„Romans z siwiejącym adonisem miał być antidotum na starość. To, jak się zakończył, było jednak gwoździem do trumny”

kobieta fot. iStock by Getty Images, Victor_69
„Moje do tej pory monotonne życie wypełniły wspólne wypady na górskie szlaki, seanse filmowe, przedstawienia teatralne i kolacje w restauracjach. Bez przerwy wymyślał nam nowe zajęcia”.
/ 28.11.2024 20:00
kobieta fot. iStock by Getty Images, Victor_69

Waldek i ja spotkaliśmy się w momencie, gdy oboje czuliśmy się zagubieni w życiu. Wydaje mi się, że tak jak ja stracił wiarę w lepsze jutro. Pracowaliśmy w tej samej korporacji i dość szybko zwróciliśmy na siebie uwagę. Najwyraźniej ludzie, których życie mocno poturbowało, mają jakiś szósty zmysł – potrafią się odnaleźć i naturalnie do siebie ciągną.

Gdy zobaczyłam tego wysokiego blondyna o atletycznej sylwetce, który zbliżał się do pięćdziesiątki, od razu wpadł mi w oko. Z wzajemnością zresztą – ja, drobna brunetka po czterdziestym piątym roku życia, też zrobiłam na nim wrażenie.

Miał za sobą rozwód

Podczas jednego z naszych wspólnych posiłków w stołówce, gdy siedzieliśmy naprzeciw siebie, zwierzył mi się:

– Moje obecne życie nie jest takie, jak bym chciał.

Miał za sobą rozwód. Musiał zostawić eks–żonę i potomstwo, po czym zamieszkał w wynajętym mieszkaniu na obrzeżach miasta, gdzie czynsz nie był tak wysoki. Waldek nie ukrywał swojego przekonania, że najlepsze lata a już za sobą.

– Podobnie jak ty przechodziłam trudne chwile gdy zdecydowałam się odejść od męża i budować życie na nowo – podzieliłam się z nim swoim doświadczeniem, próbując dodać mu otuchy i uświadomić, że ciężkie przejścia nie ominęły również mnie.

Opowiedziałam pokrótce, jak mierzyłam się z ciągłymi awanturami po alkoholu, które robił mój były partner. Jak w milczeniu znosiłam to wszystko, myśląc naiwnie, że tak trzeba dla dobra rodziny. Latami przymykałam oczy na różne sytuacje, starając się zachować fasadę normalnego domu. Robiłam to głównie dla mojej córeczki, nie chcąc, by dorastała bez taty.

– W końcu, przed dwoma laty, znalazłam w sobie siłę, żeby to zakończyć – podsumowałam ten smutny fragment mojego życia.

Kiedy moja córka wkroczyła w dorosłość i zaczęła samodzielne życie, wreszcie mogłam pomyśleć o sobie. Nie dręczyły mnie już wyrzuty sumienia związane z rozbiciem rodziny czy skrzywdzeniem mojego dziecka.

Po ukończeniu szkoły pielęgniarskiej Sylwia szybko wyprowadziła się z niewielkiego mieszkania, które stało się naszym domem po moim rozwodzie. Dostała pracę w szpitalu, gdzie poznała swojego przyszłego męża – też pracownika tej placówki. Wkrótce wspólnie zaciągnęli kredyt na własne gniazdko, a już za pół roku mieli zostać rodzicami małej dziewczynki, na którą tak czekali.

– Naprawdę nie muszę się już o nią martwić – powiedziałam z uśmiechem, bo rozpierała mnie duma z mojej córki.

– Mariusz też już wydoroślał i chce się wyprowadzić – wtrącił Waldek. – Niedługo kończy naukę na politechnice i myśli o założeniu własnej rodziny z dziewczyną, z którą jest od lat. Niestety, nie stać go nawet na malutkie mieszkanie – westchnął zatopiony w myślach.

