Koniec lat sześćdziesiątych i początek siedemdziesiątych. Ileż się wtedy wydarzyło! Jakże ekscytujące i bogate było wtedy życie. Wszystko zdawało się być takie nieskomplikowane… Czułam wzruszenie, przeglądając czarnobiałe zdjęcia. Niektóre z nich wywoływały uśmiech na mojej twarzy, inne poruszały dawno zabliźnione rany. Fala wspomnień zalała moje nieprzygotowane serce, a oczy zaszły mi łzami.
Nie płakałam za czasami, które już minęły. Bolało mnie to, że zmarnowałam okazję na prawdziwą miłość. Byłam wtedy tak naiwna i niedojrzała, że nie potrafiłam dostrzec uczucia, które było na wyciągnięcie ręki. Konsekwencje tego błędu okazały się naprawdę dotkliwe.
Przyjaciółki mnie poganiały
Wyszłam za mąż, mając już 27 lat. W tamtych czasach taki wiek uważano za dość zaawansowany, ocierający się niemal o staropanieństwo. Samotne panie miały pod górkę, były odsuwane na boczny tor.
Nawet jeśli chodziło o przyznanie mieszkania w spółdzielni, to w pierwszej kolejności brano pod uwagę rodziny i małżeństwa. Nie funkcjonowało coś takiego jak wolny singiel. Trzeba było zawrzeć związek małżeński.
– Elżbieta wciąż u was mieszka? – raz po raz dopytywały się ciotki i znajomi rodziców. – Cóż, zostało jej jeszcze trochę czasu, ale jeśli nie uda jej się złapać faceta przed trzydziestką, to będzie kiepsko.
Podobne słowa usłyszałam od moich przyjaciółek. Każda z nich zdążyła już wyjść za mąż, a niektóre miały nawet dzieci. Wiodły radosne życie u boku ukochanych i wciąż poganiały mnie, bym poszła w ich ślady.
– Czas, byś zwróciła uwagę na Andrzeja – przekonywały. – Tyle ze sobą przebywacie. To wartościowy facet, dojrzały, bystry i godny zaufania. Na co czekasz?
Odpierałam ich rady niczym nieznośne owady, które nieustannie brzęczą nad uchem.
Byliśmy po prostu znajomymi
Andrzej i ja poznaliśmy się na uczelni. Byliśmy po prostu znajomymi. Darzyłam go dużą sympatią, świetnie się dogadywaliśmy, ale nie było w tym nic z miłości. A przynajmniej nie w takim znaczeniu, jak ja to wtedy rozumiałam.
Marzyłam bowiem o uczuciu jak z bajki. Chciałam szalonych wzlotów, wielkiej pasji. Miałam przed oczami wizję, jak na sam widok mojego bajkowego księcia, serce zaczyna mi szybciej bić.
Andrzej był przeciętny. Po prostu normalny, niczym niewyróżniający się facet. Może powinnam była dać sobie z nim spokój, ale jakoś nie potrafiłam. Zaczął się wokół mnie kręcić pod koniec studiów. Gdzie bym nie poszła, zawsze tam był.
Niedługo zorientowałam się, że jest całkiem fajny, więc zaczęłam z nim spędzać więcej czasu, ale nie tworzyliśmy związku. Nigdy o nim w ten sposób nie myślałam. Zawsze mocno protestowałam, kiedy znajomi nazywali nas parą.
Chciałam, by Andrzej usłyszał to, co mam do powiedzenia, ponieważ odniosłam wrażenie, że dążył do tego, by nasza relacja straciła ten przyjacielski charakter. Przecież ja wciąż liczyłam na to, że spotkam tę jedyną, wielką miłość...
Nie mogłam pozwolić na to, by bez sensu przywiązać się do Andrzeja, wiedząc, że ona lada moment może się pojawić. Życie jest tylko jedno i byłoby wielką stratą, gdybyśmy przeżyli je banalnie i bez pasji, pozbawieni tych wzniosłych uczuć.
Poślubić kolegę tylko z tego powodu, że jest na wyciągnięcie ręki? Składać mu przysięgę dozgonnej miłości przed obliczem Boga? Nie ma mowy! To byłoby nie w porządku.
Nie musiałam nikogo udawać
Kiedyś usłyszałam od bliskiej koleżanki:
– Nie wolno zostawiać faceta w niepewności. On cię uwielbia, o tym wie każdy. Jeżeli nie masz ochoty dalej tego ciągnąć, po prostu zakończ tę relację.
