„Poczułam ulgę, gdy przyłapałam męża na figlach z moją przyjaciółką. Jestem z nim tylko dla kasy i korzyści”

zamyślona żona fot. iStock, Ольга Носова
„Nie uważałam się za materialistkę. Po prostu pragnęłam żyć bez obaw o jutro. Czy to grzech?”.
/ 09.08.2024 10:20
zamyślona żona fot. iStock, Ольга Носова

– Bądź mądra, kochanie, i trzymaj się go – radziła mama. – Staszek jest bystry, pewny swego, od razu widać, że do czegoś dojdzie w życiu. Nie to co ojciec…

Rzuciła tacie kose spojrzenie. Zawsze mu wytykała, że jest za mało obrotny. Nie mogła przeboleć, że zamiast rozkręcić porządny interes, on wolał swój mały warsztat szklarski na osiedlu. Często urządzała karczemne awantury, które po ojcu spływały jak woda po kaczce. Czemu więc wciąż z nim była?

Tata zauważył, że mu się przyglądamy. Przestał na chwilę potakiwać mądrym wywodom Staszka – mrugnął do mnie okiem, a mamie posłał buziaka, poruszając przy tym znacząco brwiami.

– Stary świntuch, tylko jedno mu w głowie! – parsknęła, niby zła, ale nie mogła powstrzymać uśmiechu.

To jest to. Choć przeżyli wspólnie trzydzieści lat, wciąż umiał ją rozśmieszyć. Zresztą nie tylko ją. Judyta, moja przyjaciółka, uwielbia tatę. Przed mamą czuła respekt, co nie przeszkadzało jej wpraszać się na obiad. A z wujkiem Lolkiem, jak nazywała mojego ojca, od progu wymieniała najnowsze plotki i dowcipy. I tak już od lat. Była dla mnie jak siostra. Dopiero Staszek nas podzielił. Drażnił Judytę od samego początku.

– Taki sztywny, że niemal widać ten kij, co mu z tyłka wystaje. Tylko spójrz, biedny wujek Lolek już zasypia, a ten dalej przynudza! Nadęty i poważny jak na własnym pogrzebie. Pewnie wyczerpał już w tym roku limit uśmiechów – w kółko mu tak dogryzała.

– Nie każdy musi sypać dowcipami jak z rękawa – broniłam Staszka. – Grunt, że jest ambitny i pracowity. Taki zabezpieczy kobiecie przyszłość.

– Zabezpieczona nie znaczy bezpieczna. Wiem coś na ten temat, obrzydliwa materialistko. Poza tym skąd pewność, że zwykła przedszkolanka może mieć jakąś wspólną przyszłość z energicznym, świetnie rokującym maklerem? – spytała, wpatrując się w Staszka z wyraźną prowokacją.

Sądząc po tym, jak zmrużył oczy, usłyszał, ale nie podjął wyznania. Nie uważałam się za materialistkę. Po prostu pragnęłam żyć bez obaw o jutro. Czy to grzech? A zakochałam się w Staszku, bo kompletnie nie przypominał mojego ojca. Podobno córki wybierają sobie partnerów wypisz-wymaluj jak ich tatusiowie. Nie ja. Tata był taki nieogarnięty! Również dosłownie. Wyciągnięta koszula, pomięte spodnie, przydeptane buty. Kochałam go, bo przy tym rozchełstaniu miał w sobie wiele ciepła i czułości, lecz zakochać się w kimś takim jak on nie mogłabym. Natomiast Staszek z miejsca mnie oczarował.

Poznaliśmy się w Boże Ciało na procesji. Dziwne miejsce i pora, ale skoro wypatrzyliśmy się w takim tłumie ludzi, widać los tak chciał. Ja byłam z rodzicami, on pomagał ciotce, choć nie należał do osób zbyt religijnych. Po prostu rodzina jest dla niego ważna. Kiedy dostrzegłam go po raz pierwszy, stał w cieniu wielkiej lipy. Tata ciężko wzdychał i ocierał pot z czoła, a nieznajomy mężczyzna mimo gorąca i duchoty wyglądał jak spod igły. Nie mogłam wprost wzroku od niego oderwać. Nagle spojrzał w moją stronę… i ukłonił się. Właśnie mnie! Serce zabiło mi żywiej. Czyżby mnie znał? Ale skąd?

