„Po śmierci despotycznego męża poczułam ulgę. Teraz córka próbuje mnie tresować, ale jej na to nie pozwolę”

pewna siebie kobieta fot. iStock by Getty Images, Resolution Productions
„Moja córka była samolubna i bezlitosna, a ja robiłam wszystko, żeby ją udobruchać i zadowolić. Przecież nie popełniłam żadnego przestępstwa. Na litość boską, nie musiałam pytać jej o zgodę, by darzyć kogoś uczuciem! Dlaczego więc tak się poniżałam? To efekt wieloletniego tresowania”.
/ 11.07.2024 11:15
pewna siebie kobieta fot. iStock by Getty Images, Resolution Productions

Skończyłam 62 lata, ale nikt by tego nie powiedział. To prawdziwy cud, bo nigdy jakoś specjalnie o siebie nie dbałam. Szczerze mówiąc, w ogóle nie poświęcałam sobie uwagi.

Latami grałam rolę typowej kury domowej – jak tyle innych kobiet dookoła. Nikt ich nie dostrzega, one same również tracą siebie z oczu, zapominając o własnych pragnieniach, a skupiając się na spełnianiu cudzych, nawet jeśli wiąże się to z zaniedbywaniem siebie. Udają, że wszystko gra, że tak ma być.

Mogłam wreszcie odetchnąć

Nowotwór pozbawił życia mojego męża, a ja niespecjalnie cierpiałam z tego powodu, bo sprawował w naszym domu rządy żelaznej ręki. Co prawda, nigdy mnie nie uderzył, ale nie było takiej potrzeby. Wszyscy wiedzieliśmy, kto tu jest panem i władcą. Moja córka również zdawała sobie z tego sprawę. To, co powiedział ojciec, było święte. Kiedy czegoś nie akceptował, nie było mowy o żadnych negocjacjach.

I nagle, niedługo po tym, jak skończyła osiemnaście lat, w naszym domu zabrakło kapitana statku, kogoś ważniejszego nawet od samego Boga. Przez długi czas obie czułyśmy się jak wyrzucone na brzeg ryby. Musiałyśmy od nowa nauczyć się egzystować według zupełnie innych zasad, a właściwie zupełnie bez żadnych zasad.

Córka robiła, co chciała

Z dnia na dzień przestałyśmy mieć nad sobą kogoś, kto by nam rozkazywał, mówił, co powinniśmy robić, a czego nam zakazano, na co wydawać forsę, dokąd chodzić i kiedy wracać do domu. Julce przyszło to łatwiej. Była młoda i łaknąca swobody, jaką jej rówieśniczki cieszyły się od dawna. Rozpoczęła studia, przepadała na długie godziny, a czasem nie wracała na noc. Tłumaczyła, że albo zakuwała z kimś, albo szalała na imprezie.

Całe szczęście, że nie straciła nad sobą kontroli – wewnętrzny głos rozsądku wciąż podpowiadał jej, kiedy należy przystopować.

Zaczęłam normalnie żyć

Mnie z kolei zajęło sporo czasu, by przyzwyczaić się do sytuacji, że podczas wizyty w markecie nie muszę pilnować określonego budżetu. Że wreszcie stać mnie na wybranie kremu do pielęgnacji cery według własnych preferencji, a nie tylko tego w najniższej cenie. Oraz że nic nie stoi na przeszkodzie, żebym nosiła sukienkę w kropki i buty na wysokich obcasach.

Zaczęłam spędzać czas aktywnie, chodząc na piesze wycieczki i pedałując na rowerze, zamiast koczować w czterech ścianach, czekając aż mój pan i małżonek zawoła, że czegoś mu trzeba. Rok po tym, jak owdowiałam, w końcu zdecydowałam się wybrać do salonu kosmetycznego, czego nigdy wcześniej nie robiłam.

Udałam się do fryzjera, gdzie skróciłam włosy i zrobiłam sobie pasemka. Schudłam też parę kilogramów, a do codziennego makijażu zaczęłam dodawać szminkę i tusz do rzęs. Sama dostrzegłam, że częściej się uśmiecham.

