„Sąsiedzi gnębili całe osiedle swoim rozrywkowym trybem życia. Skończyło się rumakowanie, gdy potrzebowali pomocy”

imprezujący ludzie fot. Adobe Stock, oneinchpunch
„Radiowóz przyjechał dopiero po godzinie, gdy impreza zbliżała się już ku końcowi i było nieco ciszej. Stałam pod drzwiami i podsłuchiwałam. Funkcjonariusz dał im tylko pouczenie. Sytuacja powtarzała się co weekend. Nic nie działało, ani prośby, ani groźby”.
/ 08.05.2024 18:30
imprezujący ludzie fot. Adobe Stock, oneinchpunch

Sąsiadów się nie wybiera, a szkoda. Bo gdybym rok temu miała jakikolwiek wybór, najchętniej posłałabym Natalię i Marcina gdzieś na bezludną wyspę, gdzie nikomu nie zakłócaliby spokoju. Ta parka z piekła rodem terroryzowała całe osiedle. Głośną muzyką, libacjami i awanturami. W końcu jednak przyszła kryska na Matyska. Nie można żyć rozrywkowo i jednocześnie żyć bezkarnie. Gdy konsekwencje w końcu ich dogoniły, skończyło się im rumakowanie.

Nasze osiedle było idealne do życia

Gdy przed laty wprowadzaliśmy się do trzypiętrowego bloku na małym, zacisznym osiedlu, byliśmy pewni, że znaleźliśmy naszą wymarzoną oazę spokoju. Miejsce oddalone od gwarnego centrum, zamieszkane głównie przez spokojnych emerytów wydawało się idealne do wychowywania dzieci i takie właśnie było.

Żyło nam się tam wspaniale. Niewielki, wręcz znikomy ruch (przez nasze osiedle nie przebiega żaden szlak komunikacyjny), absolutna cisza i wszechobecna zieleń – to wszystko czyniło to miejsce wyjątkowym. No i to poczucie bezpieczeństwa. Na naszym osiedlu nie mieszkał żaden amator tanich, za to mocnych trunków. Złodziejaszki nie zapuszczali się tak daleko za centrum, a każdy znał każdego i w razie potrzeby ludzie służyli sobie pomocą. To wszystko sprawiało, że nie bałam się wypuszczać Miłosza i Zuzy samych na plac zabaw.

Czas jednak nie stoi w miejscu i odciska swoje piętno na wszystkim dookoła. W końcu zaciszny lasek zniknął z krajobrazu osiedla, a na jego miejscu zaczęły wyrastać nowe bloki. Niektórzy z wiekowych sąsiadów przestali być samodzielni i musieli przeprowadzić się do domów opieki. Inni po prostu odeszli z tego świata. Ich mieszkania odziedziczyły dzieci i w większości zaczęli traktować swój spadek jako inwestycję. W rezultacie sąsiedztwo zmieniło się nie do poznania.

Do mieszkań na wynajem zaczęli sprowadzać się różni ludzie. W większości były to młode pary, których nie było jeszcze stać na swoje własne cztery kąty. Większość z nich to mili ludzie, może nie tak spokojni jak poprzedni lokatorzy, ale jednak nieszkodliwi. Przeważnie, bo... jakby to ująć...

Obok zamieszkali nałogowi imprezowicze

Powiedzmy, że osiedle to wiklinowy koszyk ustawiony pod jabłonią. Oprócz zdrowych owoców, siłą rzeczy wpadną do niego też robaczywe i zgniłe jabłka. Niestety, właśnie tacy sąsiedzi nam się trafili. Jakiś czas temu zmarła pani Irena, nasza sąsiadka, która mieszkała za ścianą. Mariusz, jej syn, mieszka w Irlandii, a mieszkanie po matce postanowił wynająć. Pech chciał, że nie poznał się na Natalii i Marcinie, czyli na ludziach, z którymi podpisał umowę.

Już pierwszej nocy dali nam zdrowo popalić. Bas dudnił tak mocno, że drżały mi szklanki w kuchennej szafce, a wszystko, co stało na stole, zaczęło przesuwać się w kierunku krawędzi.

– Przysięgam, jeżeli to za chwilę się nie skończy, dzwonię po policję – denerwowałam się.

– Daj spokój, skarbie. Robią parapetówkę – uspokajał mnie Kuba, mój mąż. – Tę jedną noc możemy im odpuścić. Po co psuć sąsiedzkie stosunki?

– Masz trochę racji, ale najbardziej szkoda mi dzieci. Przecież Miłosz i Zuza nie zmrużą oka w tym przeklętym jazgocie.

– Na szczęście jutro sobota, więc dzieciaki będą mogły odespać. Poza tym już dałem im zatyczki do uszu. Jeżeli chcesz, przyniosę z apteczki parę dla ciebie.

