„Ojciec wyrzucił mnie z domu, kiedy zaszłam w ciążę. Żeby utrzymać siebie i synka, zostałam prostytutką”

Kłopoty rodzinne fot. Adobe Stock
„- Masz do wyboru - jego głos ciął powietrze, jak szpada. - Albo aborcja, albo won mi z domu. Daję ci 10 minut na podjęcie decyzji. - Nie pozbędę się dziecka. Idę się spakować - powiedziałam spokojnie”.
/ 16.11.2021 13:10
Kłopoty rodzinne fot. Adobe Stock

Na dziś to będzie wszystko. Dziękuję za rozmowę – kobieta wstała zza biurka i uśmiechając się, podała mi dłoń. – Proszę cierpliwie czekać na mój telefon – dodała i mrugnęła porozumiewawczo.

„Och, czy to oznacza, że okazałam się najlepszą kandydatką do tej pracy?”. Na to wyglądało! Z trudem tłumiąc emocje, pożegnałam się uprzejmie i wyszłam z jej gabinetu. Mało tego – wręcz z niego wyfrunęłam, uskrzydlona faktem, że etat był nareszcie w zasięgu ręki!

Po wyjściu z biurowca przywitał mnie lodowaty ziąb. Opatuliłam się szczelniej szalikiem i pobiegłam do samochodu. W drodze do domu wstąpiłam do cukierni, do której zawsze ciągnął mnie Adaś. „A co tam, należy nam się trochę słodkości!” – uznałam, kupując kawałek ulubionego przez malca czekoladowego ciasta. W końcu było co uczcić!

Wróciły trudne wspomnienia

W domu przywitała mnie cisza. Pani Grażyna położyła palec na ustach, dając do zrozumienia, że dziecko śpi.
– Niech pani już idzie, ja z nim zostanę – powiedziałam.

Umówiłyśmy się na wieczór i gdy niania wyszła, zajrzałam do synka. Wciąż osłabiony po świeżo przebytym przeziębieniu spał słodko. Uśmiechnęłam się na ten widok i wróciłam do kuchni.

Pogodny nastrój psuła mi jedynie świadomość, że muszę koniecznie zajrzeć do czarnego notesu, spoczywającego w torebce. Odwlekałam ten moment w nieskończoność – zaparzyłam kawę, nastawiłam mięso na obiad, obejrzałam popołudniowe „Wiadomości”, ale mimo to nie opuszczała mnie myśl o tym przeklętym kajecie. W końcu przełamałam się i sięgnęłam po niego.

Dziś był wtorek. Pobieżnie sprawdziłam poniedziałek. Dzień wcześniej o dziesiątej rano widziałam się z Dominikiem, potem o dwunastej z Tomaszem. Spotkanie trwało dwie godziny. Od szesnastej do dwudziestej pierwszej miałam jeszcze trzech klientów... A dziś? Na szczęście był tylko jeden – o dwudziestej w hotelu. Jakiś przyjezdny biznesmen. Zamknęłam notes.

Dyrektorka banku, z którą rozmawiałam zaledwie dwie godziny wcześniej, nawet nie przypuszczała, jak bardzo zależy mi na pracy w jej placówce. Zrobiłabym wszystko, by wyrwać się z zaklętego kręgu miłości za pieniądze, do której zmusiło mnie... Nie, nie – postanowiłam teraz tego nie rozpamiętywać. Nie chciałam, by cokolwiek popsuło mi tak udany dzień.

Ale wspomnienia miały to do siebie, że dopadały mnie w najmniej odpowiednich momentach. Nauczyłam się, że nie było sensu z tym walczyć. Sącząc kawę, usiadłam na kanapie i zamiast śledzić akcję serialu na ekranie telewizora, cofnęłam się myślami do dramatycznego dnia przed pięciu laty...

