„Pracuję na pełny etat jako matka, żona i kucharka. Rodzina tak mnie wykończyła, że nie potrafię odpoczywać”

wściekła żona fot. iStock, Viktoria Korobova
„Przecież w domu jest tyle do zrobienia, a nadarza się okazja, bo dzieci wyjechały. Powinnam umyć okna, na pewno trzeba wynieść rupieci z piwnicy i zrobić porządek z ubraniami dziewczynek, bo pewnie już powyrastały z większości ciuszków. Aż westchnęłam na myśl, ile będę miała roboty przez te trzy dni”.
/ 19.12.2024 09:40
wściekła żona fot. iStock, Viktoria Korobova

Obudziłam się obolała i z kołaczącym sercem. Usiadłam na łóżku i ścisnęłam mocno skronie, żeby stłumić łupanie w głowie, a Tika zerwała się z radosnym poszczekiwaniem ze swojego posłania, żeby mnie przywitać.

– Mamo, już wstajemy? – dobiegło mnie z pokoju dziewczynek. – Ja chcę pierwsza do łazienki.

– Nie, ty byłaś wczoraj pierwsza.

– Mamo, chodź zamknij okno, bo zimno.

– Diana, wyjdziesz z Tiką, jak już wstałaś?

To ostatnie wymamrotał Kacper, nawet nie próbując otwierać oczu. Wiedział, że skoro się obudziłam, to już nie zasnę. A przecież była sobota. Marzyłam o tym, żeby pospać dłużej, ale zwyczajnie nie mogłam.

Siódma rano 

Najgorsze było to, że szczekanie psa zawsze budziło moje córki, a one z kolei – swojego starszego brata. Tylko Kacper potrafił naciągnąć kołdrę na głowę i przespać kolejne trzy godziny. Jak ja mu tego zazdrościłam.

Wczesne budzenie się w wolne dni nie było moim jedynym problemem. Ja zupełnie nie potrafiłam się zrelaksować. Nawet kiedy miałam godzinkę wolnego, bo Kacper zabrał dokądś dzieciaki, rozglądałam się, co by tu jeszcze zrobić w domu, wymyć albo upiec. W pracy się stresowałam, więc chodziłam spięta, moje ramiona i kark aż bolały, kiedy ktoś ich dotykał.

– Musisz iść na masaż – zdecydowała moja szwagierka, która była bywalczynią wszelakich spa, gabinetów odnowy biologicznej i oczywiście salonów masażu. – Dam ci numer, umów się do pani Marlenki, jest fantastyczna!

Zadzwoniłam więc i kilka dni później o godzinie 18:00 weszłam do pachnącego wanilią i rozgrzanym miodem pokoiku, żeby położyć się na wysokim łóżku i przez 60 minut po prostu się relaksować. Jakoś w trzeciej, no, góra piątej minucie masażu przypomniało mi się, że Jasiek ma na następny dzień przynieść do szkoły modelinę i pinezki. Modelinę pewnie miały u siebie dziewczynki, ale pinezki? Cholera, jak skończę masaż o siódmej, to właśnie wszystko będzie się zamykać.

Czyli nie zdążę kupić tych pinezek! – myślałam szybko. – Co zrobić? Wyjść wcześniej? Nie, no przecież już zapłaciłam… Lepiej zadzwonię do Kacpra, żeby teraz szybko podskoczył do papiernika. A nie… przecież on o wpół do ósmej odbiera dziewczynki z zajęć teatralnych, to na bank nie zdąży… To co? Może rano?

– Proszę się rozluźnić – poleciła miękko masażystka. – Bardzo pani napina mięśnie karku.

– Przepraszam – szepnęłam z poczuciem winy. – Staram się…

W trakcie masowania mnie, dziewczyna jeszcze cztery razy prosiła, żebym się zrelaksowała. Zmieniła muzykę, podkręciła ogrzewanie, zapytała, co jeszcze może dla mnie zrobić. Uznałam, że nic.

