„Gdyby nie ja, moja rodzina żyłaby w chlewie i zarosła brudem. Od rana do nocy latam na miotle i nikt tego nie docenia”

sprzątająca kobieta fot. Adobe Stock, Kirsti D/peopleimages.com
„Raz zrobiłam eksperyment i faktycznie przestałam sprzątać. Dom zarósł brudem w błyskawicznym tempie. Wystarczył chyba tylko tydzień, żeby z obrzydzenia chciało mi się płakać. Wtedy myślałam, że może właśnie odwiedziny kogoś z zewnątrz zmotywują moją rodzinę do wzięcia się w garść. Ale gdzie tam!”.
/ 08.05.2024 19:30
sprzątająca kobieta fot. Adobe Stock, Kirsti D/peopleimages.com

Nie wiem jak i dlaczego stałam się sprzątaczką i służącą całej rodziny. Taką właśnie ponoszę karę za bycie jedyną porządną osobą w domu!

W moim domu zawsze lśniło

Wychowałam się w rodzinie z dosyć tradycyjnym podziałem ról i matką-pedantką. Całymi latami przeklinałam ten układ. Widziałam, jak matka ciężko haruje, żeby dom lśnił, jak bardzo stara się, żeby ojciec wszystko miał podane pod nos i żeby nie stresował się absolutnie niczym poza zarabianiem pieniędzy.

Z drugiej strony, on pilnował, żeby ona nie musiała zajmować się niczym poza dbaniem o dom – ale, szczerze mówiąc, jej zadanie wydawało mi się zawsze nieporównywalnie trudniejsze. To dlatego już w młodości postanowiłam sobie, że nie dam się zniewolić w roli kury domowej i wybiorę sobie partnera, który będzie postrzegał pracę i obowiązki domowe jako coś, co robi każde z nas.

– Moja matka od rana do nocy jeździła na szmacie. Ja na pewno tak nie chcę – ostrzegłam swojego narzeczonego Adama, zanim przyjęłam jego oświadczyny.

– Naprawdę myślisz, że zrobiłbym z ciebie jakąś sprzątaczkę i kuchtę? – zaśmiał się głośno.

Chcąc nie chcąc, sama się roześmiałam, po czym z radością wcisnęłam sobie pierścionek na palec. Jasne, wiedziałam, że Adam nie jest jakimś szczególnym pedantem, ale przecież nie o to mi chodziło, żeby terroryzować faceta za jeden nieumyty talerz czy zakurzone półki. Chodziło mi wyłącznie o sprawiedliwy podział ról w domu. Tylko o to i aż o to.

Nasz ślub odbył się dosyć szybko po zaręczynach, bo nie zależało nam na wielkim weselu. I przez pierwszy rok po ceremonii faktycznie żyliśmy w zgodzie i relatywnym zachowaniu zasad, na których mi zależało. A potem z Adama zaczęły wychodzić prawdziwe skłonności. Po prostu przestał się starać. Gdy przestało mu zależeć na tym, żeby zrobić mi przyjemność albo zwyczajnie pójść mi na rękę, żeby nie wywoływać kłótni, okazało się, że kompletnie nie interesuje go stan naszego domu.

Zaczęło się niewinnie

Tu nieumyty kubek po kawie, tam jakieś brudne skarpetki walające się po podłodze, wieczne pytania o to, co gdzie leży, bo przecież „jeszcze przed chwilą było na wierzchu”...

– Oj, nie dramatyzuj, wszyscy faceci rozrzucają skarpetki i żaden nie wie, co gdzie jest w domu. Mój trzy lata po ślubie nie wie, gdzie trzymamy odkurzacz – śmiała się moja przyjaciółka, gdy żaliłam jej się z „domowych” problemów.

– No i mamy to tak po prostu akceptować?! – denerwowałam się.

– A daj spokój, mógłby cię bić albo zdradzać, a on tylko rozrzuca skarpety – lekceważyła dalej.

– No i właśnie tak kobiety robią z siebie domowe gosposie! Dlaczego tylko nas ma interesować to, w jakim stanie jest dom? Dlaczego tylko nam ma zależeć na tym, czy jest czysto, czy nie? Im po prostu nawet nie chce się o tym myśleć, bo przecież baba i tak zawsze zrobi za nich! – piekliłam się dalej.

– Moim zdaniem przesadzasz. Masz w domu takiego fajnego faceta, a tylko narzekasz – machnęła ręką.

Czułam się kompletnie niezrozumiana – zwłaszcza że mama oczywiście też wyśmiewała moje rzekomo rozdmuchane problemy.

– Zobaczysz, dziecko ci się urodzi, to zacznie ci pomagać, teraz nie musi – tłumaczyła mojego męża zupełnie irracjonalnie.

No i dziecko w końcu się urodziło. Podjęłam tę decyzję zupełnie świadomie, naprawdę będąc przekonana, że problemy mojego męża to faktycznie błahostki w obliczu jego wszystkich zalet. Wiedziałam, że będzie świetnym, zaangażowanym ojcem, wiedziałam, że ofiaruje dziecku wystarczająco dużo uwagi i że będzie dla mnie dużym wsparciem emocjonalnym. Ale nie tylko emocjonalnego wsparcia potrzebowałam.

Dom wyglądał jak melina

Gdy urodziła się Majka, ilość obowiązków kompletnie mnie przytłoczyła. Jeszcze w ciąży myślałam, że szybko wrócę do pracy i że na pewno wszystko sobie świetnie zorganizuję. Mąż, owszem, wstawał do córeczki w nocy, dzielnie karmił i przewijał, ale... nie robił niczego poza tym.

– Znowu narzekasz, a masz tak wyjątkowego faceta w domu! Patrz, jak się dzieckiem zajmuje, a ty tylko na negatywach się skupiasz – psioczyła mama.