– Ciąża? – ojciec zmarszczył brwi, a ja oblałam się zimnym potem.
Mamie powiedziałam już wcześniej, obie jednak bałyśmy się reakcji ojca.
Tak. Ciąża. To słowo zawisło w przestrzeni między nami, bezpowrotnie zmieniając zwykły wiosenny wieczór w – jak się po chwili okazało – piekło.
– Żadnych, do cholery, nieślubnych bachorów nie zniosę – wycedził, wbijając we mnie miażdżące spojrzenie.
– Stefan, to nie tak... – do akcji wkroczyła mama. – Marcin chce się oświadczyć Magdzie.
Blefowała. Marcin nie oświadczył mi się, mało tego – na wieść o tym, że noszę jego dziecko, zerwał ze mną. Wtedy uświadomiłam sobie, jak niewiele nas łączyło. On – prosty, miejscowy chłopak i ja – dziewczyna z ambicjami, studentka, marząca o wyrwaniu się z małego miasteczka. Jednak test ciążowy postawił te plany pod znakiem zapytania.

– Ten gołodupiec? – oburzył się ojciec. – W życiu na to nie pozwolę. A ty... – zwrócił się do mnie. – Ty...
Serce zabiło mi mocniej. Ojciec, miejscowy radny, właściciel kilku sklepików, słynął z konserwatywnych poglądów. Zarządzał mną i mamą żelazną ręką, wprowadził w naszym domu twarde zasady. Aż tu taka niespodzianka! Jedynaczka z nieślubnym dzieckiem burzyła jego wizerunek porządnego i przywiązanego do wartości człowieka.

– Masz do wyboru – jego głos ciął powietrze, jak szpada. – Albo skrobanka, albo won mi z domu! Daję ci dziesięć minut na podjęcie decyzji!
– Stefan! – mama załamała ręce. – Tak nie można...
Do tej pory zawsze broniłam prawa kobiet do aborcji. Jednak słysząc słowa ojca, momentalnie zmieniłam zdanie. Nie potrafiłabym zabić własnego dziecka. Nigdy w życiu. Przede wszystkim
– nie chciałam tego robić!

Spojrzałam na niego. „Typowy świętoszek, a w rzeczywistości obłudnik, namawiający mnie do zbrodni!” – pomyślałam. W jednej chwili ojciec stracił w moich oczach wszystko. Ujrzałam zaciętego, ograniczonego wąskimi horyzontami hipokrytę. Jego słowa sprawiły, że w ciągu kilku minut z mającej pstro w głowie studentki stałam się dojrzałą, odpowiedzialną i samodzielną kobietą!
– Nie pozbędę się dziecka – oświadczyłam twardo, choć głos mi drżał.
Ojciec spoglądał na mnie z niedowierzaniem. Mama płakała.
– Idę się spakować – mówiąc to, wstałam od stołu.

Wtedy uderzył mnie w twarz. Potem poprawił z drugiej strony. Byłam w szoku – to się nigdy wcześniej nie zdarzało! Mama rzuciła się na pomoc i powstrzymała go. Gdyby nie ona, skatowałby mnie gołymi pięściami! – Wynocha z domu! – darł się jak opętany. – Żebym cię tu więcej nie widział!

Zaczęłam życie na własny rachunek

Otarłam krew płynącą z rozbitej wargi i pobiegłam spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Po kwadransie, podczas którego mama usiłowała załagodzić sytuację, byłam gotowa do drogi. Wyszłam z domu, nie niepokojona przez nikogo, dotarłam z ciężką walizką na dworzec i wsiadłam w pierwszy pociąg jadący do Warszawy. Pierwszą noc w stolicy spędziłam na dworcu, zbyt przerażona, a także załamana i zmęczona, by szukać gdziekolwiek noclegu. Dopiero nazajutrz zgłosiłam się do noclegowni.

Tak zaczęła się moja tułaczka po placówkach pomocy społecznej. Musiałam przerwać studia. Stres wywołany awanturą i pobiciem sprawił, że trafiłam do szpitala, na oddział patologii ciąży. Spędziłam tam ponad miesiąc – to było konieczne, bym mogła donosić ciążę.