Podeszli do nas po procesji. Przedstawił ciotkę i siebie.

– Od dawna chciałem poznać dziewczynę, w której zakochał się mój pięcioletni siostrzeniec, Janek. Wasze wspólne zdjęcie powiesił sobie nad łóżkiem. Wiedziała pani?

Pokręciłam przecząco głową, czując, że rumienię się jak piwonia. Na pierwszej randce dużo opowiadał o swoich planach. Nie przeszkadzało mi to; lubiłam słuchać. Poza tym nie mogłam wyjść z podziwu nad rozmachem jego planów. Tata nie potrafił zaplanować nawet kupna dywanu!, tymczasem Staszek miał poukładane wszystko jak w pudełku. Taki człowiek w grudniu myśli o letnich wakacjach, na zakupy chodzi z listą, a zanim się ożeni, zadba o to, by żonie niczego nie zabrakło.

– Nie wiedzieć czemu, masz obsesję biedy – wytykała mi Judyta. – Głodna i obdarta nie chodziłaś. Najważniejsze, że rodzice cię kochali. Moi mieli forsy jak lodu i co z tego?

Taktowanie milczałam. Swego czasu ojciec z macochą i matka z ojczymem przerzucali ją między sobą jak pakunek brudnego prania. Pogody ducha nie straciła, ale do rodziny jako takiej zraziła się raz na zawsze.

– Po co zaraz wychodzić za mąż? Zwłaszcza za takiego sztywnego nudziarza, który bez względu na porę dnia zawsze wygląda jak wycięty z żurnala.

– Rozumiemy się, mamy do siebie zaufania… – zaczęłam wyliczać.

– I wreszcie zaczął solidnie zarabiać. Jasne, jasne! – przerwała mi z irytacją. – Ale o czym, do diaska, będziesz z nim gadać przez kolejnych dwadzieścia lat? O obligacjach państwowych?!

Zamyśliłam się. Dwa lata minęły, od kiedy zostaliśmy parą. Staszek awansował i właśnie rozglądaliśmy się za mieszkaniem. Poznałam jego rodzinę, polubili mnie i przyjęli do swego grona z otwartymi ramionami. Okres pierwszego zauroczenia minął, jednak Staszek nie zapominał o drobnych dowodach uczucia, które tak cenią kobiety: kwiaty, kolacja w ulubionej restauracji, bilety do kina. Nie wspominał o małżeństwie; ja nie naciskałam. Wystarczało, że nawet nie zamierzał szukać nowego domu beze mnie. Nie musiał też pytać, czy z nim zamieszkam…

Choć, przyznaję, czasami miałam wątpliwości. Staszek nigdy do końca się przede mną nie otworzył. Sporo mówił, ale o pracy, nie o sobie. Był szarmancki, lecz zdystansowany. Wierzyłam, że z czasem wyjdzie ze skorupy, że wystarczy poczekać, oswoić go.

Judyta go nie znosiła. Z wzajemnością

No a moja najlepsza przyjaciółka nie ułatwiała mi zadania. Judyta ma spory temperament i Staszek doprowadzał ją do szału swoim chłodnym obejściem.

– Oziębła jaszczura, zdechła ryba! Ostrzegam, przyjdzie ci spać w czapce i w skarpetach, bo inaczej zamarzniesz u jego boku.

Stopowałam ją. Staszek udawał głaz, ale parę razy kąśliwa uwaga nie chybiła celu. Niemal iskry szły, gdy mierzyli się wzrokiem! Gdybym nie znała Judyty, pomyślałabym, że celowo stawia sprawę na ostrzu noża, że chce doprowadzić do sytuacji, w której będę musiała wybierać między nimi. Ale ona zawsze szybciej mówiła, niż myślała. Kierowała się dewizą: co w sercu, to na języku. A że język miała ostry jak brzytwa, bywało gorąco. Już w podstawówce pakowała się przez to w kłopoty. Bardziej dziwiło, że mój wyważony, zamknięty w sobie Staszek dawał się prowokować tej wariatce.

