier i sok… Mój nowy znajomy z apetytem zjadł te rozgniecione pomidory.

Nie mam zamiaru go obgadywać. Facet naprawdę się starał i do tego świetnie wyglądał: wysportowana sylwetka, opalenizna, zero fałdek na brzuchu, do tego żwawy i mocny jak tur. Problem w tym, że oczekiwał ode mnie podobnej sprawności i krzepy, każąc mi na przykład targać rower przez potoki i wykroty pod pretekstem, że „najfajniejsze są dróżki przetarte przez zwierzaki”. Sądząc po rozmiarach tych perci, chodziło mu chyba o mrówki, ewentualnie nornice!

Gdy minęły dwie godziny, poczułam się wykończona. Mój towarzysz, który kazał nazywać siebie „Piter”, zauważył moje zmęczenie i zadecydował, że czas na odpoczynek. Trzeba przyznać, że krajobraz wokół nas był wprost magiczny – kwitnące tarniny i głogi, koralowe grona jarzębin, soczysta trawa w odcieniu szmaragdowej zieleni i mech, o którym Piter wyrażał się z wielkim zachwytem, twierdząc, że to najwygodniejszy materac pod słońcem.

Nie mogłam tego znieść

Gdybym tylko miała ze sobą koc, chętnie rozłożyłabym go na tej „pierzynie” i nie miałabym nic przeciwko postojowi. Niestety, nie wzięłam pledu, więc usiadłam na tej lekko wilgotnej od porannej rosy leśnej gąbce, jak się potem okazało, pełnej mieszkańców oburzonych, że ktoś ośmiela się zakłócać ich błogi spokój.

W środku znajdowały się rozmaite robaki – od drobniutkich mróweczek po wielgachne mrówska i pająki wszelkiej maści, chrząszcze oraz rozmaite cudaki, których nie potrafiłabym nazwać. Gdy tylko te stworzonka otrząsnęły się z pierwszego zaskoczenia, dały mi nieźle popalić. Zwłaszcza pewien osobnik, chyba najbardziej pokrzywdzony i zapewne należący do mrówczej braci, zabunkrował się w moich najintymniejszych zakamarkach, dając mi wyraźnie do zrozumienia, że nie przepada za niechcianymi gośćmi.

Moim strojem były obcisłe, szykowne rybaczki, które zdążyły już pokryć się zielonkawymi i brązowawymi plamami. Dodatkowo miały rozdarcie przy kieszonce, przez co ich pranie mijało się z celem.

– Bądź tak miły i się odwróć – zwróciłam się do Pitera. – Muszę ściągnąć portki i obejrzeć, co tam po mnie biega. Bo za chwilę dostanę fioła.

– No pewnie – przytaknął z zapałem. – A nie mówiłem, żebyś się wysmarowała kamforą? Wtedy żaden robal by cię nie tknął.

„No tak, masz rację – przyszło mi przez myśl – kamfora to taki antyafrodyzjak, że nie tylko robale w borach się nią nie interesują, ale również lwia część mężczyzn”. Czyżby sugerował mi, że kompletnie nie ma ochoty na żadne amory? Choć żałuję, to jednak muszę przyznać mu rację…

Byłam wykończona

Po tym, jak stwierdził, że na pewno chce mi się jeść i zrobi coś do przekąszenia, nie było już miejsca na żal. Owo „coś” okazało się swego rodzaju sałatką, do której zbierał rośliny spod sosen i buków, a także zmiażdżył na papkę zielone szyszki i korzonki, które z wyglądu kojarzą się z larwami owadów.

Pochłaniał to jedzenie z ogromnym zapałem. Ja czułam się paskudnie pod każdym względem. Na domiar złego w głowie kłębiły mi się wyłącznie myśli o powrocie do domu na tym potwornym rowerze – umorusana, spocona jak mysz, padnięta, głodna jak wilk i podziobana przez cholera wie co.

Moja sympatia do Pitera definitywnie osłabła. Ten bezduszny samolub dla własnych zachcianek wystawił mnie na ból i dyskomfort! Grubo przed zmierzchem oznajmiłam mu, że pragnę wracać do siebie. Piter starał się mnie przekonać, że natura jest najcudowniejsza, gdy szykuje się do spoczynku, ale pozostałam nieugięta i nie dawałam się namówić na zostanie.

Dałam mu kosza pod drzwiami swojego mieszkania. Gdy zapytał, czy powinien oczekiwać mojego telefonu, odparłam, że niespecjalnie i że raczej do siebie nie pasujemy. Może jednak powinnam była dać mu szansę?

Może nie było tak źle…

Kiedy jako tako stanęłam na nogi, wykąpałam się, wyspałam i najadłam, zadzwoniłam do Joli z wielką awanturą.

– W co ty mnie wciągnęłaś, ty jędzo jedna! – darłam się. – Ledwo z tego wyszłam cało z tym wariatem. Jeszcze nigdy nie poznałam takiego dziwaka!

– Do kogo ty masz żal? – usłyszałam w odpowiedzi. – Ostrzegałam cię przecież, że to oryginał, ale ty się nie bałaś i zgodziłaś się na wycieczkę na jego zasadach. Przecież mogłaś odmówić, no nie?

Miałam taką możliwość, ale gdybym z niej skorzystała, ominęłyby mnie niesamowite doznania – aromat lasu skąpanego w promieniach słońca, śpiew ptaków przed pójściem spać. Przegapiłabym również najbardziej niezwykłą randkę, jaką kiedykolwiek przeżyłam. Chyba lepiej odpuścić sobie złość i następnym razem od razu uzgodnić wszystkie szczegóły.

Zastanawiam się, czy nie zaryzykować i nie zadzwonić do Pitera, żeby dać nam jeszcze jedną szansę. W końcu on też pewnie uważał mnie za wariatkę, a mimo to nie narzekał. Kto wie, może rzeczywiście warto przekonać się na własnej skórze, czy o zachodzie słońca w otoczeniu przyrody dzieją się prawdziwe cuda…

Ula, 42 lata

Czytaj także:
„Teściowa udawała moją przyjaciółkę, ale niezbyt długo. Po tym, czego się dowiedziała, została moim największym wrogiem”
„Mojemu ojcu głowa siwieje, a co innego szaleje. Siksa u boku i wypady do klubu to jego plan na starość”
„Kiedy rodzice zmarli, trafiłem pod opiekę ciotki. Przebiegła baba chciała przejąć cały majątek, który mi się należał”

Redakcja poleca

REKLAMA