Co zapamiętałam z tamtego okresu? Poczucie samotności, bo nikt mnie nie odwiedzał. Mama dzwoniła codziennie, lecz okłamałam ją, że pracuję i daję sobie radę. Nie chciałam jej martwić, bałam się o jej chore serce. Znajomym powiedziałam, że musiałam wyjechać. Wstydziłam się prosić ich o pomoc. Właściwie to sama skazałam się na samotność. Byłam w szoku po tym, jak zostałam spoliczkowana i wyrzucona z rodzinnego domu. Czułam, że jestem na życiowym zakręcie i muszę radzić sobie sama.

Po wyjściu ze szpitala skierowano mnie do nowego ośrodka pomocy spełecznej. Znalazłam się wśród ofiar przemocy domowej. Lekarze zabronili mi pracować. Nie mając własnych pieniędzy, żyłam więc na garnuszku ośrodka i czekałam na rozwiązanie. Adaś urodził się kilka miesięcy później, na szczęście bez komplikacji.

Mama ze skromnej wypłaty wspierała mnie finansowo. Nie miała pojęcia, że przebywam z dzieckiem w ośrodku dla bezdomnych matek. Kłamałam, że u mnie wszystko dobrze, że wkrótce zaproszę ją do siebie, by zobaczyła wnuka. Prawda jednak była zupełnie inna...

Synek rósł jak na drożdżach, lecz ja nie mogłam iść do pracy. Powód? Nie miałam go z kim zostawić. Sytuacja z miesiąca na miesiąc stawała się coraz gorsza. Psychicznie nie wytrzymywałam przebywania pod jednym dachem z okaleczonymi przez życie ofiarami przemocy domowej. Nie mogłam już wysłuchiwać ich żalów, narzekań, historii, z których każda mroziła krew w żyłach. Nie chciałam już oglądać przygnębionych twarzy.

Owszem, ośrodki i schroniska, które przygarnęły mnie w tym trudnym czasie, bardzo mi pomogły, ale pragnęłam normalności. Chciałam wychować syna nie wśród łez, smutku i poczucia beznadziejności, ale w normalnym, zwyczajnym otoczeniu.

Początek pracy prostytutki

Niestety, nikt nie chciał zatrudnić samotnej matki! Byłam bliska załamania. Wtedy w ręce wpadła mi gazeta pełna ogłoszeń towarzyskich. Mimowolnie zaczęłam je przeglądać. „Cóż, nie o tym marzyłam, wkraczając w dorosłość, ale życie nie pozostawiło mi wyboru” – ta gorzka refleksja tylko przyspieszyła moją decyzję. Potrzebowałam pieniędzy, by czym prędzej zmienić otoczenie, dla dobra swojego i dziecka.

Kolejne dni przypominały sen. Najpierw ogłoszenie z numerem komórki, potem pierwsze telefony od potencjalnych klientów. Szok sprawił, że w pamięci zatarłam wspomnienia swojego „debiutu” w zawodzie prostytutki. Ocknęłam się dopiero w banku, zakładając konto, na które wpłaciłam pierwsze zarobione ciałem pieniądze.

Tak rozpoczął się nowy rozdział w moim życiu. Musiałam nieźle kombinować, by nie wydać się przed współmieszkankami. Jakimś cudem udawało mi się zostawiać synka pod ich opieką na kilka godzin. Oddając się obcym mężczyznom, myślałam o dziecku – to dawało mi siłę i nadzieję.

Pieniądze regularnie wpłacałam na konto. Szybko udało mi się odłożyć całkiem pokaźną sumę. Zaryzykowałam więc i wynajęłam niedrogie mieszkanie. Odchodząc z ośrodka, bałam się, czy dam sobie radę, ale charakter mojej pracy nie pozostawił mi wyboru. Teraz zostawiałam dziecko pod opieką niani, a sama szłam na kilka godzin do klientów.
– Jesteś taka fajna, czemu to robisz? – dopytywali się.

Kilku nawet proponowało mi  małżeństwo, ale nie byłam tym zainteresowana. Miałam jasno określone plany, które już realizowałam. Najpierw niezależność finansowa, potem mieszkanie, powrót na studia, obrona dyplomu i normalna praca. Życie osobiste zostawiłam na sam koniec. Póki co najważniejszym facetem był dla mnie własny synek. Obcując na co dzień z wieloma mężczyznami, wiedziałam, że musi minąć sporo czasu, nim zwiążę się z kimś na stałe.

