„Żona narobiła mi kwasu. Po Wigilii w firmie zamiast liczyć na podwyżkę, modlę się, bym nie dostał wypowiedzenia”

Załamany mężczyzna fot. iStock, ridvan_celik
„Koledzy podśmiewali się pod nosem, a kiedy przechodziłem koło sklepu obok naszej siedziby, słyszałem parę żartów na temat mojej żony i jej sposobu bycia”.
/ 01.01.2025 17:30
Załamany mężczyzna fot. iStock, ridvan_celik

Z żoną, Aldoną, byłem raczej z przyzwyczajenia. Kiedyś, dawno temu, coś tam między nami się wydarzyło, ale obecnie nie miało to w ogóle przełożenia na rzeczywistość. Nasze dzieci dorosły, poszły na studia i większą część roku spędzały poza domem. Z obojgiem miałem dobry kontakt, czego jednak nie można było powiedzieć o Aldonie.

– Przyjeżdżałabym częściej – powiedziała mi kiedyś córka, Martyna. – Tylko mama wiecznie zrzędzi i zrzędzi. Nie chce mi się tego słuchać. Zwłaszcza że na pewno wyjdzie z tego jakaś kłótnia.

Sam czasem nie potrafiłem wytrzymać z Aldoną. Potrafiła rozpętać piekło o nic. Nagle uznawała, że jakaś sytuacja rozwija się nie po jej myśli i wszczynała raban. Ja musiałem z nią wytrzymywać, ale nie mogłem zmuszać innych, by mi w tym towarzyszyli. Dlatego pogodziłem się z rzadkimi wizytami dzieci i żyłem na tyle szczęśliwie, na ile pozwalała mi bliskość żony.

Wiecznie coś jej nie pasowało

Kiedy wracałem do domu zbyt późno, denerwowała się, że musi tyle czasu spędzać sama w czterech ścianach. Z kolei gdy zdarzało mi się urwać szybciej, kręciła nosem, że nic nie może sobie beze mnie zaplanować, bo jak zwykle psuję jej uporządkowane życie.

Czasem złościła się na koleżanki, gdy spontanicznie zapraszały ją na jakiś weekendowy wypad. Innym razem skarżyła się, że informują ją o wyjściu na tydzień czy dwa przed jego datą.

– I ja mam, widzisz, planować wszystko naprzód, bo im się tak umyśliło – gderała.

Sporo osób nie do końca rozumiało, jak to jest żyć z taką kobietą. Część ze znajomych prawdopodobnie miała mnie po prostu za masochistę.

– Jak ty z nią wytrzymujesz? – pytali. – Przecież jej się nie da zadowolić!

Uśmiechałem się wtedy lekko pod nosem i wzruszałem leniwie ramionami.

– Można się przyzwyczaić – odpowiadałem spokojnie. – Poza tym, ona ma swoje zalety.

– Niby jakie? – usłyszałem już parę razy – jakby naprawdę trudno było uwierzyć, że moja żona to wcale nie jakieś tam zło wcielone.

– Jest empatyczna, kocha dzieci i zwierzęta, nigdy też nie oglądała się za innymi – wymieniałem. – Wie, co lubię i zawsze trafia z wszystkimi prezentami. Zna mnie jak nikt inny. No i ja też ją znam.

Zwykle wtedy wytrącałem im oręż z ręki, choć nie wszyscy zdawali się uspokojeni czy usatysfakcjonowani takimi wyjaśnieniami. Nie bardzo mnie to jednak obchodziło. W końcu i tak nie wyobrażałem sobie życia u boku żadnej innej kobiety, więc o czym w ogóle było gadać?

Strasznie narzekała na wieść o Wigilii 

Tego roku w firmie zaplanowano odgórnie spotkanie wigilijne. Niby obecność nie była obowiązkowa, ale widziałem po minie szefa, że ten, kto się nie zjawi, będzie miał przechlapane przez pół nowego roku. Choć jakoś sobie w pracy radziłem, uznałem, że nie ma co kusić losu i od razu wpisałem się na listę osób, które będą uczestniczyć w uroczystej kolacji. Oczywiście, można, a nawet trzeba było przyjść z osobą towarzyszącą. Tak więc padło na Aldonę.

– Wigilia firmowa? – ofuknęła mnie, gdy jej o tym powiedziałem. – No co też oni w tej twojej firemce nie wymyślą! Pracują tam trzy osoby na krzyż, a oni wymyślną kolacyjkę będą organizować!

– Wiesz, u mnie w dziale pracują trzy osoby – wtrąciłem ostrożnie. – Firma jest znacznie większa. To około czterdziestu osób…

– I co? Pewno się to odbędzie tam, na miejscu? – ciągnęła, jakby w ogóle nie usłyszała tego, co powiedziałem. – W tym okropnym budynku rodem z PRL-u?

– Nie, Aldona – tłumaczyłem cierpliwie. – Szef wynajął lokal. Wiesz, ten co ci się tak podobał, w centrum miasta. Chciałaś tam kiedyś iść na festiwal serów.

– A, tam – skrzywiła się lekko. Znałem tę minę – aktualnie bardzo zawzięcie szukała czegoś, do czego mogłaby się przyczepić. – Słyszałam od Iwonki, że mają tam koszmarnie powolną obsługę. I podobno kelnerki są strasznie opryskliwe.

– Jak ci się nie będzie podobać, to wyjdziemy – mruknąłem z rezygnacją, byle tylko odpuściła.