Moja szwagierka była wyraźnie rozczarowana, kiedy powiedziałam jej, że po masażu spięłam się jeszcze bardziej, bo miałam stres przez te cholerne pinezki. Beata postanowiła jednak się nie poddawać i przedstawiła mi kolejną propozycję:

– Idziemy na jogę! – oznajmiła. – To wspaniały relaks. Przez półtorej godziny będziesz się tylko rozciągać i nabierać energii. Zobaczysz, jak się potem będziesz cudownie czuła.

Oni wszyscy pojadą nad morze, a ja mam zostać?

Ale ja czułam się okropnie. Nic mi nie wychodziło, co chwila traciłam równowagę, do tego podczas skłonów myślałam o wałkach tłuszczu na moim brzuchu. A skoro o wałkach, to i o odchudzaniu. I o tym, że znowu nawaliłam z dietą, bo nakupowałam brokułów i ciecierzycy, a teraz to wszystko leżało w lodówce i się psuło, a ja zjadałam na obiad po kilka batonów w przerwie w pracy.

Co można zrobić z takiej ilości brokułów? – dumałam, próbując dosięgnąć dłonią swojego dużego palca u stopy. – A ta ciecierzyca? Może ukręcę pastę do kanapek? No ale kto to będzie jadł? Kacper z Jankiem to na bank nie, bo oni tylko szynkę… Jasny gwint. Zapomniałam kupić wędlinę na jutro. Z czym ja im zrobię kanapki rano?

– A teraz kładziemy się na plecach, zamykamy oczy i powoli rozluźniamy wszystkie mięśnie – popłynął kojący głos instruktorki. – Wciągamy powietrze nosem, wydychamy ustami. Powoli…

To ostatnie było chyba do mnie, bo tak się zdenerwowałam, że w domu nie ma nic na śniadanie, że aż przyspieszył mi oddech. Po zajęciach miałam poczucie, że straciłam 90 minut, przez które mogłam „tyyyyyle” zrobić. Choćby kupić polędwicę.

Beata w końcu się poddała. Ostatnim jej pomysłem były jakieś ziółka, które miałam pić przez cały dzień zamiast kawy i herbaty. Doceniałam, że się o mnie troszczyła, ale picie ziółek okazało dla mnie kolejnym stresem, bo były ohydne, a poza tym naprawdę lubię smak cappuccino i earl greya.

– Ja to chyba odpocznę dopiero po śmierci – powiedziałam w końcu do mojej ulubionej kuzynki, która mieszkała na drugim końcu Polski.

– Mówisz jak babcia – zaśmiała się Ewelina. – Ona też nie potrafiła usiąść nawet na sekundę, ciągle gdzieś biegła, coś robiła, planowała.

– Aż zmarła na zawał… – powiedziałam cicho i na moment zapadło milczenie.

Ewelina była ode mnie starsza, rozwiedziona i miała już odchowane dzieci. Kiedyś mnie niańczyła, kiedy nasze mamy gdzieś razem wychodziły i chyba nawyk opiekowania się mną jej pozostał, bo po tamtej rozmowie zapytała, czy może wpaść do mnie na weekend.

– Ty do mnie? – zdziwiłam się, bo mieszkała nad morzem, w cudownym miejscu i to do niej zawsze wszyscy jeździli.

Okazało się, że miała plan. Zaprosiła do swojego pięknego domu Kacpra z naszymi dzieciakami, psem i moją mamą na kilka dni, ale warunkiem było to, że ja zostanę i spędzam ten czas z nią. Byłam temu przeciwna. Od razu zaczęłam myśleć, że jestem winna moim dzieciom „wysokojakościowy czas” jak to się teraz określa. Przecież wiadomo, że trzeba spędzać z dziećmi czas na wspólnych zabawach, grach i rozmowach, a ja miałabym nie pojechać na rodzinny weekend nad morze? Ale Ewelina była stanowcza. Zostawiła Kacprowi klucze u sąsiadów i sama wsiadła w pociąg.