Wielokrotnie rozmyślałam o ojcu. Postawiłam mu się i... No właśnie. Zrozumiałam, że to, co robię, to taka przekora, jakbym chciała go ukarać. Cóż, skoro nie chciał córki z nieślubnym dzieckiem, bo stanowiłoby to plamę na jego honorze, to co powiedziałby na córkę prostytutkę? To dopiero byłby dla niego cios! Nie podniósłby się już po nim. Nigdy!

Mijały miesiące. Wynajęłam ochroniarza, który eskortował mnie do klientów. Wróciłam na studia. Oszczędności rosły bezpiecznie na lokatach, zasilane co kilka dni świeżymi wpłatami. W końcu obroniłam dyplom magistra. Jako świeżo upieczona absolwentka, mająca już pewne doświadczenie – nim zaszłam w ciążę, pracowałam przez rok w miejscowym oddziale Banku Spółdzielczego – zaczęłam szukać pracy. I szybko trafiła mi się wspaniała oferta.

Czułam, że życie wraca na właściwe tory i że nareszcie będę mogła skończyć z oddawaniem się za pieniądze i zamknąć ponury rozdział życia. Marzyłam, że umówione na wieczór spotkanie z klientem będzie już ostatnie w moim życiu! Że nazajutrz odpowiedź z banku wszystko odmieni na lepsze i wreszcie skończy się moje upokorzenie.

Kiedy Adaś obudził się, zjedliśmy razem obiad, a na deser poczęstowałam malucha porcją czekoladowego ciasta. Wieczorem wróciła pani Grażyna. Ja zaś ubrałam się elegancko i wyszłam „do pracy”. Miałam nadzieję, że klient zajmie mi jedynie godzinę.

Traumatyczne spotkanie z „klientem”

Ten hotel, w którym się umówiliśmy, już znałam – była to zwykła, trzygwiazdkowa szopa wybudowana w stylu wczesnych lat 90-tych; idealne miejsce dla prowincjonalnych biznesmenów i przedstawicieli handlowych małych firm. Zastanawiałam się, jak wygląda mój klient. Oczyma wyobraźni widziałam wąsatego faceta po 50-tce, obwieszonego złotem, właściciela szklarni albo fabryczki korków do butelek.

Dotarłam pod drzwi z numerem 17. Zapukałam i nacisnęłam klamkę. Drzwi uchyliły się, weszłam do niewielkiego korytarzyka. Z salonu dobiegał dźwięk telewizora, w powietrzu unosił się swąd papierosa. Fuj, nie lubiłam palących. Marszcząc nos zrobiłam jeszcze kilka kroków i...
– Tata? – nie wierzyłam własnym oczom!

Ale to, niestety, był mój ojciec! Boże! Z wrażenia aż zakręciło mi się w głowie! Postarzał się, posiwiał, wyraźnie schudł, ale to wciąż on. W samym szlafroku – pamiętałam ten strój doskonale, dostał go od mamy na gwiazdkę – i z butelką szampana w ręku zatrzymał się w pół kroku, skonsternowany.
– Co ty... – wydusił z siebie. Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami w milczeniu. – Co ty tu robisz? – wracała mu pewność siebie; wiedziałam, że to manipulant, kłamca. I rzeczywiście, potrafił jak nikt obrócić kota ogonem.

 – Skąd się tu wzięłaś?
– Przecież mnie zamawiałeś! – wydusiłam przez zaciśnięte gardło. – Jestem dziewczyną na telefon, którą zamówiłeś na dziś na osiemnastą do tego pokoju.
– Łżesz, to jakaś pomyłka, nikogo nie zamawiałem! – głos trząsł mu się, podobnie jak dłonie.
A ja stałam pośrodku hotelowego pokoju i łzy płynęły mi po twarzy.

