„Przepisałam na syna dochodowy biznes, a on się na mnie wypiął. Powiedział, że ma większe ambicje, niż skręcanie rurek”

kobieta hydraulik fot. Getty Images, Maskot
„Poczułam, jakby coś we mnie pękło. Całe życie starałam się, budowałam, walczyłam, aby przekazać synowi coś wartościowego. A on po prostu to odrzucił. Co może być większego od przekazania dalej rodzinnej tradycji? Czułam się zdradzona, porzucona, jakby całe moje życie straciło sens”.
/ 12.10.2024 07:15
kobieta hydraulik fot. Getty Images, Maskot

Nie rozumiem, dlaczego mój syn jest tak niewdzięczny. Przekazałam mu sukces mojego życia z nadzieją, że jeszcze bardziej go rozwinie – tak, jak ja zrobiłam to kiedyś z biznesem mojego ojca. Ale on nie chce, uważa, że to poniżej jego godności. No i dobrze, ja się prosić nie będę!

Byłam prekursorką w męskim biznesie

Przez całe swoje życie byłam dumna z tego, kim jestem i czym się zajmuję. Nie wstydziłam się nigdy mówić, że jestem hydraulikiem – i to dobrym hydraulikiem. Zajmuję się tym od lat, a miłość do rurek, uszczelek i kluczy nasadowych wzięłam w spadku po moim ojcu. Dla niego hydraulika była czymś więcej niż tylko rzemiosłem. Dla ojca to było życie, misja.

Kiedyś powiedział mi: „Basia, nie ma większej satysfakcji niż rozwiązać komuś problem, który wydawał się nie do naprawienia”. I to prawda – czy może być coś lepszego niż widok ulgi na twarzy klienta, gdy spod kranu przestaje lać się woda?

Ojciec nigdy nie miał syna, ale nie przeszkadzało mu to. Przeciwnie – był dumny, że córka zdecydowała się kontynuować rodzinną tradycję. „Baba hydraulik? Czemu nie!” – powtarzał, gdy sąsiedzi unosili brwi, nie dowierzając, że tak drobna kobieta może bawić się w coś, co uważa się za męską robotę. Ja za to nic sobie nie robiłam z tych wszystkich komentarzy. Przez lata udowadniałam, że jestem nie gorsza niż mężczyźni w tej branży. Może nawet lepsza.

Kiedy ojciec oddał mi zakład, jeszcze przed swoją śmiercią, wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić. Zakład taty, choć solidny, był niewielki. Mieliśmy kilkunastu stałych klientów, ale ciężko było mówić o jakiejś wielkiej renomie. A ja chciałam więcej. Nie chodziło mi o pieniądze – te zawsze się znajdą, jeśli robisz coś z pasją. Chodziło o to, żeby ludzie wiedzieli, że można na nas liczyć. Że „Zakład Hydrauliczny Pana Władysława” to marka, która kojarzy się z uczciwością, fachowością i solidnym wykonaniem.

Przez lata rozbudowałam ten interes. Zatrudniłam kilku pracowników, kupiłam nowoczesny sprzęt, rozszerzyłam kontakty. I się zaczęło: klienci dzwonili nawet z daleka, żeby nas ściągnąć. Nikt się nie zastanawiał, czy hydraulik to mężczyzna, czy kobieta. Ważne było, że zrobimy robotę i że zrobimy ją dobrze. To było moje życie, moja pasja. I wierzyłam, że przekażę ją mojemu synowi, Michałowi.

Michał był moim jedynym dzieckiem

Wychowywałam go sama, bo jego ojciec odszedł, gdy synek miał zaledwie dwa lata. Nie miałam w życiu łatwo, ale zawsze wiedziałam, że chcę, aby Michał miał wszystko, co najlepsze. I tak, marzyłam o tym, że kiedyś przejmie zakład, dzięki któremu żyło nam się w miarę wygodnie i bezpiecznie. Że będzie kontynuował to, co ja zbudowałam, a co rozpoczął mój ojciec. Byłam pewna, że hydraulika będzie dla niego tak samo ważna, jak dla mnie i mojego taty.

Gdy Michał był mały, często zabierałam go do zakładu. Bawił się tam wśród narzędzi, podawał mi klucze, a czasem nawet próbował coś skręcić. Myślałam wtedy: „Rośnie następca”. Jednak z biegiem lat widziałam, że coś się zmienia. Michał coraz częściej zamykał się w swoim pokoju, słuchał muzyki albo przesiadywał przed komputerem. Gdy pytałam, czy chce przyjść ze mną do zakładu, odpowiadał zdawkowo, że ma coś do zrobienia. „Mamo, dzisiaj nie mogę. Może jutro”, mówił.

Nie brałam tego do siebie. Myślałam, że to przejściowe. Chłopak dojrzewał, szukał siebie. Każdy młody człowiek przechodzi przez to samo, nieprawdaż? Uspokajałam się tym, że kiedyś wróci do korzeni, tak jak ja wróciłam. Przecież widział, ile w to wkładam serca, jak bardzo się staram. Wierzyłam, że to doceni. Ale Michał miał inne plany. Kiedy skończył szkołę, zaskoczył mnie, mówiąc, że nie chce iść na żadną politechnikę ani do technikum.

– Mamo, hydraulika to nie dla mnie. Ja chcę być muzykiem. Albo influencerem! – wybuchnął pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie.

– Influencerem? – powtórzyłam, nie wierząc własnym uszom. – Synku, a co to w ogóle znaczy?

