„Miałam być posłuszną służącą, która ma wyglądać dobrze tylko na pokaz. Nie sądziłam jednak, że mąż posunie się dalej”

byłam służącą fot. Adobe Stock, kieferpix
„Byłam świadoma, co za chwilę nastąpi. Mój małżonek zweryfikuje w laptopie, jaką kwotę podjęłam i czy bilans zgadza się z saldem na rachunku. Niestety, zdarzało się, że coś się nie zgadzało”.
/ 18.12.2024 21:15
byłam służącą fot. Adobe Stock, kieferpix

Gdy wróciłam ze sklepów z zakupami, mąż przywitał mnie tradycyjnie:

– Pokaż mi paragony i daj mi z powrotem kartę płatniczą.

Byłam świadoma, co za chwilę nastąpi. Mój małżonek zweryfikuje w laptopie, jaką kwotę podjęłam i czy bilans zgadza się z saldem na rachunku. Niestety, zdarzało się, że coś się nie zgadzało. W takich sytuacjach musiałam tłumaczyć, że w jakimś niewielkim sklepiku nie było terminala i trzeba było wypłacić gotówkę, żeby zapłacić. Czasami próbowałam go namówić na jakieś drobne zakupy produktów potrzebnych mi do malowania, ale zawsze kończyło się to kłótnią. Gdy wspominałam, że jest skąpy – wpadał we wściekłość.

Tak naprawdę w naszych czterech ścianach niczego mi nie brakowało, żeby w miarę normalnie funkcjonować. Oprócz tego mogłam korzystać z auta, ale Marian regularnie sprawdzał przebieg, więc odwiedziny koleżanki mieszkającej kilkadziesiąt kilometrów dalej nie wchodziły w grę

Szlachcic od pokoleń

Buty zdzierałam aż do wkładek, aby móc poprosić o kolejną parę. Sprawdzał listę dań obiadowych, kontrolując koszty. Nie skąpił grosza, gdy chodziło o zdrowie lub edukację syna lub udowodnienie otoczeniu, że niczego nam nie brakuje. Jakżeby mogło być inaczej, skoro jego korzenie sięgają rodów szlacheckich z osiemnastego stulecia!

W naszym mieszkaniu zawsze można było znaleźć mnóstwo staroci i pamiątek, a mój mężczyzna kiedyś wydał fortunę, żeby urzędowo potwierdzić swoje szlacheckie pochodzenie. Od tamtej pory jeszcze bardziej oszczędzał na wszystkim, bo zaczął się rozglądać za jakimś dworkiem do remontu, żeby całemu światu pokazać, że my tu od wieków mieszkamy. Naszego syna Rafała trzymał krótko. To, co powiedział, było święte i nie było mowy o żadnym sprzeciwie.

Zmagałam się z tym przez dwie dekady. Stałam się rozgoryczoną, zaniedbaną kurą domową, którą tylko od wielkiego dzwonu, przy okazji rodzinnych uroczystości, wysyłano do fryzjera i kosmetyczki, aby bez wstydu móc ją zaprezentować krewnym. Godziłam się z tym stanem rzeczy, mając w zamian własne cztery kąty, kuchnię pełną sprzętów i zdolne dziecko.

Po prostu wszystko mu wygarnęłam

– Czego ty w sumie oczekujesz od życia? – dopytywała koleżanka. – Niejedna chętnie by się z tobą miejscami pozamieniała. Mąż nie chleje, nie bije, oszczędza kasę na wymarzony dworek, masz wszystko, co tylko zechcesz. No a że czasem trzeba o coś poprosić? Taki mamy porządek świata.

Kluczem do tego wszystkiego było błaganie. Marian w żadnym momencie nie odnosił się do mnie jak do równorzędnej partnerki. Pełniłam rolę pokojówki, kucharki, osoby sprzątającej i dziewczyny do towarzystwa w sypialni, która zmuszona była prosić przez drzwi o jakąś drobnostkę, bez której żadna normalna kobieta nie da rady funkcjonować. To poniżające. Zdarza się, że nawet pijaczyna okazuje jakieś uczucia, przynosząc bukiet kwiatów, a gdy pod wpływem emocji uderzy – następnego dnia na kolanach błaga o wybaczenie. Niech więc Bożenka nie wciska mi kitu, że mam super. Być może gdybym nie była aż tak wrażliwa, gdybym miała osobowość taką jak on...

Tylko raz, pod wpływem wina, powiedziałam mu to wszystko prosto w oczy. Na trzeźwo nigdy nie miałabym tyle odwagi. Wracaliśmy z imprezy, podczas której uświadomiłam sobie, że jestem zniewolona nie tylko w naszych czterech ścianach. Nawet tam rozkazał mi, żebym przynosiła mu drinki z barku i papierosy z płaszcza, który rzucił gdzieś na bok. On sam był abstynentem, jechaliśmy z powrotem autem.

Może troszeczkę przesadziłam z winem. Każdy kolejny kieliszek sprawiał, że czułam się coraz swobodniej i rzucałam żartami na prawo i lewo – rozmawialiśmy w sporej grupie. Kiedy mój mąż zauważył, że inni mnie lubią i chcą słuchać tego, co mam do powiedzenia, impreza dobiegła końca i wróciliśmy do domu. I wtedy po prostu wszystko mu wygarnęłam. W odpowiedzi podniósł na mnie rękę...