– To chyba dobry pomysł.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby to rzeczywiście była jedna noc, ale nie. Nasi młodzi sąsiedzi okazali się nałogowymi imprezowiczami. Bawili się w każdy weekend, od wieczora aż do bladego świtu. A organizowanym przez nich imprezom daleko było do kulturalnej rozrywki.

Muzyka dudniła jak w klubie, a całe towarzystwo starało się przekrzykiwać dźwięki płynące z głośników. Dodam, że żaden z imprezowiczów nie gryzł się w język. Bluzgi zastępowały im przecinki, ale nic dziwnego, skoro napoje wyskokowe lały się tam strumieniami. Często bywało tak, że ci, którzy wypili o kilka drinków za dużo, awanturowali się pod oknami. Kilka razy doszło nawet do bijatyk.

Imprezami terroryzowali całe osiedle

My, jako sąsiedzi zza ściany, cierpieliśmy najbardziej, ale nie byliśmy jedynymi poszkodowanymi. Całe osiedle czuło się zgnębione wyczynami tej imprezowej parki, bo w cichej okolicy głośna muzyka niesie się wyjątkowo doniośle i daleko. Nie mogę też przemilczeć faktu, że zabawa często przenosiła się z ich mieszkania między bloki. W sobotnie wieczory starsi mieszkańcy bali się wychodzić ze swoich mieszkań.

„Nigdy nie wiadomo, co takim strzeli do łbów. Lepiej na nich uważać” – powtarzali i mieli rację. Można przecież bawić się kulturalni i z poszanowaniem innych, ale słowo „kultura” najwyraźniej było obce naszym sąsiadom i ich towarzyszom libacji.

W tym miejscu ktoś może postawić pytanie: „Dlaczego nic z tym nie zrobiłaś?”. Zapewniam, że próbowałam. Starałam się ze wszystkich sił położyć kres temu obłędowi, ale bez rezultatu. Już podczas pierwszej imprezy po parapetówce chciałam przywołać ich do porządku. Waliłam do drzwi z całych sił, ale nie mogłam przebić się przez muzykę. Poczekałam więc na zmianę kawałka i wykorzystałam moment. Otworzył mi jakiś dryblas, którego pierwszy raz widziałam na oczy.

– Kim pani jest? – wybełkotał.

– Kim ja jestem? A kim ty jesteś, że się pytasz?

– Spadaj stąd, kobieto – rzucił lekceważąco i spróbował zamknąć drzwi, ale przytomnie zablokowałam je stopą.

– Z tobą nie będę rozmawiać. Natychmiast wołaj Natalię albo Marcina.

Próbował mnie odepchnąć, ale w tej samej chwili za moimi plecami pojawił się Kuba i złapał gagatka za wszarz.

– Albo w tej chwili pójdziesz po gospodarzy, albo ja tam wejdę, a tego nie chcecie – zagroził. – A jak jeszcze raz spróbujesz podnieść rękę na moją żonę, to obiecuję ci, że ją stracisz.

Mój mąż to rosły, potężnie zbudowany facet i mimo że procenty dodały imprezowiczowi animuszu, odpuścił sobie konfrontację. Po chwili w drzwiach stanęła Natalia.

– Czy coś się stało? – zapytała głosem niewiniątka.

– Jeszcze się pytasz? – wkurzyłam się. – Natychmiast kończ tę imprezę! Może cię to zdziwi, ale nie jesteście tu sami! Za ścianą mieszkają ludzie.

– Przepraszam, nie wiedziałam, że zachowujemy się tak głośno. To się nie powtórzy.

Wróciliśmy do swojego mieszkania, ale muzyka nie ucichła. Wytrzymałam 10 minut, zanim poszłam tam ponownie, ale tym razem nikt mi nie otworzył.

Smarkula mnie zignorowała! – powiedziałam do Kuby.

– Dość tego. Dzwonię po policję.

Radiowóz przyjechał dopiero po godzinie, gdy impreza zbliżała się już ku końcowi i było nieco ciszej. Stałam pod drzwiami i podsłuchiwałam. Funkcjonariusz dał im tylko pouczenie. Sytuacja powtarzała się co weekend. Nic nie działało, ani prośby, ani groźby. Zdobyłam numer do właściciela mieszkania, ale nie chciał nam pomóc. „Płacą na czas, więc nie mogę ich wyrzucić” – tłumaczył się.

Sąsiedzi nie chcieli się narażać

Jedynym wyjściem było zgłoszenie sprawy do administracji osiedla. Chciałam, żeby pod skargą podpisali się wszyscy sąsiedzi. Myślałam, że pójdzie łatwo, ale byłam w błędzie. Nowi lokatorzy mieli to w nosie, a stali mieszkańcy bali się cokolwiek zrobić. Mówili tylko, że im, starym, problemy są niepotrzebne. W rezultacie zebrałam tylko trzy podpisy, a to za mało, żeby sprawa ruszyła z kopyta. Oczywiście, złożyłam skargę, jednak zanim pismo przejdzie przez urzędowe tryby, minie sporo czasu.

