Ja i Magda zakochaliśmy się w sobie, będąc jeszcze dzieciakami – przynajmniej tak to teraz widzę – choć w tamtym czasie czuliśmy się całkiem dorośli. Lada moment mieliśmy zdawać maturę, a w kieszeni błyszczały nasze nowiutkie dowody.
Myśleliśmy, że prześcignęliśmy wszystkich w mądrości, a nasza miłość to coś nie z tej ziemi. Magda, z tymi swoimi kasztanowymi włosami i oczami jak malowane, dosłownie zniewalała mnie swoim urokiem. Kiedy się uśmiechała, cały świat mógł przestać istnieć. Potrafiłem całe godziny siedzieć, wpatrując się w nią jak w obrazek i w kółko gadać o tym, jak bardzo ją kocham.
To była prawdziwa miłość
Dorastaliśmy w dwóch sąsiednich wioskach, ale chodziliśmy do tego samego liceum. Dostrzegliśmy siebie nawzajem tuż po przerwie noworocznej, będąc w ostatniej klasie szkoły. To był cudowny czas, chyba najwspanialszy w całym moim życiu. Gdy lekcje się kończyły, już jako para, szliśmy na długie przechadzki, mimo że dłonie, które złączyliśmy, szybko kostniały z zimna. Ale to nie miało znaczenia. Istotne było tylko to, że mogliśmy spędzić razem jeszcze godzinkę albo dwie… W tamtych czasach ludzie nie spotykali się przez lata, czekając na nie wiadomo co.
Minęło sześć miesięcy i poprosiłem Magdę o rękę. Po upływie następnych sześciu stanęliśmy na ślubnym kobiercu. Dawniej było prościej. Teściowie podarowali nam skrawek gruntu, stopniowo gromadziliśmy materiały na budowę, bo żyjąc pod dachem moich rodziców, mogliśmy trochę odłożyć. Na świat przyszło pierwsze dziecko, potem drugie… Rozpoczęliśmy budowę domu. Nie był to żaden pałac, ale nam w zupełności wystarczał.
Kiedy nareszcie udało nam się wprowadzić do własnych czterech kątów, życie sprawiło, że para zakochanych po uszy nastolatków przeobraziła się w dwójkę zapracowanych, wyczerpanych i przygarbionych ludzi w średnim wieku. Wciąż tylko same obowiązki – zawieźć maluchy do przedszkola i szkoły, odebrać je stamtąd, zrobić zakupy, ogarnąć mieszkanie…
W domu na wsi ciągle jest jakaś robota do zrobienia, czy to w sadzie, czy na strychu. Dojazdy do pracy w mieście też zajmował kupę czasu. Widywaliśmy się jak dwa statki przepływające obok siebie nocą, bo harowaliśmy na różne zmiany. Bywało, że w ciągu tygodnia spaliśmy razem w łóżku tylko raz.
Dosłownie jedną, jedyną
Czasami bywało trudno, smutno, a nawet samotnie, ale koniec końców trzymaliśmy się razem. Tydzień po tygodniu, z miesiąca na miesiąc, rok po roku, nasze pociechy dorastały, a my wciąż działaliśmy jak całkiem sprawny biznes rodzinny. Taka spółka z niesamowitą odpowiedzialnością za dom, pożyczkę, dzieciaki... Tylko odrobinę zapomnieliśmy o sobie nawzajem.
W kasztanowej czuprynie Magdy zaczęły pojawiać się srebrzyste pasemka, więc zaczęła je farbować na platynowy blond, a ja trochę przybrałem na wadze. Na naszych twarzach przybywało zmarszczek i to nie tylko tych od śmiechu. Kiedy spoglądałem na moją małżonkę, nie dostrzegałem już w niej tej radosnej nastolatki, którą kiedyś była. Czas nas odmienił, życie nas przeobraziło...
Nasze dzieci zaczęły dorosłe życie, opuściły rodzinne gniazdko i rozmyślały o stworzeniu własnych rodzin, a zwłaszcza nasza córka Karolina, która zaczęła spotykać się z fajnym facetem.
