„Chcieliśmy zaoszczędzić na wakacjach, bo nie mieliśmy kasy. Urlop był tani, ale też najgorszy w naszym życiu”

kobieta w namiocie fot. Getty Images, Heath Korvola
„Naszej córce Hani zrzedła nieco mina na widok przyczepy z prysznicami i małego budynku z toaletami, które miały być współdzielone ze wszystkimi mieszkańcami kempingu. – Nie martw się, w końcu to wakacje, możesz chodzić brudna – zażartowałam, żeby nieco rozluźnić atmosferę”.
/ 10.06.2024 20:30
kobieta w namiocie fot. Getty Images, Heath Korvola

Wszystko drożało w zastraszającym tempie, a nasz standard życia obniżał się coraz bardziej i coraz szybciej. Kiedyś było nas stać na dwutygodniowe wakacje w przyjemnym hotelu w Trójmieście. A teraz? Tydzień całą rodziną w jakiejś podrzędnej, tandetnie zagospodarowanej miejscowości niby to „kurortowej” kosztował nas tyle, że głowa mała!

Wszystko drożeje

Doszło nawet do tego, że przez dwa lata nie wyjeżdżaliśmy nigdzie, bo szkoda nam było pieniędzy. „Naszą” część woleliśmy przeznaczyć na remont tarasu, który już prosił się o odnowienie, a dzieciom kupiliśmy po dużym prezencie – i jeszcze zaoszczędziliśmy, w stosunku do tego, co wydalibyśmy na wakacje.

– No i fajnie, dzieciaki nie narzekają, zadowolone, a my możemy nacieszyć się urlopem we własnym ogrodzie, bez stresowania się pieniędzmi – ucieszył się Arek, mój mąż.

I tak nam się spodobało to uczucie „finansowego relaksu”, że rok później zrobiliśmy to samo. Dzieci znowu nie trzeba było namawiać, bo przecież zawsze chętnie przyjmą prezenty – nawet już w wieku nastoletnim. A może i zwłaszcza wtedy, bo to taki wiek, w którym jeżdżenie na wakacje z rodzicami nie jest już rozrywką. No i umówmy się, nie mieli jeszcze tyle obowiązków, żeby desperacko marzyć o urlopie. A my? Sami siebie przekonaliśmy, że tego typu rozwiązanie służy nam bardziej. No i służyło. Do czasu...

– Asia, w tym roku chyba już nie wytrzymam bez solidnego urlopu. Niby w domu też wypoczywaliśmy, ale to zupełnie coś innego. Trzeba się w końcu gdzieś wybrać – westchnął mąż jakoś w okolicach wczesnej wiosny.

Przyznałam mu rację, chociaż w żołądku już poczułam ucisk na myśl o wydatkach, które znowu nam się spiętrzą. Przez dwa lata ich unikaliśmy, więc kto wie, ile w tym roku wydamy na taki urlop?

Wakacje miały być tanie

Po kilku tygodniach przeglądania ofert przyszedł mi do głowy rewelacyjny pomysł. „A co gdybyśmy po prostu odrzucili te luksusy, o które stale staramy się zabiegać i urządzili sobie budżetowe wakacje?”, pomyślałam.

– Arek, słuchaj, a może czas pogodzić się z tym, że nie stać nas już na czterogwiazdkowy hotel nad samym morzem? Trudno, kiedyś nas było stać, dziś już nie, odpuśćmy. I zamiast pakować się do możliwie jak najbardziej eleganckiego hotelu w pipidówie, żeby dać sobie namiastkę tego luksusu, pojedziemy na zwyczajne niskobudżetowe wakacje i będziemy się świetnie bawić? – zaproponowałam nieco nieśmiało.

Mąż odrobinę się zamyślił, jakby analizował to, co przed chwilą powiedziałam.

– Może i masz rację? – zapytał mnie nagle. – Faktycznie, przecież nie musimy podróżować jak wielka szlachta. Było, minęło! Korony nam z głowy nie spadną, jak pojedziemy na zwykły kemping.

Jego ochocza reakcja bardzo mnie zachęciła.

– Super! To zabieram się za planowanie – aż klasnęłam w ręce.

To się mogło udać

I faktycznie, od razu zabrałam się do wyszukiwania kempingów nad morzem. Ceny były tak zachęcające, że zupełnie przestałam się przejmować brakiem restauracji hotelowej, baru czy basenu. W piwnicy znalazłam też nasze stare namioty, a na promocji w sklepie sportowym dokupiłam nowe materace.

Plan był taki, żeby całymi dniami wylegiwać się na plaży, jak to mieliśmy w zwyczaju, wieczorami (bez skrupułów!) kończyć dzień w fajnej smażalni ryb lub restauracji, a potem spać do oporu na świeżym powietrzu. W dniu wyjazdu, wszyscy byliśmy podekscytowani wizją wakacji w kompletnie innym stylu niż dotychczas. Przez całą drogę śpiewaliśmy razem piosenki, graliśmy w gry i planowaliśmy najbliższe dni.

To nie były hotelowe warunki

Gdy dojechaliśmy na miejsce, zabraliśmy się szybko za rozpakowywanie rzeczy i rozkładanie namiotów. Naszej córce Hani (która kończyła wtedy czternaście lat) zrzedła nieco mina na widok przyczepy z prysznicami i małego budynku z toaletami, które, owszem, miały być współdzielone ze wszystkimi mieszkańcami kempingu.

– Nie martw się, w końcu to wakacje, możesz chodzić brudna – zażartowałam, żeby nieco rozluźnić atmosferę.

