Poznaliśmy się ponad dekadę temu, kiedy pracowaliśmy w tej samej szkole. Na początku pracowałam kilka lat jako bibliotekarka w szkolnej bibliotece, a potem, po zdobyciu dyplomu w szkole policealnej o profilu finansowym, przeszłam na stanowisko księgowej.
Wiedliśmy dobre życie
Mój mąż był wuefistą. Chociaż pensja nauczycielska nie rzucała na kolana, dawaliśmy sobie radę finansowo. Umieliśmy dostosować nasze wydatki do zarobków, a niekiedy udawało się nawet zaoszczędzić na wakacje. Oboje lubiliśmy swoją pracę i kontakt z uczniami sprawiał nam wielką frajdę. Może dzięki temu łatwiej było znosić pustkę, która wypełniała nasz dom.
Krótko po naszym ślubie zachorowałam na poważną chorobę. Nie było innego rozwiązania niż operacja. I chociaż wróciłam do zdrowia, musiałam zaakceptować fakt, że własne dzieci nie będą nam pisane.
W życiu każdej kobiety taka sytuacja to prawdziwy koszmar. Na szczęście miałam przy sobie Zbyszka, który swoim wsparciem pomógł mi nie pogrążyć się w czarnych myślach. W tych ciężkich chwilach naprawdę zrozumiałam, jak bardzo mój mąż mnie kocha i że jest moją największą podporą.
Zawsze byliśmy jak jedna dusza – podobnie patrzyliśmy na świat, mieliśmy te same przekonania i żyliśmy w zgodzie, bez kłótni. Może dlatego, że po moim zabiegu życie nas rozpieszczało. Omijały nas większe problemy zdrowotne, domowe czy te związane z pracą. Tak było przynajmniej do jednego przełomowego momentu.
Mieliśmy jedną pensję
W mojej szkole najpierw pojawiły się pogłoski. Kilka okolicznych szkół borykało się już z problemem braku dzieci – chodziły słuchy o planach tworzenia większych kompleksów edukacyjnych i nieuchronnych zwolnieniach nauczycieli. Razem z mężem staraliśmy się podchodzić do tego na chłodno, choć nie było łatwo.
– Nie ma sensu się denerwować, skoro nic nie jest jeszcze przesądzone – uspokajał Zbyszek kolegów w pokoju nauczycielskim. – Może wszystko potoczy się lepiej, niż myślimy. Zamiast narzekać, zastanówmy się, jak możemy zawalczyć o swoje.
Na liście do zwolnienia znalazł się jako jeden z pierwszych. Drugim nauczycielem WF-u w szkole był chłopak, którego matka była wysoko postawiona. Przeciwko takiej protekcji nie miał żadnych argumentów. Ta wiadomość kompletnie dobiła mojego męża.
– Po dekadzie harówki w tej szkole, gdzie dałem z siebie wszystko, mają mnie tak po prostu wyrzucić? – Powiedział ze smutkiem. – Teraz mam zostać kurą domową, podczas gdy ty będziesz zarabiać na nasze życie? – irytował się.
Rozumiałam jego sytuację, ale nasze możliwości były mocno ograniczone. W niewielkiej miejscowości, zamieszkałej przez około dwadzieścia tysięcy osób, gdzie co trzeci mieszkaniec nie miał pracy, znalezienie etatu dla czterdziestolatka po AWF-ie graniczyło z cudem.
Musieliśmy znaleźć wyjście
Z trudem wiązaliśmy koniec z końcem. Wakacje były poza naszym zasięgiem. Mój małżonek brał się za każdą robotę, jaka się trafiła. Czasem remontował mieszkanie ze znajomym, a kiedy indziej pracował dorywczo przy zbieraniu owoców. Niestety, te wszystkie prace były tymczasowe. W naszej okolicy nie udało mu się znaleźć stałego zatrudnienia.
Rok po zwolnieniu Zbyszka problemy znów zapukały do naszych drzwi. Powiat wprowadzał właśnie kolejne zmiany w oświacie. Tym razem to mnie dotknęły zwolnienia. Doszło do połączenia naszej szkoły z inną, a władze zadecydowały, że księgowością zajmie się pracownica z drugiej szkoły. Moje stanowisko uznali za niepotrzebne i je zlikwidowali. Na osłodę dostałam przynajmniej odprawę.
– Zaraz wszystko wydamy – powiedział zdenerwowany Zbyszek. – Muszę coś z tym zrobić. Jedyne wyjście to szukać pracy poza krajem – zdecydował.
I tak się zaczęło. Dzwonił do znajomych, wypytywał o możliwości, prosił o kontakty, radził się, gdzie warto spróbować szczęścia – czy lepiej do Norwegii, może Anglii, Niemiec, albo jednak Szwecji? Byłam kompletnie rozbita. Od roku nasze życie było wywrócone do góry nogami. Bałam się, że zetknie się ze złymi ludźmi, ktoś go oszuka lub będzie harował ponad siły. Ale najgorsze było to, że zostanę sama.
