„Po dwóch dekadach harówki miałam tego serdecznie dosyć. Postanowiłam zacząć zarabiać na tym, co kocham”

znudzona kobieta w pracy fot. Adobe Stock, fizkes
„Mnóstwo osób wykonuje pracę, która jest stresująca lub wymaga dużego wysiłku fizycznego. A co ze mną? Odkładałam stemple na dokumentach, układałam teczki, sporadycznie podnosiłam słuchawkę telefonu”.
/ 09.08.2024 07:15
znudzona kobieta w pracy fot. Adobe Stock, fizkes

Czas w pracy dłużył mi się niemiłosiernie, gdy tkwiłam za biurkiem w urzędzie, zerkając co rusz na tarczę zegarka i niecierpliwie czekając na nadejście weekendu. Zdawałam sobie sprawę, że mój wkład w obowiązki służbowe w minionym tygodniu był dość mizerny. Moja posada nie wymagała ode mnie zbyt wiele, ale też nigdy nie była tym, co kochałam robić. Od czasu do czasu, gdy jakaś kumpela z pracy wpadała do mojego biura na plotki albo namawiała mnie na wspólną kawę z automatu na korytarzu, starałam się wmówić sobie, że praca w tym urzędzie wcale nie jest taka zła.

Mnóstwo osób wykonuje pracę, która jest stresująca lub wymaga dużego wysiłku fizycznego. A co ze mną? Odkładałam stemple na dokumentach, układałam teczki, sporadycznie podnosiłam słuchawkę telefonu. Sporo koleżanek z pracy mówiło, że zazdroszczą mi tego, jak mało się przemęczam i nie pracuję pod presją czasu. Jednak gdy minuty dłużyły się w nieskończoność, odnosiłam wrażenie, że zmarnuję swoje życie siedząc za tym biurkiem. Puszczałam muzykę z radia, choć zdawałam sobie sprawę, że w pracy urzędniczej nie jest to mile widziane.

– Kwadrans po dwudziestej pierwszej zaraz wybije na zegarze – zakomunikował prezenter radiowy. – Za momencik spora część słuchaczy rozpocznie zasłużony odpoczynek. Nareszcie wyczekiwana laba! – perorował.

Aż mnie zatkało. Czyżby faktycznie nasze bytowanie ograniczało się do wegetacji pomiędzy kolejnymi dniami wolnymi od pracy?

Ich zdaniem, nie wykorzystuję swoich zdolności

Tego popołudnia Ewelina wpadła do pokoju już w kurtce.

– Zostajesz? – rzuciła zdziwiona.

Prawda, zazwyczaj na kwadrans przed piętnastą byłam już w pełni przygotowana do wyjścia, opatulona w kurtkę, z torebką w dłoni, czekałam w gotowości do opuszczenia biura. Usłyszawszy tę uwagę prezentera radiowego, poczułam się dość żenująco.

Do mieszkania dotarłam pogrążona w niezbyt wesołych myślach. Maluchy radośnie zasiadły przed telewizorkiem, ciesząc się perspektywą dwóch dni bez szkoły. One również dały się wciągnąć w ten szał oczekiwania na weekend.

– Córeczko, Marlenko, co powiesz na to, żebyśmy upiekły razem jakieś ciacho? – zwróciłam się do mojego dziecka, a jej buzia natychmiast się rozjaśniła.

– A co to będzie?

– Pichcimy porządnego torta.

– Ciasto? A z jakiej to okazji?

– Grażynka ma urodziny. Dałam jej słowo, że przygotuję wypiek na jej pięćdziesiąte urodziny. Jesteśmy jutro zaproszeni, dlatego fajnie by było, żeby tort powstał jeszcze dziś.

– Świetnie. W czym mogę pomóc? Może zrobię biszkopt?

– Jesteś wspaniała – odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy.

Gotowanie z córką to były nasze najcudowniejsze wspólne momenty. Marlena miała wtedy tylko szesnaście wiosen, ale od małego brała udział w kuchennych przygodach. Podobnie jak ja kochała piec i robiła to po mistrzowsku. Kiedy szykowałam poncz i masę kremową, zerkałam jednym okiem, jak nastolatka trzepie jajka z cukrem, przesiewa przez sitko mąkę i dodaje ją do aksamitnej masy.

