Ja i Michał nie zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia. Nasza relacja powoli rozkwitała, a uczucie z dnia na dzień stawało się głębsze. W pewnym momencie zrozumieliśmy, że nie potrafimy funkcjonować osobno.
Kiedy braliśmy ślub, byłam święcie przekonana, że będziemy nierozłączni do końca naszych dni i nic nie zdoła nas rozdzielić. Obecnie wróciłam do domu rodziców i zamierzam się rozwieść. Nie potrafię żyć z kimś, kto chciał mnie sprowadzić do roli maszyny do rodzenia dzieci i wciąż nie rozumie, że to było złe.
Na początku tej historii dotarła do nas wspaniała wiadomość o ciąży. Marzyliśmy o potomstwie, więc ta informacja sprawiła nam ogromną radość. Niestety, wkrótce pojawiły się komplikacje – wykryto u mnie cukrzycę. Lekarz przestrzegł mnie wtedy, że bez odpowiedniej diety, przyjmowania lekarstw i trzymania się zaleceń, ryzykuję nie tylko utratę dziecka, ale też poważne problemy zdrowotne. Mimo że się bałam, musiałam stawić czoła tej sytuacji.
Robiłam wszystko poprawnie
Po konsultacji z lekarzem ustaliliśmy, że poród odbędzie się przez cesarskie cięcie. Było to najlepsze rozwiązanie zarówno z mojego punktu widzenia, jak i dla maluszka. Podczas całej ciąży przykładałam ogromną wagę do swojego zdrowia – tak bardzo jak jeszcze nigdy w życiu. Pilnowałam nie tylko tego, co trafia na mój talerz, ale też pory posiłków. Systematycznie sprawdzałam stężenie glukozy we krwi, nie opuszczałam żadnej wizyty kontrolnej i prosiłam Boga o szczęśliwe rozwiązanie. Muszę podkreślić, że w tym czasie Michał był moją największą podporą. Starał się podnieść mnie na duchu, kiedy było mi ciężko, a nawet stosował te same ograniczenia żywieniowe co ja, bym nie czuła się samotna w przestrzeganiu diety.
Wtedy wydawało mi się, że spotkałam idealnego faceta. Wierzyłam, że jestem dla niego najważniejsza na świecie. Niestety, wszystko, co robiłam, nie dało efektów, których się spodziewałam. Wszystko zaczęło się cztery tygodnie przed planowanym terminem porodu. W drodze do szpitala z Michałem ogarnął mnie potworny lęk. Nie mogłam przestać myśleć o jednym – że coś pójdzie nie tak podczas porodu i umrę. Za każdym razem, gdy starałam się odpędzić te myśli, wracały ze zdwojoną siłą. W końcu przerażenie było tak wielkie, że rozpłakałam się na cały głos.
– Co się stało kochanie? Aż tak źle się czujesz? – spytał zaniepokojony mężczyzna.
– To nie o ból chodzi... Boję się, że nie dam rady, że umrę podczas porodu – wypłakałam.
– Dlaczego tak mówisz? Na pewno wszystko dobrze się skończy... – próbował mnie uspokoić.
– A jeśli nie będzie dobrze? Musisz mi teraz coś przyrzec! Natychmiast! – zawołałam z rozpaczą.
– Powiedz co takiego?
– Jeżeli wydarzy się cokolwiek złego, masz koniecznie poprosić lekarzy, żeby najpierw uratowali mnie, a później dziecko! Nie mogę teraz umrzeć! – krzyknęłam.
Spodziewałam się, że od razu się zgodzi. Powie, że nie wyobraża sobie życia bez swojej żony. Ale on milczał.
– Co się dzieje, że nic nie mówisz? – zapytałam, nie mogąc już dłużej wytrzymać ciszy.
– Po prostu nie mogę uwierzyć – odparł.
– W co konkretnie?