– Ta – burknęła pod nosem. – Zawsze tak mówisz. – Westchnęła ciężko. – No co ja z tobą mam… Ale jak już powiedziałeś, że przyjdziemy, no to przyjdziemy. Nie wypada teraz nie pójść.

Z dnia na dzień było tylko gorzej

Przez kolejny tydzień Aldona uparcie wracała do tematu wigilii.

– A ty wiesz, że dzwoniła ta twoja jakaś sekretarka? – odezwała się do mnie któregoś wieczora. – Malwina czy jakoś tak…

– Marlena – poprawiłem machinalnie. – I nie sekretarka, tylko asystentka.

– No przecież mówię! – obruszyła się. – Więc dzwoniła Malwina i zaczęła mnie pytać, czy lubię sernik z rodzynkami, czy bez! No wiesz co? Że ludzie to są tacy wścibscy…

Może chce upiec na to spotkanie – podsunąłem.

– A ja tam nie wiem, co ona chce – burknęła moja żona. – Powiedz jej, że ja sobie nie życzę takich napastliwych telefonów.

Później słyszałem, że odbierała jeszcze telefony od innych dziewczyn z firmy, ale starałem się nie słuchać, o czym z nimi rozmawiała. I tak miałem już tego przyszłego wyjścia po dziurki w nosie. Modliłem się, żeby po prostu przeminęło.

Ta kolacja była pomyłką

W dzień wigilijnego spotkania Aldona spędziła trzy godziny w łazience i wystroiła się jak nie wiem. Kiedy zapytałem ją, czy na pewno wypada iść na taką imprezę z pustymi rękami.

– Firma organizuje? – rzuciła. – To niech firma się martwi o jedzenie i atrakcje. Nie jesteśmy przecież jakimiś nadgorliwcami. No sam pomyśl, jakby to wyglądało.

Nie chciało mi się z nią kłócić, więc po prostu poszliśmy. Oczywiście jedzenie było przygotowywane na miejscu, ale, jak się okazało, wszystkie dziewczyny się umówiły i każda przygotowała jakieś ciasto. Widziałem te dyskretne spojrzenia, które rzucały w stronę mojej żony, ale nie komentowałem. Co miałem powiedzieć? Że nie jest nadgorliwa, to i nic nie upiekła?

Aldona natomiast zupełnie się nie przejmowała, że rozmowy cichną wszędzie tam, gdzie podchodzi. Tuż po głównym daniu podeszła do stolika, na których stały domowe wypieki pracownic naszej firmy. Zaczęła pakować jedzenie do torebek, a ja nie wiedziałem, gdzie oczy podziać.

Nakroiła sobie ciast, zrobionych przez moje koleżanki i głośno wszystko komentowała. A ja musiałem tłumaczyć, dlaczego sama nic nie przyniosła i nie pomogła w żadnej z organizowanych zabaw. I pozostawała jeszcze kwestia prezentów – każdy coś przyniósł, a my oczywiście nie.

– Nie mamy dla was z Marcelem nic materialnego – wypaliła, gdy wszyscy już porozdawali jakieś symboliczne drobiazgi. – To i tak się zepsuje albo zostanie zjedzone, więc… szkoda czasu, zachodu i pieniędzy. – Zaśmiała się głośno, ale nikt jakoś nie podchwycił tego żartu. – No, dlatego składam wam najserdeczniejsze życzenia! Bawcie się dobrze w święta i w Nowym Roku!

Odezwały się jakieś skąpe oklaski, a Aldona, która natychmiast wcisnęła się koło mnie, burknęła:

– No za grosz wdzięczności. Pewnie. Lepiej się opychać tymi pralinkami, co ta cała Malwina przyniosła.

Chyba umrę ze wstydu

Powrót do pracy był dla mnie prawdziwym koszmarem. Mam wrażenie, że dziewczyny wyraźnie mnie unikały, a Marlena nie odezwała się do mnie ani słowem. Koledzy podśmiewali się pod nosem, a kiedy przechodziłem koło sklepu obok naszej siedziby, słyszałem parę żartów na temat mojej żony i jej sposobu bycia.

– Ale nieźle, że przyszła się tylko nażreć, ponarzekać, a sama nawet nic nie przyniosła – doleciało do mnie, gdy wychodziłem do domu. – Żal tego Marcela, ale głupi jest, że ją znosi. Baba to widać, że chytra, a słoma jej z butów wychodzi.

Szefa z kolei w ogóle starałem się omijać szerokim łukiem po tym, gdy Paweł z pokoju obok się nade mną zlitował i podpowiedział, że jest na mnie strasznie cięty. Nie mam pojęcia, co będzie dalej. Wiem, że najgorsze będą kolejne dni. Liczę, że potem jakoś się ułoży – gdy już wszyscy zapomną o fatalnej Wigilii i skupią się na następnej taniej sensacji z kimś innym w roli głównej.

Marcel, 48 lat

Czytaj także:
„Sąsiadka na świątecznym stole stawiała flaszki zamiast pierogów z kapustą. Musiałam działać, bo szkoda jej dziecka”
„Teściowa zaglądała mi do garów, więc dałam jej nauczkę. Ciekawe, co powie na gulasz prosto z psiej miski”
„Kpiłam z męża, że ciągle przesiaduje w piwnicy. Gdy przyłapałam go na tym, co tam wyprawia, aż oniemiałam z wrażenia”

Redakcja poleca

REKLAMA