Mój związek z Aleksandrem był pierwszym poważniejszym doświadczeniem w relacji damsko-męskiej. Nie tylko oddałam mu swoją niewinność, ale już wcześniej byliśmy pewni swoich uczuć i snuliśmy plany wspólnej przyszłości, włącznie z myślami o małżeństwie. Jak większość moich rówieśniczek, wyobrażałam sobie bajeczną ceremonię ślubną, a Alek jawił mi się jako wymarzony książę z bajki. Byłam przekonana, że nie muszę już szukać innego partnera.
Była z nim szczęśliwa
Przewyższał mnie wiekiem o pięć lat, co napawało mnie radością – w końcu miał większe doświadczenie życiowe. Ja zaledwie przekroczyłam próg dorosłości, ledwo zdążyłam zdjąć mundurek szkolny po maturze...
Czasem zastanawiam się, czy nie należało posłuchać maminej rady i chwilę poczekać? Gdybym tak jak moje przyjaciółki wybrała się do szkoły pomaturalnej, być może los zetknąłby mnie z kimś zupełnie innym, a moja ścieżka życiowa potoczyłaby się zgoła odmiennym torem? Któż to wie.
Moja dawna podstawówka urządziła dla mieszkańców festyn z okazji nadejścia lata. W naszej pipidówie to zawsze jest jakieś urozmaicenie, no to poszliśmy tam razem z moim Alkiem. Przypominam sobie, że na loterii udało mi się wygrać sporego, pluszowego słonia.
– To przyniesie nam szczęście – rzucił Alek. – Sama się przekonasz, ile dobrego nas spotka.
Czasem się zastanawiam, czy gdybym przekazała tego pluszaka komuś innemu, to los byłby dla mnie łaskawszy... Naprawdę rozważałam taką opcję – mam w głowie obraz pewnego smutnego brzdąca, który ewidentnie miał chrapkę na tę maskotkę.
– A może podarujemy temu dzieciakowi tego słonika? – zapytałam cicho Alka. – Wygląda na takiego przygnębionego...
– Zwariowałaś?! – zareagował z oburzeniem mój luby. – Chcesz przepędzić nasze szczęście?!
Byłam zdeterminowana, żeby je zatrzymać. Byłam w stanie o nie zawalczyć, choćby nie wiem co. Dlatego właśnie, po pięciu latach daremnych prób zajścia w ciążę i czterech latach bezowocnych dyskusji o terapiach, analizach i złudnych oczekiwaniach, postanowiłam sięgnąć po tę rozpaczliwą możliwość.
Myślałam tylko o macierzyństwie
Od dawna marzyłam o posiadaniu potomstwa, o tym, by mieć cel w życiu. Związek z Aleksandrem nie należał do idealnych, a moim zdaniem przyczyną tego był brak dziecka, które scementowałoby nasz związek – takie było wtedy moje przekonanie. Mój mężczyzna każdego dnia bladym świtem ruszał do roboty, a do domu przyjeżdżał dopiero wieczorem. Ja z kolei nie miałam zatrudnienia, ponieważ nie było dla mnie miejsca na rynku pracy.
Dbałam o mieszkanie i ogród, szykowałam posiłki dla siebie, męża oraz babuni, która zajmowała osobny pokój, gdyż pozostałą część nieruchomości nam właśnie przepisała. Najbardziej dokuczał mi fakt, iż Alek kategorycznie odmawiał podjęcia terapii. Utrzymywał, że to uwłaczające, a ja byłam bezradna w perswazjach i namowach. Dopiero później zrozumiałam przyczynę jego oporu.
– Słuchaj, zdajesz sobie sprawę z kosztów takiej terapii? Skąd wytrzaśniemy na to kasę? Dajmy sobie jeszcze trochę czasu, przecież oboje jesteśmy w kwiecie wieku, a gdyby nam się nie udało, to zastanowimy się nad adoptowaniem dziecka – usiłował mnie przekonać. – A może nawet lepszym wyjściem byłaby rodzina zastępcza? Kumple z roboty przygarnęli takiego malca i w dodatku otrzymują od państwa fundusze na jego utrzymanie. Nie martw się na zapas, jakoś to będzie.