Ja i Magda już dawno przestaliśmy być parą młodych zakochanych. Bardziej przypominaliśmy staruszkę i starego dziadka. Spędziliśmy razem tyle czasu, że płomień namiętności wygasł już lata temu, co nie oznaczało, że nie darzyłem małżonki szacunkiem. Nigdy nie szukałem przygód z innymi kobietami. Jakoś mnie nie kręciło, aby czegoś nowego doświadczyć, zmienić dotychczasowe życie lub odreagować rutynę dnia codziennego, jak to określali moi kumple, którzy przeżywając kryzys wieku średniego mniej lub bardziej skutecznie romansowali, przeważnie z młodszymi pannami. Ale po co mi to wszystko?
Jeszcze popełniłbym jakieś głupstwo
Dobrze, że nie wpadło mi to do głowy. Fakt, nasze życie z Magdą nie było jakieś nadzwyczajne. Para takich sobie pięćdziesięciolatków, odliczających dni do emerytury, odkąd nasze dzieci opuściły dom. Ale mimo wszystko jakoś się trzymaliśmy, nawet jeżeli dla postronnego obserwatora wyglądaliśmy raczej jak brat i siostra niż mąż i żona. Bo wiecie, takie przeciętniaki jak my mają swoje nawyki i zwyczaje, które trzeba uszanować.
Zazwyczaj nie przepadaliśmy za sytuacjami, które zakłócały nasz ustalony porządek dnia i poczucie bezpieczeństwa. Kiedy Magda zaczęła uskarżać się na dolegliwości w okolicach nerek, uspokajałem ją, sugerując, że to prawdopodobnie zwykła infekcja. Doradzałem jej, aby cieplej się ubierała, jadła więcej żurawin i kupiła jakieś leki bez recepty. Przytakiwała i stosowała się do moich zaleceń, ale jej stan się pogarszał. W końcu zdecydowała się pójść do lekarza.
– Chyba się starzeję… – westchnęła po opuszczeniu gabinetu, trzymając w dłoni stos recept i skierowań na dodatkowe badania.
Magda zaczęła krążyć od jednej placówki medycznej do drugiej, poddając się coraz bardziej wnikliwym testom i analizom... Wraz z nadchodzącymi wynikami, jej twarz traciła kolory.
– Wygląda na to, że zmaga się pani z przewlekłym stanem zapalnym – padły w końcu słowa z ust lekarza, który przybrał niezwykle poważny wyraz twarzy. – Albo pani tego nie dostrzegała, albo zlekceważyła symptomy, a teraz... jest naprawdę mało czasu na wdrożenie terapii. Oczywiście, podejmiemy bardzo intensywne leczenie, ale nie chcę przed panią niczego ukrywać. Doszło do trwałych uszkodzeń.
Chwyciłem dłoń mojej małżonki i delikatnie ją ścisnąłem, chcąc dodać jej siły w tej trudnej chwili.
– Ale jeśli…? – urwała w pół zdania.
– Na pani miejscu nie liczyłbym na to, że leki same poradzą sobie z tym problemem na dłuższą metę. Rozejrzałbym się za potencjalnym dawcą organów wśród rodziny i przyjaciół, o ile któreś z nich ma zgodną grupę krwi. W dzisiejszych czasach znalezienie dawcy graniczy z cudem, a czas może nam się wkrótce skończyć.
Po opuszczeniu gabinetu poczuliśmy się rozbici
Zajęliśmy miejsce na ławeczce na korytarzu, pogrążając się na moment w milczeniu. Miałem nadzieję, że Magda przez pewien czas będzie zażywać leki, a gdy zaczną działać, powrócimy do naszej poprzedniej, zwyczajnej codzienności. Nie spodziewałem się, że wynik będzie aż tak poważny, że w zasadzie lada moment… mogę ją stracić. Moją Madzię! Złapałem ją za rękę.
– Wszystko będzie dobrze, skarbie – oznajmiłem z przekonaniem. – Po prostu musi być!
