„Podniosłam się po zdradzie i sama znalazłam kochanka. Usłyszałam od dzieci, że powinnam się modlić, a nie romansować”

zakochana para fot. iStock, Drazen Zigic
„Zostałam sama. Miałam 48 lat, nastolatków w domu i ranę w sercu głębokości Rowu Mariańskiego”.
/ 01.07.2024 14:08
zakochana para fot. iStock, Drazen Zigic

Rozwód był dla mnie szokiem. Chwilę wcześniej świętowaliśmy 25. rocznicę ślubu, a tu mój mąż przynosi wniosek rozwodowy i mówi, że się zakochał. Nie żeby we mnie i na nowo. W kimś innym. Uznałam więc, że to już koniec, i świat wywrócił się do góry nogami.

Szczerze mówiąc, nie miałam siły walczyć

O kogo? O człowieka, który mnie już nie chciał? Który mnie zdradzał, od Bóg wie kiedy? Zachowajmy chociaż godność. I tak oto nasze małżeństwo przeszło do historii. Zostałam sama. Miałam 48 lat, nastolatków w domu i ranę w sercu głębokości Rowu Mariańskiego. Skupiłam się na dzieciach.

Jola była już na początku studiów, Mariusz właśnie przygotowywał się do matury, a Basię ten najważniejszy egzamin czekał za 2 lata. Miałam co robić. Udało się, młodsze zdały maturę i dołączyły do starszej siostry, by kontynuować naukę. Jola, która kończyła już edukację i rozglądała się za pracą, miała na nich oko. Mieszkali razem, we wspólnie wynajmowanym mieszkaniu, wspierali się, uczyli, bawili, a ja dokładałam się do kosztów utrzymania. Nadal byłam do ich dyspozycji, gdyby mnie potrzebowali, ale… już mnie nie potrzebowali, przynajmniej nie w takim stopniu jak kiedyś.

Miałam więc wiele wolnego czasu po pracy, bo nie musiałam gotować dla trójki głodomorów, prać i prasować hurtowo ani robić zakupów tonami.

Początkowo siedziałam w domu i oglądałam telewizję

Niemal nałogowo. Ale potem się znudziłam i odkryłam, że przecież nie zamknęli teatrów, a ja uwielbiałam kiedyś chodzić do teatru. I nie chodziło tylko o kontakt ze sztuką, o ucztę intelektualno-emocjonalną, ale też o to, by ubrać się elegancko i poczuć się jak dama. Choć raz w tygodniu, choć raz na miesiąc. Zawsze kochałam też książki i wreszcie miałam czas na lekturę. Na leżenie w wannie i czytanie. I na galerie. Wystawy w muzeach i w prywatnych galeriach.

Żyłam. Wreszcie żyłam. Tak jak chciałam, nie musząc do nikogo się dostosowywać, i zaczęłam czuć się szczęśliwa. Sama ze sobą. Skończyłam 52 lata, ale wcale nie czułam się jak porzucona, opuszczona stara baba, dla której „dobre czasy” to już przeszłość, dla której „będzie lepiej” już było. Zapuściłam i rozjaśniłam nieco włosy, kupiłam ładną, seksowną bieliznę – a nie tylko praktyczną – naręcze kolorowych sukienek, kilka par butów na wysokim obcasie i szminki w różnych odcieniach, by pasowały mi do stroju i nastroju. Dla siebie się „pindrzyłam”, jakby powiedziała moja babcia, i miałam z tego kupę frajdy.

Potrafiłam w środku tygodnia siedzieć w kawiarnianym ogródku i sączyć wino. I śmiać się albo wzruszać w teatrze. Wcale nie uważałam, by moje życie się kończyło.

Życie się dopiero zaczynało!

Wreszcie bez obowiązków wobec męża i dzieci, wreszcie tylko i wyłącznie dla mnie. Koleżanka namawiała mnie, byśmy się wybrały na festiwal kuchni gruzińskiej. Czemu nie – pomyślałam. Nic nie wiedziałam o tych smakach i klimatach, więc warto pójść i spróbować czegoś nowego. Zwłaszcza że zdaniem Renatki Gruzja słynęła z pysznych win. Już na miejscu przekonałam się, że mężczyzn też nie musieli się wstydzić…

Słuchaj, Grażka, ten facet cały czas na ciebie patrzy! – szeptała Renata, zarumieniona od alkoholu i romansowych teorii.