Ale ja byłam załamana
Prawdę mówiąc, sytuacja z dnia na dzień się pogarszała. Nie szło zbyt dobrze. Dziecko cały czas chodziło mi po głowie. Chyba łatwiej byłoby mi się z tym uporać, gdybym miała jakieś zajęcie, a tak, zbyt wiele czasu spędzałam na rozmyślaniach. Codziennie moje myśli krążyły wokół tej jednej sprawy.
– Nie martw się tak, Renatko – babcia starała się mnie pocieszyć. – Co ma być, to będzie. Bóg działa powoli, ale nigdy się nie myli.
Moment, w którym okazało się, że jestem w ciąży, był jednocześnie najwspanialszy i najbardziej przygnębiający w całym moim życiu. Niestety, babcia nie dożyła tej chwili. Może tak właśnie miało być? Kiedy szłam do gabinetu lekarskiego, towarzyszyło mi dziwne uczucie, coś w rodzaju wewnętrznego rozedrgania, które psuło mój dobry nastrój związany z tą wiadomością.
Tata maleństwa, które noszę pod sercem, to nie mój Alek. Gdyby dał mi spokój i nie naciskał tak bardzo, w życiu bym się na taki krok nie zdecydowała. Ba, nawet by mi to przez myśl nie przeszło! Przecież darzyłam swojego ślubnego gorącym uczuciem i oszukiwanie go było ostatnią rzeczą, na jaką miałabym ochotę. A jednak to zrobiłam. Całkowicie świadomie.
Nie miałam romansu z kimś, kogo ledwo znam. Z Ernestem chodziłam do jednej klasy w podstawówce. Pamiętam, że na jakiejś dyskotece w szkole doszło między nami do pocałunku, ale później sprawa się rozmyła. Zupełnym trafem wpadliśmy na siebie w zeszłym roku, podczas długiego weekendu majowego.
Razem z przyjaciółką postanowiłyśmy odwiedzić to miejsce, bo mój mąż był akurat w delegacji (od jakiegoś czasu był zatrudniony w pewnej spółce logistycznej). Siedziałam sama w mieszkaniu i nie wiedziałam co ze sobą zrobić, dlatego doszłam do wniosku, że nic się nie stanie, jak pójdę tam bez niego. Planowałam posiedzieć tam jakąś godzinę, może dwie maksymalnie.
Ernest, jak się później dowiedziałam, wybrał karierę w wojsku i osiadł na stałe w Gdańsku. Zaprosił mnie do tańca, pytając przy okazji, czy wciąż mam w pamięci nasz pocałunek. Nawet jeśli moja pamięć by zawiodła, i tak bym potwierdziła, choć prawdę mówiąc, nie całowałam się z aż tak dużą liczbą chłopaków! Moje serce przechowuje wspomnienia o wszystkich moich „narzeczonych”…
Zrób to! Niech się dzieje, co chce!
Wybraliśmy się na spacer i nagle pojawiła się okazja. Zdecydowaliśmy, że wpadniemy do naszej starej szkoły. Kręciła się tam grupka osób, w końcu trwała impreza; opowiadaliśmy sobie o dawnych czasach i tych wolnych od trosk momentach. Potem zajrzeliśmy do przebieralni, miejsca gdzie kiedyś Ernest cmoknął mnie ukradkiem.
Materace z pianki leżały na podłodze. Nie stawiałam oporu, gdy zaczął mnie całować, ani w momencie, gdy ostrożnie ułożył mnie na tym wzniesieniu i zaczął pieścić oraz zdejmować ubrania. W mgnieniu oka znalazł się we mnie, być może odrobinę nazbyt intensywnie, ale z pożądanym rezultatem. Intuicyjnie przeczuwałam, że zajdę w ciążę. Mówiąc szczerze, jeżeli by się to nie powiodło, byłam zdecydowana powtórzyć ten akt zdrady. Z pełnym rozmysłem.