Życie bez niej wydawało się czymś niewyobrażalnym. To już trzeci raz, gdy miałem ochotę się rozpłakać. Wcześniej pozwalałem sobie na łzy jedynie podczas przyjścia na świat naszych dzieci. I teraz również niewiele brakowało, abym się rozkleił, ale musiałem to w sobie zdusić. Ze względu na Magdę. Mój płacz niczego by nie zmienił, a wręcz pogorszył sprawę. Tylko by się zadręczała, martwiąc się o siebie i o mnie. Powinienem być dla niej podporą, służyć pomocą jak tylko mogę, a nie mazać się i dokładać jej trosk.
Jasne, byłem świadomy, że z wiekiem nie będziemy już tacy sprawni i przyjdzie nam się mierzyć z przeróżnymi przypadłościami. Oczywiście, to zupełnie normalne, że czasem bolą plecy po kiepsko przespanej nocy albo człowieka łupie w stawach. Ale na litość boską, umrzeć przez to, że zabrakło dawcy nerki?! Dobiliśmy pięćdziesiątki, a nie osiemdziesiątki, do licha!
Odkładanie spraw na później nie wchodziło w grę. Utrata mojej ukochanej była nie do pomyślenia. Wizja życia bez niej przyprawiała mnie o dreszcze. To była po prostu ogromna, przerażająca i ciemna niczym kosmos pustka. Za nic nie chciałbym zmierzyć się z taką perspektywą. Musiałem coś zrobić, tylko od czego zacząć?
– Wiesz, jaką masz grupę krwi? – zapytałem.
Jako mąż powinienem to wiedzieć, ale niestety nie wiedziałem. Podała mi nazwę.
– Naprawdę? – byłem zaskoczony, że przez tyle lat nie wyszło na jaw, iż mamy identyczną grupę krwi. – Kochanie, daj mi chwilkę, zaraz wracam.
Wróciłem z powrotem do gabinetu, gdzie przyjmował doktor, przepychając się siłą przed kolejną osobą oczekującą w kolejce. Zapytałem, czy w sytuacji, kiedy ja i moja żona mamy identyczną grupę krwi, istnieje możliwość, abym został dawcą. Lekarz odpowiedział, że w teorii owszem, ale konieczne będzie przeprowadzenie licznych badań, aby to potwierdzić.
– Czeka pana jednak spotkanie z psychologiem, najprawdopodobniej niejedno, bo tak ważna decyzja nie powinna być podjęta pod wpływem chwilowej presji czy silnych emocji. Więzi krwi pozostaną na zawsze, natomiast związek małżeński może się rozpaść.
– Ale nie nasz.
– Tak czy inaczej, w przyszłości może pan tego żałować... Trzeba więc wykluczyć ewentualność, że ktoś do tego namawia albo wywiera presję emocjonalną. Ważne, aby to była pana własna, nieprzymuszona decyzja, a nie wynik poczucia obowiązku czy wymuszone poświęcenie. Proszę to dobrze przemyśleć...
– Jasne. Dziękuję!
Wypadłem z pokoju lekarskiego i popędziłem do mojej małżonki.
Poświęcenie? Poczucie zobowiązania?
Brednie! Jeden rzut oka na moją Magdę i wszystko stało się jasne. Nie miało znaczenia, że była o trzydzieści lat starsza od dziewczyny, która skradła moje serce. Nieistotne, że jej twarz pokrywały zmarszczki, a rysy straciły dawną doskonałość. Kolor włosów już dawno przestał być kasztanowy... Kochałem tę kobietę i pragnąłem spędzić z nią resztę życia. Ale nie w tej chwili, tylko gdzieś tam, w dalekiej perspektywie życiowej.
Tamtego dnia, w tej konkretnej chwili, ponownie zdałem sobie z tego sprawę. Ona była dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Nasze pociechy odchowaliśmy, by mogły pójść w świat – opuściły dom, wiodły życie po swojemu i tak miało być. A my? Cóż, zostaliśmy tylko we dwoje, by delektować się wspólnie życiową jesienią i tak właśnie miało być.
Magda nie pozwoliła mi ryzykować. Wolała poczekać na organ od nieżyjącego dawcy. Parsknąłem śmiechem na tę sugestię. Ryzykować? Dałbym się pociąć na kawałki, jeśli tylko mogłoby to ocalić lub wydłużyć jej życie. Starliśmy się ze sobą jak mityczni giganci, ale ostatecznie moja determinacja i uczucie pokonały jej lęki i wątpliwości. Obydwoje płakaliśmy. Ja po to, by uzyskać jej aprobatę.