Nasz syn dorastał. Obserwował, jak tata się do mnie odnosi. Jako drugi samiec, przywódca w naszym gniazdku, stwierdził, że faktycznie jestem tylko sprzątaczką i tak właśnie powinien mnie traktować. Obiad ma być na stole, a jego pokoik wysprzątany. Zdarzało się, że specjalnie robił w nim bałagan!

W końcu mnie przyłapał

W momentach nieobecności domowników usiłowałam powrócić do swojej pasji – malować. Tworzyłam różne szkice, które następnie dokładnie chowałam pod materacem, tak by nikt ich nie odkrył, a zwłaszcza mój „pan i władca”. Według niego powinnam być tylko „przy boku męża”. Nie wolno mi było nawet rozważać jakiejkolwiek pracy zawodowej, mimo iż jestem przekonana, że udałoby mi się coś znaleźć, chociażby posadę grafika w jakimś wydawnictwie.

Zawsze, gdy mój małżonek musiał wyjechać służbowo na kilka dni, sięgałam po moje ukochane malarskie przybory, przechowywane gdzieś na poddaszu. Szperałam w szufladach, wyciągając pędzle i tubki z farbami, które nabyłam za pieniądze dyskretnie odkładane z domowego budżetu. W takich chwilach przenosiłam się myślami do lat studenckich – mojego dyplomu, pierwszych sukcesów, wernisaży i pochwał promotora, przekonanego o moim niebywałym talencie i świetlanej artystycznej przyszłości, jaka miała być moim udziałem.

Pewnego razu Marian wrócił wcześniej z wyjazdu służbowego i zamiast natknąć się na kochasia w garderobie, przyłapał mnie z paletą w dłoni. Wściekł się niesamowicie. Zniszczył moje malowidła, a przybory artystyczne wyleciały przez okno.

– Daj sobie spokój z tymi bazgrołami! Ja tu, harując, zarabiam na nasze życie! Ty nie musisz!

Najbardziej go irytowało to, że istnieje coś, w czym on nie jest dobry, a za co ja otrzymuję wyrazy uznania. W końcu sam przechwalał się przed znajomymi moimi trzema płótnami zawieszonymi na ścianach. Proszę bardzo – oto jego wyrafinowana kucharka i pomoc domowa, która na dodatek jeszcze zajmuje się malarstwem! Nikt nie mógł przewyższyć Mariana. Nawet jego własny syn. Pewnego razu wspomniałam mu, że traktuje Rafała jak niewolnika.

– Pleciesz bzdury – warknął. – Nie waż mi się nastawiać go przeciwko mnie. Każdy powinien wiedzieć, gdzie jest jego miejsce.

E-mail z przeszłości

Podczas jednego z przyjęć, gdy wygłaszał swoje seksistowskie przemowy, wiedząc, że w tej chwili nic mi nie grozi, zdecydowałam się mu przeciwstawić i ośmieszyłam go przed innymi. Obrócił to w żart, ale gdy wróciliśmy do domu, z zimną krwią po raz drugi podniósł na mnie rękę. To mnie całkowicie załamało. Miałam dość wszystkiego, ale dalej trwałam zamknięta między czterema ścianami, a jedyną perspektywą było codzienne sprzątanie dworku, którego remont posuwał się dość sprawnie.

Wszystko zaczęło się od tego jednego e-maila. Piotr, moja wielka, studencka miłość, odezwał się do mnie. Był ode mnie starszy o całą dekadę, co wówczas wydawało mi się totalnym szaleństwem, zresztą podobnie jak teraz, gdy wracam myślami do tamtych czasów. Akurat gdy byłam u kresu wytrzymałości, Piotr napisał, że ciągle o mnie pamięta, wspomina nasze wspólne chwile, że pozostał kawalerem i zawsze miał mnie w myślach. Dopytywał, jak potoczyła się moja kariera i czy rozwinęłam swój talent. Sam otworzył autorską galerię, a ponieważ miał sporo znajomości w środowisku dziennikarskim, szybko zyskała ona popularność, co pozwoliło mu świetnie prosperować i być istotnym graczem na rynku sztuki.

Zaproponował mi coś niesamowitego – za sześć miesięcy planuje zorganizować wystawę z moimi pracami. Zaprezentuje wszystko, co tylko mu dostarczę. Jest przekonany, że moje dzieła będą świetne i znajdą nabywców. Wzruszyła mnie jego wiara we mnie, w tę beznadziejną kucharkę z przymusu, zniewoloną marionetkę, która nie potrafiła wyrwać się z zaklętego kręgu swojego mieszkania, spod nadzoru domowego despoty.

Tym razem mu się odwdzięczyłam!

Umówiliśmy się w kafejce. Trzęsłam się cała, rozglądając na boki, czy czasem ktoś nas nie obserwuje.

– Wszystko w porządku? Drżysz jak osika – od razu to dostrzegł.

