„Nienawidzę swojego życia, a gdy patrzę na męża, to ręce mi opadają. A gdyby tak zacząć wszystko na nowo?"

załamana babcia fot. iStock, Circle Creative Studio
„Nienawidzę swojego życia, a gdy patrzę na męża, to ręce mi opadają. A gdyby tak zacząć wszystko na nowo?"
/ 05.07.2024 10:39
załamana babcia fot. iStock, Circle Creative Studio

Pewnie większość ludzi by pomyślała, że w tym wieku nie warto gonić za marzeniami, lepiej się przyzwyczaić do tego, co jest.

Niestety, ja też tak sądziłam przez długi czas. Mąż dla mnie był zawsze złośliwy, a z obcymi kobietami potrafił miło rozmawiać. Czułam się z tym naprawdę dziwnie i głupio.

Pani ma początki depresji – powiedział lekarz. – Albo przepisuję leki i czekamy, co dalej, albo zmienia pani swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni.

– Panie doktorze! – odpowiedziałam. – Ja mam sześćdziesiąt trzy lata, za sobą czterdzieści lat małżeństwa… Gdzie tu czas i miejsce na zmiany?!

– Żeby się ratować, zawsze są czas i miejsce! Najlepiej można sobie pomóc, kiedy wiadomo, co jest przyczyną choroby. Coś pani wytłumaczę… Niedawno moja żona kupowała sobie fotel do biurka. Wszyscy jej doradzaliśmy, a ona kręciła nosem. W końcu powiedziała: to ja będę w tym fotelu siedziała, więc ja muszę sprawdzić, który do mnie pasuje. Kiedy znajdę najlepszy dla siebie, to go kupię.

– Miała rację! – powiedziałam.
Oczywiście. Opowiadam pani o tym, bo nasze życie to taki fotel. Jak do nas nie pasuje, to święty Boże nie pomoże.

Zrozumiałam, że muszę działać

Ta rozmowa uświadomiła mi, że zmiany są niezbędne, bo inaczej zwariuję. Zaczęłam od ustalenia, co mam, a co chcę mieć, i wyszło, że nie jest najlepiej.

Miałam mieszkanie, którego nie lubiłam, pracę, która mnie męczyła, znajomych tak irytujących, że sama myśl o spotkaniu z nimi powodowała u mnie ból głowy, oraz męża, tego samego od czterech dekad i nudnego jak flaki z olejem, a do tego ponuraka i złośliwca.

Wiem, że niejedna kobieta powie, że gadam głupoty, bo wiele chciałoby tego, co mnie męczy i denerwuje, ale ja odpowiem, że nie można ludzi i ich życiowych potrzeb mierzyć jedną miarą. 

Mój mąż jest miły dla innych, a niemiły dla mnie. Podam przykład: Do nieznajomej ekspedientki w warzywniaku uśmiecha się tak sympatycznie, jak do mnie nie uśmiechał się od lat. Kiedy pytam, dlaczego, twierdzi, że marudzę i wymyślam.

Zaraz dodaje: „Ale z tobą tak zawsze! Nigdy nie jesteś zadowolona. Nie chce mi się z tobą kłócić!”. Wcale mi nie zależy na kłótniach, tylko na rozmowie. Co w tym dziwnego, że czuję się głupio, kiedy on w mojej obecności tak się uśmiecha i podryguje, a dla mnie ma zawsze złą i zaciętą minę?

Niedawno wydarł się w windzie, że musi wracać do domu, bo mu nie przypomniałam o okularach. A on bez szkieł do czytania przecież nie wchodzi do sklepu, ponieważ nie widzi, co jest napisane na etykietach!

Czy to mój obowiązek, żeby mu przypominać o wszystkim, czego potrzebuje? Kiedy ja czegoś nie zabiorę, on mówi: „No, jak zwykle. Gdzie ty masz głowę?”. Niby nic wielkiego, ale zanim gdzieś wyjdziemy, ja już jestem zmęczona i nic mi się nie chce. Potem słyszę: „Znowu jaśnie pani niezadowolona. Oczywiście, hrabianka!”.

Od lat mam sen, że pakuję walizkę i wyjeżdżam. Nie wiem dokąd, ale jestem pewna, że mojego męża tam nie będzie. To mi sprawia wielką radość! A kiedy się budzę i słyszę, jak on szura kapciami i pokasłuje w łazience, to od razu mam wszystkiego dosyć.

Mogłam trafić gorzej…

Próbowałam poradzić się koleżanek z pracy, ale patrzyły na mnie jak na kompletną wariatkę.

– Ty masz nierówno pod sufitem – powiedziała w końcu jedna z nich.

– Chłop przyzwoity, mało pije, nie pali, pracuje, nie lata za babami, a ty jesteś z niego niezadowolona. Na stare lata zachciewa ci się bohatera z romansu? Takich nie ma! Nawet w kinie z takiego niby półboga często wyłazi lebiega i łajdus, a co mówić o rzeczywistości?! Uważaj, bo w końcu któraś sprzątnie ci sprzed nosa tego twojego, i wtedy dopiero będzie rozpacz!

Mam być z kimś na siłę? – spytałam. – Tylko po to, żeby nie być sama?

– Pewnie! Samotność jest okropna. Ale co ty o tym wiesz?