– Jeszcze jeden kieliszek i uznasz, że zaraz ktoś nam się tu oświadczy.

– Tobie, tobie, mnie nie może. Ja mam męża. Niestety, znaczy stety, ale wiesz. Rany… tylko popatrz na niego… co za męski okaz... A jaki ma uśmiech! Klękajcie narody… No, spójrz, mówię ci!

Spojrzałam i… przykleiłam się wzrokiem do przedstawiciela egzotycznej męskiej urody, szpakowatego na skroniach i brodzie, szerokiego w barach i chyba dość wysokiego jak na Gruzina. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, zawstydziłam się, jak przyłapana na gorącym uczynku. Czego? Gapienia się. Uśmiechnął się szeroko i podszedł do nas z butelką.

– Próbowały panie tego wina? – spytał po polsku, z delikatnym obcym akcentem. – Nieco mocniejsze, ale gorąco polecam.

– Może innym razem, przepraszam, na dziś mam dość, muszę się trochę przejść, przewietrzyć, chyba za dużo tego wina – zaszczebiotała Renata, a potem zdradziecko wskazała na mnie ręką. – Za to proszę poczęstować moją koleżankę. Wygląda, jakby potrzebowała czegoś dobrego i mocnego. Liczę, że nie da się pan zwieść żadnym fałszywym protestom…

Ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię

Ale mężczyzna tylko się roześmiał, przedstawił jako Raindi i pomachał mojej zdradzieckiej koleżance na do widzenia. Mnie zaś nie pozwolił opuścić imprezy. Oddalał się od mojego stolika tylko wtedy, gdy musiał w ramach obowiązków, a gdy wracał, siedział przy mnie. Dolewał trunków, podawał różne przysmaki, podkreślające smak kolejnych gatunków win, bawił rozmową oraz rzucał przeciągłe spojrzenia... Nie wiedziałam sama, co o tym myśleć.

Na koniec wieczoru kręciło mi się w głowie nie tylko od wina. Ucałował moją dłoń i zapytał, czy moglibyśmy się znowu spotkać, bo go oczarowałam. Dokładnie tak się wyraził. Oczarowałam go. Ja! 50-latka, której mąż na odchodne powiedział, że bardzo mnie szanuje, ale nie widzi już we mnie kobiety. Więc kogo? Faceta? Nie randkowałam od wieków i co tu kryć, mimo obaw miałam na to ochotę. Więc się zgodziłam. A co!

Zaczęliśmy się spotykać. Chodziliśmy na spacery, do kina, teatru albo do rodzinnej restauracji, którą Raindi prowadził wraz z siostrą, jej mężem i dwójką ich dorastających dzieci. Wszyscy okazali się tak serdecznymi ludźmi, że od razu poczułam się wśród nich jak w gronie przyjaciół. Dzięki mojemu gruzińskiemu adoratorowi czułam się znowu młoda, piękna, zakochana i wielbiona. Poprawka, wielbiona nie czułam się nigdy, dopiero teraz, przy Raindim, który traktował mnie jak królową. Był szarmancki, troskliwy, a do tego namiętny i doświadczony, co w ogóle mi nie przeszkadzało, przeciwnie, byłam na tyle dorosła, by doceniać coś, z czego ciągnęłam „profity”, miast zadręczać się jałową zazdrością.

Opowiadał mi o miejscach, w których dorastał, i snuliśmy plany podróży do Gruzji, bo chciał mi ją pokazać, a przy okazji załatwić kontrakty na dostawy do restauracji i sklepiku z gruzińskimi produktami. Któregoś dnia jedliśmy u mnie obiad, czy właściwie bardzo późne śniadanie, bo nie chciało nam się wychodzić z łóżka.

Wtedy w progu kuchni stanął mój syn

– Mariusz? Co ty tu robisz, dziecko moje kochane?

Byłam zdziwiona, ale nie tak jak on.

– Wpadłem na weekend, żebyś nie czuła się samotna. I ewentualnie po słoiki, ale… – jego uśmiech gasł, w miarę ogarniał zastaną sytuację. – Widzę, że nie jesteś sama i raczej nie masz czasu, by szykować nam jakiekolwiek słoiki.