Wiele myślałam o ojcu przez te ostatnie lata, tułając się po schroniskach z maleństwem u boku. Bywały nawet chwile, że winiłam samą siebie za to, że wyrzucił mnie z domu, byłam bliska, żeby wszystko mu wybaczyć – a tu proszę!

Hipokryta? Nie, to za mało powiedziane! Ten człowiek wręcz żył kłamstwem! Przed ludźmi udawał świętoszka, a kiedy nikt nie widział, wychodził z niego prawdziwy diabeł wcielony. Mam podać przykłady? Proszę bardzo! Co to za praktykujący katolik, który chciał zmusić własną córkę do usunięcia ciąży?! A przykładny mąż, który chodzi na dziwki!

Był dla mnie skończony! Nie tylko jako ojciec, ale i w ogóle jako człowiek!
– Wyrzuciłeś z domu córkę, bo nie chciała usunąć ciąży, a sam uganiasz się za dziwkami? Jesteś potworem!!! – krzyknęłam.
Milczał.
– Bóg, w którego tak wierzysz na pokaz, surowo cię osądzi! – dodałam.
Wlepiał we mnie oczy.
– Nie wiedziałem, że ty,... – urwał, nie mogąc wymówić słowa, które określało moją profesję. Stało się tak, jak chciałam – na własne oczy przekonał się, że ma córkę prostytutkę. Jak to się miało do jego wizerunku? Jak się z tym poczuł? To dopiero upokorzenie!
– Słuchaj – odstawił butelkę na komodę i złapał mnie za rękę. – Zapomnijmy o tym. Wróć do domu, mama tęskni, możemy jeszcze wszystko na nowo ułożyć, jesteśmy rodziną...
– Mam rodzinę – wyrwałam mu się. – To mój syn. Jeśli bym miała wrócić, to na pewno nie do domu, w którym mieszkasz ty!

Mówiąc to, odwróciłam się i ruszyłam do wyjścia.
– Nie! – krzyknął, rzucając się za mną, ale ja już wybiegałam z pokoju.
Został w pokoju, sam na sam ze swoją niezaspokojoną żądzą. Wyszłam z hotelu, odprowadzana pogardliwym spojrzeniem recepcjonisty. Ale miałam to w nosie.

Informacja, że ojciec zadaje się z panienkami nie była dla mamy zaskoczeniem. Powiedziała mi, że podejrzewała go o to od dawna. Nie wnikała jednak, w jakich okolicznościach ja się o tym dowiedziałam. Ja też jej nie mówiłam, nie chcąc przysparzać dodatkowych zmartwień.
– Wrócę do domu, jeśli on z niego odejdzie – oświadczyłam na zakończenie rozmowy.

Po kilku dniach moje życie ponownie przewróciło się do góry nogami. Ojciec zabrał swoje rzeczy i wynajął skromne mieszkanie. Mama wniosła pozew o rozwód. Ja zaś uznałam, że lepiej będzie, jeśli Adasiem zajmie się babcia, kiedy ja będę zajęta pracą. Uczciwą. Bo dostałam ten etat w banku w Warszawie.

Odzyskałam kontrolę nad swoim życiem – kontrolę, którą z głupoty i złej woli człowieka, nazywającego siebie moim ojcem, straciłam. Po latach tułaczki po różnych kątach i upokorzenia nadszedł czas na stabilizację. Dzień po dniu zostawiam za sobą złe wspomnienia. Znów się uśmiecham i zaczynam smakować życie, które mimo wszystko potrafi być piękne. Wierzę, że teraz nadchodzą lepsze czasy... Muszą być lepsze!

Przeczytaj więcej listów do redakcji:„Czekaliśmy na dziecko 12 lat. Syn urodził się 10 tygodni wcześniej z poważną wadą serca. Dlaczego los tak mnie pokarał?”„Moja żona zmarła przy porodzie. Ja nie byłem gotowy zostać samotnym ojcem i po prostu oddałem córkę do adopcji”„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat i bardzo długo to ukrywałam. Bałam się reakcji rodziców”

Redakcja poleca

REKLAMA