Wszystko się zmieniło
Zbyszek zdecydował się wyjechać do pracy w Niemczech, początkowo na trzy miesiące. W jego planach było najpierw zbieranie winogron, a po sezonie miał przenieść się do pracy w restauracji i winiarni, prowadzonej przez tego samego właściciela. Jego zaangażowanie zostało zauważone, dzięki czemu zaproponowano mu roczny kontrakt. To wyróżnienie sprawiło, że poczuł się naprawdę wartościowy i doceniony. Szybko nauczył się niemieckiego, a także opanował sztukę dobierania odpowiednich win do serwowanych potraw.
Zadowolenie klientów sprawiało Zbyszkowi ogromną radość. Kiedy oni byli zadowoleni, on wprost promieniał z dumy. Z czasem dało się dostrzec zachodzące w nim zmiany. Dzwonił do mnie równie często co dawniej, ale jego głos w telefonie wydawał się jakiś inny… Po roku od rozpoczęcia pracy za granicą mój mąż pierwszy raz zrezygnował z planowanej wizyty w domu. Dotychczas odwiedzał mnie regularnie co trzy miesiące i spędzał ze mną około tygodnia.
Któregoś dnia zadzwonił z informacją, że nawał pracy nie pozwala mu przyjechać na dłużej niż cztery dni, więc według niego taka wizyta nie ma sensu.
– Przyjadę w święta Bożego Narodzenia, wtedy spokojnie wszystko sobie poukładamy.
Wiedziałam, że to nieprawda
W jego pracy nic się nie zmieniło, wcale nie musiałam tego sprawdzać u jego szefa w winiarni. Po tylu latach małżeństwa umiałam rozpoznać, kiedy Zbyszek kłamie. Wystarczyło, że usłyszałam, jak mówi, by wiedzieć, że coś ukrywa.
Kiedyś byłam w jego życiu najważniejsza. Ale ostatnio coś się zmieniło – nie wyglądał już z utęsknieniem powrotów do domu. Ja wciąż niecierpliwie wyczekiwałam jego obecności, odliczając każdą minutę. Przez parę dni gotowałam jego ulubione dania, chcąc go zaskoczyć czymś wyjątkowym, gdy tylko przekroczy próg.
Regularnie przelewał mi pieniądze na konto, jakby to miało uratować nasz związek. W pewnym momencie zaczęło do mnie docierać, że może spotyka się z kimś w swoim nowym miejscu. W końcu w lokalu gastronomicznym i w winiarni codziennie otaczało go mnóstwo osób, w tym wiele atrakcyjnych pań.
Chciałam to naprawić
Nie potrafiłam już dłużej żyć w takim napięciu. Z dnia na dzień stawaliśmy się sobie coraz bardziej obcy. Z drugiej strony nie mogłam prosić go o powrót – oboje wiedzieliśmy, że bez stałego źródła dochodu szybko popadlibyśmy w kłopoty finansowe.
Ta myśl narodziła się podczas moich bezsennych nocy. Analizowałam wszystkie możliwości. Nie mogliśmy sobie pozwolić na rozpoczęcie ryzykownej działalności, która wymagałaby zaciągania kredytów. Brakowało nam pieniędzy. Musiałam dokładnie przemyśleć nasze mocne strony i zastanowić się, w jakiej dziedzinie moglibyśmy się sprawdzić oraz co przyniosłoby nam jakiś zysk.
Na początku Zbyszek potraktował to jak żart. Chociaż jego reakcja była dla mnie przykra, nie poddałam się i powiedziałam zdecydowanie:
– Nasza relacja się rozpada. Nieważne, czy w grę wchodzi ktoś nowy, ale to życie osobno nie ma żadnego celu. Tęsknię za tobą, a dni mijają. Zastanów się dobrze, czy opłaca się przekreślić naszą wspólną historię dla paru groszy więcej i imprez z alkoholem. Może to się wydaje fajniejsze od tego, jak żyliśmy do tej pory, ale pomyśl: czy ktoś tam pokocha cię równie mocno jak ja?
Po kilku miesiącach pracy Zbyszek zdecydował się powrócić.
Stanęliśmy na nogi
Od trzech lat codziennie przemierzam autem dystans przekraczający sto kilometrów, odwiedzając po drodze parę większych miejscowości. Wpadam do kilku firm, gdzie dostarczam stałym klientom własnoręcznie przyrządzone pierogi, zupy i różne wypieki. Choć markety oferują mnóstwo podobnych produktów, moje dania są podobno tak pyszne, że ludzie nie są już zainteresowani próbowaniem innych.
W takich momentach naprawdę chce mi się działać dalej. Czasem śmieję się, że choć mam za sobą różne szkoły, teraz jestem zwykłą kucharką, wstającą o świcie, żeby szykować jedzenie. Nie jest to łatwy kawałek chleba, ale rozpiera mnie duma, że dajemy radę na własną rękę, a co najważniejsze – uratowałam nasze małżeństwo.
Beata, 42 lata
Czytaj także:
„Sąsiadka na świątecznym stole stawiała flaszki zamiast pierogów z kapustą. Musiałam działać, bo szkoda jej dziecka”
„Teściowa zaglądała mi do garów, więc dałam jej nauczkę. Ciekawe, co powie na gulasz prosto z psiej miski”
„Kpiłam z męża, że ciągle przesiaduje w piwnicy. Gdy przyłapałam go na tym, co tam wyprawia, aż oniemiałam z wrażenia”