„Praca w rodzinnej firmie to katorga. Teściowa zajada się kawiorem na wyspach, a ja jem parówki w starej kuchni”

wściekła żona fot. iStock, Zinkevych
„Cichy, skupiony, nie odzywał się, kiedy nie miał nic ważnego do powiedzenia. Z tamtej imprezy, zbyt głośnej dla nas obojga, szybko się ulotniliśmy. Znaleźliśmy bar i gadaliśmy w nim aż do świtu”.
/ 19.09.2024 14:46
wściekła żona fot. iStock, Zinkevych

Bartka poznałam przez jego brata Artura, który był moim kolegą ze studiów. Po egzaminie na certyfikat księgowy Artur urządził imprezę, na której przedstawił mi brata. Bartek był zupełnym przeciwieństwem Artura. Cichy, skupiony, nie odzywał się, kiedy nie miał nic ważnego do powiedzenia. Z tamtej imprezy, zbyt głośnej dla nas obojga, szybko się ulotniliśmy. Znaleźliśmy bar i gadaliśmy w nim aż do świtu.

Dowiedziałam się, że mama braci prowadzi własną firmę księgową. Bardzo jej zależało, żeby synowie poszli w jej ślady, ale księgowość nie interesowała żadnego z nich. Bartek – humanista i mól książkowy – odmówił. Artura mama skusiła pracą „na swoim” i wysokimi zarobkami.

– Wiesz, on ma już wszystko zaplanowane. Mama zrobi go wiceprezesem i da mu pensję i gabinet. A pracować na niego będą szeregowi księgowi.

Wtedy myślałam, że Bartek żartuje. Jego słowa przypomniałam sobie niedawno. O kilka lat za późno.

 Musiałam radzić sobie sama

Kilka miesięcy później Bartek zaprosił mnie na rodzinny obiad. Poznałam panią Barbarę. Zaczęła mnie wypytywać o pracę.

– Artek wspominał, że jesteś z naszej branży. Gdzie pracujesz?

Odpowiedziałam. Pani  Barbara lekko się skrzywiła.

– Księgowość korporacyjna. No taak. Ciekawe. Gdybyś kiedyś chciała coś zmienić, to możemy porozmawiać.

Grzecznie podziękowałam, mówiąc, że na razie jestem bardzo zadowolona ze swojej pracy, ale jak się coś zmieni, to w pierwszej kolejności pomyślę o firmie pani Barbary.

Kilka miesięcy później wzięliśmy z Bartkiem ślub. Niedługo potem zostaliśmy rodzicami. Wzięliśmy kredyt i moją kawalerkę zamieniliśmy na większe mieszkanie. Wiodło nam się nie najgorzej, ja dobrze zarabiałam, za to Bartek kończył pracę w liceum o 14 i odbierał Karolinę z przedszkola.

Na rozpoczęcie roku do pierwszej klasy Karolinę zaprowadziliśmy razem.

– Jejku, kiedy ten czas minął – Bartek dyskretnie wytarł oczy. Szkoda, że w tym momencie czas nie stanął w miejscu.

Po uroczystości Bartek wskoczył na rower i pognał do pracy. Po drodze potrącił go samochód. Mąż zginął na miejscu. Niewiele pamiętam z następnych miesięcy.

Do pracy wróciłam pół roku później. Próbowałam być samodzielna. Rano odprowadzałam córkę do szkoły i pędziłam do pracy. Odbierałam ją ze świetlicy tuż po 17 – panie już były ubrane i znacząco spoglądały na zegarek. Z pracy i tak musiałam się urywać, więc szef zaczął robić mi lekkie przytyki. Wtedy z pomocą przyszła mi teściowa.

– Anka. Pracuj z nami. Będziesz mieć elastyczne godziny pracy, a i Karolina może przecież u nas w biurze posiedzieć.

 Propozycję przyjęłam z wdzięcznością. Gdy okazało się, że nie ma dla mnie etatu i muszę założyć własną działalność, było już za późno, bo w pracy złożyłam wymówienie. Ale wierzyłam, że teściowa mnie nie wykiwa. Pieniądze dostałam mniejsze niż w korporacji. Myślałam, że to tylko na początek.

Moim bezpośrednim szefem był Artur  – teraz już wiceprezes firmy. Głównie chodził na lunche i bankiety.

– To bardzo ważne, żeby utrzymywać relacje z klientami. I doskonały sposób, żeby pozyskiwać nowych – odparł, gdy odważyłam się zapytać, czym tak naprawdę się zajmuje.

Dwa lata później ja ciągle zarabiałam tyle, ile na początku, a Artur właśnie kupił nowe porsche. Od niego czy teściowej nigdy nie usłyszałam dobrego słowa. Za to chwalili mnie klienci. Teściowa od czasu do czasu przypominała mi, że w korporacji nie mogłabym wychodzić z pracy o 15. Zapominała wspomnieć o tym, że gdy Karo szła spać, ja harowałam w domu jeszcze do północy.

Raz umówiłam się na spotkanie z koleżanką ze studiów.

– Marysia, powiedz szczerze, jak to jest być na swoim? – spytałam, bo wiedziałam, że kilka lat temu założyła swoją działalność księgową.

