Historia, którą chcę opisać, wydarzyła się ponad 5 lat temu, ale pamiętam ją tak dobrze, jakby działa się zaledwie wczoraj.
Był zimny, ponury ranek. Wraz z tatą i siostrą jechaliśmy do szpitala odwiedzić mamę, która od lat walczyła z rakiem. Niestety, z każdym dniem była coraz słabsza, przegrywała ten nierówny pojedynek. Kiedy pojawiły się przerzuty do wątroby i węzłów chłonnych, wiedzieliśmy, że to początek końca. A jednak każde z nas po cichu liczyło na cud i miało nadzieję, że mama jeszcze do nas wróci.
To zmieniło całe nasze życie
W pewnej chwili panującą w samochodzie ciszę przerwał natarczywy dźwięk komórki.
Ojciec zjechał na pobocze i odebrał telefon.
– Tak, to ja. O mój Boże! Kiedy? – urywane słowa i nagle pobladła twarz taty nie pozostawiały złudzeń, co do treści wiadomości.
– Mamusia umarła – powiedział cicho, nie patrząc na nas.
Nie pamiętam, jak dotarliśmy na miejsce. Przez całą drogę nie dopuszczałam do siebie myśli, że to prawda. Wolałam wierzyć, że ktoś się pomylił i zadzwonił nie do tej rodziny, co powinien. Kiedy jednak weszliśmy na oddział, stało się jasne, że o żadnej pomyłce nie ma mowy. Łóżko mamy było puste.
Od tego momentu moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Z kochającej się, ciepłej rodziny staliśmy się zamkniętymi w sobie mrukami, którzy nie potrafili ze sobą nawet rozmawiać. Każdy cierpiał osobno, zasklepiony w swoim bólu, i unikał kontaktu z resztą. W przypadku Marty nie było o to trudno – siostra już od dwóch lat mieszkała na swoim.
Sprawy związane z pochówkiem wziął na siebie tata, ale była to ostatnia rzecz, jaką zrobił na trzeźwo. Po pogrzebie natychmiast zaczął topić smutek w alkoholu. Po kilku tygodniach rzucił nawet pracę i nic już go nie obchodziło. Na początku pił sam, potem pojawili się kompani do kieliszka. Tłumaczył, że w ten sposób opłakuje mamę.
Byłam załamana. Miałam na głowie szkołę, przygotowania do matury, zakupy, gotowanie obiadów dla siebie i taty, a nierzadko także jego kumpli, po których musiałam posprzątać. Bywało, że wieczorem siłą wyrzucałam podpitych mężczyzn do domów, o co zresztą tata miał pretensje.
– Nie szanujesz moich przyjaciół – bełkotał zamroczony.
– To nie są przyjaciele, tylko zgraja pijaków – odpowiadałam.
Marta, która raz czy dwa trafiła na taką właśnie awanturę, przestała się u nas pojawiać. Co gorsza, z dnia na dzień topniały oszczędności na koncie. W końcu na życie została już tylko moja renta po mamie.
Tak minęło pół roku. Bardzo się zmieniłam przez ten czas – stałam się nerwowa, byle drobnostka wytrącała mnie z równowagi. Jak ognia unikałam w towarzystwie rozmów o tym, co się u nas dzieje, bo zwyczajnie było mi wstyd.
Ta sytuacja trwałaby pewnie do dzisiaj, gdyby nie to, że którejś nocy przyśniła mi się mama – uśmiechnięta, radosna.
– Zdaj szybko maturę i idź na studia. Liczę na ciebie, córeńko – powiedziała.
Mama liczyła na mnie
To był moment przełomowy. Postanowiłam, że zdam egzamin dojrzałości najlepiej, jak potrafię, i owszem, pójdę na studia, ale wieczorowe lub zaoczne. A zaraz po maturze wyprowadzę się z domu i rozpocznę nowe życie z daleka od ojca i jego kumpli. Gdy zakomunikowałam mu swoją decyzję, wyśmiał mnie.
– Kto da ci pracę? – parsknął. – A nawet jeśli, to za ile? Masz pojęcie, jak drogo kosztuje wynajęcie choćby kawalerki? Prędzej wygrasz milion w totolotka, niż się stąd wyprowadzisz.
Te słowa jeszcze bardziej mnie upewniły w słuszności decyzji. Z niecierpliwością czekałam na wyniki matury. Dzień przed ich ogłoszeniem do ojca w końcu dotarło, że lada moment zostanie sam. Najpierw odeszła mama, potem Marta całkowicie zerwała z nim kontakt. A teraz było oczywiste, że za chwilę i mnie tu nie będzie.
Poprosił o rozmowę.
– Koniec z wódą i koleżkami – zapewniał ze łzami w oczach. – Zrobię wszystko, co zechcesz, tylko zostań ze mną – błagał.
Po namyśle przystałam na to. Był przecież moim ojcem, powinnam podać mu rękę, skoro jest w potrzebie.
Od tamtej pory minęło kilka lat, a ja ani razu nie musiałam żałować, że wówczas dałam mu szansę. Realnie patrząc, to zakrawa na cud, ale ojciec rzeczywiście nie pije. Głęboko wierzę, że to dzięki mamie, która – choć nieobecna – nadal czuwa nad naszą rodziną. To za jej sprawą tata nieprzerwanie chodzi na spotkania anonimowych alkoholików, Marta bywa u nas w każdą niedzielę, a ja kończę studia na wydziale pedagogiki. Mama często powtarzała, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Sprawdziło się.
Czytaj także:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”