– Przepraszam, ale ona anioła wyprowadziłaby z równowagi. Trudno, skoro jest twoją przyjaciółką, muszę się przyzwyczaić. Ty jesteś miodem, ona łyżką dziegciu.

Pięknie to powiedział… Na jesieni wprowadziliśmy się do mieszkania w szeregowcu. Staszek wybrał pokój na parterze na swój gabinet. W kwestii urządzenia reszty pomieszczeń zdał się na mnie. Pochlebiało mi, że docenia mój gust. Rzecz jasna Judyta miała na ten temat własne zdanie.

– Zwyczajnie zostawił cię samą z całym tym ambarasem. Kupujesz meble, wieszasz firanki, pierzesz jego gatki, ścierasz kurz, pichcisz obiadki, podczas gdy on…

– Ciężko pracuje, a ja to doceniam – przerwałam jej tyradę. – Odbijamy to sobie w weekendy. A w zwykły dzień, gdy wraca wieczorem, zasługuje na ciepły posiłek, miękki fotel i wygodne kapcie. Rozumiem nawet, gdy nie ma ochoty na rozmowy, bo jest zmęczony. Wspólne milczenie też zbliża.

– Jesteś beznadziejnym przypadkiem! – Judyta złapała się za głowę.

Z czasem okazało się, że milczenie potrafi też oddalać. Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, bo pewne rzeczy trudno dostrzec z daleka. Zasadniczo się nie kłóciliśmy, a jeśli nawet, nie zastanawiałam się, które z nas częściej ustępuje. Najważniejsze, że się godziliśmy. Dopiero gdy zamieszkaliśmy razem… Dotąd termin „ciche dni” znałam tylko ze słyszenia. Matka nie wytrzymałaby godziny bez nadawania na ojca. Tata zaś z najgorszej opresji potrafił wywinąć się żartem, uśmiechem czy skradzionym całusem.

Staszek nawet nie próbował mnie rozbroić. Zamykał się w sobie i czekał. Aż zapomnę o sprawie, zmienię zdanie albo ustąpię. Za pierwszym razem miotałam się jak lew po klatce. Sama nie mogłam uwierzyć, że wytrzymałam aż dwa dni. Aż zadzwoniła mama.

– Jak tam sprawy stoją? – spytała.

– Konkretnie to leżą – wyznałam. – Staszek zamierza kupić samochód. I uparł się przy modelu sportowym. A ja uważam, że rodzinne kombi byłoby rozsądniejszym wyborem, bardziej przyszłościowym.

– Nie naciskaj go, nie poganiaj – usłyszałam dobrą radę. – Łatwiej zmienić auto, niż znaleźć porządnego faceta.

Więc ustąpiłam. Zrozumiałam, że Staszek broni swojego status quo, swojej niezależności. Upór w kwestii auta, niechęć do zmiany przyzwyczajeń, brak zaangażowania w domowe sprawy czy zakupy. Zachowywał się jak kawaler. To mogło irytować, a nawet ranić, no ale… przecież wciąż był kawalerem.
Judyta mnie buntowała.

– Postaw się wreszcie! Zrób grandę. Objedź go z góry do dołu. Uprzyj się, żeby cię zabrał na te ryby czy bilard.

– To są męskie spotkania.

– To zróbmy sobie damski wieczorek! – wymyśliła na poczekaniu.

W stosunku do niej też ustąpiłam. Gdy w piątek Stach wrócił do domu z kręgli, natknął się na pięć rozchichotanych kobietek. Gdy nie chciał się włączyć do zabawy, Judyta z bezczelnym błyskiem w oku wysłała go po wino. Jako dżentelmen pojechał na stację, ale potem boczył się na mnie przez tydzień.

Patrząc na nich, doznałam olśnienia: ogień i woda

Długo, ale zaczynałam przywykać do jego taktyki. Ciche dni uwierały, lecz nie bolały tak jak na początku. Pomagały też coniedzielne wizyty u jego matki. Siadając przy rodzinnym stole, Staszek momentalnie przestawał się dąsać. Ale to była mądra kobieta. Ostatnio pochyliła się do mnie ze słowami pociechy:

– W końcu dojrzeje i zrozumie, jaki skarb mu się trafił.