Ano nie miałam. Przedstawiłam mu Raindiego, ale rozmowa między nimi się nie kleiła, mimo starań mojego ukochanego. Wstydziłam się za Mariusza, który odpowiadał półgębkiem i półsłówkami. W końcu Raindi się pożegnał, mówiąc, że nie chce nam przeszkadzać. Obiecał zadzwonić i wyszedł.

– Co to było? Nie wiedziałam, że potrafisz być tak niegrzeczny – skarciłam syna.

– Niegrzeczny? Ja? Ciesz się, że go za drzwi nie wyrzuciłem! Co tu robił jakiś obcy facet?! O co tu chodzi?

– Dla mnie nie jest obcy. Spotykamy się od kilku miesięcy…

– Jezu, mamo! Nie sądziłem, że odbije ci jak ojcu. I kto to jest w ogóle? Wygląda dziwnie, mówi dziwnie, nazywa się dziwnie.

– Pochodzi z Gruzji, a dziwne jest jedynie to, że muszę cię uczyć tolerancji wobec człowieka, który urodził się w innym kraju.

– Mamo, nie udawaj, że nie rozumiesz. Skoro już musiałaś sobie kogoś znaleźć, nie mogłaś poszukać kogoś normalnego? I naprawdę nie widzisz, że to… nie wiem… niestosowne? Niesmaczne? W twoim wieku…

– Co w moim wieku? Mam 50 lat! Już pora trumnę szykować? Niestosowne? Chyba sobie ze mnie żartujesz! I co to znaczy: normalnego? Nie! – przerwałam mu, bo już otwierał usta, by coś powiedzieć. – Nie jestem ciekawa, co masz na myśli, a boję się, że jak zaczniesz tłumaczyć, to się pokłócimy. Nie mam na to ochoty. Jeśli chcesz zostać, proszę bardzo, ale nie będziesz mi mówił, jak mam żyć ani z kim. I bardzo proszę, żebyście zapowiadali swoje przyjazdy.

Nazajutrz zadzwoniła córka i zrobiła przesłuchanie

Kto, skąd, od kiedy, czego chce… Nie poznawałam swoich dzieci! Starałam się je wychować na otwartych, tolerancyjnych ludzi, szanujących cudze zdanie, tradycje i odrębność. A teraz, dzieciaki, ledwie wkroczyły w dorosłość, pouczały mnie, co mi wolno, a czego nie, z kim mogę się zadawać, a kogo lepiej trzymać na dystans.

Mamo, błagam cię, pomyśl! Przecież to może być jakiś naciągacz, łowca posagów albo stałej wizy. Tyle się teraz mówi o oszustach okradających staruszków. Jak możesz być taka nieostrożna, taka naiwna, jakbyś świata nie znała…

– Owszem, znam. A ty chyba zapominasz, z kim rozmawiasz.

– Boże, mamo, będziesz teraz wyjeżdżać z argumentem, że nie jesteś moją koleżanką, że się zgalopowałam…

– Miło, że o tym pamiętasz, ale akurat nie o to chodzi. Jestem twoją matką, nie babką. Daleko mi do staruszki. Raindi wizy nie musi zdobywać, żeniąc się ze mną, bo od lat mieszka w Polsce na stałe. A posag, oszczędności? Niby jakim cudem miałam je uzbierać? Wszystko przejadaliście na bieżąco. Więc bez obaw. Jeśli na coś leci, to na mój urok osobisty – zakpiłam.

– Ale… Obcokrajowiec? Jeszcze może prawosławny? Mamo, serio? Nie ma Polaków, którym mogłabyś poświęcić uwagę?

– Jakoś żaden mnie nie chciał – mruknęłam. – Ani ja nikogo nie chciałam, nie szukałam. Póki Raindi nie wziął mnie szturmem. Nie obchodzi mnie jego wyznanie, skoro całuje jak sam szatan. Wasz ojciec może się schować...

– Mamo!!! Błagam! – w głosie mojej córki zabrzmiały ni to zgroza, ni oburzenie, ni śmiech.

Joluś, czy ja ci zaglądam do łóżka? Nie, bo jesteś dorosła i odpowiedzialna. Wiem, bo sama cię wychowałam. Więc odwdzięcz mi się tym samym. Dziękuję.