Wszystko sobie już poukładał

Często rozmawialiśmy o sprawach, które zaprzątały nam głowę. Wspólnie użalaliśmy się nad życiowymi problemami i dawaliśmy sobie wsparcie w trudnych chwilach. Pomagałam Waldkowi w kwestiach związanych z remontem, doradzając mu przy wyborze różnych materiałów do wykończenia mieszkania, które, mówiąc szczerze, było dość mocno wysłużone.

Trzeba było zrobić nową instalację, wymienić okna i położyć nowe podłogi. Z technicznymi aspektami radził sobie świetnie, ale gdy przychodziło do decyzji dotyczących estetyki, takich jak dobór ram okiennych czy kolorystyka ścian, zawsze prosił mnie o radę.

On pomagał mi z moim starym samochodem – doradzał, gdzie go naprawiać tanio i solidnie, wspierał przy prostych pracach, jak dolanie oleju czy wymiana płynu do hamulców.

Z czasem dostrzegłam, że widujemy się coraz częściej i naprawdę lubię być w jego towarzystwie. Przy Waldku znów czułam się wyjątkowa i doceniana – jak prawdziwa kobieta, którą ktoś otacza troską i uwagą. Miałam wrażenie, że dla niego też jest to ważne. Bez przerwy wymyślał nam nowe zajęcia.

Moje do tej pory monotonne życie wypełniły wspólne wypady na górskie szlaki, seanse filmowe, przedstawienia teatralne i kolacje w restauracjach.

Pewnego weekendu zaproponował, żebym została u niego. I tak właśnie zostaliśmy parą. Naturalnie, bez zbędnych formalności czy wielkich deklaracji.

– Za każdym razem, gdy tu przychodzę, zachwyca mnie to mieszkanie – powtarzałam podczas wizyt u Waldka, patrząc, jak jego lokum zmieniło się nie do poznania.

Razem udało nam się stworzyć naprawdę ciepłą przestrzeń. Widać było, ile serca włożył w urządzenie tego eleganckiego i komfortowego miejsca, co zawsze podkreślałam.

Coraz częściej zostawałam u niego na noc. Przebywanie razem sprawiało nam ogromną radość. Uwielbiałam, gdy wieczorami oglądaliśmy różne programy i razem gotowaliśmy smakołyki w jego małej kuchni. Czasami nawet przez parę dni nie pojawiałam się w swoim mieszkaniu, bo tak świetnie się czułam, gdy byłam z nim pod jednym dachem.

Pewnego dnia Waldek doszedł do wniosku, że mieszkanie w tej ciasnej kawalerce nie ma już sensu.

Musimy znaleźć coś większego – stwierdził, uśmiechając się do mnie. – Taki dom, gdzie będziesz miała własny kąt na robótki ręczne i miejsce na swoją maszynę do szycia. A ja w końcu będę mógł trzymać gdzieś wszystkie te narzędzia, które teraz walają się w szafie na ubrania – wyjaśnił.

Mój partner uwielbia majsterkować i za nic w świecie nie chciał się rozstać ze swoimi rzeczami. Od pierwszych dni naszego związku próbowałam go namówić na pozbycie się tego wszystkiego, ale wtedy jeszcze słabo się znaliśmy.

Teraz sprawy potoczyły się zupełnie inaczej. Nim się obejrzałam, Waldek zaczął planować naszą wspólną przyszłość po swojemu.

– Mam już dość tego mieszkania w kawalerce, gdzie śpimy na kanapie w pokoju dziennym, który pełni też funkcję jadalni i salonu dla gości – stwierdził. – No i przydałaby się porządna kuchnia, taka z prawdziwego zdarzenia.

– No wiesz, skoro tak ci na tym zależy... – zawahałam się, by po chwili powiedzieć zdecydowanie: – Możemy się przecież przeprowadzić do mnie, mam dwupokojowe mieszkanie.

Nie było sposobu, żeby przekonać Waldka do zmiany planów. Wszystko sobie już poukładał i założył, że jego pomysł będzie mi pasował. Postanowił zrealizować swoje największe marzenie – wybudować dla nas dom.

– W twoim wieku? – wyrwało mi się ze zdumieniem, bo według mnie takie przedsięwzięcia są raczej dla młodych i pełnych energii ludzi, a nie dla panów w wieku dojrzałym, z widoczną nadwagą.

