„Jesień życia spędzałam samotnie jak kołek w pustym mieszkaniu. Czekałam tylko, aż w końcu zabierze mnie anielski orszak”

załamana babcia fot. iStock, DMP
„– Moje dzieci są daleko, wnuki widuję głównie w telefonie, jak przyślą mi zdjęcia albo filmiki. Mam czas i prawdę mówiąc, nudzę się jak mops. Więc jeśli będziesz potrzebować pomocy albo zechcesz wpaść, pogadać, to pamiętaj, że jestem”.
/ 04.07.2024 19:30
załamana babcia fot. iStock, DMP

Drzwi się nagle otworzyły, a ja przestraszyłam się nie na żarty. Tyle się teraz słyszy o napadach na starsze osoby! Ale w moim przedpokoju stał… radosny czterolatek.

Nadeszła smutna jesień życia

Listopad to taki miesiąc, że jak już wszyscy miniemy się nad grobami, to już nikt o człowieku nie pamięta… Taka prawda, myślałam, patrząc przez okno na szary świat. Padało, ale ostatnio padało niemal cały czas. Wiatr kołysał gałęziami drzew. Już tylko na wierzbie płaczącej zostało parę listków, reszta była goła od dobrych trzech tygodni.

Odkąd przeszłam na emeryturę, nie miałam co robić. Snułam się po mieszkaniu w tę i z powrotem, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Coś tam posprzątałam, ale byłam sama i niewiele brudziłam, a kurz aż tak szybko nie osiadał. Coś tam ugotowałam, ale tylko dla siebie nie musiałam gotować codziennie, bo ile taka starsza pani jak ja zje.

Telewizora nie chciało mi się włączać, bo ciągle leciały powtórki albo jakieś zagraniczne tasiemce, tak głupie, że tylko się irytowałam, a chyba nie o to chodzi w rozrywce, by się denerwować. Coś poczytałam, ale chyba wzrok mi się pogarszał, bo głowa mnie szybko zaczynała boleć. Taka kondycja, już kiepska.

Wychodziłam na spacer, ale pogoda nie dopisywała, zimno przenikało ciało do kości i szybko wracałam, żeby się nie przeziębić. Mogłam jeszcze zadzwonić do córek, ale one w ciągu dnia były w pracy i nie chciałam im przeszkadzać. Wnuki były w szkole, więc też nie mogłam się z nimi zobaczyć, gdy tylko przyszła mi na to ochota.

Póki nie nadejdą święta i córki nie zaczną się zastanawiać, która po mnie przyjedzie, a która odwiezie, to muszę sobie sama radzić, sama siedzieć, po cichu. Niedobrze Pan Bóg obmyślił tę starość, myślałam, patrząc przez okno. Starość była jak ta końcówka roku: brzydka, smutna i łzawa.

Gdzie on zgubił swoją mamę?

Aż któregoś dnia po powrocie ze sklepu chyba zapomniałam zamknąć drzwi na zasuwkę, bo w pewnej chwili się otworzyły i ktoś przez nie wbiegł. Wystraszyłam się nie na żarty. Nie byłam zgrzybiałą staruszką, ale tyle się mówiło o napadach na starszych ludzi, o oszustach, a ja nie dałabym sobie rady z jakimś postawnym złodziejem.

Boże drogi, nie dość, że człowiek niewiele ma – głównie starocie i pamiątki – to mu jeszcze to zabiorą. Ujęłam w dłoń laskę, której używałam, gdy dokuczało mi biodro, i wyjrzałam na korytarz. Bardzo się zdziwiłam, dostrzegłszy w przedpokoju mniej więcej czteroletniego chłopca, który ciekawie się rozglądał dookoła.

– Dzień dobry! – powiedział rezolutnie na mój widok.

Moje zdziwienie rosło.

– Dzień dobry. A kim ty jesteś i co tu robisz? – spytałam malca.

Chyba się zgubiłem – odparł i wcale nie wyglądał na przejętego. – To nie jest moje mieszkanie.

– Ano nie jest, to moje mieszkanie – powiedziałam z uśmiechem. – A gdzie twoja mama albo tata? – mój niespodziewany gość miał na sobie kurtkę i kalosze, więc domyśliłam się, że był na dworze z opiekunem.