– Anka, nie będę cię oszukiwać. Początki są trudne, dopóki nie znajdziesz stałych klientów. A to może potrwać kilka lat.

Po tej rozmowie dałam sobie spokój na parę lat. Wystraszyłam się. Kilka razy odważyłam się zapytać teściową albo szwagra o podwyżkę. Za każdym razem słyszałam, że to nie jest dobry moment.

Nie było mnie stać nawet na urlop

W tamte wakacje wyjechałam z córką tylko na tydzień. Na więcej nie było mnie stać. W czerwcu rozkraczyła mi się moja stara toyota. Mechanik powiedział, że nie ma już sensu jej reanimować. Znalazł mi używaną niedużą hondę w dobrej cenie. Ale i tak wydałam na nią wszystkie oszczędności.

–  Mamo, rodzice Zosi pytają, czy chcę pojechać z nimi na tydzień do ich domu nad jeziorem. Tylko pan Jacek mówi, że musimy mieć rowery, bo zostaniemy tam z mamą Zosi bez samochodu. Bardzo bym chciała pojechać – poprosiła mnie córka.

Nie umiałam jej odmówić. Ale jej stary rower już był na nią za mały. Choć obiecałam sobie, że nigdy tego nie zrobię, wzięłam chwilówkę i kupiłam jej nowy.

Gdy Karolina wyjechała, zebrałam się na odwagę i znów poszłam porozmawiać o podwyżce.

Jeżeli nic mi nie możecie zaproponować, odejdę – postawiłam sprawę jasno.

– Ania, a dokąd? Znowu do korporacji? A dziecko będzie się tułać po świetlicach? Pomyśl o Karolinie.

„Może ty powinnaś o niej pomyśleć, to twoja wnuczka” – dodałam w myślach.

– Zacznę pracować na własny rachunek – oświadczyłam, a Artur zaczął się śmiać.

– Anka, daj spokój, zbankrutujesz w trzy tygodnie. Co ty wiesz o prowadzeniu firmy? W tej chwili nie możemy ci nic obiecać, ale wrócimy do rozmowy jesienią, dobra?

Nic nie odpowiedziałam. Trzy dni później okazało się, że pani Barbara, Artur i jego najnowsza dziewczyna lecą na tydzień na Seszele. Nie wytrzymałam. Pod ich nieobecność zapytałam kilku klientów, czy gdybym odeszła z firmy, poszliby ze mną. Wszyscy powiedzieli, że raczej tak. Odważyłam się i zapytałam, ile płacą za obsługę naszej firmie. Jak usłyszałam odpowiedź, to aż usiadłam.

Policzyłam, ile miesięcznie firma zarabia na klientach, których obsługuję. Wyszło mi, że moja pensja to jedna szósta tej sumy. Całą noc pisałam ofertę. Zaproponowałam ceny o jedną czwartą niższe. Posłałam propozycję do tych klientów, z którymi wstępnie rozmawiałam. Od ręki zgodziły się ją przyjąć cztery firmy. Szefowie dwóch odpowiedzieli, że muszą się zastanowić. Ale nawet bez nich, jak wszystko dobrze pójdzie, miałam zarabiać więcej niż teraz.

Po powrocie z wakacji teściowa zastała na biurku moje wypowiedzenie współpracy. Wezwała mnie do siebie. Siedziała za biurkiem, a za nią z marsową miną stał Artur.

– Co to jest? Co ty sobie wyobrażasz? Tak nam się odwdzięczasz? Za wszystko, co dla cienie zrobiliśmy?! – wrzeszczała teściowa.

– Dostałem informację od kilku klientów, że odchodzą z tobą. Po pierwsze – pozwiemy cię do sądu. Po drugie – zaproponujemy im niższe ceny i do nas wrócą. Nas stać nawet na dumping, ciebie nie. Wrócisz do nas z podkulonym ogonem – wysyczał.

Trochę się wystraszyłam się. Ale nie dałam tego po sobie poznać. Nie miałam już odwrotu. Zabrałam komputer – był mój. Podobnie oprogramowanie. Teraz cieszyłam się, że nie miałam etatu. Teściowa i Artur nie mogli nic z tym zrobić. Kiedy zamykałam za sobą drzwi, czułam już tylko ulgę.

Z czterech firm, które wcześniej przyjęły moją ofertę, jedna wróciła do pani Barbary. Ale te dwie, co się wahały, podpisały umowę ze mną. Pan Zenon, jeden z klientów, polecił mnie swoim znajomym. A znajomy adwokat uspokoił mnie, że teściowa nie ma podstaw, żeby mnie ciągać po sądach.  Wiedziałam, że będzie dobrze, i pluję sobie w brodę, że tak długo zwlekałam.

Małgorzata, 38 lat

Czytaj także:
„Na szkolnym zebraniu córki poznałam gorącego tatuśka. Bałam się jej reakcji, ale mam dość samotności”
„Facet mnie podrywał, bo chciał tylko zapomnieć o zmarłej żonie. Miałam być chusteczką na otarcie łez po jej stracie”
„Mąż wydaje polecenia i przestawia mnie z kąta w kąt. Dla niego małżeństwo to same obowiązki, a nie uczucia i czułości”

Redakcja poleca

REKLAMA