„Załatwiłam synowi korepetycje ze studentką. Smarkula zamiast twierdzenia Pitagorasa, uczyła go kobiecej anatomii”

atrakcyjna studentka fot. Getty Images, Francesco Carta fotografo
„Nie wierzyłam w to, co widzę. Ta smarkula stała przed moim synem w samej bieliźnie! A właściwie stała tylko przez chwilę, bo kiedy mnie zobaczyła, zaczęła szybko wciągać ubranie. To tak wyglądała ta ich nauka! Taka świetna była z tej matematyki! A biedny Krzyś nie wiedział, gdzie oczy podziać”.
/ 08.10.2024 20:00
atrakcyjna studentka fot. Getty Images, Francesco Carta fotografo

Krzyś nie był złym uczniem. Zawsze uważałam go za bardzo wrażliwego chłopca, który świetnie sobie radził z przedmiotami humanistycznymi. Za to przedmioty ścisłe… Nie, to zdecydowanie nie była jego bajka. Mój mąż, Mariusz, wściekał się, że przynosi do domu złe oceny, a wychowawczyni Krzysia narzekała, że nie robi żadnych postępów z matematyki. Mój biedny synek siedział całymi dniami nad podręcznikiem, starał się bardzo cokolwiek zrozumieć, a i tak niezmiennie dostawał złe oceny ze sprawdzianów. Wtedy postanowiłam, że wyciągnę go z tarapatów zatrudniając korepetytorkę.

Matematyka w końcu nas pokonała

Wiedziałam, że się Krzysiek się stara i że wcale nie jest leniwy, tak jak twierdził Mariusz. Czułam też, że kolejny szlaban, na który nalegał, zupełnie nic nie da – ewentualnie wpędzi Krzysia w poczucie winy i sprawi, że się załamie. Sama też nie bardzo potrafiłam mu pomóc, bo i nigdy nie byłam jakaś wybitna z matematyki. Mariusz z kolei zupełnie nie miał cierpliwości, więc kiedy tylko okazywało się, że Krzyś czegoś nie rozumie, podnosił głos i cała nauka szła na marne. A nasze biedne dziecko wciąż miało problemy w szkole.

Wiedziałam, że coś muszę zrobić. Zastanawiałam się, czy opłacenie kogoś, kto pomógłby go w nauce matematyki nie byłoby dobrym pomysłem. Z początku bardzo się przed tym wzbraniałam – korepetycje zawsze kojarzyły mi się z czymś złym. Uważałam, że są potrzebne tylko tym wyjątkowo niekumatym dzieciom, a przecież mój Krzyś taki nie był. Kiedy jednak zawisło nad nim widmo braku promocji do następnej klasy, uznałam, że wszystkie chwyty są dozwolone. Bo przecież trzeba go ratować przed zmarnowaną przyszłością i wściekłym ojcem.

– A to z matematyki sobie twój Krzysiek nie radzi? – zapytała któregoś dnia koleżanka z pracy.

– No tak, tak – mruknęłam. – Wiesz, z polskiego to on same piątki ma, z historii też nieźle mu idzie i biologię lubi, ale ta matematyka… no nie ma dziecko głowy do cyferek – skrzywiłam się. – Po mamusi pewnie.

– To dobrze się składa, Helenko – zaczęła – bo widzisz, moja znajoma ma córkę, co też miała straszne problemy z matematyką. I wiesz, wzięła jej korepetycje u takiej studentki. Dziewczyna się lada moment podciągnęła. Chcesz do niej kontakt? Mogę zapytać.

Wahałam się przez chwilę. Studentka? Dla mojego Krzysia? On był przecież taki nieśmiały… Z drugiej strony, to przecież tylko nauka.

– No, jakbyś mogła, to podpytaj, podpytaj – stwierdziłam wreszcie. – Jesteśmy w takiej sytuacji, że trzeba spróbować wszystkiego.

Rozmowa z Martyną była pozytywna

Namiary do Martyny, studentki trzeciego roku z politechniki, dostałam jeszcze tego samego dnia. Dzwoniąc do niej i umawiając się na spotkanie, byłam trochę sceptyczna. Tak się akurat złożyło, że od rana nie miała zajęć, a i ja akurat miałam wolne w pracy, więc mogłam ją zaprosić na rozmowę do naszego domu. Kiedy się pojawiła, zrobiła na mnie dobre wrażenie. Schludnie ubrana, uśmiechnięta, nie próbowała się też od progu wymądrzać. Zaprosiłam ją więc do salonu i zaproponowałam herbaty.

– No dobrze – odezwała się w końcu. – To co by pani chciała wiedzieć?

– Jak to wszystko wygląda – wyrzuciłam z siebie. – Czy mogłabyś przychodzić do nas? Czy Krzyś powinien się jakoś przygotować?

– Tak, na lekcje możemy się umówić tutaj, u państwa w domu – odpowiedziała spokojnie. – To żaden problem. I nie, nie trzeba żadnego dodatkowego przygotowania. Niech mi tylko pani powie, ile syn ma lat?

– Szesnaście. Ale wiesz, on jest taki wrażliwy… Nie wiem, czy…

– Na pewno sobie poradzimy – przerwała, a ja byłam zaskoczona jej pewnością. – Pracowałam już z różnymi uczniami i z każdym udawało się jakoś znaleźć wspólny język, więc myślę, że i tym razem się uda. Postaram się dopasować do pani syna i pomóc mu nadrobić zaległości.