Odwzajemniła mój uśmiech i razem z nami zabrała się za rozkładanie obozowiska. Dojechaliśmy wieczorem, więc po rozpakowaniu się i zjedzeniu kolacji przywiezionej jeszcze z domu, wszyscy byliśmy już nieco zmęczeni. Porozmawialiśmy więc jeszcze trochę i koło północy wszyscy zebraliśmy się do spania.

– Jutro pierwszy dzień urlopu, więc wszyscy mogą spać do oporu – zarządziłam radośnie.

Nie pomyślałam jednak, że „do oporu” oznaczać będzie... szóstą rano. Już o świcie słońce zaczęło przygrzewać w nasze namioty tak bardzo, że nie dało się w nich wytrzymać. Niewyspane dzieciaki natychmiast zrobiły się marudne.

– Trudno, jutro po prostu położymy się wcześniej – westchnęłam, starając się zachować resztki optymizmu.

Brakowało ciepłej wody

Wtedy jeszcze naprawdę myślałam, że upał będzie naszym jednym zmartwieniem. Aż Hania i Maciek nie poszli się kąpać...

– Mamo, kolejka na pół godziny, a potem ciepła woda kończy się po dwóch minutach – załkała Hanka.

– I w dodatku jest tylko kilka gniazdek na cały kemping! Gdzie ja będę ładował konsolę? – zirytował się młodszy o dwa lata Maciek.

– Moi drodzy, uroki kempingu. Nie jest luksusowo, ale obiecuję wam, że plusy to wszystko wynagrodzą. Zobaczcie, obok nas jest las, ptaki śpiewają, świeże powietrze, rozkładacie sobie kocyki i czytacie książki, gracie na tych swoich konsolach, robicie, co chcecie – próbowałam ich jeszcze zachęcić, choć sama miałam coraz więcej wątpliwości.

Potem było tylko gorzej

Już wieczorem, po całodniowym upale, spadł ulewny deszcz, który, pomimo tego, że byliśmy schowani w namiocie, nasycił powietrze wilgocią i sprawił, że wszystkie nasze ubrania były wilgotne.

– No cóż, przynajmniej się jutro wyśpimy, bo prognoza nie wskazuje na upały – dodawałam rodzinie otuchy, choć nawet Arek wyglądał już na zmęczonego niedogodnościami.

Niestety, jak zwykle się pomyliłam, bo tym razem o szóstej rano czekał na nas koncert z samochodowego radia u sąsiada.

– Przepraszam, my jeszcze śpimy, czy mógłby pan włączyć muzykę trochę później? – zapytał uprzejmie Arek, choć zwykle zakłócanie jego snu wywoływało w nim prawdziwą wściekłość.

– Proszę pana, już po ciszy nocnej, regulaminu przestrzegam – zarechotał chamsko facet. – Jak chce pan ciszy, to proszę jechać do hotelu!

Arek aż poczerwieniał, po czym wrócił do namiotu, wcisnął zatyczki w uszy i odwrócił się do mnie plecami. Przerywana, płytka drzemka trwała jedynie do siódmej trzydzieści, kiedy to z namiotu dzieci dobiegł nas wrzask.

– Co się stało? – wstałam natychmiast.

– Woda! Wszędzie woda! – krzyczała Hanka. – Namiot przeciekł!

Spokojnie, wysuszymy wszystko... – próbowałam ją uspokoić.

– Ale jak i gdzie, skoro ciągle leje i ma lać do końca dnia? Wszyscy się poprzeziębiamy! – uderzył w dramatyczne tony Maciek.

Miało być tak pięknie

Usiadłam w przemoczonym namiocie dzieci kompletnie zrezygnowana. Czy mieliśmy takiego pecha, czy po prostu byliśmy wygodnicką rodziną kompletnie nieprzyzwyczajoną do tego typu wypoczynku? Na szczęście w momencie, w którym byłam już bliska załamania, wkroczył Arek.

– Dosyć tego! To nie dla nas, a ja nie zamierzam marnować całego urlopu na tę męczarnię. Jedziemy do hotelu – zarządził twardo.

Nie protestowałam. W akompaniamencie radosnych okrzyków dzieci, bez słowa sprzeciwu zabrałam się za pakowanie, bo czułam się zwyczajnie winna. Przecież to ja nas w to wpakowałam.

– Nie przejmuj się, spróbowaliśmy i nie wyszło. Pomysł był dobry – uścisnął mnie Arek. – A teraz szykuj się na porządny wypoczynek, gorącą kąpiel w wannie i absolutną ciszę o poranku!

– Już nie mogę się doczekać – odparłam radośnie.

I tak oto spędziliśmy najlepsze wakacje życia, bo po niewygodach koszmarnego kempingu pierwszy hotel z brzegu był dla nas spełnieniem marzeń, a każdą głupotę taką jak wanna czy pościel w łóżku odbieraliśmy jak największy luksus na świecie. A że oferta była last minute, udało nam się nawet zmieścić w budżecie! Chociaż na myśl o przemoczonym bagażu, namiocie i disco polo z głośników sąsiada, myślę, że byłabym gotowa nawet przekroczyć budżet, żeby uratować ten urlop...

Joanna, lat 40

Czytaj także:
„Wstydzę się, że mamy mizerne pensje, a dzieci jedzą najtańsze parówki. Nie tak miało wyglądać moje życie”
„Na wymarzony awans w firmie zapracowałam w łóżku szefa. Ktoś >>życzliwy<< to wywęszył i perfidnie mnie szantażował”
„Mąż wolał moczyć wąsy w butelce, zamiast zawieźć mnie na porodówkę. Urodziłam w taryfie, a poród odbierał taksówkarz”

Redakcja poleca

REKLAMA