– Ciągle wywierasz na mnie elektryzujący wpływ – odrzekłam, uśmiechając się.

– Jak zwykle uszczypliwa, nic się nie zmieniłaś – stwierdził, po czym przeszedł do innej kwestii: – A co z twoim malarstwem? Miałaś spory talent...

Już po dwóch kolejkach otworzyłam się przed nim. Widziałam jego smutek i troskę. Przygarnął mnie do siebie. Jak bardzo pragnęłam takiego wsparcia… Coś pękło w moim wnętrzu, a on snuł opowieści, przypominał nasze chwile, zapewniał o swoich uczuciach, niepokoił się brakiem mojej twórczości, wspominał, że za mną tęsknił.

Postanowiliśmy spotkać się ponownie, a potem jeszcze raz. Gdy widzieliśmy się po raz trzeci, zabrał mnie do swojego mieszkania. Wróciłam do domu dopiero o świcie.

Kiedy wróciłam, zastałam męża w domu. Nie poszedł do biura.

– Gdzieś ty się podziewała? – wycharczał.

Streściłam mu całą historię, nie pomijając żadnego detalu. „Ach, ten jego wyraz twarzy! Oddam za niego wszystkie swoje oszczędności” – przeszło mi przez myśl.

– Ty flądro! – wysyczał. – Od teraz ani kroku za próg domu. Znajdę kogoś do pomocy.

– No, nareszcie ktoś się tym zajmie – odcięłam się. – Bo ja składam papiery. Chcę rozwodu.

Dostałam w twarz.

– Uważaj, bo kiedy tracę cierpliwość, to potrafię być nieprzyjemny...

– Jak to mówią, do trzech razy sztuka – odparłam z kamienną twarzą, dając mu siarczysty policzek.

Całą moją wściekłość i rozgoryczenie z ostatnich dwóch dekad zawarłam w tym jednym ciosie. Stracił równowagę, chwytając się wiekowej lampy stojącej niedaleko, po czym runął jak długi na ziemię. Opuściłam mieszkanie, zamykając za sobą drzwi z hukiem.

Już się opamiętałam

Poszłam do Piotra i u niego przenocowałam. Kolejnego dnia, pod nieobecność męża, zajrzałam do domu i spakowałam część swoich rzeczy. Następnego dnia powtórzyłam tę czynność, ale tym razem natknęłam się na syna.

– Nie pozwolę ci stąd nic zabrać, ty... ty flądro! – wydarł się. – To nasze, a nie twoje! Tata mi zabronił i kazał tu pilnować. Skoro nas zostawiasz, to nie masz po co tu przychodzić.

Po jego słowach poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie obuchem. Chciałam mu wytłumaczyć, jak to wszystko wyglądało przez ostatnie lata, ale przerwał mi w pół słowa, krzycząc. Nagle zadzwonił telefon – to był Marian.

– Jestem pewien, że się opamiętasz i wrócisz do domu – oznajmił.

– Już się opamiętałam – odparłam. – I nie mam zamiaru wracać.

Gdy następnym razem próbowałam dostać się do mieszkania po swoje rzeczy, okazało się, że zamki zostały wymienione.

Postanowiłam zakończyć małżeństwo i podzielić nasz wspólny dobytek. Mój mąż wpadł w furię. To był dla niego cios poniżej pasa! Jego służka postanawia go rzucić… Wydzwaniał do mnie codziennie, rzucając obelgami. W końcu telefon odebrał Piotrek i zagroził, że jeśli nie da mi spokoju, zgłosi na policję, że mnie nęka. Podziałało. Teraz pozostaje mi tylko czekać na rozprawę.

Po tylu latach znowuna prawdę żyję

Moja wystawa się odbyła. Jak oszalała tworzyłam nowe obrazy, oddając na płótnach dwie dekady upokorzenia i pogoni za pragnieniami oraz miłością. Piotrek przez cały czas wspierał mnie swoją obecnością. Dodawał mi otuchy, gdy zaczynałam mieć wątpliwości. Podsuwał nowe koncepcje, tulił i kochał. A ja rozkwitałam, oddychałam pełną piersią i wreszcie żyłam. Jedynie od czasu do czasu odczuwałam tęsknotę za moim synem.

– On do ciebie wróci. Lada moment przejrzy na oczy i zrozumie, co wyprawiał jego ojciec.

Poczekam cierpliwie. A póki co, zamierzam się cieszyć życiem… Po tylu latach zaczynam wszystko od nowa. Dziękuję Ci, Boże, za to, że stworzyłeś tak cudownych ludzi jak mój Piotrek!

Ewelina, lat 43


Czytaj także:
„Gdy mama wypaliła z nowiną przy Wigilii, zakrztusiłem się barszczem. Mam nadzieję, że pod choinką znajdę lepszą matkę”
„Ela ma 48 lat i przeszła w życiu piekło. Mąż i teściowie traktowali ją jak wycieraczkę do butów, aż coś w niej pękło”
„Doradzam synowej przy dziecku, a ona się obraża. Przecież wychowałam jej męża, więc wiem, co najlepsze dla wnuczka”

Redakcja poleca

REKLAMA