Czasem w snach wracam do czasów mojej młodości. Wczoraj znów śniłam o tym mieście. Szłam jego ulicami. Wiedziałam, że on gdzieś tam jest – ten, który sprawiał, że serce biło szybciej. Czułam jednocześnie tęsknotę i jakąś nierealną nadzieję, że może wystarczy odwrócić głowę, zajrzeć za róg, by go znaleźć. Do dziś pamiętam nawet numer telefonu tego chłopaka, choć minęły lata.
Budzik wyrwał mnie z tego snu z brutalną siłą. Zostałam sama, z dziurą w sercu, która przypomniała mi o czymś ważnym – kiedyś naprawdę kochałam. Taka miłość zdarza się tylko raz i zostawia ślad, który nigdy się nie zaciera. Uczucie to wciąż wraca w nieoczekiwanych momentach, jak cichy głos z przeszłości. Wtedy spoglądam na męża i zastanawiam się, czy w ogóle go kocham.
Byłam nastolatką
Miałam siedemnaście lat, a świat wydawał się pełen obietnic. Była jesień, złota, ciepła, taka, o której piszą poeci. Razem z koleżankami właśnie wprowadziłyśmy się do internatu po wakacyjnej przerwie. Tamtego dnia szykowałyśmy się na dyskotekę – pierwszą w tym roku. Powietrze w pokoju aż iskrzyło od podekscytowania. Sukienki wisiały na wieszakach, a tusz do rzęs krążył z rąk do rąk.
– Idą, zobacz! – krzyknęła Anka, stojąc przy oknie.
Podeszłyśmy tłumnie, wypatrując chłopaków z Zespołu Szkół Zawodowych, zaproszonych na imprezę. Pierwszy był niski, drugi za chudy, a trzeci miał koszulkę, która wyglądała jak wyciągnięta ze śmietnika.
I nagle zobaczyłyśmy jego. Cisza zapanowała jak w kinie podczas najważniejszej sceny. Wysoki, smukły, w idealnie dopasowanych szarych spodniach i niebieskiej koszuli z rozpiętymi guzikami. Z wyglądu przypominał hollywoodzkiego aktora. Żadna z nas nie mogła oderwać oczu.
– A może... – zaczęłam, ale urwałam, bo dziewczyny już się śmiały. Nie miałam odwagi marzyć. Zresztą, co z tego? Czas i tak pokazał, że wtedy miałam rację.
Zauważył właśnie mnie
Muzyka już grała, ale przez dłuższą chwilę nikt nie tańczył. Chłopcy i dziewczyny stali w oddzielnych grupkach. Wszyscy się wstydzili. W końcu ktoś odważył się zrobić pierwszy krok. Jedna para na parkiecie pociągnęła kolejne. Zabawa ruszyła.
Stałam z boku, kręcąc kosmyk włosów na palec, gdy zobaczyłam, że idzie w moją stronę. Piękny, tak zaczęłyśmy go nazywać między sobą. Czułam, jak serce przyspiesza mi do granic możliwości. „Nie, to nie do mnie…” – powtarzałam w myślach, by zaraz poczuć jego spojrzenie.
– Zatańczymy? – zapytał, a ja zaniemówiłam.
Wzięłam go za rękę, pozwalając, by poprowadził mnie na parkiet. Tańczyliśmy, jakbyśmy robili to całe życie. Nie musiałam myśleć o krokach ani o tym, co robić. Wszystko działo się samo. Nie pamiętam, jak długo to trwało, ale kiedy ucichły dźwięki, odprowadził mnie do miejsca i ukłonił się lekko.
– Dziękuję – powiedziałam cicho, ale już go nie było.
Dziewczyny rzuciły się na mnie, zasypując pytaniami,
– Będziecie parą? – pytały.
Tego nie wiedziałam, ale czułam, że zakochałam się od pierwszego wejrzenia.
Zostaliśmy parą
Byliśmy razem od tamtej nocy. Pierwsze randki spędzaliśmy w parku, otoczeni opadającymi liśćmi. Każdy spacer to było coś niesamowitego, a każdy pocałunek – magiczny. Wiedzieliśmy o sobie wszystko, choć tak naprawdę dopiero się poznawaliśmy. Czas zlewał się w jedno. Spacery, kina, pierwsze papierosy wypalane gdzieś na uboczu. To z nim pierwszy raz się całowałam i poszłam do łóżka. Było w tym coś cudownie naiwnego. To trwało rok.
Wtedy wydawało mi się, że tak będzie zawsze. On był moim światem, a ja jego. Nasza miłość była wyjątkowa. Czas płynął wtedy inaczej. Nigdy nie przypuszczałam, że coś mogłoby go zniszczyć.
Nagle mnie rzucił
Tamtego dnia, wiosną, spacerowaliśmy naszą ulubioną alejką. Wokół kwitły drzewa, pachniało świeżością. Ale jego oczy były gdzie indziej, a on był dziwnie milczący.
– Musimy porozmawiać – powiedział nagle.
Zatrzymałam się, czując chłód na karku. Wyjaśnił, że nie może mi dać gwarancji, że zawsze będzie wierny. Że woli odejść teraz, zanim zada mi więcej bólu. Stałam jak sparaliżowana.
– To żart, prawda? – wyszeptałam, ale on tylko spuścił wzrok.
Całe moje marzenia o wspólnej przyszłości rozpadły się w jednej chwili. Do dziś słyszę te słowa w głowie. A gdy patrzę na moje dzieci, żałuję, że nie mają jego oczu i nazwiska.
Czasem śnię o nim – że stoi na tej samej alejce w parku i czeka na mnie. Ale kiedy próbuję podejść, z każdym krokiem oddalamy się od siebie, aż w końcu znika wśród drzew. Budzę się z uczuciem straty i ogromną tęsknotą. Lata minęły. Moje życie potoczyło się swoim rytmem. Mam rodzinę, dzieci, które są całym moim światem, i męża, którego chyba kocham. Czy żałuję? Czasem aż za bardzo.
Ada, 37 lat
Czytaj także: „Wyszłam za buca, który myśli, że jest pępkiem świata. Każdy dzień na tym łez padole przysłaniają mi myśli o rozwodzie”
„Znaczek pocztowy odmienił moje życie. Zrobił ze mnie bogacza z portfelem wypchanym dolarami”
„Szwagierka zgrywała sierotkę, a mąż jej wierzył. Gdy oddał jej nasze oszczędności, wytargałam ją za kudły”