– Sądziłem, że będziesz chciała przede wszystkim ratować dziecko. To było przecież to, o czym marzyliśmy.
– Naprawdę? A więc teraz ja się już nie liczę?
– Liczysz się, oczywiście, że tak. Tylko...
– Tylko co właściwie?
– Nieważne, dajmy już temu spokój! Nie ma co dalej o tym gadać. Wszystko będzie dobrze – uciął, zatrzymując samochód pod wejściem do szpitala.
Wreszcie zostaliśmy rodzicami
W drodze na salę operacyjną wciąż miałam przed oczami twarz Michała. Nie dawały mi spokoju jego ostatnie słowa, gdy powiedział, że spodziewał się mojej prośby o uratowanie najpierw dziecka. Zastanawiałam się, czy weźmie pod uwagę to, o co go poprosiłam. Wszystko skończyło się jednak dobrze – poród przebiegł bez komplikacji. Na świat przyszła moja mała Gabrysia.
Gdy po miesiącu wracaliśmy do domu z córeczką, jej stan był już idealny. Niestety, moje zdrowie nadal szwankowało. Cukrzyca wciąż dawała się we znaki, a pojawiły się też inne dolegliwości. Mimo wszystkich kłopotów, ani przez moment nie żałowałam, że zdecydowałam się na macierzyństwo. Czułam ogromną radość z bycia mamą. Tylko jedno zakłócało moje szczęście – nie mogłam zapomnieć tej trudnej rozmowy z mężem podczas jazdy do szpitala.
Wielokrotnie kusiło mnie, żeby znów o to zapytać, bo nadal nie wiedziałam, czy to właśnie mnie uratowałby jako pierwszą. Ostatecznie dałam sobie spokój. Bardzo go kochałam i wolałam żyć w przekonaniu, że zajmuję w jego sercu pierwsze miejsce.
Chciał kolejnego dziecka
Gdy nasza Gabrysia była dwulatką, mój małżonek rozpoczął rozmowy o powiększeniu rodziny. Z powodu moich kłopotów zdrowotnych początkowo nie byłam przekonana do tego pomysłu. On jednak nie odpuszczał i regularnie wracał do tematu. Nasza mała córeczka była jego oczkiem w głowie, ale marzył o chłopcu. Co wieczór opowiadał, jak będzie zabierał synka na stadion oglądać mecze albo wspólnie łowić ryby. Ponieważ pragnęłam jego szczęścia i chciałam pomóc spełnić te marzenia, postanowiłam skonsultować się z różnymi specjalistami.
Postanowiłam sprawdzić, jaki wpływ mogłaby mieć kolejna ciąża i poród na mój stan zdrowia. Niestety, opinie lekarzy nie były optymistyczne. Wszyscy zgodnie przyznali, że teoretycznie mogłabym starać się o dziecko, ale stanowczo tego odradzają. Z jakiego powodu? Bo istnieje ogromne ryzyko, że moje zdrowie drastycznie się pogorszy. Jeden z medyków powiedział wprost – może mnie to kosztować życie. Kiedy wyszłam z ostatniej konsultacji, od razu opowiedziałam o wszystkim Michałowi.
Spodziewałam się, że usłyszawszy o zagrożeniu przytuli mnie mocno i powie, że jedno dziecko w zupełności mu wystarcza, a moje zdrowie jest priorytetem. Tymczasem on milczał przez moment.
– A te twoje kłopoty zdrowotne... to tylko przypuszczenia, czy macie jakąś pewność? – odezwał się w końcu.
– Nie jest to takie proste. Teoretycznie wszystko może się dobrze skończyć, ale szanse są naprawdę niewielkie – wyjaśniłam, zdziwiona takim podejściem z jego strony.
– To może warto zaryzykować? Pierwsze dziecko urodziłaś bez problemów, dlaczego teraz miałoby być inaczej? Doktorzy zawsze widzą wszystko w czarnych barwach – zbagatelizował sprawę, co wprawiło mnie we wściekłość.