Niedawno zdarzyło się jednak coś dziwnego. Nastała sobota, a za ścianą było cicho jak makiem zasiał.

– Może bawią się w jakimś klubie? – zastanawiał się Kuba.

– Nie, wsłuchaj się dobrze. Słychać przecież, że ktoś chodzi po mieszkaniu.

– Czyżby wreszcie zaczęli liczyć się z innymi i skończyli z imprezami?

– Proszę cię, nie zapeszaj.

Następnego dnia usłyszałam pukanie do drzwi. To była Natalia z Marcinem.

– Chcecie czegoś ode mnie? – zapytałam, nie siląc się na uprzejmy ton.

– Chcieliśmy przeprosić za hałasy i w ogóle za wszystko – wydukała Natalia.

– Czy coś jeszcze?

– Właściwie to tak. Czy możemy porozmawiać w środku?

– Nie mam ochoty z tobą rozmawiać, ale dobre wychowanie nie pozwala mi zamknąć wam drzwi przed nosem. Wejdźcie.

– Mamy do pani prośbę – powiedział niepewnie Marcin. – Chodzi o drobną pożyczkę.

– Wy chcecie ode mnie pożyczyć pieniądze? – zapytałam z niedowierzaniem i wpadłam w histeryczny śmiech. – Ludzie, uprzykrzacie nam życie odkąd się tu wprowadziliście i śmiecie przychodzić do mnie po pomoc? Chyba oszaleliście.

– Nie mamy wyjścia. Zalegamy z płatnościami i pan Mariusz grozi, że jeżeli w przyszłym tygodniu nie uregulujemy wszystkich należności, wypowie nam umowę.

– No i dobrze. Wreszcie będzie tu spokój. Swoją drogą to zabawne. Nie brakowało wam na imprezowanie, ale na płatności już nie wystarczyło?

– No... właśnie dlatego. Chyba za dużo wydawaliśmy na nasze rozrywki.

Problem sam się rozwiązał

Już miałam pokazać im drogę do drzwi, gdy odezwała się Natalia.

– Pani Moniko, bardzo panią proszę. W piątek dowiedziałam się, że jestem w ciąży – powiedziała i pokazała mi wynik badania lekarskiego. – Nie mamy dokąd pójść. Nie mamy kogo poprosić o pomoc. Palę się ze wstydu, że musiałam zwrócić się do pani. Jest mi głupio, bo wiem, że nie byliśmy najlepszymi sąsiadami, ale przysięgam, że to się zmieni.

– Muszę to przemyśleć – powiedziałam. – Odezwę się do was.

– Bardzo dziękujemy.

– Jeszcze na nic się nie zgodziłam.

– Mimo to dziękujemy.

Powiedziałam o wszystkim mężowi. Nawet nie chciał słyszeć o pożyczaniu pieniędzy tym ludziom, ale mi zrobiło się ich żal.

– Kuba, oni będą mieli dzidziusia.

– A co mnie to obchodzi?

– A jak mówią prawdę? Jeżeli rzeczywiście nie mają dokąd pójść?

Rozmawialiśmy dobrą godzinę, aż doszliśmy do porozumienia. Poszliśmy do naszych sąsiadów, by przekazać im, co ustaliliśmy.

– Pożyczymy wam te pieniądze, ale mamy dwa warunki.

– Zgodzimy się na wszystko.

– Po pierwsze, podpiszemy umowę precyzującą warunki zwrotu należności.

– Oczywiście.

– Po drugie, koniec z imprezami. Nie mamy nic przeciwko młodym sąsiadom, ale hałaśliwi, uporczywi sąsiedzi doprowadzają nas do szewskiej pasji. Tak nie da się żyć. Więc albo się uspokoicie, albo... „miło” było was poznać.

– Obiecujemy, że już nigdy nie zakłócimy państwa spokoju. Jeszcze raz za wszystko przepraszamy.

Ta rozmowa odbyła się ponad rok temu. Czy Natalia i Marcin wywiązali się z obietnicy? Na szczęście tak. Nie zrobili nawet pępkowego. Od tamtej pory mamy święty spokój.

Monika, 46 lat

Czytaj także:
„Nieślubne dzieci ojca uważałam za przybłędy, ale tylko do czasu. To oni uratowali mi życie”
„Jesteśmy z mężem parą od 40 lat. Wszyscy się dziwią, że tyle ze sobą wytrzymaliśmy i nie przyprawialiśmy sobie rogów”
„Uwiodłam męża przyjaciółki, bo lepiej pasował do mnie, niż do niej. Miała kochanka, więc było jej to na rękę”

Redakcja poleca

REKLAMA