Na samą myśl o utracie kontaktu z nim, miałam ochotę się rozpłakać. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym go stracić. Andrzej był dla mnie nie tylko świetnym kumplem, ale przede wszystkim fantastyczną osobą. W jego obecności czułam się swobodnie i bezpiecznie.
Nie było potrzeby, żebym udawała kogoś lepszego, ładniejszego czy mądrzejszego niż jestem. Nie musiałam nikogo udawać. Andrzej akceptował mnie w całości, taką jaka byłam naprawdę.
– Coś takiego to prawdziwa rzadkość, więc powinnam była się tego trzymać niczym tonący brzytwy – pomyślałam z westchnieniem, przeglądając kolejną stronę albumu ze zdjęciami.
Podczas przeglądania starych fotografii, natrafiłam na zdjęcia z ceremonii ślubnej. Naszej z Tomkiem. Cóż to była za impreza! W tamtym momencie nikt nie podejrzewał, że właśnie robię największą głupotę w swoim życiu. Męża spotkałam po raz pierwszy na urlopie. Od razu rzucił mi się w oczy.
Atrakcyjny, zdecydowany młody projektant emanował czymś, co przyciągało niczym magnes. Marzyłam o kimś takim. Straciłam dla niego głowę, choć w ogóle go nie znałam. Nie myślałam o tym, jaką jest osobą. Po zaledwie paru miesiącach gorącego romansu stanęliśmy przed ołtarzem.
Zignorowałam alarm w mojej głowie
Dostawałam od Tomka bukiety i zabierał mnie w wyjątkowe, pełne romantyzmu podróże poza miasto. Mój ukochany chyba był ze mnie dumny, bo przy okazji spotkań ze swoimi kumplami wspominał, że skończyłam studia polonistyczne i jestem zatrudniona na uczelni.
Zdziwiło mnie to trochę, ale prawdziwy alarm w mojej głowie włączył się tylko raz, na miesiąc przed naszym ślubem. Do teraz żałuję, że wtedy go zignorowałam.
Umówiłam się z Tomkiem, ale niestety nie dotarłam na czas. Moja mama nagle zachorowała, więc nie miałam wyjścia i musiałam z nią zostać do momentu, aż tata wróci do domu z roboty i mnie zmieni. W tamtych czasach komórki nie były jeszcze popularne, dlatego nie było szans, żeby jakoś dać znać mojemu chłopakowi, który siedział i czekał na mnie w kafejce.
Muszę przyznać, że wytrwale czekał do samego końca. Dotarłam na miejsce z ponad godzinnym opóźnieniem i od razu zaczęłam opowiadać o problemach mojej mamy, związanych z jej sercem.
Sądziłam, że to w zupełności usprawiedliwi moje spóźnienie, a dodatkowo liczyłam na kilka pocieszających słów od mojego chłopaka. Jednak Tomek popatrzył na mnie lodowatym wzrokiem.
– Zdajesz sobie sprawę, ile tu sterczałem? – syknął, zupełnie ignorując to, co przed chwilą powiedziałam. – Zachowujesz się totalnie nieodpowiedzialnie! Byłem umówiony z kumplem, miałem mu zwrócić kasetę. Planowałem, że pojedziemy do niego we dwoje, a ty odstawiasz mi taki numer.
Zszokowana przysłuchiwałam się jego słowom. Liczyło się wyłącznie to, co dotyczyło jego i jego spraw... Moje problemy, nawet te ważne, nie miały dla niego żadnego znaczenia. Doszło między nami do ostrej wymiany zdań i rozeszliśmy się skłóceni. Moja intuicja szeptała mi do ucha, że najlepszym wyjściem byłoby zakończenie tego związku.
Ale jak można zdecydować się na taki krok, gdy zaproszenia ślubne zostały już dawno wydrukowane i rozdane? Poza tym, wmawiałam sobie, że był to zaledwie mały zgrzyt, nic nieznaczące spięcie.
Co z Andrzejem? Trzymał się z boku. Nie poświęcałam mu za wiele uwagi, całą sobą rzuciłam się w wir szalonego i pełnego uniesień przygotowywania ślubu. W sumie osiągnęłam swój cel, prawda?