Piekarnik był już dobrze rozgrzany, więc wkrótce naczynie wylądowało w jego wnętrzu. Nie minęło dużo czasu, gdy słodki aromat ciepłego ciasta zaczął unosić się w powietrzu i wypełniać cały dom. To było coś pięknego. Kochałam te chwile. W przeciwieństwie do pracy w biurze, tutaj, w zaciszu domowym, czułam, że naprawdę żyję i tworzę coś, co ma znaczenie.

– Hej, moje grzyby, co tam kombinujecie? – zażartował mój ślubny, wracając z roboty.

– Nic, co byłoby dla ciebie. Lepiej się stąd ewakuuj – zripostowałam. – Dopiero na domówce dostaniesz szansę skosztować.

– Tylko jeden kawałeczek? To niedopuszczalne. W takim razie ja też fundnę jakieś ciasto – puścił do nas oczko i poszedł do Krzycha, żeby odciągnąć go od ekranu i skusić na rundkę ich ulubionej rozrywki, czyli szachów.

Bycie z bliskimi, aromat pieczonego placka i zabawne opowieści snutę przez moją pociechę – to stanowiło kwintesencję egzystencji. Zdawałam sobie z tego sprawę, żałując, iż poświęcam im tak niewiele chwil. Czas szybko mija, a moje pociechy lada moment opuszczą rodzinne gniazdko, dlatego jeszcze bardziej doceniałam każdy moment spędzony razem.

Kolejnego dnia po godzinie 16 całą rodziną udaliśmy się do Grażynki. Grono zaproszonych osób już przybyło, toteż nasze przybycie z ciastem wywołało ogromną radość.

– Sama pani go zrobiła? – zadziwiła się kuzynka solenizantki.

– Nie, razem z córcią – odrzekłam z dumą, spoglądając na Marlenkę.

– Przepyszny. Prezentuje się okazalej niż z piekarni. Jest pani specjalistką w tej dziedzinie?

– Ależ skąd. Jestem urzędniczką – odparłam, umieszczając wypiek w środkowej partii blatu.

– Jaka szkoda, że taki dar się zaprzepaszcza! – stwierdziła, a mnie przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

Nie było to przyjemne doświadczenie, ale myślę, że głównie dlatego, iż miałam świadomość marnowania cennych chwil na coś, do czego nie mam serca, podczas gdy mogłabym ten czas wykorzystać znacznie rozsądniej.

– Sugerowałam mamusi, żeby zajęła się tym profesjonalnie – wtrąciła Marlena.

– No dobra, koniec gadania o mnie – dałam znak ręką. – Przecież dziś święto Grażynki! Wszystkiego co najwspanialsze, złotko, dużo zdrowia! – rzuciłam, całując ją czule w policzki.

– Ale zręcznie omijasz temat – skomentowała z humorem. – Wielkie dzięki.

Wszyscy zachwycali się wypiekami

Gdy ciasto zostało podzielone na kawałki, kwestia moich niewykorzystanych umiejętności cukierniczych powróciła niczym bumerang. Każdy był zachwycony jego niesamowitym smakiem.

– To wcale nie jest łatwe. Otworzenie własnej cukierni wiąże się z ogromnymi nakładami finansowymi na samym początku – skomentowałam te pochwały.

– Przecież istnieją również inne możliwości, żeby dorobić się pieniędzy! – wykrzyknęła moja pociecha.

– A niby w jaki sposób?

– No jak to w jaki! Przez internet! Nie wiesz, jak działa dzisiejszy świat?! – parsknęła śmiechem.
– Ale online to przecież w ogóle nie da rady posmakować.

– Ale bez problemu można zaprezentować! – Marlena twardo obstawała przy swoim zdaniu.

– Marlena dobrze gada – wtrąciła Grażynka. – Czasem warto posłuchać młodych.

Zupełnie się nie spodziewałam, że całe to przyjęcie będzie kręcić się wokół mnie. Strasznie było mi z tego powodu głupio. Ale w końcu zainteresowanie gości przeniosło się na coś innego i do końca wieczoru panowała wesoła, luźna atmosfera. Marlena i Krzysiek zmyli się jeszcze przed dwudziestą, bo mieli dość towarzystwa wiekowej ekipy. My za to balowaliśmy do białego rana.