– Mama szła za mną, ale jak niesie wózek, to idzie straaasznie pooowoli… – chłopiec zabawnie rozciągnął wyrazy i machnął ręką za siebie.

Wyjrzałam na klatkę schodową. Rzeczywiście, jakieś piętro niżej słychać było kroki na schodach i kwilenie niemowlaka. Od wczoraj nie działały windy, więc trzeba się było wdrapywać na piechotę. Współczułam kobiecie, jeśli mieszkała wysoko. Nie kojarzyłam tego chłopca, musieli wprowadzić się niedawno.

Poczekałam, aż kobieta dotrze na moje piętro, i poinformowałam ją, że znalazłam jej syna.

– Boże, strasznie panią przepraszam! Znowu mi uciekł. Musiał nabłocić… Szymek! Chodź tu zaraz! Jeszcze raz przepraszam, pewnie pomylił piętra, mieszkamy tu dopiero od tygodnia…

– Nic się nie stało – uśmiechnęłam się. – Mam nadzieję, że szybko naprawią windę. Jeszcze pani przepukliny dostanie od dźwigania tego wózka…

– Nie miałam wyjścia, mała się pochorowała. Gdyby nie to, siedziałabym w domu. Jeszcze raz bardzo panią przepraszam. Szymuś, co się mówi?

– Przepraszam – powiedział chłopiec, wychodząc z mojego mieszkania. – Ale babcia jest bardzo miła!

– To nie twoja babcia. Jeszcze wszystko mu się miesza… – kobieta poprawiła włosy, które opadały jej na twarz, i znowu chwyciła wózek. – No, synku, jeszcze dwa piętra. Do widzenia.

Musiałam jej jakoś pomóc

Czyli wdrapywała się na ósme piętro. Faktycznie, niedawno wyprowadzili się sąsiedzi, którzy mieszkali tu ze dwadzieścia lat. Starsi się wyprowadzają, zamieniają mieszkania na takie znajdujące się na parterze albo zamieszkują z dziećmi. Taka kolej rzeczy. Ich miejsce zajmują młode małżeństwa, które kupują pierwsze mieszkania, albo studenci, którzy wynajmują pokoje. Życie.
Znowu spacerowałam po domu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca ani zajęcia, kiedy usłyszałam pukanie. Za drzwiami stała nowo poznana sąsiadka. Wyglądała na zdesperowaną.

– Bardzo panią przepraszam, że znowu przeszkadzam, ale nikogo tu nie znam i nikogo nie mam w okolicy. Małej się pogorszyło, zaczęła się dusić, kazali mi z nią jechać na izbę przyjęć, ale nie mam co zrobić z Szymkiem, a nie chcę go zabierać do szpitala. Czy mogłaby pani popilnować go przez godzinę albo dwie? Myślę, że nie dłużej. Byłabym bardzo wdzięczna.

– Ależ oczywiście, nie ma o czym mówić. Przyprowadź go, dziewczyno, i jedź z córeczką do szpitala, my się tu świetnie z Szymkiem dogadamy, mam zabawki po moich wnukach, nie będzie się nudził.

– Życie mi pani ratuje… – westchnęła.

Przyprowadziła syna i zeszła z małą do samochodu.

Zgodziłam się pomóc, bo jak się nie zgodzić w takiej sytuacji, ale nie miałam pewności, czy rzeczywiście tak świetnie porozumiemy się z Szymkiem.
Niepotrzebnie się martwiłam. To było miła odmiana i ciekawe doświadczenie spędzić popołudnie z taką gadułą, jaką okazał się Szymek.

Swoimi słowami i trochę sepleniąc, opowiedział mi wszystko, co sam wiedział. Że musieli się tu przeprowadzić, że tata umarł, a mama ciągle płacze. Że siostra czasem choruje i muszą chodzić do przychodni, a on się wtedy nudzi. Że jak Emilka jest chora, to on nie może chodzić do przedszkola, a bardzo lubi i swoją panią, i inne dzieci.

Zaczął mi się rysować w głowie obraz życia jego mamy. Jeśli straciła męża, to doskonale rozumiałam, czemu ciągle płacze. Ja też przez pierwszy rok nie umiałam sobie dać rady bez mojego Staszka. Ale on miał już swoje lata, a tu tacy młodzi ludzie… I jeszcze dwójka małych dzieci… Tragedia.