A ja czułam się winna, że tak najeżdżam na Adama, mimo że musiałam zarwać kolejną noc, żeby zdążyć wyprać wszystkie ubranka, ugotować coś na obiad na następny dzień, posprzątać dom po całym dniu zajmowania się maluchem. On w tym czasie oczywiście smacznie spał. Tak jakby te obowiązki zupełnie do niego nie należały!

Kłótnie do niczego nas nie doprowadzały, więc powoli, stopniowo zaczynałam się godzić ze swoim losem – chociaż działo się dokładnie to, czemu dawniej chciałam zapobiec. Córka rosła i stawała się takim samym flejtuchem jak jej tatuś, a ja, dla świętego spokoju, brałam na siebie prawie wszystkie obowiązki domowe, bo po prostu nie mogłam ścierpieć życia w takim syfie. I tak mijały kolejne lata...

Aż obudziłam się dziś. Przemęczona, sfrustrowana i z poczuciem wykorzystania. „Mam tego tak bardzo dosyć!”, pomyślałam, gdy któregoś ranka zeszłam na dół i zastałam w niej kolejny pokaz bałaganiarstwa swojej rodziny. Syf rozsiany po całym domu. Puste opakowania po jedzeniu, ubrania porozrzucane na podłodze, nie do końca wypakowane zakupy...

Zwykle zaczynam od kuchni. Na stole leżą resztki śniadania, a zlewozmywak jest zatłoczony brudnymi naczyniami. Siadam na kolanach i zaczynam szorować, usuwając z blatu plamy z wczorajszej kolacji. Wkrótce kuchnia znów lśni czystością, ale wiem, że to tylko chwilowy efekt. Przechodzę do salonu, gdzie trzeba zwykle poodkurzać resztki po schrupanych wczoraj przekąskach i pojedyncze okruchy. Opróżniam kosz na śmieci, który zawsze zdaje się być pełny, nawet jeśli wczoraj go opróżniałam.

Zwykle kiedy kończę sprzątanie jednego pomieszczenia, zdaję sobie sprawę, że już w innym zaczęło się robić brudno. To nieskończony cykl, który trwa od rana do wieczora – a przecież w międzyczasie powinnam jeszcze pracować! Niby prowadzę swoją działalność i pracuję z domu. Może dlatego rodzinie wydaje się, że mam na wszystko czas? A w efekcie wychodzi tak, że swoją pracę kończę po łebkach i pospiesznie, byle tylko wyrobić się z ogarnianiem domu, zanim, nie daj Boże, przyjdzie z wizytą sąsiadka, moja matka czy jakaś koleżanka ze szkoły córki.

Czy im nie jest wstyd?

Raz zrobiłam eksperyment i faktycznie przestałam sprzątać. Dom zarósł brudem w błyskawicznym tempie. Wystarczył chyba tylko tydzień, żeby z obrzydzenia chciało mi się płakać. Wtedy myślałam, że może właśnie odwiedziny kogoś z zewnątrz zmotywują moją rodzinę do wzięcia się w garść. Ale gdzie tam!

– Sorry, że taki bałagan, dziś mama chyba nie miała czasu ogarnąć – rzuciła przepraszająco córka do koleżanki, którą zaprosiła (oczywiście bez zapowiedzi) do naszego domu.

Aż się we mnie zagotowało! Urządziłam jej potem gigantyczny wykład, ale najpierw... oczywiście zabrałam się za sprzątanie, bo było mi zwyczajnie wstyd. Tak, przed obcą nastolatką! „Boże, potem powie w domu, że żyjemy w takim syfie i że mama Majki to zwykły brudas”, myślałam w panice. Niestety, pokonała mnie własna broń i więcej zwyczajnie nie dopuściłam do takiej sytuacji. I znowu wpadłam w stary cykl: oni brudzą, nie przejmują się niczym, a ja sprzątam, ogarniam wszystko i zaniedbuję siebie, swoje obowiązki i swoje zdrowie, bo przecież od lat praktycznie nie odpoczywam.

Najpiękniejszym czasem w całym roku są dwa tygodnie, kiedy Maja wyjeżdża na obóz, a Adam za granicę na męski wyjazd wędkarski z kolegami. Żyję w ciszy, spokoju i porządku. Nic nie potrafi mi zepsuć humoru: codziennie rano budzę się pogodna jak letni poranek, mam w sobie masę energii, chce mi się żyć.

Mam w końcu czas na to, żeby się wyspać, żeby obejrzeć serial, żeby poczytać książkę albo zwyczajnie posiedzieć w fotelu i nie robić niczego. W końcu mogę naprawdę wypoczywać, bo potrafię wypocząć jedynie w uporządkowanej przestrzeni – syf automatycznie zaburza mój spokój i sprawia, że robię się spięta.

Tylko czy tak powinno być? Przecież nie po to zakładałam rodzinę, żeby teraz z utęsknieniem czekać, aż wyjedzie i w końcu zostawi mnie samą. Czuję, że muszę z tym coś zrobić, bo w końcu zwyczajnie zwariuję albo dorobię się zawału przez ten cały stres i zmęczenie. Ale najpierw oczywiście posprzątam... Bo przecież karetka nie może zajechać do takiego zapaskudzonego domu!

Malwina, 43 lata

Czytaj także:
„Poświęciłam dla córki wszystko i mam za swoje. Na stare lata zostałam z egoistką, która wykorzystuje własną matkę”
„Żona zrobiła listę drogich prezentów na Komunię syna. Nie rozumie, że to nie wesele, a mi wstyd”
„Krótką chwilę uniesienia za stodołą przypłaciłam ciążą. Teraz czeka mnie wstyd na całą wieś i wytykanie palcami”

Redakcja poleca

REKLAMA