No cóż... Przestałam się obawiać, że ktoś zapyta mnie, co mnie tak cieszy albo zaneguje moje postanowienia tylko dlatego, że jest moje własne i odważyłam się je mieć bez niczyjej aprobaty. W końcu stałam się panią swojego losu i własnego życia.

Poznałam dobrego mężczyznę

Pewnego dnia, trzy lata po tym jak odszedł mój mąż, los postawił na mojej drodze Stefana. W końcu spotkałam faceta, który bez ogródek mówił mi, że jestem śliczna. Chciał ze mną przebywać, rozmawiać, trzymać mnie za rękę przy ludziach, całować, tulić, dzielić się tym, co dobre i złe, dawać siebie, a nie tylko wyciągać rękę po coś. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam.

Nic dziwnego, że totalnie zawrócił mi w głowie. Nie tylko tym, ale też faktem, że zawsze pytał, co ja na dany temat sądzę. Czego ja chcę, co lubię, a czego nie. Po prawie trzydziestu latach bycia żoną dowiedziałam się, że związek może tak wyglądać. Że można czuć się kochaną, szanowaną, być dla kogoś partnerką, a nie podwładną czy wręcz służącą.

Chciałam jeszcze być szczęśliwa

Stefana przedstawiłam córce, kiedy byłam przekonana, że nasza relacja to nie chwilowa przygoda, lecz coś poważnego. Rozważaliśmy  zamieszkanie razem, aby nie tracić tych wspólnych chwil, które nam zostały.

Julia powoli stawała się samodzielna i lada moment miała opuścić rodzinne gniazdo. Często mówiła, że chętnie wynajęłaby mieszkanie ze znajomymi ze studiów, by poczuć smak prawdziwego studenckiego życia, zamiast tkwić pod opiekuńczymi skrzydłami mamy.

Postanowiłam więc, że zaproszę Stefana na wspólny obiad w niedzielę, mając nadzieję, że moja córka i on przypadną sobie do gustu. Niestety, myliłam się.

Córka miała pretensje

– Coś ty powiedziała? Jaki przyjaciel? Mamo, mów, jak jest: romansujesz i zdradzasz tatę – powiedziała Julka lodowatym tonem.

– Skarbie, tata od 2 lat nie żyje, więc nie da się go zdradzić…

– Aha, czyli 2 lata to dla ciebie pestka! A przepraszam, zapomniałam, że byliście małżeństwem tylko trzydzieści lat.

– I przez te wszystkie lata kiedy byliśmy razem nawet nie pomyślałam o innym mężczyźnie. Teraz jednak nie chcę dłużej żyć w samotności – mówiłam do Julki tak, jakbym tłumaczyła coś małemu dziecku, które nie jest w stanie pojąć najprostszych rzeczy.

Czułam ból, że w ogóle jestem zmuszona do tłumaczenia się i wyjaśniania tak oczywistych spraw dorosłej kobiecie, a ona odnosi się do mnie prawie jak do jakiejś przestępczyni.

– Julia, uwierz mi, że Stefan to porządny facet. Zależy mi, abyś go lepiej poznała i dała mu szansę.

– Nie ma mowy! – krzyknęła i wypadła z domu, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.

Próbowała mną rządzić

Wiele razy mówiłam Stefanowi, że jest mi przykro z powodu tego jak się zachowała, a on w kółko tłumaczył, że nie ma o czym gadać, że doskonale rozumie moją córcię, że to pewnie był dla niej niezły wstrząs, bo przecież do tej pory miała mnie na wyłączność, że potrzebuje trochę czasu, żeby to zaakceptować.

