Kilkanaście lat temu razem z przyjaciółką postanowiłyśmy założyć własną pracownię, gdzie tworzyłyśmy ekologiczną biżuterię. W naszej kolekcji znalazły się różnorodne dodatki – od naszyjników, przez bransoletkę, aż po broszki. Świetną możliwość pokazania naszych prac dał nam coroczny festiwal organizowany z okazji Dnia Ziemi. Gdy nadeszła końcówka kwietnia, rozstawiłyśmy mały stragan na festynie, gdzie w promieniach wiosennego słońca sprzedawcy oferowali różne ekoprodukty.
To była pomyłka
W którymś momencie Kasia poszła na rekonesans po okolicy. Wtedy nasze stoisko zostało dosłownie zaatakowane przez tłum klientek. Coraz bardziej zaniepokojona szukałam wzrokiem koleżanki, aż w końcu dostrzegłam ją gdzieś między ludźmi i pomachałam do niej ręką. Nie spodziewałam się jednak, że zamiast niej w moją stronę spojrzy atrakcyjny mężczyzna. Stał niedaleko miejsca, gdzie była Kasia, więc prawdopodobnie pomyślał, że to do niego kieruję gesty.
– Próbowała mnie pani zwabić? Te kolczyki są naprawdę piękne, jednak raczej ich nie kupię – rzucił z rozbawionym wyrazem twarzy.
Próbowałam mu wytłumaczyć całe to nieporozumienie, gdy na szczęście pojawiła się Kaśka.
– Skoro już ktoś panią zastąpi, może wyskoczymy na herbatkę? – zapytał.
Jego urok sprawił, że nie potrafiłam odmówić. Okazało się, że Łukasz jest dziennikarzem zbierającym materiały o festynie związanym z Dniem Ziemi. Obiecał, że napisze też kilka słów o naszym stoisku. Umówiliśmy się na rozmowę po zakończeniu wydarzenia – wprost nie mogłam się tego doczekać!
Kasia zgodziła się sama odwieźć sprzęt do pracowni, mówiąc, że wzmianka w prasie jest na wagę złota i powinnam koniecznie skorzystać z tej okazji. W końcu, jak stwierdziła, warto zrobić wyjątek dla takiego dziennikarza.
Wpadłam po uszy
Kiedy Łukasz zasugerował wyjście na kolację, nie miałam na to ochoty. Chociaż marzyłam o wspólnym wieczorze, byłam zmęczona hałasem, tłokiem i muzyką. Pomyślałam, że lepiej będzie zaprosić go do mojego mieszkania. Już wtedy coś mi mówiło, że to będzie wyjątkowa znajomość.
Ledwo się poznaliśmy, a czułam się tak, jakbym znała go od lat. Nigdy wcześniej nie byłam tak swobodna przy żadnym mężczyźnie, a co dopiero mówić o zapraszaniu kogoś do domu pierwszego dnia! Ale przy nim wszystkie moje sztywne reguły poszły w niepamięć i pozwoliłam mu zostać do świtu.
Gdy otworzyłam rano oczy, rozpierała mnie radość. Obok spał fantastyczny mężczyzna. „To musi być miłość!” – przemknęło mi przez głowę z entuzjazmem. Ruszyłam do kuchni zrobić kawę. Zanim wyszedł, zapytałam go, kiedy znów się zobaczymy, a on nagle wypalił, że właśnie się zaręczył i nie chce się w nic angażować. Delikatnie mnie pocałował i poszedł.
Znieruchomiałam w przedpokoju jak zamrożona, a po chwili rozpłakałam się na dobre. Upokorzenie mieszało się z tęsknotą za nim. Ale co mogłam zrobić w tej sytuacji? Nawet nie wiedziałam, gdzie go szukać! Wszystko działo się w czasach, gdy komórki nie były jeszcze powszechne.
Czułam się oszukana
Postanowiłam poczekać, dać mu przestrzeń, licząc, że może sam się odezwie. Czas płynął – minął tydzień, potem następny, ale cisza z jego strony była wymowna. Rok minął jak z bicza strzelił, ale Łukasz wciąż nie dawał mi spokoju. Nawiedzał moje myśli, pojawiał się podczas snu, a moje serce wypełniała tęsknota za nim.