Do domu z mężem dotarliśmy dawno po trzeciej nad ranem. Dzień później ledwo zipałam, a Marlena od samego rana kręciła się po kuchni. W końcu zwlokłam tyłek z łóżka i poczłapałam pod prysznic. Gdy jakiś czas potem wparowałam do kuchni, totalnie mnie zamurowało.

– Co to za lśnienie? Aż tak ogarnęłaś mieszkanie?

– No.

– Wielkie dzięki. Jesteś wspaniała. Ale co cię naszło z rana pana?

– Szykuję nam scenariusz na nagrywki – odrzekła z błyszczącymi oczami.

– Że co?! – zachichotałam, nalewając sobie kawusi.

– No… scenariusz na nagrywki. Bo widzisz, mamo, ja to sobie wszystko wykombinowałam. Zrobimy kanał o pieczeniu. Obie to kochamy. Dlaczego by na tym nie zbijać kapusty? Nakręcimy parę filmików w weekend. Krzysiek je obrzędem trochę przejedzie, a potem wrzucimy w sieć i niech się kręci!

– O co chodzi?

– Tego to my do końca nie wiemy. Może nic specjalnego… A może staniemy się sławni!

– Marlenko, dobrze się czujesz? Albo może coś ci zaszkodziło? Zastanów się nad tym, co gadasz. Sławni niby z jakiego powodu?

– Oj, mamo, no tacy po prostu sławni. Teraz to na porządku dziennym. Wystarczy robić to, co się lubi, a ty przecież lubisz. Upiekłybyśmy coś razem. Idź się odświeżyć i zrób coś z fryzurą, a ja w tym czasie naszykuję wszystko, co potrzeba na serniczek.

– Nie ma mowy!

Moja pociecha postanowiła za mnie

– Mamo, posłuchaj. Jeśli naprawdę zależy ci na zmianach i chcesz przestać ciągle narzekać na swoją robotę, to po prostu bierzmy się do dzieła, zamiast jęczeć i nic z tym nie robić.

– Ale jaki to ma związek z moją pracą?

– No właśnie taki, że jeśli nam się uda i osiągniemy sukces, to będziesz mogła w końcu z niej odejść i skoncentrować się tylko na tym! – wyjaśniła córka. – Zaufaj mi! Będzie ekstra.

Byłam zmieszana i skołowana. Czułam się dość kiepsko. Do tego krępowała mnie myśl, że miałabym się pokazywać w sieci.

– Ale co jeśli mnie ktoś rozpozna? Przecież to bez sensu.

– Chyba sobie żarty robisz. No właśnie chodzi o to, żeby cię ludzie widzieli. Będą ci tylko zazdrościć.

Zerknęłam na nią z powątpiewaniem, jednak nie miałam siły na kłótnie, a nic tak dobrze nie odprężało jak robienie wypieków. Dałam jej wolną rękę. I tak po prawdzie nie sądziłam, że moje wygibasy przed obiektywem zainteresują kogokolwiek.

– Ale to ty gadasz! – zaznaczyłam stanowczo, na co Marlena aż podskoczyła z ekscytacji. Wprost nie posiadała się z radości.

Nałożyłyśmy fartuchy i przystąpiłyśmy do działania. Marlena ulokowała komórkę na małym statywie i zaczęła gadać. W międzyczasie ja zajmowałam się mieszaniem, siekaniem, ubijaniem, instruowałam ją, korygowałam jej błędy i tłumaczyłam, jak można to przyrządzić w odmienny sposób albo z użyciem innych produktów.

Miałam wrażenie, że przypominam małą dziewczynkę, która udaje prezenterkę telewizyjną. To całkiem śmieszne doświadczenie. Marlena raz po raz zatrzymywała nagranie, żeby zrobić zbliżenia na naczynie albo rosnące w nim ciasto. Gdy sernik już wyrósł, wyjęłyśmy go z piekarnika, pokazałyśmy widzom i pożegnałyśmy się z nimi. Była to całkiem dobra zabawa. Ale po zakończeniu nagrywania, Marlena sięgnęła po następne produkty.

