„Żona zarabiała więcej ode mnie i z lubością mnie upokarzała. Wydzielała mi kieszonkowe, które na nic nie wystarczało”

przystojny mężczyzna fot. Getty Images, Oliver Rossi
„Potem było tylko gorzej. Wymuszała na mnie, abym spłacał kredyt i opłacał rachunki. A kiedy nie miałem już pieniędzy, to wydzielała mi określone sumy – na piwo, na gazetę czy na pączka. Czułem się jak dzieciak, któremu matka daje kieszonkowe. Ale ile można to znosić? We mnie w końcu coś pękło”.
/ 31.08.2024 22:00
przystojny mężczyzna fot. Getty Images, Oliver Rossi

Wybierając zawód nauczyciela nigdy nie myślałem o zarobkach. Doskonale wiedziałem o tym, że pracując w szkole nie będę miał kokosów. Ale nie to było najważniejsze. Najważniejsze było szerzenie kaganka oświaty i wprowadzanie tych młodych ludzi w dorosłość. Jednak szybko przekonałem się, że w życiu nie jest ważne to, ile się ma w głowie, ale ile się ma na koncie. A uświadomiła mi to moja własna żona.

Wiedziałem, że tego chcę

Odkąd pamiętam, zawsze chciałem zostać nauczycielem. Już w szkole podstawowej podziwiałem swojego wychowawcę, który z pasją i wielkim zaangażowaniem przekazywał nam tajniki królowej nauk. Sam wprawdzie nie byłem orłem z matematyki, ale po lekcjach z panem Wojtkiem wydawało mi się, że nie taki diabeł jak go malują.

– Kiedyś też zostanę nauczycielem – powiedziałem swemu wychowawcy, kiedy zapytał mnie co planuję robić w przyszłości.

Pan Wojtek tylko się uśmiechnął i żartobliwie poczochrał mnie po głowie.

– Jeszcze dużo może się zmienić – powiedział. – A zawód nauczyciela to bardzo trudna i odpowiedzialna praca – dodał. I chociaż zdawałem sobie sprawę, że ma na myśli zarówno zarobki jak i dosyć niski prestiż społeczny, to i tak się nie zniechęcałem. Ja po prostu chciałem uczyć.

W ciągu kilku kolejnych lat sporo poświęciłem, aby spełnić swoje marzenia. Już w szkole średniej spotkałem się z pewnym ostracyzmem wśród znajomych. Jako jeden z niewielu chłopaków wybrałem profil humanistyczny.

– I co ty po tym będziesz robił? – zapytał mnie kumpel. – Nie lepiej iść na informatykę?

Może i tak było lepiej. Ale nie dla mnie. Nie tylko miałem problem z przedmiotami ścisłymi, ale jeszcze moją wielką pasją była historia. I w tym kierunku zamierzałem się kształcić.

Niewiele brakowało, abym w ogóle nie ukończył studiów. Moich rodziców nie było stać na utrzymywanie mnie podczas kolejnych pięciu lat nauki i powiedzieli mi wprost, że mam iść do pracy.

– Ten papierek ze studiów nie jest ci do niczego potrzebny – grzmiał ojciec. – Ruszyłbyś się wreszcie do roboty.

Spełniłem swoje marzenie

Ale ja miałem marzenia. I nie chciałem z nich rezygnować. Dostałem się na historię. A żeby jakoś się utrzymać, to znalazłem pracę w knajpie. Dodatkowo udzielałem korepetycji, a nawet pisałem prace zaliczeniowe innym studentom. I chociaż lata nauki wspominam bardzo ciężko, to w końcu mi się udało. Pewnego letniego dnia obroniłem pracę dyplomową i zostałem nauczycielem.

Szybko przekonałem się, że słowa mojego dawnego wychowawcy wcale nie były przesadą. Przede wszystkim bardzo trudno było mi znaleźć stabilne zatrudnienie. Okazało się, że większość etatów w szkole jest już pozajmowanych i znalezienie jakiegoś wolnego niemal graniczy z cudem. A jak już udało mi się załapać do jakiejś szkoły, to szybko zrozumiałem, że proponowane w niej warunki są dalekie od moich wyobrażeń.

– Na razie nie możemy zaproponować nic więcej – słyszałem niemal wszędzie tam, gdzie składałem papiery. Jedyne co mi proponowano to kilka godzin w tygodniu.