Bardzo jej współczułam

Kiedy młoda mama wróciła po syna, zaprosiłam ją na kawę. Krygowała się, ale nie przyjęłam odmowy, bo upiekliśmy z Szymkiem ciasto drożdżowe. Emilka spała po zastrzyku, który dostała w szpitalu, jej starszy brat oglądał bajki w telewizji, a ja i nowa sąsiadka siedziałyśmy przy stole w kuchni. Nie ukrywałam, że znam jej sytuację.

– Tak myślałam, że ta mała papla wszystko powie… – westchnęła Aldona, popijając kawę z porcelanowej filiżanki, egzemplarz jeszcze z mojej zastawy
ślubnej.

– Dzieci już takie są. A ty jesteś bardzo dzielna, że sobie radzisz mimo tylu przeciwności. Dwójka dzieci i wszystko sama…

– Bartek zginął, kiedy jeszcze byłam w ciąży. Nawet nie widział Emilki…
– zamknęła oczy, żeby powstrzymać łzy, a ja szybko uścisnęłam jej dłoń, próbując dodać otuchy.

– Posłuchaj… Wiem, że poznałaś mnie dopiero dzisiaj, ale… nigdzie się stąd nie wybieram, a ludzie mnie tu znają. Moje dzieci są daleko, wnuki widuję głównie w telefonie, jak przyślą mi zdjęcia albo filmiki. Mam czas i prawdę mówiąc, nudzę się jak mops. Więc jeśli będziesz potrzebować pomocy albo zechcesz wpaść pogadać, to pamiętaj, że jestem. Może nie najmłodsza,
nie najsilniejsza, ale na zastępczą babcię jeszcze się nadam, więc się nie krępuj.

Nie wiem, skąd mi się wzięła ta odwaga i bezceremonialność, żeby coś takiego zaproponować obcej osobie, ale bardzo jej współczułam i jakoś instynktownie polubiłam. Aldona była cichą, delikatną kobietą, młodą, a już bardzo mocno doświadczoną przez życie. Nie miała nikogo bliskiego na północy, gdzie przeprowadziła się po ślubie, cała rodzina mieszkała na Śląsku i stamtąd ciężko im było pomagać córce na co dzień, choć bardzo by chcieli.

Zostałam przyszywaną babcią

Widziałam, że mimo mojej szczerej oferty miała opory, by znów poprosić mnie o pomoc. Nie chciała wykorzystywać sytuacji, ale samotnej kobiecie i matce naprawdę jest ciężko ogarniać wszystko w pojedynkę, więc się przełamywała. A ja się cieszyłam, że nasza zażyłość rośnie, bo autentycznie zakochałam się w jej dzieciach.

Szymek, mimo paplania pięciuset słów na minutę, był grzecznym szkrabem. Jeśli dało mu się blok i kredki, potrafił zamilknąć nawet na godzinę. Emilka zaczynała powoli siadać i stroiła przezabawne miny, gdy się do niej coś mówiło. Uwielbiałam nosić ją na rękach i rozśmieszać.

– Idź spokojnie na zakupy, my sobie tu doskonale poradzimy! – wypychałam Aldonę z domu, gdy zawstydzona pytała, czy może pojechać po prezenty na mikołajki dla dzieci. Potem sama pukałam do niej i prosiłam, by pożyczyła starszej pani dwójkę dzieci dla rozrywki, a sama będzie miała wtedy „czas wolny”.

Stało się regułą, że Szymek każdego ranka, gdy szedł do przedszkola, pukał do moich drzwi i życzył mi miłego dnia. Już od samych tych życzeń, od widoku jego pyzatej buzi czułam się lepiej, weselej, zdrowiej. Listopad przestał być taki szary i smutny, bo rozświetlał go śmiech dzieciaków.

Aldonka też, trochę odciążona dzięki mnie, uśmiechała się coraz częściej.
Kiedy wyznała, że nie jedzie na święta do swoich na Śląsk, bo podróż przez całą Polskę z niemowlakiem to mordęga, zadzwoniłam do mojej starszej córki, na którą tym razem wypadła kolej, by zorganizować święta.

– Kochanie, przyjedziemy we czwórkę. Więc bądź gotowa…

– Jak to we czwórkę? – zdziwiła się
Basia.