– Co chcesz robić? – zapytała, kiedy pościeliłam jej w dużym pokoju.

– W zasadzie to… nic – odpowiedziałam.

I oczywiście od razu pomyślałam, że tak nie można. Przecież w domu jest tyle do zrobienia, a nadarza się okazja, bo dzieci wyjechały. Powinnam umyć okna, na pewno trzeba wynieść rupieci z piwnicy i zrobić porządek z ubraniami dziewczynek, bo pewnie już powyrastały z większości ciuszków. Aż westchnęłam na myśl, ile będę miała roboty przez te trzy dni, a do tego jeszcze przyjechała Ewelina i muszę się nią jakoś zająć… Tymczasem kuzynka poprosiła, żebym spisała na kartce wszystko, co „koniecznie muszę” zrobić, a potem… zmięła tę kartkę w kulkę i cisnęła nią o ścianę.

– To było to, co musisz – powiedziała. – Jestem od ciebie starsza o 13 lat i powiem ci, czego się dowiedziałam o życiu. Zawsze czekasz na moment, kiedy będziesz mogła odpocząć i wydaje ci się, że to będzie wtedy, kiedy dzieci pójdą do przedszkola, do szkoły albo wyjadą na studia. Kiedy wreszcie w pracy zmieni się szef, a twój mąż nauczy się rozwieszać pranie i je potem składać. Ale wiesz co? To nieprawda! Mężowie się nie zmieniają, szefowie owszem, ale przychodzą czasem jeszcze wredniejsi, a kiedy dzieci wyjdą z domu, okazuje się, że musisz zająć się chorym kotem, blokowaniem budowy parkingu obok twojego domu albo kretami w ogródku. Jedyna szansa na odpoczynek jest teraz. Tu i teraz, mała. Więc do niedzieli wieczorem będziemy robiły wielkie, tłuste NIC!

Jestem pewna, że to by się nie udało

To Ewelina pilnowała, żebym w sobotę rano nie wstała o siódmej, tylko została w łóżku i czytała książkę tak długo, jak chciałam. Poczytałam więc 20 minut, a potem… z powrotem zasnęłam. Obudziłam się o 10:05 i po raz pierwszy od lat nie czułam bólu głowy ani zesztywnienia karku. Byłam wyspana.

Kuzynka namówiła mnie też, żebyśmy nie gotowały, tylko zamówiły pizzę do domu, i nie sprzątały kuchni, tylko siedziały w dużym pokoju. Rozmawiałyśmy o poważnych sprawach, jak życie naszej babci, która pewnego dnia upadła podczas wyciągania sernika z piekarnika i nigdy już nie wstała, ale też o lekkich, jak głupawe filmy i tyłek pewnego piłkarza, który obu nam się podobał.

– I co, odpoczęłaś? – zapytał Kacper po powrocie. – Co robiłyście przez te dwa dni?
– Nic – odpowiedziałam. – I chyba o to od lat mi chodziło.

Mąż spojrzał na mnie z ukosa, ale nic nie powiedział. Roześmiał się tylko, kiedy powiedziałam, że zamierzam częściej „robić nic”. Bo bardzo mi to od czasu do czasu służy.

Diana, 35 lat

Czytaj także:
„Miałam być posłuszną służącą, która ma wyglądać dobrze tylko na pokaz. Nie sądziłam jednak, że mąż posunie się dalej”
„Mąż zgubił honor w łóżku kochanki. Za wszelką cenę próbował się wybielić, ale ja mam dość prania jego brudów”
„Teściowa zamiast życzeniami, w Wigilię uraczyła mnie wiązanką złośliwości. Starucha zapomniała, z kim ma do czynienia”

Redakcja poleca

REKLAMA