Takie tłumaczenia kazały mi przez lata przymykać oczy na wszystko złe, co się działo ze mną i dookoła mnie. Dopóki dziecko było małe, wytrzymywałam, ale syn dorósł, poszedł na swoje, potem wyjechał z kraju i raczej go nie obchodziło, czy jestem szczęśliwa, czy nie. Ma charakter swojego ojca, też uważa mnie za wieczną marudę, więc trudno mi się po nim spodziewać zrozumienia i współczucia.

Poszłam z mężem do sklepu obuwniczego, bo chciałam sobie kupić zwyczajne sandałki na co dzień. Od razu zauważyłam takie, które mi się spodobały: leciutkie, błękitne, z cienkich, plecionych paseczków, na niewysokim koturnie.

Poprosiłam o swój numer, ale zanim ekspedientka podała mi pudełko, mój mąż powiedział tak głośno, że wszyscy obecni się na mnie spojrzeli:

– Co ty bierzesz? To nie dla ciebie przecież! Na twoje nogi takie buty? Oszalałaś? Weź te! – powiedział.

Nim zdążyłam zaprotestować, podał mi paskudne, czarne buciska tak ciężkie i nieforemne, że aż mnie odrzuciło.

– Nie chcę tych – powiedziałam – Nie podobają mi się. Chcę tamte…

– Chcieć to sobie możesz! – zaśmiał się złośliwie. – Dwadzieścia lat temu też by do ciebie nie pasowały. Masz za grube nogi!

– Niech już pan nie przesadza – wzięła mnie w obronę ekspedientka. – Żona bardzo dobrze będzie się prezentowała w tych niebieskich. To co, przymierzamy?

Nie słyszałam, co odpowiedział, bo już wyszłam ze sklepu. Akurat przejeżdżała wolna taksówka. Zatrzymałam ją i pojechałam prosto do domu.

Kiedy on dotarł, byłam już spakowana

– A ty gdzie? – zapytał, ale dosyć niepewnie, bo chyba czuł, że przesadził.

– Wyprowadzasz się?

– Owszem – byłam całkiem spokojna.– Na razie zatrzymam się u znajomej, a potem wynajmę mieszkanie, dopóki nie zamienimy naszego M3 na dwa mniejsze. Zabieram połowę pieniędzy z konta. I nie zatrzymuj mnie, bo to ci się nie uda. Mam dosyć – powiedziałam.

– A idź do diabła! – wrzasnął, myśląc pewnie, że mnie przestraszy. – Jak szybko pójdziesz, tak szybko wrócisz!

Nie próbował mnie gonić. Był przekonany, że się zatrzymam, potem popłaczę, zamknę w sypialni, a jeszcze później mi przejdzie i wszystko wróci do normy. Nie ma się czym przejmować! Po tylu latach małżeństwa ludzie nie rozstają się z powodu sprzeczki o sandałki – myślał.

A jednak się pomylił, bo nie wróciłam…

Właściwie nic nas nie łączy

Od roku mieszkamy osobno, w dwóch oddzielnych kawalerkach. Przez parę miesięcy wcale się nie widywaliśmy; wszystkie sprawy między nami załatwiali nasz syn i mój adwokat. Jesteśmy w separacji. Nie wiem, czy będzie rozwód, jeszcze się nie zdecydowałam.


Jak dotąd nigdy nie żałowałam swojej decyzji. Szkoda tylko, że podjęłam ją tak późno, no, ale wcześniej nie byłam gotowa na takie zmiany. Czuję się znacznie lepiej i fizycznie, i psychicznie. Żyję, jak chcę, nikt mi nie dokucza, nie kontroluje mnie, nie ocenia, nie dogryza. To jest taka ulga i luksus, że nigdy bym nie wróciła do tego, co było. Nareszcie oddycham…

Pół roku temu spotkałam męża przypadkiem na ulicy. Zatrzymaliśmy się i przez chwilę gadaliśmy o tym i owym. To była całkiem normalna i spokojna rozmowa dwojga dobrych znajomych. Wiadomo, że będziemy się od czasu do czasu widywać, choćby dlatego, że mamy syna.

Odstawiłam leki; nie są mi już potrzebne. Radzę sobie bez wspomagania i jestem z tego bardzo zadowolona.

Gdyby ktoś mnie teraz zapytał, czy postąpiłabym tak jeszcze raz, odpowiedziałabym, że tak, bez najmniejszych wątpliwości.

Po prostu znalazłam swój fotel, dopasowałam się i jest mi nareszcie wygodnie. Mój mądry doktor miał rację, gdy mówił: gdy coś do ciebie nie pasuje albo ty nie pasujesz do czegoś, wstań i poszukaj innego siedziska. Nigdy nie jest na to za późno, daję wam słowo!

Irena, 64 lata

Czytaj także:
„Rodzina się mnie wyrzekła, gdy związałem się z młodą studentką. Nie rozumieją, dlaczego to zrobiłem”
„Czego nie da mąż, dam ja. Jestem złotą rączką nie tylko od remontu, a kobiety chętnie z tego korzystają”
„Jesień życia spędzałam samotnie jak kołek w pustym mieszkaniu. Czekałam tylko, aż w końcu zabierze mnie anielski orszak”

 

 

Redakcja poleca

REKLAMA