Któregoś dnia przypadkiem spotkałam naszego wspólnego znajomego. Od pierwszej chwili zaczęłam dopytywać co słychać u Łukasza. Kiedy usłyszałam, że poślubił swoją dziewczynę, poczułam się tak słabo, że musiałam odpocząć na pobliskim murku.
Nie mogłam powstrzymać płaczu – szlochałam niczym mała dziewczynka. Wciąż miałam nadzieję, że stanie się coś niezwykłego. I tak minęło kilka lat.
Spotykałam się z jednym gościem, ale nic z tego nie wyszło na dłuższą metę. Nie udało mi się zbudować z nim głębszej więzi uczuciowej. Ciągle miałam przed oczami Łukasza – jego uwodzicielski głos i to jego spojrzenie, które nie dawało mi spokoju.
Byłam sama
Kolejne lata mijały bez szczególnych fajerwerków w moim życiu. W międzyczasie znajomy dał mi telefon do Łukasza, ale nigdy nie odważyłam się zadzwonić. Wysyłałam mu jedynie życzenia imieninowe, a on odpisywał krótkim „dzięki”.
Któregoś razu Łukasz zdecydował się do mnie zadzwonić. Opowiedział o trudnych chwilach, które niedawno przeszedł – stracił matkę i rozstał się z żoną. A potem zapytał, czy moglibyśmy się spotkać. Nie potrafię nawet opisać szczęścia, które wtedy poczułam! Byłam pewna, że wreszcie los się do mnie uśmiechnął i moje marzenia się spełnią. Zaproponowałam, żeby mnie odwiedził. Tego momentu wyczekiwałam przez dwanaście długich lat!
Mieliśmy ustalić szczegóły następnego dnia. Niestety, nie udało mi się z nim połączyć, więc nagrałam krótką wiadomość. Czekałam na odzew, ale się nie doczekałam. W końcu stwierdziłam w duchu: „Koniec z takim traktowaniem. Pora wyrzucić go z myśli”.
Zignorował mnie
Ból był jeszcze silniejszy tym razem, bo naprawdę miałam nadzieję. Może jednak źle to wszystko zinterpretowałam? Przez cztery tygodnie chodziłam kompletnie załamana. W końcu koleżanka zaciągnęła mnie na szczerą pogawędkę.
– Czekałaś na niego tyle lat – powiedziała. – Zaryzykuj ostatni raz. Może to wszystko to tylko pech i nieporozumienia?
Wcisnęła mi komórkę do ręki i nie ruszyła się z miejsca, aż wystukałam jego numer. Gdy Łukasz natychmiast odebrał, ze stresu nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Wykrztusiłam tylko:
– To ja.
– Dlaczego tak długo się nie odzywałaś? – zapytał drżącym głosem. – Myślałem, że zwariuję z tego czekania. Chciałaś mi oddać za tych dwanaście lat?
I wtedy okazało się, że moja wiadomość nigdy do niego nie dotarła.
Potem Łukasz przyznał, że bardzo żałuje wszystkich momentów spędzonych z dala ode mnie, i nazwał siebie kompletnym idiotą za to, że tak długo mnie ignorował. Po kilku miesiącach stanęliśmy na ślubnym kobiercu. Minęło już sporo lat, a ja ani trochę nie żałuję czasu poświęconego na czekanie właśnie na niego.
Olga, 43 lata
Czytaj także:
„Mąż pojechał na zarobek za granicę i zapomniał o całym bożym świecie. Musiałam mu przypomnieć, gdzie jest jego miejsce”
„Wiedziałem, że po 40. faceci zaczynają szaleć. Zastanawiałem się, czy mnie uda się powstrzymać rozporek na wodzy”
„Żona narobiła mi kwasu. Po Wigilii w firmie zamiast liczyć na podwyżkę, modlę się, bym nie dostał wypowiedzenia”