– Jak możesz tego nie pojmować? Ryzykuję utratą zdrowia albo nawet życia! Co wtedy zrobisz z dziećmi?! Przecież sobie nie poradzisz! – wybuchnęłam.
– Poradzę sobie, spokojnie. Wiem, jak zajmować się dzieckiem. Poza tym nie zostanę bez wsparcia. Gdyby coś poszło nie tak, mama będzie mi pomagać! Nie martw się na zapas – stwierdził.
Na moment zupełnie zaniemówiłam.
Ogarnął mnie szok
– Możesz to powtórzyć? Wydaje mi się, że się przesłyszałam – wydusiłam w końcu.
– O czym ty mówisz? To tylko takie gdybanie. Na wszelki wypadek. W rzeczywistości na pewno będzie dobrze. A teraz dajmy już temu spokój, bo zaczynam się denerwować.
– Przestanę, jak to między nami wyjaśnimy. Sugerujesz, że mam zajść w ciążę, chociaż mogę przez to umrzeć?
– Mama mi wytłumaczyła, że tak trzeba. Bo to właśnie jest kobieca powinność i największe szczęście, tego się od was wymaga.
– Powiedz, wspominałeś o tym mamie?
– No jasne. Wyjaśniłem jej, co mi powiedziałaś przed przyjściem Gabrysi na świat. Strasznie się wtedy zirytowała. Miała ochotę zrobić ci awanturę, ale nie pozwoliłem na to. Nie chciałem dokładać ci więcej zmartwień.
– Co ją tak zdenerwowało?
– To, że poprosiłaś, żeby w razie komplikacji ratować najpierw ciebie, a potem dziecko. Mama uważa, że to egoizm. Twierdzi, że prawdziwa matka zawsze przedkłada dobro swojego dziecka nad własne i jest w stanie oddać życie, by je uratować.
– To chcesz powiedzieć, że nie zachowuję się jak prawdziwa matka wobec naszej córki?
– Oczywiście, że się troszczysz i ją kochasz... Ale wiesz co? Gdyby każda matka tak przesadnie dbała o własne zdrowie jak ty, ludzkość by wymarła! Musisz się poważnie zastanowić nad swoim podejściem.
Byłam srogo rozczarowana
Poszłam do sypialni małej i przekręciłam klucz w zamku. Miałam dość tej rozmowy i widoku mojego męża. W tamtej chwili czułam taką złość, że najchętniej bym mu napluła w twarz. Przez całą noc nie zmrużyłam oka, przewracając się z boku na bok.
Im dłużej myślałam o słowach Michała, tym mocniej ogarniała mnie gorycz oraz przygnębienie. Dotarło do mnie coś strasznego – mój mąż wcale nie był taką wyjątkową osobą, jak mi się wydawało. A ja dla niego nie byłam prawdziwą miłością, a tylko sposobem na spełnienie jego marzenia o synu.
Gdzie w tym wszystkim jestem ja? Najwidoczniej nie mam znaczenia, skoro mama mojego męża może tak po prostu wejść w moją rolę! Poczułam ogromny żal, który sprawił, że rozpłakałam się jak dziecko. Gdy wreszcie się uspokoiłam, wzbierała we mnie złość i sprzeciw wobec tej sytuacji. Nad ranem podjęłam decyzję – nie zostanę ani chwili dłużej z człowiekiem, który mnie tak potraktował. Wszystkie ciepłe uczucia, jakie do niego żywiłam, rozpłynęły się w powietrzu.