Michał zaczął tłumaczyć coś o mediach społecznościowych, o tym, że można zarabiać na promowaniu produktów, na zdobywaniu fanów. Patrzyłam na niego, jak mówił z pasją o czymś, czego kompletnie nie rozumiałam. To były zupełnie inne światy – moje i jego. On chciał żyć w świecie wirtualnym, ja zaś zawsze stawiałam na realność, na rzemiosło.

– Michał, ale przecież masz tu coś prawdziwego – próbowałam go przekonać. – Ten zakład, to całe nasze dziedzictwo. To praca twojego dziadka i moja. Skręcanie rurek to może nie brzmi prestiżowo, ale daje ludziom konkretne korzyści. Pomagamy im.

– Mamo, ja mam większe ambicje – przerwał mi stanowczo. – Nie będę spędzał życia, skręcając rury i zmieniając uszczelki. To nie dla mnie. Ja chcę być kimś więcej!

„Kimś więcej?” – to słowo dźwięczało mi w głowie przez długie dni. Jak to „więcej”? Czyżby uważał, że ja jestem nikim? Że jego dziadek był nikim? Oczywiście, Michał nie powiedział tego wprost, ale takie właśnie odniosłam wrażenie. Próbowałam przemówić mu do rozsądku, rozmawiać, tłumaczyć, ale każda próba kończyła się fiaskiem. W końcu odpuściłam, licząc, że czas przyniesie refleksję. Że może kiedyś Michał zrozumie, czym naprawdę jest praca, pasja, odpowiedzialność.

Zranił mnie swoim podejściem

Czas mijał, a Michał konsekwentnie robił swoje. Przestał się interesować zakładem. Nawet gdy go prosiłam o drobną pomoc – zawsze miał wymówkę. „Mamo, teraz nagrywam”, „Mamo, mam projekt do skończenia”. Dla niego bycie hydraulikiem było jakąś smutną alternatywą dla „prawdziwego życia”. Nie miałam siły się kłócić. Czułam się zraniona i zawiedziona.

Całe moje życie było budowane na fundamencie rodziny, tradycji, szacunku do pracy. A Michał... Szedł ścieżką, której nie rozumiałam. Czasem myślałam z goryczą, że nie wychowałam go najlepiej, nie podkreśliłam roli prawdziwych wartości. Ale nadal miałam nadzieję, że to przejściowa faza, że Michał jeszcze zmądrzeje. Właściwie nie widziałam innej opcji, bo przecież na kogoś musiałam przepisać zakład.

I w końcu to zrobiłam. Myślałam, że może taki akt zbliży go do rodziny, że zobaczy, jaką ma wartość to, co mu zostawiam. Zrobiłam to oficjalnie, z prawnikiem, formalnościami – jak należy. Michał się zgodził, ale widziałam w jego oczach, że nie czuje tego. Dla niego to była tylko papierkowa sprawa, coś, co musiał podpisać, a potem zająć się swoimi rzeczami.

Kilka tygodni później zapytałam, co planuje z zakładem. Czy zamierza się zaangażować, może wprowadzić jakieś swoje pomysły, jak to młodzi często robią.

– Nie będę się zajmował zakładem – powiedział, patrząc mi prosto w oczy. – Sprzedaję go. To nie moja bajka. Mam inne plany.

Poczułam, jakby coś we mnie pękło. Całe życie starałam się, budowałam, walczyłam, aby przekazać synowi coś wartościowego. A on po prostu... to odrzucił. „Większe plany?”. Co może być większego od przekazania dalej rodzinnej tradycji? Czułam się zdradzona, porzucona, jakby całe moje życie straciło sens.

– Jak możesz? Tak bez szacunku... – spytałam, próbując powstrzymać łzy. – To jest nasze dziedzictwo. To praca twojego dziadka, moja...

– Ja cię szanuję, ale ja po prostu się tym nie interesuję. Dlaczego mi to narzucasz?! – wybuchł w końcu. – Czy nie mam prawa sam sobie wybrać zawodu?

Wtedy zrozumiałam, że już go nie przekonam. Michał podjął swoją decyzję. A ja, mimo bólu i żalu, musiałam to zaakceptować. Może w dzisiejszych czasach rzeczywiście ludzie szukają czegoś innego, czegoś, co dla mnie jest obce. Ale to nie zmieniało faktu, że czułam się zraniona. Syn, którego tak kochałam, dla którego tak wiele poświęciłam, odrzucił wszystko, co było dla mnie ważne.

Teraz siedzę w zakładzie, przy starym biurku mojego ojca, przeglądam stare faktury, przypominam sobie te wszystkie lata. Praca, którą kochałam, którą stworzyłam. Już niedługo to wszystko zniknie, bo nie mam już tej siły, co kiedyś, czas na emeryturę. Michał sprzeda zakład i odejdzie. A ja?

Cóż, zostanę z tym, co zawsze było dla mnie najważniejsze – z dumą z tego, kim byłam i co osiągnęłam. Nawet jeśli mój syn tego nie zrozumiał. Ale w sercu pozostaje nadzieja, że może jeszcze kiedyś zrozumie. Kiedyś, po latach, przypomni sobie, co mu opowiadałam. Może nie teraz, może nie jutro, ale w końcu... przypomni sobie, skąd pochodzi.

Barbara, 59 lat

Czytaj także:
„Moja ukochana to żona idealna. Mogę chadzać z kumplami, wyrywać panienki, a w domu i tak czeka gorący schabowy”
„Mój mąż miał bardzo nietypowe i tajemnicze hobby. Gdy się o nim dowiedziałam, wystawiłam go za drzwi z 1 walizką”
„Załatwiłam synowi korepetycje ze studentką. Smarkula zamiast twierdzenia Pitagorasa, uczyła go kobiecej anatomii”

Redakcja poleca

REKLAMA