Chwilę jeszcze pogadałyśmy, ale ja i tak byłam już zdecydowana. Martyna, bo tak miała na imię studentka, była taka otwarta, taka… pozytywna. Wydawało mi się, że nie znajdę dla Krzysia lepszej nauczycielki. Takiej, która zdoła do niego trafić i której on sam nie wyprowadzi z równowagi podczas nauki.

Krzyś pomarudził, ale to zaakceptował

Pierwszym niezadowolonym był oczywiście Mariusz.

– Na korepetycje go zapisałaś? – rzucił napastliwie. – Kasę w błoto będziesz wyrzucać? Powinien się wziąć za siebie, pouczyć normalnie jak człowiek, a nie wymyślać, że nie rozumie i nie umie.

Starałam się jakoś załagodzić jego wybuch, ale wtedy wtrącił się sam Krzyś.

– Korepetycje? Mamo, serio? – odezwał się z wyrzutem. – Czuję się jak jakiś głąb.

– Bo jesteś głąbem – stwierdził Mariusz, chociaż starałam się go uciszyć. – Aż się, widzisz, matka przejęła.

Zabrałam Krzysia do innego pokoju, uprzednio obrzucając męża morderczym spojrzeniem. Zaczęłam mu tłumaczyć, że odwiedzi go studentka, bardzo miła, że uczy się na politechnice i doskonale zna się na przedmiotach ścisłych, również na matematyce. Syn wciąż nie był zachwycony, ale przynajmniej nie protestował już tak zajadle.

Kiedy Martyna przyszła do niego po raz pierwszy, to Mariusz był w domu, więc nie wiedziałam, jak przebiegło ich zapoznanie. Po powrocie jednak syn wydawał się bardzo zadowolony, a nawet przyznał, że szybko złapał kontakt z Martyną.

Ucieszyłam się bardzo, bo miałam nadzieję, że równie szybko rozprawią się z matematyką, a on wreszcie przestanie tak nienawidzić tego przedmiotu. W dodatku Mariusz przestał marudzić. Powiedział nawet, że Martyna wydaje się kompetentna i właściwie dobrze, że zajmie się naszym synem. Właśnie dlatego uznałam, że nasze problemy wreszcie się skończą, a Krzyś poczuje się szczęśliwy.

Nakryłam ją na gorącym uczynku

Któregoś dnia wróciłam szybciej do domu, kompletnie zapominając, że Krzyś ma akurat korepetycje. Nie byłam pewna, czy widać już jakieś rezultaty tych dodatkowych lekcji, ale mój syn na pewno stał się bardziej otwarty i chętniej chodził do szkoły. Widziałam też, że mniej czasu spędza nad książkami, więc doszłam do wniosku, że łatwiej mu zrozumieć wszystko to, czego się uczy.

Kiedy przyszłam, zdziwiły mnie śmiechy dochodzące z pokoju syna. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie odwiedził go ktoś z klasy, ale wyraźnie słyszałam kobiecy głos. I to mnie zaniepokoiło. Coś mnie tknęło, więc najciszej jak umiałam podeszłam pod właściwe drzwi, a potem ostrożnie je pchnęłam.

Momentalnie zachłysnęłam się powietrzem i stanęłam jak wryta. Nie wierzyłam w to, co widzę. Ta smarkula stała przed moim synem w samej bieliźnie! A właściwie stała tylko przez chwilę, bo kiedy mnie zobaczyła, zaczęła szybko wciągać ubranie. To tak wyglądała ta ich nauka! Taka świetna była z tej matematyki! A biedny Krzyś nie wiedział, gdzie oczy podziać. Bałamuciła go, latawica jedna!

– Mamo… – jęknął mój syn.

– Ja zaraz pani wszystko wytłumaczę – zaczęła ta okropna dziewucha, poprawiając na sobie bluzkę.

– Nic nie będziesz tłumaczyć – warknęłam. – Wynoś się z mojego domu! I żebym więcej cię tu nie widziała!

Na szczęście nie musiałam jej tego powtarzać – wzięła swoje rzeczy i pośpiesznie wyszła. Krzyś chciał za nią biec, pewnie dalej nie rozumiejąc, co tu właściwie zaszło, ale go powstrzymałam.

– Zostaw. – Złapałam go za ramię. – Ta dziewczyna niczego cię nie nauczy. To był błąd. Spróbujemy… jakoś inaczej. Obiecuję.

Od tego potwornego zdarzenia z tą bezwstydną studentką minęło prawie osiem miesięcy. Krzyś na szczęście zdał do następnej klasy – i to zupełnie bez wysiłku. Zupełnie nie wiem, dlaczego nie pomyślałam wcześniej o rodzinie. Córka mojej kuzynki, Ula, właśnie kończy politechnikę i zgodziła się przysiąść z Krzysiem nad książkami. W tym wypadku była to rzeczywiście nauka właściwego przedmiotu, a nie jakieś niezdrowe bałamucenie.

Syn, choć z początku trochę się boczył o Martynę, bo podobno mu się podobała, wyszedł na tym bardzo dobrze, a teraz się cieszy, że odeszło mu jedno zmartwienie, a znienawidzony przedmiot przestał być takim koszmarem.

Helena, 45 lat

Czytaj także:
„W małej chatce w górach znalazłam nie tylko spokój. Uroczy gospodarz okazał się kimś więcej niż tylko leśnym drwalem”
„Pojechałam do lasu, by odetchnąć od smogu i hałasu miasta. Tajniki grzybobrania zgłębiałam z leśniczym wśród paproci”
„W dworcowej toalecie najpierw najadłem się wstydu, a potem się zakochałem. Z taką babcią klozetową mógłbym zgrzeszyć”

Redakcja poleca

REKLAMA