Kiedy moja ukochana wyraziła zgodę, wszystko potoczyło się błyskawicznie. Przechodziłem przez różne testy w ekspresowym tempie. Byłem przerażony, że zabraknie nam czasu, bo leki nie działały tak dobrze, jak powinny, a Magda trafiła na dializy wcześniej, niż przewidywali nawet najbardziej sceptyczni lekarze. Ta cała dramatyczna sytuacja sprawiła jednak, że nasza rodzina stała się sobie jeszcze bliższa.
Nasze dzieci były tak poruszone tym wszystkim, że również chciały sprawdzić, czy mogłyby zostać dawcami dla swojej mamy. Udało nam się je jednak przed tym powstrzymać.
Mieliśmy takie samo zdanie
Byli jeszcze młodzi, czekała ich przyszłość, opieka nad dziećmi, nigdy nic nie wiadomo, jaki los ich czeka, ten drugi organ mógł im się przydać w razie czego. Ze mną sprawa wyglądała inaczej. Specjalistkę od psychologii też udało mi się przekonać. Bo gdybym miał żyć bez mojej Magdaleny, to wolałbym w ogóle zrezygnować z życia. A gdybym został zmuszony do przyglądania się cierpieniom ukochanej i temu, jak jej codzienność kręci się wokół dializ, to chyba wolałbym sobie ten niby zbędny organ wydłubać widelczykiem.
Szósty rok mija, odkąd moja nerka funkcjonuje w organizmie żony Magdy. Chociaż musi brać mnóstwo lekarstw, to wierzę, że przed nami jeszcze sporo czasu, który spędzimy razem. Staram się myśleć pozytywnie, ale gdzieś z tyłu głowy ciągle mam świadomość, że wszystko może się zmienić w mgnieniu oka. Kto wie, czy bliska nam osoba, z którą dziś jemy śniadanie, nagle nie zniknie przed kolacją?
Radość z każdej spędzonej razem chwili – to właśnie powinno być dla nas najważniejsze. Należy ją pielęgnować i szanować, bo nigdy nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. Postanowiłem, że nasze małżeństwo przestanie być dla mnie jedynie formalnością, a stanie się czymś wyjątkowym. Przeznaczenie dało nam nauczkę, uświadamiając, co naprawdę się liczy. Przejrzałem na oczy i zrozumiałem, jak mocno jestem zakochany w Magdzie. Problem w tym, że w natłoku codziennych spraw, przestałem to dostrzegać. Pozornie niewiele się zmieniło.
Mimo że nie staliśmy się młodsi i nie przeszliśmy jakichś wielkich zmian w środku, to po raz kolejny zapałałem uczuciem do swojej małżonki. Po trzydziestu latach bycia razem na nowo zauważyłem jej urodę, serdeczność i dobroć serca... Znów spacerujemy wspólnie, idąc za rękę. Nasze dłonie ogrzewają się wzajemnie. Podobnie jak nasze serca – jedno przy drugim. Coraz częściej pozwalamy sobie robić to, na co akurat mamy chęć, zamiast skupiać się na obowiązkach. I co z tego, że w garażu bałagan, a trawnik zarośnięty?
Ciekawsza jest dla nas szybka wyprawa za miasto, cały dzień w urokliwej scenerii czy spontaniczne spotkanie we dwoje w centrum. Nasze dzieci mówią, że wyglądamy o dekadę młodziej i jesteśmy zakochani w sobie jak gówniarze. Mam wrażenie, jakbym znów był nastolatkiem. Totalnie oszołomiony radością.
Krzysztof, 57 lat
Czytaj także:
„Mój mąż był kościółkowym dewotem i prawił kazania o mojej przyjaciółce. Ale moimi plecami zaproponował jej romans”
„Rodzina odcięła się ode mnie, bo zostałam panną z dzieckiem. Uznali, że przynoszę wstyd im i mojemu bratu, księdzu”
„Brat rzucił żonę dla chciwej kobiety z kalafiorem zamiast mózgu. Wpycha mu łapy do portfela i czeka na drogie prezenty”