„Poszłam na łowy do lumpeksu, a wróciłam w samych majtkach. Ktoś oskubał mnie do suchej nitki”

kobieta w sklepie fot. Adobe Stock, Gabriel Cassan
„Przymierzyłam swoje znaleziska i okazało się, że wszystko pasuje, jakby krawiec zdjął ze mnie miarę. Już miałam iść do kasy, gdy zagadnęła mnie wyglądająca na miłą kobieta, na oko po sześćdziesiątce. Przez myśl mi nie przeszło, że to może być złodziejka”.
/ 11.05.2024 18:30
kobieta w sklepie fot. Adobe Stock, Gabriel Cassan

Lubiłam rajdy po lumpeksach. Zawsze można upolować tam coś ciekawego, a o przepłacaniu nie ma mowy. Każdy zapewne zauważył, że w pierwszym zdaniu użyłam czasu przeszłego. To nie przypadek, bo nigdy już nie postawię nogi w second handzie. I nie dla tego, że sprzedawane tam rzeczy były już przez kogoś noszone. Nie mam z tym najmniejszego problemu, bo nigdy nie kupowałam tam bielizny, a bluzki, swetry czy spodnie można przecież wyprać. Mój uraz do sklepów z używaną odzieżą wynika z czegoś zupełnie innego.

Zakupy w lumpeksie to dla mnie frajda

– Dziś wypłata! – powiedziałam podekscytowanym tonem do Zośki, mojej koleżanki z pracy.

– Cieszysz się, jakbyś od tygodnia żyła o suchym chlebie i wodzie – dogryzła mi.

– Oj, nie o to chodzi. Jutro rano w moim ulubionym lumpeksie jest dostawa towaru, więc będę miała za co poszaleć. Idziesz ze mną?

– Co miesiąc zadajesz mi to samo pytanie, a ja za każdym razem tak samo ci odpowiadam. I wiesz co? W tym miesiącu to się nie zmieni.

– Twoja strata.

– Tak, bo używane szmaty to taka wielka strata.

– Może i używane, ale na pewno nie szmaty. Dziś rano mówiłaś, że podoba ci się moja bluzka.

– Bo rzeczywiście jest ładna.

– A myślałaś, że kupiłam ją w butiku? W lumpeksach mogę upolować cacka, na które nie mogłabym pozwolić sobie, gdybym chciała je kupić jako nowe.

– Mów co chcesz. I tak mnie nie przekonasz.

– Jak sobie chcesz.

Naprawdę nie rozumiem, co ludzie mają przeciwko lumpeksom. Przecież szperanie w poszukiwaniu perełek to sama frajda. Gdy człowiek znajdzie coś, co naprawdę mu się podoba, zaczyna uśmiechać się od ucha do ucha, a przy kasie uśmiech staje się jeszcze szerszy, gdy okazuje się, że za wszystko trzeba zapłacić tyle, co za kawę i ciastko.

Liczyłam na obfite łowy

Następnego dnia poszłam do banku, by zapłacić rachunki i pobrać resztę wypłaty. Nie lubię kart. Zdecydowanie wolę operować gotówką. Sama nie wiem, z czego to wynika. Może po prostu nie ufam bankom. Mąż śmieje się ze mnie, że jestem jak sknerus, który nikomu nie pozwoli położyć łap na swojej kasie. Co ja poradzę? Taka już jestem i tyle.

Wyszłam z banku i obrałam kurs na ulubione second-handy. Wisienkę z tortu powinno zjadać się na końcu, ale gdybym w pierwszej kolejności nie poszła do najlepszego (moim zdaniem) lumpeksu w mieście, później nie miałabym już w nim czego szukać. Leciałam z językiem na brodzie, by ubiec innych łowców używanych cudeniek.

– Zdążyłam? – zapytałam Sonię, zaprzyjaźnioną sprzedawczynię.

– Właśnie rozpakowałyśmy towar. Na wieszaku z garsonkami i marynarkami jest coś, co powinno ci się spodobać – powiedziała i mrugnęła do mnie okiem.

– Dzięki.

Zaczęłam przeglądać rzeczy i od razu to wypatrzyłam. Cudowną marynareczkę z pięknie utkanej wełny. „Ale cudeńko” – powiedziałam sama do siebie i pobiegłam do przymierzalni. Niestety, rękawy okazały się za krótkie. Przejrzałam resztę wieszaków, ale nie znalazłam niczego, co odpowiadało mojemu gustowi.

– Szkoda – powiedziała Sonia.

– Może następnym razem – uśmiechnęłam się do niej.

Byłam rozczarowana, ale na mojej mapie były jeszcze dwa lumpeksy. Czym prędzej udałam się do sklepu numer dwa.

Chciałam jej pomóc, a ona mnie okradła

To był strzał w dziesiątkę. Wypatrzyłam świetną koktajlową sukienkę, bluzkę w stylu boho i żakiet, w którym spokojnie mogłam chodzić do pracy. Przymierzyłam swoje znaleziska i okazało się, że wszystko pasuje, jakby krawiec zdjął ze mnie miarę. Już miałam iść do kasy, gdy zagadnęła mnie wyglądająca na miłą kobieta, na oko po sześćdziesiątce. Przez myśl mi nie przeszło, że to może być złodziejka.

– Przepraszam, mogę mieć do pani prośbę?

– Jasne. Czym mogę służyć?

– Ręką – powiedziała rozbawiona.

– Ręką? – zdziwiłam się.

– Wypatrzyłam sobie te rzeczy – powiedziała, unosząc stos ubrań – ale ze wszystkimi nie wejdę do przymierzalni. Czy może to pani dla mnie potrzymać, żeby nikt nie zwinął mi ich sprzed nosa? Obiecuję, że to potrwa tylko chwilę.