Przez jakiś tydzień miałam spokój, a potem wytoczyli najcięższe działo, czyli wysłali do mnie nie kogo innego, tylko Baśkę. Najmłodsze, najbardziej wychuchane i wypieszczone dziecię. Basia tuliła się do mnie, głaskała, ćwierkała i co chwilę nawiązywała do mojego związku z Raindim. Wypytywała, najpierw ostrożnie, potem coraz bardziej natarczywie, aż w końcu się rozpłakała, przyznając, że oni najzwyczajniej w świecie się o mnie martwią.

Czy będę jeszcze szczęśliwa?

Czy to wszystko nie wpędzi mnie w jakąś depresję, bo co będzie, jak się nie uda, jak gorzko się zawiodę, znowu, tak jak na ich ojcu, albo jeszcze bardziej, bo jestem starsza i...

– Basiu, dziecinko, rozstanie z tatą przeżyłam tak mocno, bo spędziliśmy ze sobą ćwierć wieku, bo wychowaliśmy razem wspaniałe dzieciaki. Wydawało mi się, że będziemy razem do śmierci, że ramię w ramię przejdziemy wszystkie pisane nam dni, lepsze i gorsze. Nie udało się. Wolał iść dalej z kimś innym, bywa. Bolało, ale przeżyłam i wyszłam z tego silniejsza. Poradzę sobie, nawet jeśli czeka mnie kolejny zawód. Chcecie, żebym do końca życia była sama?

– Masz nas!

– Jasne! 200 kilometrów dalej. Albo jeszcze więcej, bo kto wie, gdzie was wiatr poniesie, może za granicę? I dobrze, nie po to was urodziłam, żeby trzymać dla siebie, ale po to, żebyście żyli własnym życiem i zdobywali świat. Nigdy nie przestanę was kochać, zawsze będę was witać z otwartymi ramionami i zawsze wam pomogę w razie potrzeby. Ale jesteście już dorośli, nie potrzebujecie mnie tak jak kiedyś. A ja cudownie czuję się przy Raindim. I on, mam nadzieję, przy mnie też. Czy wy macie jakieś konkretne zastrzeżenia do niego jako człowieka? Wiecie coś, o czym ja nie wiem? Czy jesteś na „nie”, bo… tak?

– Mamo…

– Basiu…

Uśmiechnęłam się do niej i poklepałam ją spokojnie po dłoni.

Może zanim zaczniecie wydawać opinie, to go poznajcie, co? Zróbcie to dla mnie tak po prostu. OK?

Okazja nadarzała się w moje urodziny. Zaprosiłam kilkoro znajomych, moje dzieci oraz Raindiego.

Wiedziałam, że się denerwuje

Po tym pierwszym falstarcie chciał zrobić na moich dzieciach dobre wrażenie. Nie zreferowałam mu rozmowy z Mariuszem, nie wspomniałam o telefonie od Joli i wizycie Basi. Poza tym było mi wstyd. Za moje dzieci. Myślałam, że lepiej je wychowałam. Rozumiem, że się martwiły. Też bym się niepokoiła, gdybym podejrzewała, że któreś z nich pakuje się w związek bez przyszłości, albo z kimś, kto chce je wykorzystać czy będzie źle traktował. Ale oni protestowali, kierując się uprzedzeniami – nie tylko odnośnie Raindiego, ale także wobec mojego wieku.

Jakby miłość ludzi po 50. była czymś nieprzyzwoitym, a seks czymś niemal zakazanym. Ode mnie, jako od matki, oczekiwali, że zaakceptuję ich wybory. Dlaczego więc nie byli w stanie zastosować tej zasady wobec mnie? Bo matkom nie wolno kochać nikogo poza swoimi dziećmi i ich ojcem? Ewentualnie wnukami? Zamiast beztrosko cieszyć się przyjęciem, uważnie obserwowałam rozwój sytuacji. Łatwo powiedzieć: nie zgadzam się, to moje życie, nie wtrącajcie się. Ale to były moje dzieci, nie chciałam, by mi dyktowały, jak mam żyć, ale nie chciałam też ich stracić, bo uniesiemy się honorem, postawimy sprawę na ostrzu noża… Dzieciaki siedziały przy stole jak nastroszone po deszczu wróble i też czujnie obserwowały, co się dzieje. W końcu machnęłam na to ręką.

Chyba żadnego dramatu nie będzie...