Koniec końców nie miałem wyjścia. Zdecydowałem się na kilka umów i w konsekwencji przez większość tygodnia jeździłem po całym mieście.  W poniedziałki i wtorki pracowałem w szkole podstawowej, w środy miałem kilka godzin w placówce prywatnej, a w czwartki i piątki uczyłem uczniów szkół średnich. Dodatkowo w weekendy brałem korepetycje i dodatkowe zlecenia w szkołach dla dorosłych. A najgorsze było i tak to, że nawet zsumowane zarobki z tych wszystkich miejsc pozostawiały wiele do życzenia.

– Zmień branżę – poradził mi któregoś razu kolega, od którego pożyczyłem trochę grosza na opłacenie czynszu. – Marnujesz się w tej szkole – dodał.

Może i miał rację. On sam też był humanistą, ale załapał się do wydawnictwa jako copywriter i zarabiał kilkukrotnie więcej niż ja. No i miał czas na życie prywatne, o czym ja tylko mogłem pomarzyć. Przy takim trybie pracy miałem niewielkie szanse na znalezienie drugiej połówki. A coraz częściej łapałem się na myśli, że chciałbym już założyć rodzinę.

Zarabiała znacznie więcej ode mnie

Biegając od jednej szkoły do drugiej zupełnie odłożyłem na bok swoje życie prywatne. Wolne godziny przeznaczałem głównie na sen. A w takich warunkach nie da się poznać swojej drugiej połówkiJednak szczęście się do mnie uśmiechnęło. Któregoś dnia wybiegając ze szkoły zderzyłem się z pewną kobietą, która akurat zapinała kurtkę jakieś dziewczynce.

– Przepraszam – wysapałem. I kiedy zamierzałem biec dalej, to zobaczyłem, że dziewczynka była jedna z moich uczennic.

– A sam pan mówił, że nie wolno biegać – powiedziała rezolutnie. „A to mądralińska” – pomyślałem. I dopiero wtedy spojrzałem na kobietę stojącą obok. Była bardzo ładna.

– A mama wie, jaka jesteś mądra? – zapytałem z uśmiechem.

– Ciocia – odezwała się piękna nieznajoma. – Obiecałam siostrze, że odbiorę młodą ze szkoły.

Pokiwałem tylko głową. A potem nie myśląc zbyt wiele zaprosiłem nieznajomą na kawę. Nie wierzyłem, że się zgodzi, ale stwierdziłem, że raz się żyje. Zgodziła się. I tak zaczął się mój związek z Anną. Moja przyszła żona była menagerem w międzynarodowej korporacji, co sprawiało, że – podobnie jak ja – nie miała zbyt wiele wolnego czasu.

Jednak różnica między nami była dość istotna. Anna zarabiała kilkukrotnie więcej niż ja. I chociaż na początku niezbyt dobrze się z tym czułem, to z czasem to zaakceptowałem. Wydawało się, że Ani nie przeszkadza to, że dzieli nas finansowa przepaść.

– Liczysz się tylko ty – powtarzała. A ja jej uwierzyłem. I kilka miesięcy od naszego pierwszego spotkania postanowiłem się jej oświadczyć.

– Wyjdziesz za mnie? – zapytałem wręczając jej pierścionek. I może nie był to najdroższy model, ale przecież nie to było najważniejsze. Moja ukochana się zgodziła i kilka miesięcy później zostaliśmy mężem i żoną. A ja przekonałem się, że różnica w zarobkach ma jednak ogromne znaczenie.

Żona upokarzała mnie na każdym kroku

Przez kilka pierwszych miesięcy naszego małżeństwa nic nie wskazywało na to, że pieniądze staną się kością niezgody. Oboje przeszliśmy do porządku dziennego nad tym, że to moja żona zarabiała więcej i że to ona ponosiła główne koszty związane z utrzymaniem. Ale przecież nic nie może trwać wiecznie.

– To ile ty właściwie zarabiasz? – zapytała mnie któregoś wieczoru. Właśnie siedziała przed komputerem i opłacała wszystkie rachunki. Nigdy wcześniej się tym interesowała. Wiedziała, że jako nauczyciel nie zarabiam kokosów i że w naszym związku to ona jest wyżej w finansowej hierarchii.
Ja natomiast nigdy nie miałem potrzeby aby to ukrywać.

– Ile?! – zapytała Ania, kiedy powiedziałem jej, ile wpłynęło na moje konto w ostatnim miesiącu. – Przecież to marne grosze – dodała. A ja w jej głosie po raz pierwszy usłyszałem nutę pogardy.