Nie mogłam z nim zostać
Następnego dnia, kiedy Michał wyszedł do pracy jak zawsze, działałam szybko. Odczekałam aż dźwięk zamykanych drzwi ucichnie, po czym od razu dałam jeść małej Gabrysi. Spakowałam tylko to, co niezbędne do dwóch walizek, załadowałam wszystko do samochodu i ruszyłam w kierunku domu rodziców. Na stole w kuchni został tylko mój list:
„Przemyślałam dokładnie wszystko, o czym rozmawialiśmy, Michał. Doszłam do wniosku, że musimy się rozstać. Nie potrafię być z kimś, kto widzi we mnie tylko maszynę do rodzenia dzieci. Kto nie liczy się z moimi lękami i nie dba o moje bezpieczeństwo. Wiem, że są panie, które mogłyby wszystko poświęcić dla dziecka – nawet takiego, którego jeszcze nie ma w planach czy w brzuchu. Ale ja taka nie jestem. Mam własne potrzeby, emocje i przemyślenia. Chcę żyć w zdrowiu i patrzeć, jak dorasta moja mała. Pragnę być mamą tu i teraz, a nie kimś, kogo córka będzie znać tylko ze zdjęć. A co inni o tym sądzą? Jakie mają oczekiwania? Kompletnie mnie to nie obchodzi!”.
Nigdy bym nie pomyślała, że zostawiony przeze mnie list tak bardzo wpłynie na mojego męża. Chciałam po prostu uniknąć odejścia bez słowa. Rok już minął od tamtych wydarzeń. Aktualnie mam dach nad głową u rodziców i raczej się to w najbliższym czasie nie zmieni. Jestem szczęśliwa, że mogę na nich liczyć – wspierają mnie na wszystkie możliwe sposoby. Nigdy im tego nie zapomnę.
Nie zrozumiał najważniejszego
Zamiast myśleć o pojednaniu z Michałem, coraz częściej rozważam rozwód. Trudno mi wybaczyć i puścić w niepamięć to, co mi zrobił. Spotykaliśmy się parę razy, gdy przyjeżdżał zobaczyć się z Gabrysią. Niestety, podczas tych spotkań nic się między nami nie zmieniło na lepsze.
Kompletnie nie dociera do mojego męża to, co próbuję mu przekazać. Za każdym razem, gdy zaczynam ten temat, wpada w złość, podnosi głos i się obraża. W jego oczach wyolbrzymiam sprawę i niepotrzebnie rozdmuchuję błahy problem. Uważa, że nie warto przez takie nieistotne spory przekreślać wszystkich wspólnych, szczęśliwych lat. Powtarza też, że nasze dziecko potrzebuje zarówno mamy, jak i taty. Ale przecież to nie jest żadna drobnostka!
Ciekawa jestem, jak by się zachował, gdyby ktoś oczekiwał od niego podobnych wyrzeczeń. Co by powiedział, gdybym tak po prostu stwierdziła, że jego istnienie się nie liczy. I że w razie czego mój ojciec spokojnie go zastąpi. Pewnego dnia zapytałam go wprost o to. A jego odpowiedź? Stwierdził tylko, że jako mężczyzna nigdy nie będzie w ciąży, więc te sprawy go nie dotyczą.
Możliwe, że część osób przyzna rację mojej teściowej i Michałowi, którzy widzą we mnie samolubną osobę bez serca. Według nich powinnam się całkowicie poświęcić rodzinie, nie patrząc na koszty. Odwołują się przy tym do dawnych tradycji i utartych schematów, które przez lata kształtowały nasze społeczeństwo. Da się to zrozumieć, bo takie wartości wpajano nam od dziecka. Teraz jednak żyjemy w innych realiach, gdzie każdy ma prawo decydować o sobie.
Renata, 32 lata
Czytaj także:
„Gdy spełniło się nasze marzenie o dziecku, mąż zaczął dziwnie się dystansować. Nie mogłam uwierzyć w jego wyznanie”
„Mąż przypominał sobie o mnie tylko wtedy, gdy był głodny. Kobietą poczułam się znów w ramionach kochanka”
„Tylko raz postawiłam na swoim i dostałam pozew o rozwód. Mąż nie akceptuje tego, że zrobiło się ciasno w naszym łóżku”