Raindi pomagał mi wszystko przygotować, temu, co gotowałam, nadawał gruzińskiego sznytu. A teraz wspinał się na wyżyny dyplomacji, odgrywając rolę gospodarza w dyskretny sposób, by nie rozdrażniać moich dzieci, ale zarazem bym czuła jego wsparcie. Goście zajadali się pysznościami i chwalili. Potrawy, mnie, nas, przyjęcie… Zdmuchnęłam świeczki, podzieliłam tort. Otwierałam prezenty i dziękowałam za podarunki. To był piękny dzień – myślałam, wkładając naczynia do zmywarki, a byłby jeszcze piękniejszy, gdybym nie musiała się zastanawiać, czy dzieciaki pogodzą się z moim wyborem czy nie. Raindi zajrzał do kuchni.

– Pomóc?

– Nie trzeba, już kończę.

Raindi podszedł i objął mnie w pasie.

– Wiem, że wyglądam na macho, takiego, co to nie ma pojęcia o zmywaniu i tak dalej. Ale po pierwsze, prowadzimy restaurację, że ci przypomnę. Po drugie, lubię zadania domowe, co też już powinnaś wiedzieć.

Wiedziałam i doświadczałam na własnej skórze

Od kiedy lata temu zmarła jego żona, mieszkał sam i sam się o siebie troszczył, żadna domowa praca go nie hańbiła. Bardzo mi się to w nim podobało, że nie czekał, aż zostanie obsłużony, przeciwnie, starał się mnie wyręczyć.

– Po trzecie, najważniejsze, dziś są twoje urodziny, idź, usiądź, naciesz się towarzystwem dzieci i przyjaciół…

– Mam lepszy pomysł – do kuchni weszła Jola z tacą pełną kieliszków. – Zamiast się tu migdalić i obściskiwać po kątach, wprawiając nas w zakłopotanie, może poszlibyście na spacer? A my tu wszystko posprzątamy. Wrócicie, jak się uspokoicie.

Spojrzeliśmy na siebie z uśmiechem. Wiedziałam, że moja córka, kpiąc sobie w ten sposób, chce powiedzieć, że przeprasza. Doceniałam to i skorzystałam z propozycji.

– Czyli zdałem egzamin? – spytał mój ukochany, gdy wyszliśmy z domu.

To raczej moje dzieci ostatecznie go zdały… – mruknęłam i przytuliłam się do jego ramienia.

– Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent. Tylko wolałem go nie wręczać przy wszystkich. To zbyt intymny moment…

Raindi wyciągnął z kieszeni pudełeczko jubilerskie. W środku był delikatny, śliczny pierścionek. Mogłam rzucić mu się na szyję i rozpłakać ze szczęścia, nie przejmując się tym, że dzieci patrzą. No i tak oto jestem jego żoną. Od 6. wspaniałych lat starzejemy się wspólnie. Choć starzejemy to niezbyt trafne określenie, raczej szalejemy na miarę naszych możliwości. 3 razy odwiedziliśmy Gruzję i jestem nią zachwycona. Autentycznie zachwycona. To naprawdę wspaniałe miejsce, a ludzie…

Dzięki nim czułam się tam jak w domu, choć niby byłam obca. Moje dzieci? Zmądrzały albo dorosły. Raindi zdecydowanie ułatwił im zaakceptowanie faktów, bo po prostu jest świetnym facetem. Nie da się go nie lubić, co musiał przyznać nawet Mariusz, najbardziej oporny wobec mojego związku i mariażu. Może jako syn był najbardziej zazdrosny o matkę? Przeszło mu zupełnie, gdy zakochał się w siostrzenicy Raindiego, ślicznej, ciemnowłosej i ciemnookiej. Inna rzecz, że wpatrzonej w wuja jak w obraz, więc Mariusz nie miał wyboru… 

Grażyna, lat 56

Czytaj także:
„Zaszłam w ciążę już na pierwszym urlopie bez męża. Mam swoje za uszami, ale on też nie jest niewinny”
„Moje dzieci są jak gremliny, które wszędzie sieją zniszczenie. Przez to, co zrobiły, wstydzę się iść do spożywczaka”
„Ojciec zawsze był dla mnie wielkim wzorem. Nie przypuszczałem, że jego przeszłość jest jak z thrillerów Hitchcocka”

Redakcja poleca

REKLAMA