– Zabieram ze sobą moją młodą sąsiadkę i dwójkę przybranych wnucząt. Ona naprawdę nie może tu zostać sama na Wigilię

– Bo?

Kiedy Basia usłyszała skróconą wersję całej historii, westchnęła:

– Musiałaś, nie? Musiałaś sprawić, że tusz mi się rozmazał. Zabieraj ich, zabieraj, jakoś się pomieścimy, najwyżej dzieciaki ułoży się w łóżkach po dwoje, jak kociaki…

Dobrze wychowałam moje dzieci. Wiedziałam, że nie przejdą obojętnie, jeśli tylko mogą komuś pomóc.

To był wspaniały czas!

Największy problem miałam z przekonaniem Aldony, która nie chciała nikomu robić kłopotu. Poza tym to były pierwsze święta bez jej męża i nie wyobrażała sobie, jak mogłaby spędzić ten czas z innymi ludźmi, i to obcymi. Nie chciała psuć nam nastroju swoim smutkiem. Ostatecznie jednak razem z Szymkiem przekonaliśmy ją do mojego pomysłu.

Bo Szymuś na hasło, że będzie duża choinka, dużo dzieci, dużo jedzenia, prezentów i może nawet wpadnie Święty Mikołaj, bardzo zapalił się do takiej Gwiazdki. Aldona ustąpiła, ale gdy jechała razem ze mną samochodem, widziałam, że jest speszona, zdenerwowana i nadal trochę zażenowana. Szybko jej jednak przeszło, gdy wpadła w chaos rozmów, uścisków i śmiechów.

To były prawdziwie rodzinne święta. Dzieciaki szybko zaprzyjaźniły się z Szymkiem, moje córki znalazły wspólny język z Aldoną. Emilka była przekazywana z rąk do rąk, jak cenna pluszowa zabawka. Była ogromna choinka, jak obiecałam, prezenty i pyszne jedzenie. Święty Mikołaj też się pojawił. Dzieciaki spały wspólnie w łóżkach, co w ogóle im nie przeszkadzało, a nawet wręcz przeciwnie.

To były cudowne trzy dni, które nie przypominały żadnych wcześniejszych świąt, a jednak były idealne. Kiedy wracałyśmy do domu, z dziećmi śpiącymi w fotelikach na tylnym siedzeniu, Aldona w pewnym momencie spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szeroko:

– Babciu Kasiu – powiedziała, tak jak zawsze mówił do mnie jej syn. – Jesteś najcudowniejszą osobą na świecie i miałam mnóstwo szczęścia, że cię poznałam. Nie sądziłam, że pierwsze święta bez Bartka będą szczęśliwe. A jednak, choć bardzo mi go brakuje, sprawiłaś, że ten czas był magiczny, a nie tragiczny…

To były najpiękniejsze słowa, jakie mogłam w nagrodę usłyszeć. Tyle lat człowiek żył, wychował dzieci, dochował się wnuków i nadal mógł być potrzebny, zrobić coś dobrego. A najlepsze w tym wszystkim było to, że i mnie pomaganie Aldonce i jej dzieciaczkom sprawiało mnóstwo radości. Bez moich moje dni były puste i szare. Teraz w domu miałam zabawki, kredki i kolorowe obrazki. Ktoś mi bałaganił. Ktoś się do mnie uśmiechał. Ktoś wyciągał do mnie ręce. Miałam po co żyć. Miałam dla kogo gotować. Miałam z kim rozmawiać.

Od tamtych świąt minął rok. Dzieciaki rosną, a ja z radością patrzę na ich nowe umiejętności. Aldona, choć wciąż nosi w sercu ból po stracie męża, coraz częściej się uśmiecha. Wie, że nie jest sama, że ma u swojego boku kogoś bliskiego. A ja? Jestem szczęśliwa, bo zyskałam drugą rodzinę!

Katarzyna, 65 lat

Czytaj także:
„Rodzina zrobiła z mojego domu kwaterę all inclusive. Wpadała do nas piąta woda po kisielu, a ja skakałam wokół nich”
„Były mąż szybko znalazł sobie nową rodzinkę. Z naszego syna zrobił darmową opiekunkę dla przyszywanej siostruni”
„Przyjaciółka ma świetnego męża, a woli wskakiwać do łóżka obcym. Żal mi Maćka, ale muszę milczeć”

Redakcja poleca

REKLAMA