No jasne, że nie byłam w stu procentach przekonana co do tego, że jestem zdrowa jak ryba i czy przypadkiem problem z zajściem w ciążę nie leży po mojej stronie. Na szczęście okazało się, że wszystko ze mną w porządku.
– Faktycznie, słusznie mówiłeś, żeby cierpliwie poczekać – oznajmiłam Aleksandrowi po powrocie do domu od lekarza, trzymając w dłoni zdjęcie z badania USG. – Za parę miesięcy zostaniesz tatą.
A jednak pokochałam od nowa
Kiedy spojrzałam na jego twarz, od razu wiedziałam, że coś jest nie w porządku. Poczułam, jak moje policzki robią się czerwone – kłamstwo nigdy nie było moją mocną stroną. Podczas całej podróży z miasta zastanawiałam się, jaką historię opowiem Aleksandrowi i w końcu wymyśliłam odpowiednią wersję. Niestety, szybko wyszło na jaw, że moje kłamstwo nie miało szans na powodzenie. Do dziś pamiętam słowa, które wtedy usłyszałam:
– Słucham? – mój małżonek uniósł brwi w zdziwieniu. – Jeżeli ktokolwiek będzie ojcem, to z pewnością nie ja.
– No coś ty! – zaśmiałam się sztucznie.
– Jakiś czas temu podczas wypadku doznałem poważnego uszkodzenia jąder. Według lekarza nie mam szans na spłodzenie potomstwa – kiedy to mówił, wpatrywał się we mnie z gniewem w oczach. – Jestem ciekaw, kto mnie w tej roli wyręczył – dorzucił sarkastycznie.
Łzy pociekły mi po policzkach, bo nie wytrzymałam nerwowo. Płakałam z powodu nieudolnego oszustwa i współczucia dla samej siebie. Aleksander opuścił dom, a gdy wrócił, był pod wpływem alkoholu, więc nie mogliśmy porozmawiać. Potrzebował kilku dni, by wytrzeźwieć. Ten czas oczekiwania na konfrontację pozwolił mi się do niej przyszykować. Postanowiłam zaatakować, bo to najskuteczniejsza metoda obrony. Oskarżyłam go o ukrywanie przede mną faktu, że nie może mieć dzieci.
– Ukrywałeś przede mną prawdę i karmiłeś mnie złudną nadzieją! – wrzeszczałam na cały głos. – To było zwyczajnie nikczemne! Teraz, kiedy spodziewam się dziecka, jeśli ci to nie odpowiada, to po prostu się wyprowadź, możemy się rozwieść.
I tak też się stało. W momencie narodzin małej Eweliny, nasze małżeństwo było już zakończone. Czas ciąży wspominam koszmarnie, zarówno moje samopoczucie, jak i stan psychiczny były fatalne. Obawiałam się, czy dam radę samodzielnie wychować córeczkę, ale najwyraźniej Opatrzność nade mną czuwała – los postawił na mojej drodze Szymona, starszego ode mnie o całe dziesięć lat.
Nasza miłość trwa już dłużej niż rok, a Szymon, choć nie jest tatą Ewelinki z krwi i kości, kocha ją jakby była jego rodzoną córeczką. Choć nie chcę krakać, to chyba niedługo staniemy razem przed ołtarzem. Oddałam serce Szymonowi, bo on oddał swoje nam. I nie mam żadnych wyrzutów sumienia z tego powodu.
Renata, 30 lat
Czytaj także:
„Mąż traktuje mnie jak matkę swoich dzieci, nie jak żonę. Gdyby ciąża zagrażała mojemu życiu, wiem, co by zrobił”
„Przyjaciółka uwiodła mojego chłopaka i zaciągnęła go przed ołtarz. Ta zołza nieświadomie uratowała mnie przed piekłem”
„Mąż sądzi, że moja ciąża to spisek. Zapomniał, że dzieci nie biorą się z powietrza i sam maczał w tym palce”