Waldek młodniał w oczach

Dowiedziałam się od niego, że dogadał się już w tej sprawie z Mariuszem i razem planują wziąć kredyt na postawienie niewielkiego bliźniaka. Potem oświadczył, że chciałby, żebym zamieszkała tam z nim oraz rodziną jego jedynego syna.

Większość kobiet byłaby zachwycona taką perspektywą. Jest przecież tyle osób marzących o własnym domku z ogródkiem. Ja jednak sądziłam, że na tym etapie życia lepiej sprawdziłoby się wygodne mieszkanko w bloku. Bo po co brać na siebie obowiązki związane z domem jednorodzinnym, gdzie ciągle coś wymaga naprawy czy konserwacji? Mieszkając od urodzenia w miejskim bloku, nie potrafiłam sobie wyobrazić codziennych dojazdów do pracy z jakiejś oddalonej miejscowości.

Nic nie mogło powstrzymać Waldka od realizacji zamierzenia. Gdy tylko podjął decyzję, szybko uporał się z całą papierologią. Niedługo potem trafił na świetny kawałek ziemi w dobrej cenie. Po zakupie działki od razu dostał zgodę na rozpoczęcie budowy.

Niedługo po tym wystawił mieszkanie do sprzedaży i już po paru dniach pojawił się chętny nabywca. Wspólnie z Mariuszem, swoim synem, rozpoczęli starania o kredyt. Nigdy bym nie pomyślała, że ten spokojny pan potrafi działać tak energicznie i z taką determinacją.

– Nareszcie będziemy mieć wymarzony dom, i to całkiem spory, nie żaden malutki. A najlepsze jest to, że Mariusz z rodziną dostaną swoją przestrzeń. Wreszcie wyprowadzi się od mamy i zacznie żyć na swoim – mówił z takim entuzjazmem, że aż błyszczały mu oczy.

Co mogłam zrobić innego jak tylko się zgodzić? Na mojej twarzy też pojawił się uśmiech. W końcu moje uczucia do niego z każdym dniem robiły się głębsze i naprawdę chciałam, żeby czuł się spełniony. Ten dom miał być ziszczeniem jego marzeń.

W kolejnych miesiącach Waldek spędzał wszystkie wieczory na wybieraniu projektów. Kiedy znalazł ten wymarzony, wyszukał budowlańców i wystartował z budową. Wkrótce można było zobaczyć surową bryłę naszego bliźniaka. A już po roku z kawałkiem mogliśmy się wprowadzić do wykończonych pokoi.

Na pewno było to ogromne mieszkanie, które robiło wrażenie, a wokół rozciągał się piękny ogród. Co ciekawe, cały ten plan tchnął w Waldka nowe życie. Wcześniej znałam go jako kogoś, kto wprost przyznawał, że jego życie dobiegło końca. A teraz widziałam przed sobą człowieka tryskającego energią. Pojawienie się pierwszego wnuka kompletnie go odmieniło. Ponownie poczuł się głową rodziny. Może nie była ona idealna, trochę posklejana, ale dla niego stanowiło to ogromną wartość. Widziałam, jak mój partner nabrał wigoru i jakby młodniał w oczach.

Wszystko miało wyglądać inaczej

Po pewnym czasie dzielenie domu z Mariuszem i Basią zaczęło mi przeszkadzać, co, szczerze mówiąc, nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem. Mieli mnóstwo znajomych i uwielbiali się z nimi spotykać. Nierzadko wracali do domu grubo po dwunastej albo zapraszali przyjaciół na domówki w swojej części budynku. Z ich strony domu regularnie słychać było odgłosy imprez – muzykę na cały regulator, tupot bawiących się ludzi i wybuchy śmiechu, które ciągnęły się do późna w nocy.

Waldemar nawet nie zauważał tych problemów. Kiedy tylko się kładł, momentalnie zapadał w głęboki sen.