Cieszyłam się, że tak myśli. Dobrze było mieć teściową po swojej stronie, choć wolałbym, by Staszek kochał mnie dla mnie samej, a nie dlatego, że zdaniem rodziny byłam najlepszą kandydatką na synową i bratową. Dziwnie mi się zrobiło, gdy kiedyś przyznał, że znalazł się wtedy na procesji, bo siostra go namówiła. Czyli żadne zrządzeniu losu, a zwykła kalkulacja…

Z drugiej strony, cóż,  ja też nie miałam tak zupełnie czystego sumienia. Ostatnio zaczynałam się gubić. Nie wiedziałam już, co jest ważne. Gdy gotowałam obiad, a on mówił, że już jadł; gdy traktował mnie jak powietrze, bo posprzątałam w jego gabinecie; gdy po raz kolejny był zbyt zmęczony na seks – pytałam samą siebie, czemu to znoszę. Dlaczego wciąż z nim jestem? Z miłości czy z wyrachowania?

Czasami czułam się strasznie samotna. Nie wierzyłam, by obrączka na palcu i pełne konto mogłyby to zmienić. Bałam się, że nigdy nie znajdę sposobu, by przebić się przez lodową skorupę, która się otoczył. Okazało się, że nieważne jak, lecz kto się przebija… Nie wiem, jak ten psiak trafił do naszego ogródka. Wyglądał jak półtora nieszczęścia – brudny, wystraszony i wygłodzony. Aż żal zdejmował. Chciałam go zatrzymać.

– Pies to obowiązek i odpowiedzialność. – Staszek uciął sprawę, jakby odmawiał niesfornej siedmiolatce.

No ale przecież nie mogłam zostawić szczeniaka na pastwę losu. Godziłam się mieszkać ze Staszkiem bez ślubu; udawałam, że nie słyszę tykania zegara biologicznego; starałam się nie myśleć, że mój mało elegancki i niezbyt obrotny tata swoim ciepłem i czułością mógłby obdzielić kilku… maklerów. Wiele znosiłam, ale tym razem nie mogłam ustąpić. Co mu szkodził mały piesek? Alergii nie miał. W jego rodzinie było mnóstwo zwierzaków. A może właśnie o to chodziło? Dom bez dzieci i zwierząt był tylko mieszkaniem. W każdej chwili można go było opuścić.

Miałam dwa wyjścia: wynieść się od razu albo zadzwonić do Judyty. Ledwie zaczęłam się żalić, wrzasnęła:

– Zaraz będę!

Kwadrans później wpadła do nas jak bomba i nagadała Staszkowi jak nigdy. Wyzwała go od nieczułych drani, samców, którzy dowodzą swej wyższości, nie zważając na nic. Nigdy nie widziałam jej tak wściekłej. Jakby zachowanie Staszka dotknęło ja osobiście.

– Boisz się zobowiązań! Prawdziwego związku, bliskości! Gdybym była na miejscu Aliny…

– Ale nie jesteś – powiedział dziwnie spokojnym tonem Staszek. Zamiast złośliwej ironii wychwyciłam nutkę żalu.

Przyjrzałam im się uważnie. Stali naprzeciw siebie z zaciśniętymi pięściami. Pobudzeni do granic możliwości. Byli o jeden maleńki krok od bójki albo… pocałunku. Ależ byłam ślepa! To dlatego Judyta tak na niego nadawała. Dlatego nie kochaliśmy się od paru miesięcy.

Czułam gorycz – w końcu poświęciłam temu związkowi trzy lata – ale poczułam też ulgę. Koniec udawania, zwlekania, łudzenia się, że będzie lepiej. Nie byłoby.

Dorota, 30 lat

Czytaj także:
„Po dwóch dekadach harówki miałam tego serdecznie dosyć. Postanowiłam zacząć zarabiać na tym, co kocham”
„Teściowie jeżdżą na urlop razem z byłą żoną mojego męża. Bierze mnie na mdłości, gdy widzę, jak jedzą sobie z dziubków”
„Odkryłem, że żona łajdaczy się z innym facetem. A potem, że przez lata żyliśmy w trójkącie z ich parszywym sekretem”

Redakcja poleca

REKLAMA