Ok, rozumiem. Próbowałam, naprawdę się starałam, ale nic z tego nie wychodziło. Julka była nieugięta i za każdym razem, gdy chciałam nawiązać z nią rozmowę na ten temat, powtarzała w kółko to samo: że zdradzam tatę, nie szanuję jego pamięci, że jestem po prostu wredna i zakłamana…

– Zapomniałaś już, jak nas traktował? Niewdzięcznica z ciebie! – moja cierpliwość się skończyła i zaczęłam podnosić głos. – Ciągle musiałyśmy o wszystko zabiegać, a jak powiedział „nie", to koniec dyskusji. Wyleciało ci z głowy, jak mało wolności nam dawał? Jak chodziłyśmy wokół niego na paluszkach? Ty cieszysz się swobodą. Poszłaś na studia, bawisz się w najlepsze, imprezujesz, flirtujesz z facetami, w tym roku to już trzeci chłopak. Nie mam pretensji, młodość ma swoje prawa. Szalej sobie, baw się, odkrywaj świat. Ale nie zabieraj mi szansy na szczęście! Twój tata nie żyje, ale ja jeszcze tu jestem! Nie potrafisz tego pojąć czy po prostu nie chcesz?!

Wyprowadziła się z domu

Kolejnego poranka Julia zabrała swoje rzeczy, spakowała je do torby i oświadczyła, że opuszcza dom. Starałam się ją odwieść od tej decyzji, jednak nawet nie chciała mnie wysłuchać. Gdy próbowałam ją objąć, odsunęła się. Pierwszy raz w życiu nie dane mi było przytulić własnej córki.

Nie będę ci przeszkadzać. Od teraz możesz postępować według własnego uznania. Rób sobie, co tylko zechcesz, ale ja nie mam zamiaru ani potrzeby być tego świadkiem! 

Nigdy wcześniej nie słyszałam, by przemawiała w taki sposób. Szorstko i oschle, zupełnie niepodobnie do mojej małej dziewczynki. Za to brzmiała dokładnie jak jej ojciec. 

Martwiłam się o nią

Wynajęła mieszkanie ze swoją przyjaciółką. Ignorowała moje próby kontaktu telefonicznego. Za każdym razem, gdy próbowałam przelać jej pieniądze, odsyłała je z powrotem. Otrzymywała świadczenie z tytułu renty rodzinnej po śmierci taty, ale chciałam ją wesprzeć finansowo, żeby mogła się utrzymać. Obawiałam się, że jeśli będzie zmuszona podjąć pracę, to zaniedba naukę i obleje egzaminy na uczelni.

Moja córka była nieugięta i za każdym razem mówiła stanowcze "nie" kiedy chciałam jej pomóc. Od momentu, gdy zamieszkała na swoim, ani razu nie było nas razem przy świątecznym stole czy na urodzinowej imprezie. Z początku serce mi się krajało i próbowałam wszelkich sposobów, żeby nakłonić Julkę do powrotu, a przynajmniej żeby dała jakiś znak życia, zgodziła się wziąć ode mnie trochę gotówki czy coś w tym stylu...

Czatowałam przy uczelni, mając nadzieję, że ją złapię i uda mi się z nią pogadać. Gdzie tam! Julia była nieugięta. Opuszczała budynek drugim wyjściem, a swoim znajomym dziewczynom, które znałam z widzenia, zakazała nawiązywania ze mną kontaktu i przekazywania mi wieści na jej temat. W ten sposób mnie karciła. Postanowiła zniknąć z mojego życia, identycznie jak w jej mniemaniu ja zapomniałam o istnieniu jej taty.

Nie mogłam na to pozwolić

Od samego początku ta sytuacja była skomplikowana, a moja córka swoim uporem tylko dolała oliwy do ognia. Stefan miał tego dosyć i w pewnym momencie doszedł do wniosku, że lepiej będzie, jak się wycofa.

– Julka jest twoją córką. Wasza relacja jest wyjątkowa i nikt nigdy jej nie zastąpi. Nie mogę pozwolić, byście przeze mnie ją zrujnowały. Jeśli zniknę z waszego życia, wszystko wróci do normy –  oznajmił.

Jak to "przez niego"? Zamierza się po prostu oddalić? Bym odzyskała przychylność córki i by do mnie wróciła? By było tak, jak wcześniej... czyli jak? Dopiero wtedy zrozumiałam, co tak naprawdę mi przekazał. Zamierzał odpuścić, bo zachowywałam się tak, jakby liczyło się dla mnie wyłącznie to, czy moje dziecko zaakceptuje nasz związek.