– Było świetnie! Krzysiek zajmie się teraz montażem, a my w tym czasie upieczemy zeberkę.

– Słucham? Kolejny raz? I kto to wszystko zje?

– Oj, akurat to jest ostatnia rzecz, o którą musisz się martwić. Zaproszę kumpli, to dadzą radę. Lepiej uważaj, żeby za często nie jąkać się i mówić „eee".

– Co takiego?

– No właśnie! – zbeształa mnie.

Nasze role się odwróciły

Muszę przyznać, że to była naprawdę przezabawna sytuacja, ponieważ zazwyczaj to ja ją korygowałam. Ale teraz role się odwróciły i to ja czerpałam wiedzę od mojej pociechy. Przez dwa dni upichciłyśmy w sumie cztery placki, a synek regularnie dodawał nowe filmiki. Nie potrafiłam na nie patrzeć, bo nie przypadł mi do gustu mój ton ani sposób wypowiadania się. A na dodatek wyglądałam w nich jak purchawka.

– I po kiego grzyba ja się w to wpakowałam? – zrzędziłam.

– Jak to po co? Czytałaś komentarze? Wszyscy są wniebowzięci, bo właśnie tak kochają gotować. Pod filmikami roi się od wpisów, że czują się jak w chatce, gdzie mama tłumaczy każdy ruch. To im się strasznie podoba.

– Serio? – zwróciłam się do mojej pociechy.

– No raczej! Już uzbierałyśmy po 5 koła lajków, a to jeszcze nie koniec! – ekscytowała się moja pociecha.

Nie da się ukryć, że z biegiem czasu tych pozytywnych opinii było coraz więcej. Następny weekend spędziłyśmy zatem ponownie na kręceniu filmików. Nie spodziewałam się, że zaczną do nas pisać osoby z naszej okolicy, zamawiając u nas wypieki. Byłam wniebowzięta. Piekłam tak intensywnie, że ledwo nadążałam, ale przynajmniej czas spędzałam robiąc to, co uwielbiam. W końcu zdecydowałam się porozmawiać z moim mężczyzną.

– Słuchaj, Staszek… Wpadłam na pewien pomysł. Myślę o rezygnacji z etatu i całkowitym poświęceniu się temu zajęciu. Wiesz, oficjalnie. Otworzyć własny interes – oznajmiłam niepewnie.

– Tak! Zastanawiałem się, kiedy wreszcie podejmiesz tę decyzję!

– Czyli sądzisz, że to słuszny kierunek?

– Według mnie od początku powinnaś była się w to zaangażować. Masz moje bezwarunkowe wsparcie.

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Mimo dwóch dekad spędzonych w firmie, postanowiłam złożyć wypowiedzenie swojemu pracodawcy, co wprawiło go w osłupienie.

Obecnie mogę poświęcać się temu, co sprawia mi największą radość – pieczeniu, spędzaniu chwil z moimi pociechami i czerpaniu z tego zysków. Wypieki, które wspólnie tworzymy, znikają w mgnieniu oka, gdyż natychmiast znajdują amatorów w sieci. I tak oto ja, kobieta po czterdziestce, stałam się influencerką i otworzyłam własny biznes. W życiu bym nie pomyślała, że coś takiego przytrafi się właśnie mnie, a jednak los bywa przewrotny!

Człowiek nie jest w stanie wszystkiego przewidzieć, dlatego nie warto snuć dalekosiężnych planów. Taka jest prawda, którą udało mi się pojąć. I wiecie co? Zamiast wyczekiwać kolejnych weekendów, postanowiłam cieszyć się każdą chwilą i czerpać z życia garściami!

Irena, 43 lata

Czytaj także:
„Figle i swawole z fryzjerem to spełnienie moich marzeń. Mąż płaci za fryzurki, a napiwki styliście daję na zapleczu”
„Byłam szczęśliwą żoną, dopóki nagle nie poznałam tajemnicy męża. Teściowa kryła go przez 5 lat”
„50 tysięcy w spadku po babci nagle zniknęło. Kasa, którą miałam napchać sobie kieszenie, trafiła nie tam, gdzie trzeba”

Redakcja poleca

REKLAMA