Nagle przestałam być taka pewna
Ale czy naprawdę byłam wtedy szczęśliwa? W tamtym momencie wydawało mi się, że tak. O moim przyjacielu przypomniałam sobie, gdy układałam spis osób, które zaproszę na wesele. Doszłam do wniosku, że najlepiej będzie, jak dostarczę mu zaproszenie bez towarzystwa Tomka. Pomyślałam, że tak wypada.
Umówiliśmy się w kawiarence, gdzie wielokrotnie spędzaliśmy długie godziny na rozmowach. Ruszyłam w stronę stolika, przy którym zwykle siadaliśmy. Nim zdołałam się odezwać, Andrzej podniósł się z krzesła i wręczył mi list w kopercie. Machinalnie go chwyciłam. Ten gest był tak wymowny, że zaniemówiłam.
– Czy jesteś pewna, że to jest twoje szczęście? – zapytał Andrzej, spoglądając mi prosto w oczy.
Stałam jak wryta, nie wiedząc co powiedzieć. Przy facecie, który darzył mnie uczuciem i brał mnie taką, jaka jestem, nagle przestałam być taka pewna, że Tomek to mój wymarzony mąż. Zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze robię wychodząc za niego.
Zdenerwowałam się. Za wszelką cenę pragnęłam być szczęśliwa. Nie potrzebowałam żadnych wątpliwości. Nie potrzebowałam Andrzeja, który zasiał je w moim sercu. Nie pamiętam, co mu wtedy odpowiedziałam, ale na pewno nic przyjemnego, bo byłam wtedy strasznie wzburzona.
Kilka minut później opuściłam lokal, unikając spojrzeń gapiów. Łzy spływały mi po policzkach, tak samo jak w tym momencie. Z rozwagą odkleiłam przyklejony do kartki w albumie róg fotografii. Dawno temu schowałam pod nim wiadomość od Andrzeja. Nie potrafiłam się przełamać, żeby ją wyrzucić. Po prostu czułam, że muszę ją zachować.
„Jestem kompletnie zagubiony i nie wiem, jak ubrać w słowa to, co dzieje się w mojej głowie i sercu. Mam wrażenie, jakby rzeczywistość, którą znałem, właśnie legła w gruzach. Odkąd sięgam pamięcią, jesteś dla mnie wszystkim. Moje uczucie jest tak wyjątkowe i rzadko spotykane, że aż trudno uwierzyć, że stało się naszym udziałem. Chcę, żebyś nigdy nie zapomniała, jak bardzo cię kocham…”
Nie wspomniał ani słowem, że go rozczarowałam albo potraktowałam w niewłaściwy sposób. Nie czynił mi żadnych pretensji, nie oczekiwał niczego w zamian. Chodziło mu jedynie o to, żebym zdawała sobie sprawę, że byłam dla niego najważniejszą kobietą na świecie. I to wszystko.
To była tylko gra pozorów
Nasze drogi ponownie się skrzyżowały po dwóch latach, gdy spotkaliśmy się na imprezie z okazji urodzin naszej wspólnej znajomej.
Tomek jak zawsze był duszą towarzystwa, oczarowując kobiety swoim urokiem i imponując facetom. Jednak ja już wiedziałam, że to tylko fasada, którą przybiera, gdy wychodzi z domu. Nawet przy ludziach mógł być dla mnie uprzejmy. To wszystko była tylko jedna wielka gra pozorów. Tylko w niektórych momentach zapominał udawać idealnego małżonka i porządnego gościa.
– Ela, daj mi lampkę wina – w pewnej chwili bezceremonialnie zażądał, nawet na mnie nie patrząc.
Spojrzenia przyjaciół wyrażały zaskoczenie. Fakt, przeważnie pilnował się, gdy zwracał się do mnie w towarzystwie innych osób, ale nie tym razem… Odezwał się opryskliwie. Nikt z nich nie zdawał sobie sprawy, że w zaciszu domowym odzywał się tak do mnie non stop. Wzruszyłam tylko ramionami i poszłam nalać drinka.
Po dwóch latach bycia mężatką wiedziałam już, że próby sprzeciwienia się Tomkowi z góry skazane są na niepowodzenie. Nie, nie stosował wobec mnie przemocy fizycznej. Wolał bardziej wyrafinowane metody. Tak wytrwale mnie poniżał, wmawiając mi, że jestem nikim, że prawie mu uwierzyłam.