– Nareszcie zostałem dziadkiem! – wykrzyknął pewnego dnia, wbiegając do mieszkania z rozpromienioną twarzą, a mnie przeszły ciarki.

Poczułam się, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Każdy zdaje sobie sprawę, ile wysiłku wymaga opieka nad maluchem, szczególnie gdy – tak jak my – mieszka się pod jednym dachem.

Byłam przekonana, że wkrótce do hałasów z przyjęć dołączą nocne zawodzenia niemowlaka. Moja córka jest już dorosła, i szczerze mówiąc, nie miałam najmniejszej ochoty przechodzić przez to wszystko jeszcze raz.

Mariusz był naprawdę w porządku i dobrze mi się z nim rozmawiało. Jednak trudno było mi traktować go jak własne dziecko – w końcu dopiero co się poznaliśmy i rzadko się widywaliśmy. Nie czułam z nim takiej więzi, żeby naturalnie wejść w rolę babci dla jego potomstwa.

Mój partner w ogóle nie rozumiał moich rozterek i obaw. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że pojawienie się małego dziecka może wywrócić do góry nogami nasze ustabilizowane życie.

– Ale się cieszę! – powtarzał rozpromieniony, co chwilę wbiegając po schodach do pokoju syna, by upewnić się, czy jego synowa ma wszystko, czego jej trzeba.

Całkowicie rozumiałam uczucia Waldka, ponieważ niedawno temu sama zostałam babcią. Różnica polega na tym, że moja wnusia, Matylda, przebywa ze swoimi rodzicami w sporej odległości od miejsca, gdzie mieszkam. To moja latorośl zajmuje się nią podczas płaczu, choroby czy humorków. Nocne krzyki małej nie przerywają mojego snu.

Wszystko miało wyglądać inaczej. Planowaliśmy życie tylko we dwójkę, tworząc razem nasz mały, spokojny świat. Miałam do dyspozycji duży ogród, idealny na wystawienie leżaka i relaks przy dobrej książce kryminalnej czy łapanie promieni słońca. W domu czekała na mnie piękna łazienka z ogromną wanną i wielkim lustrem. Mimo to gdzieś w środku dręczyło mnie pytanie, czy faktycznie tego wszystkiego nam było trzeba.

Często wspominam te dawne czasy, gdy mieszkaliśmy razem w niewielkiej kawalerce Waldka. Tęsknię za momentami, gdy razem oglądaliśmy telewizję, siedząc blisko siebie na kanapie, albo za tymi chwilami na ciasnym balkonie, gdzie ledwo mieściły się dwa krzesła do picia porannej kawy. Teraz co prawda mieszkamy w przestronnym lokum, ale nasza więź już nie jest tak silna jak kiedyś.

Nasza bliskość gdzieś się zapodziała. Czuję, że Waldek prawie nie zauważa, że jestem obok. Całą swoją uwagę poświęca oczekiwaniu na wnuka i urządzaniu dla niego pokoiku. Trudno, mając 46 lat znowu stoję przed życiową decyzją. Doceniam u Waldka jego życzliwość i to, jak potrafi rozśmieszyć innych. Jednak najbardziej zależy mi na własnej przestrzeni do wyciszenia, której tu niestety nie znajduję.

Doszłam do wniosku, że najlepiej będzie zamieszkać z powrotem w moim mieszkaniu w bloku. Dobrze, że go nie sprzedałam, a jedynie oddałam w najem znajomym. Takie rozwiązanie bardziej mi pasuje. Nie mam ochoty ciągle się denerwować na młodych i odgrywać roli babci dla cudzego dziecka.

Elżbieta, 46 lat

Czytaj także:
„Od 20 lat tęsknię za pierwszą miłością. Żałuję, że moje dzieci nie mają oczu tamtego chłopaka”
„Znalazłam na przystanku laptopa i biłam się z myślami. Boleśnie przekonałam się, że w Polsce uczciwość nie popłaca”
„Macocha czyniła cuda, bym ją pokochała. Choćby dała mi gwiazdkę z nieba, ja i tak czekałam, aż mama się wyszaleje i wróci”

Redakcja poleca

REKLAMA