– Przecież zawsze wiedziałaś ile zarabiam – powiedziałem. Wprawdzie mieliśmy oddzielne konta, ale byłem przekonany, że orientuje się w moich dochodach.

– Niby tak – wzruszyła ramionami. – Ale myślałam, że jest tego więcej – westchnęła. A potem wróciła do płacenia rachunków. A ja byłem przekonany, że temat jest zamknięty. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak bardzo się myliłem.

Od tego momentu wszystko się mieniło. Przede wszystkim żona zaczęła wymagać ode mnie, abym płacił za zakupy. A ponieważ w sklepie potrafiła wydać naprawdę dużo, to już w połowie miesiąca nie miałem środków na koncie.

– To z czego będziemy żyć? – pytała ironicznie. Zasugerowałem delikatnie, że mogłaby kupować tańsze rzeczy, ale ona tylko się roześmiała.

Kilka tygodni później poprosiła mnie, abym zapłacił kredyt za mieszkanie. Ale ja nie mogłem tego zrobić, bo kilka dni wcześniej opłaciłem dodatkowy kurs historyczny.

– Przecież nie mogę ponosić w pojedynkę wszystkich kosztów utrzymania – powiedziała ze złością. I chociaż przelała pieniądze do banku, to powiedziała, że następnym razem podzielimy się tymi kosztami po połowie.

Byłem po prostu biedny

I tak było coraz częściej. Ania wymagała ode mnie, aby płacił rachunki, robił zakupy w drogich sklepach i dokładał się do kredytu. A ja oczywiście to robiłem. Jednak moje fundusze kończyły się bardzo szybko.

– To zmień pracę – radziła ironicznie, gdy informowałem ją, że moje konto świeci pustkami.

– Ale ja lubię ten zawód – próbowałem jej tłumaczyć.

– I co z tego? Przez ten zawód jesteś biedny jak mysz kościelna – prychała.

No cóż, musiałem przyznać jej rację. Ale przecież wiedziały gały co brały.

Każdy kolejny miesiąc to były kolejne upokorzenia. Żona nie tylko wypominała mi, że mało zarabiam, ale zaczęła też wspominać, że każdy inny człowiek poszukałby lepiej płatnej pracy. Czasami miałem wrażenie, że robi wszystko, aby udowodnić mi, że jestem nieudacznikiem.

– Zamierzasz całe życie być na moim utrzymaniu? – pytała za każdym razem, gdy prosiłem ją, aby to ona zrobiła zakupy lub zapłaciła rachunki. A gdy poinformowałem ją, że nie mam pieniędzy na opłacenie biletów do Barcelony, to zaczęła się śmiać.

– No tak, ty na nic nie masz pieniędzy – powiedziała. A potem wyciągnęła portfel i podarowała mi 200 złotych. – Ma ci to wystarczyć do końca miesiąca.

Potem było tylko gorzej. Wymuszała na mnie, abym spłacał kredyt i opłacał rachunki. A kiedy nie miałem już pieniędzy, to wydzielała mi określone sumy – na piwo, na gazetę czy na pączka. Czułem się jak dzieciak, któremu matka daje kieszonkowe. Ale ile można to znosić? We mnie w końcu coś pękło.

W rocznicę ślubu postanowiłem zrobić żonie prezent. Wręczyłem jej teczkę.

– Co to? – zapytała uradowana. A kiedy zorientowała się, co jest w środku, to natychmiast przestała się uśmiechać. Tym prezentem były papiery rozwodowe.

– Przecież ty sobie beze mnie nie poradzisz – wycedziła przez zęby.

– Zobaczymy – odpowiedziałem.

A potem spakowałem się i wyszedłem z mieszkania. Anka wołała coś za mną, ale ja się nie odwracałem. Wychodząc z klatki schodowej odetchnąłem z ulgą. Przez tyle lat radziłem sobie bez niej, to i dalej sobie poradzę.

Sylwester, 35 lat

Czytaj także:
„Łatwo dałam się omamić oszustowi. Skradł nie tylko moje serce, ale także wszystkie oszczędności”
„Kumpela umówiła mnie na randkę życia. Miałam hasać po lesie jak nimfa, delektować się korzonkami i przytulać do drzew”
„W Hiszpanii miałam tańczyć na plaży, a zamiast tego pląsałam na zmywaku. Ta podróż otworzyła mi oczy na prawdę”

Redakcja poleca

REKLAMA