W dzisiejszych czasach takie postępowanie jest nagłaśniane, uznawane za szkodliwe i kobiety są uświadamiane, że mogą się przed tym bronić. Kiedyś nikt by nie pojął, o co mi chodzi. Ja również nie zdawałam sobie sprawy z sytuacji, w jakiej się znalazłam. Z pozoru miałam dobrego małżonka, który nie nadużywał alkoholu i miał dobre zarobki. Jedynie ja byłam świadoma, co potrafił mi zaserwować w naszych czterech ścianach.
– Udało ci się znakomicie wychować swoją małżonkę! – zażartował znajomy, gdy nalewałam Tomaszowi wino. – Moja małżonka nieźle by mnie urządziła za takie dictum.
– Ela zna swoje miejsce – odezwał się mój współmałżonek, lecz w porę się zreflektował. – Bo wiesz, jak bardzo cię uwielbiam, prawda, kochanie?
Cofnęłam się i opuściłam salon. Poczułam, że zaraz się rozpłaczę. Po raz kolejny mnie poniżył.
Zdecydowałam się na rozwód
– Elu! Zaczekaj chwileczkę! – Andrzej zdołał mnie dopaść dopiero tuż przy wejściu do toalety.
Moje oczy, jakby ze szkła, patrzyły na niego bez wyrazu. To nie złość napełniała je łzami, lecz smutek i poczucie bezsilności. Tomek zrobił ze mnie swoją ofiarę, a ja nie potrafiłam już walczyć.
– Musisz od niego odejść – Andrzej był świadomy sytuacji panującej w moim związku małżeńskim. – Natychmiast! Chodź ze mną i zostaw go samego.
– Nie dam rady – odparłam zdecydowanie. – Spodziewam się dziecka. Maluch potrzebuje taty. Liczy się przede wszystkim dobro rodziny.
Teraz zdaję sobie sprawę, że popełniłam błąd. 25 lat w związku małżeńskim z osobą, która za cel stawia sobie twoje unicestwienie, to prawdziwa lekcja życia. Po jakimś czasie mój mąż chyba stwierdził, że już dość mnie „wytresował” lub po prostu znudziłam mu się jako cel jego ataków.
Mieszkaliśmy pod jednym dachem, ale tak naprawdę osobno. Czy o taką właśnie rodzinę walczyłam, rezygnując z siebie i własnego szczęścia dla dobra naszego dziecka? Zdecydowanie nie.
W pewnym momencie stwierdziłam, że nie dam rady dłużej i zdecydowałam się na rozwód. Mąż zaciekle walczył przed sądem, nie akceptował tej decyzji. Sędzia nie była pewna. Na nasze szczęście ten głupek przesadził i zapytał, kto się nim zaopiekuje i zajmie domem, gdy mnie zabraknie.
Sędzia uświadomiła mu, że w związku małżeńskim kluczowe są inne relacje: uczucie, poważanie.
Próbowałam go później odnaleźć
Z ostatniej strony w albumie wyjęłam zdjęcie. Para staruszków. To ja i Andrzej. Próbowałam go odnaleźć tuż po rozwodzie, ale dopiero moja córka trafiła na jego ślad w Internecie.
Kiedyś był właścicielem firmy wydawniczej, ale potem ślad po nim zaginął. Na szczęście przez media społecznościowe udało nam się skontaktować z jego przyjaciółmi. Krok po kroku, powoli do niego docierałyśmy... Sama nie wiedziałam, czego oczekuję po tym spotkaniu.
Umówiliśmy się na początku czerwca. Nasza ukochana kafejka już dawno została zamknięta, więc zdecydowaliśmy się na przechadzkę. Gadaliśmy o różnych sprawach, ot tak, bez konkretnego tematu. Nagle Andrzej przystanął, chwycił mnie za rękę i oznajmił:
– Wspaniałe były to chwile, Elżuniu, bo należały do nas. Jak mocno darzyłem cię uczuciem! Na zawsze pozostaniesz w mojej pamięci jako najcenniejsza pamiątka.
Wtedy dotarło do mnie. Nie da się cofnąć czasu i znów znaleźć się w jego ramionach. To po prostu niemożliwe.
Elżbieta, 58 lat
Czytaj także:
„Pojawiłam się w kościele cała na czarno w glanach na nogach. Panna młoda aż kipiała ze złości przed ołtarzem”
„Żona zarabiała więcej ode mnie i z lubością mnie upokarzała. Wydzielała mi kieszonkowe, które na nic nie wystarczało”
„Leśny zagajnik otworzył przede mną świat nowych doznań. Materac z mchu i paproci jest idealny do miłosnych igraszek”