– Oczywiście, żaden problem.

– Ma pani złote serce! – podziękowała i podała mi upatrzone ubrania.

Tak to już jest w lumpeksach, że jeżeli coś się wypatrzy, lepiej nie wypuszczać tego z rąk, bo zaraz znajdzie się ktoś, kto to weźmie. A tego dnia w sklepie był naprawdę duży ruch.

Chwilę później moja nowa znajoma wyszła z przymierzalni i zaprezentowała mi się w beżowej wiosennej kurteczce.

– I jak? – zapytała.

– Wygląda pani świetnie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

– To chyba ją wezmę. I nie jestem żadną panią. Mam na imię Lucyna.

– Miło mi, jestem Monika – przedstawiłam się i odebrałam od niej kurtkę.

Lucyna jeszcze chwilę przymierzała upatrzone ubrania i wybrała te, które leżały na niej najlepiej.

– Zaczekaj jeszcze chwilę, kochana. Mąż czeka na mnie w samochodzie. Pójdę do niego po pieniądze i już cię zwalniam.

– Żaden problem.

Zniecierpliwiona spojrzałam na zegarek. „Gdzie ona się podziała? Nie ma jej i nie ma”. Poczekałam jeszcze dziesięć minut, aż uznałam, że pewnie się rozmyśliła. „Mam to w nosie. Czasu nie wygrałam na loterii” – pomyślałam i odłożyłam jej rzeczy do najbliższego kosza z różnościami, a ze swoimi podeszłam do kasy.

– W sumie będzie 35 złotych – powiedziała sprzedawczyni, a ja uśmiechnęłam się pod nosem z satysfakcji, że za takie cuda płacę tak mało.

Perfidna oszustka

Włożyłam rękę do torebki i zaczęłam szukać portfela, gdy nagle moja dłoń przeszła przez dno.

– O nie! – przeraziłam się.

– Czy coś się stało?

Chyba zostałam okradziona – prawie krzyknęłam i uniosłam torebkę, ukazując szerokie rozcięcie.

– Słyszałam, że po sklepach grasuje jakaś szajka – powiedziała sprzedawczyni. – Jedna osoba zagaduje ofiarę, a druga ją okrada. Najlepiej jak od razu zgłosi to pani na policję.

Złożyłam zawiadomienie, ale nie miałam nadziei na odzyskanie pieniędzy
I tak zrobiłam. Policjant swoją miną wyraźnie dał mi do zrozumienia, że takie sprawy rzadko doczekują się rozwiązania.

– Ta kobieta specjalnie odwróciła pani uwagę rozmową. W tym czasie ktoś współpracujący z nią rozciął pani torebkę i wyciągnął z niej portfel – wyjaśnił policjant.

– Ale ja nawet niczego nie poczułam.

– Złodzieje mają swoje sposoby. Powiedziała pani, że ta kobieta podała pani stos ubrań do potrzymania.

– Tak było.

– To zamierzone działanie. Miała pani zajęte ręce, co uniemożliwiło wykonanie nieprzewidzianego ruchu. W dodatku musiała je pani nieco unieść, więc złodziej miał nieskrępowany dostęp do pani torebki.

– Ale chyba da się coś zrobić?

– Oczywiście, podejmiemy odpowiednie kroki w celu wykrycia sprawcy.

– Więc niech pan wyśle na miejsce patrol. Niech zabezpieczą monitoring – domagałam się, ale on tylko uśmiechnął się pod nosem.

– To tak nie działa.

– Jak to? – zdziwiłam się.

– Jest dopiero jedenasta, a my już mieliśmy kilkanaście zgłoszeń. Policja nie dysponuje nieograniczonymi zasobami ludzkimi. Zajmiemy się pani sprawą, gdy tylko będzie to możliwe.

Mąż dał mi niezłą burę

Wyszłam z komisariatu z nietęgą miną, a jak pomyślałam, że za chwilę będę musiała o wszystkim powiedzieć Piotrowi, prawie ugięły się pode mną nogi. „Oj, nie będzie szczęśliwy” – pomyślałam i nie pomyliłam się. Mąż nieźle mnie zrugał. Nie dlatego, że zostałam okradziona. Był zły, że upierałam się przy pobieraniu całej wypłaty z konta.

– Tyle razy powtarzałem ci, że w banku pieniądze są bezpieczniejsze niż w portfelu!

– Wiem i miałeś rację.

– Oczywiście, że miałem. Szkoda tylko, że musieli oskubać cię do suchej nitki, żebyś w końcu to zrozumiała. Królowa lumpeksów się znalazła. Poszła na wielkie łowy, a wróciła w samych majtkach!

Z pokorą przyjęłam burę, bo wszystko, co mówił, było prawdą. Popełniłam błąd i musiałam się do tego przyznać. To wydarzenie oduczyło mnie starych nawyków. Od tamtej pory pieniądze trzymam na koncie i nie chodzę już do lumpeksów. Zdaję sobie sprawę, że złodzieje wszędzie mogą szukać ofiary, ale nic nie poradzę. To jak uraz. Dwa tygodnie później dostałam pismo z policji. Tak jak myślałam, sprawca nie został wykryty, więc sprawę umorzono. No i masz babo placek!

Monika, 41 lat

Czytaj także:
„Gdyby nie ja, moja rodzina żyłaby w chlewie i zarosła brudem. Od rana do nocy latam na miotle i nikt tego nie docenia”
„Brat chciał być rekinem biznesu, a został kasjerem w dyskoncie spożywczym. Nie nauczyło go to pokory”
„Sąsiedzi gnębili całe osiedle swoim rozrywkowym trybem życia. Skończyło się rumakowanie, gdy potrzebowali pomocy”

Redakcja poleca

REKLAMA