Moja córka była samolubna i bezlitosna, a ja robiłam wszystko, żeby ją udobruchać i zadowolić. Przecież nie popełniłam żadnego przestępstwa. Na litość boską, nie musiałam pytać jej o zgodę, by darzyć kogoś uczuciem! Dlaczego więc tak się poniżałam? To efekt wieloletniego tresowania.

Nie pozwolę sobą pomiatać

Zrozumiałam, że postępuję identycznie jak przez trzy dekady związku z tatą Julki, kiedy zabiegałam o jego aprobatę i starałam się przewidzieć wszystkie jego zachcianki. Porozumienie było niemożliwe, bo ulegałam jego decyzjom, żeby ustrzec się przed awanturami, docinkami i obrażaniem się na mnie. Wyglądało na to, że moja córka chce zająć jego miejsce w naszym domu, a ja prawie zgodziłam się na taką zamianę ról.

– Przecież to nie z naszej winy coś się psuje… Ona rujnuje nasze stosunki tym swoim… wymuszaniem i graniem na uczuciach.

– Boję się, że któregoś dnia będziesz tego żałować.

– Nie zamierzam tego robić. Nie ja o tym zadecydowałam. Ona się zezłościła i w ramach kary unika ze mną kontaktu, mimo że nic złego nie zrobiłam.

Gdyby Julka kiedyś zmieniła zdanie, przywitam ją z szeroko otwartymi ramionami. Ale to musi być też jej pragnienie, a nie tylko moje. Być może potrzebuje dojrzeć do takiej decyzji, a może to się nigdy nie wydarzy. Nie przestanę jej kochać, ale nie mam zamiaru po raz kolejny żyć pod czyjeś dyktando, tym razem mojej własnej córki.

Jeżeli teraz ugnę się pod jej wolą, to mam przeczucie, że sytuacja będzie się tylko pogarszać, a ona stanie się coraz bardziej władcza i będzie chciała mieć nade mną coraz większą kontrolę.

Marzy mi się po prostu spokój

Dzięki temu przeżyciu zrozumiałam, jak ważne jest stawianie siebie na pierwszym miejscu. Powinnam zadbać o siebie. Przekonałam się, że kluczowe jest odważne mówienie tego, co się myśli i domaganie się szacunku, szczególnie od swoich pociech. Dostajemy tylko jedną szansę na życie, a moje przez długi czas nie było usłane różami. Niech przynajmniej jego schyłek będzie przyjemniejszy, wypełniony ciepłem, miłością i wzajemnym poszanowaniem. Chcę żyć spokojnie.

Jeżeli moja córka nie wróci do domu, będę musiała to zaakceptować, chociaż w głębi serca zawsze będę żywić nadzieję, że pewnego dnia zobaczę ją wchodzącą przez drzwi, że znów będę mogła wziąć ją w ramiona i poczuć, jak szepcze mi do ucha: „kocham cię, mamo".

Aktualnie cieszę się, że jestem obdarzona miłością przez mężczyznę. Funkcjonowanie w harmonii z samym sobą nie gwarantuje wiecznej idylli. Każda decyzja wiąże się z określonymi konsekwencjami. Pewne rzeczy zyskujesz, inne tracisz, a pozostałe musisz ułożyć na nowo. Przed Julką stoi ważne zadanie: musi się nauczyć, na czym polega szukanie kompromisów, akceptacja emocji i poglądów innych osób, również swojej mamy.

Monika, 62 lata

Czytaj także: „Po latach oszczędzania każdej złotówki mogliśmy spełnić marzenie. Jak zwykle mąż wolał połechtać swoje męskie ego”
„Marzyłam o potomstwie, ale moja matka kazała mi najpierw nacieszyć się życiem. Bawiłam się, a zegar biologiczny tykał”
„Miałam być kierownikiem, a dostałam wypowiedzenie. Zazdrośnicy fałszywymi oszczerstwami zniszczyli całą moją karierę”

Redakcja poleca

REKLAMA