Nigdy nie miałam ambicji, żeby być matką geniusza czy zdobywcy Nobla, ale stosunek moich dzieci do nauki jest ciężki do przyjęcia nawet dla mnie. Gdyby mogły, tylko grałyby na komputerach i oglądały głupie memy w sieci! Co ich czeka z takim podejściem?
Nie rozumiem moich dzieci
W naszych czasach też chciało nam się bawić, biegać po podwórku i jeździć na rowerze, zamiast się uczyć. Nie dziwi mnie więc, że jest niewielu uczniów, którzy odnajdowaliby swoją pasję w nauce i odrabianiu lekcji. Ale jakieś podstawy musi znać każdy, żeby zwyczajnie nie być głupcem.
Jak tu zmotywować dzieci do nauki, kiedy w internecie pełno jest wzorców ludzi, którzy nie reprezentują sobą niczego poza głupotą i zarabiają na tym setki tysięcy złotych? To okropnie przykre, ale nie dziwię się, że dzieciom to imponuje i że coraz bardziej odwracają się od nauki. Bo skoro można zarobić łatwo i przyjemnie i mieć wygodne, ciekawe życie to po co się trudzić nauką, a potem ciężką pracą?
– Adaś, siadaj do lekcji! Co będziesz robił w życiu, jak się nie nauczysz? – namawiałam syna.
– Jak to kim, yotuberem! Oni zarabiają dziesięć razy tyle co ty, mamo. I to wcale nie ci najpopularniejsi – odparł zuchwale.
– Może i zarabiają, ale czy mają coś ciekawego do powiedzenia? – odgryzłam się.
Nadąsał się, a mi opadły ręce z bezsilności. Gdy zaglądałam z kolei do pokoju córki, widziałam podobny obrazek. Godzinami przeglądała media społecznościowe, wybierała ubrania, kosmetyki, śledziła nowinki z życia gwiazd, ale nauka? Nieszczególnie.
Inne matki chwalą się sukcesami
Pewnie, można powiedzieć, że wszystkie dzieciaki mają teraz takie zainteresowania, więc nie powinnam się czuć gorsza jako matka. Ale niestety, miałam to nieszczęście, że obracałam się wśród matek, które stale miały jakieś nowe sukcesy swoich dzieci do pochwalenia się.
– Asia w tym tygodniu przeszła do finału olimpiady językowej – opowiadała moja znajoma ze szkoły.
Uśmiechałam się i gratulowałam, choć w środku było mi przykro.
– Antek wygrał konkurs matematyczny i dostał propozycję letniego kursu na uniwersytecie – chwaliła się inna mama na zebraniu w szkole.
Ponownie, uśmiechałam się, zaciskając zęby, ale w głębi duszy niezwykle zazdrościłam tym rodzicom dumy, którą musieli odczuwać.
Nie potrafiłam w żaden sposób zmotywować swoich dzieci do nauki. Wiedziałam, że tradycyjne metody zawiodły – krzyki, kary i groźby tylko pogarszały sytuację. Dzieciaki były coraz bardziej oporne, a ich oceny wcale nie wyglądały lepiej.
„Ok, może nie wszystkie dzieci muszą być orłami w szkole, ale niech przynajmniej mają wartościowe zainteresowania, niech znajdą chociaż jedną rzecz, w której są dobre”, myślałam, szukając pocieszenia.
Nie mam żadnej nadziei
Postanowiłam spróbować czegoś innego. Zamiast ciągle krytykować ich za to, co robią źle, zaczęłam szukać sposobów, aby połączyć ich zainteresowania z nauką. Michał, mój starszy syn, uwielbiał gry komputerowe. Zamiast mówić mu, że marnuje czas, zapisałam go na kurs programowania gier. A córka? Interesowała się modą i makijażem, więc pomyślałam, że może kurs wizażu lub fotografii będzie dla niej odpowiednim wyborem.
Niestety, i tu się przeliczyłam. Gdy tylko dzieci zauważyły, że kursy wymagają od nich chociaż odrobiny wysiłku, nauki po godzinach, ćwiczeń i że nie polegają wyłącznie na bezmyślnej zabawie, od razu straciły zainteresowanie.
– No kochani, nie zniechęcajcie się tak łatwo, wszystko wymaga w życiu odrobiny wysiłku, ale to się opłaca – próbowałam tłumaczyć.
– Aj tam, mamo, mogłabym dziś opublikować film, w którym kładę trzysta warstw lakieru do paznokci albo maluję ściany kosmetykami i zgarnąć kilka milionów wyświetleń – mruknęła córka.
Zdenerwowałam się.
Córka zaczęła pyskować
– Ale czy tylko o wyświetlenia chodzi w życiu? – spytałam. – A co jeśli nagle zablokują te wszystkie portale? Albo odłączą internet? Ci ludzie będą nikim!
– Weź, przestań, mamo. Kto i po co miałby odłączać internet? – zapytał syn.
– Mogę już iść czy jeszcze nie skończyłaś kazania? Idę z Sandrą na paznokcie. A z tego kursu rezygnuję, bo zabiera za dużo czasu i nie zostaje mi już prawie nic na spotkania ze znajomymi i na odpoczynek – odparła lekceważąco córka.
„Odpoczynek od czego? Przecież nic nie robisz”, pomyślałam z przekąsem.
Czułam się zrezygnowana. Najbardziej jednak przybiła mnie wizyta mojej kuzynki, która wychowywała swoje dzieci, również nastoletnie, w dużym mieście. Na początku cieszyłam się, że przyjeżdża. „Może w końcu usłyszę coś o normalnych dzieciach. W mieście jest tyle rozrywek, tyle rozpraszaczy. Na pewno im też nie chce się uczyć i tylko latają po galeriach, imprezach czy innych festiwalach”, pomyślałam, próbując dodać sobie otuchy.
Bardzo się pomyliłam
Gdy Malwina w końcu się u mnie ulokowała, szybko przeszłyśmy do tematu dzieci.
– Ach, wkurzają mnie niemiłosiernie! – zaśmiała się.
„No, w końcu mam szansę znaleźć z kimś wspólny język”, ucieszyłam się.
– Daj spokój, znam to! Michał na przykład... – zaczęłam opowiadać, ale Malwina szybko mi przerwała.
– Ale nie mogę na nich narzekać, bo to byłby grzech – dodała szybko. – Jacek jest w drugiej klasie liceum, a już zdaje próbne matury na wysokim poziomie, a Franek ostatnio wygrał ze swoją drużyną debaty międzyszkolne.
Nie miała takich zmartwień jak ja
„To na co ty możesz narzekać, kobieto?!”, zdenerwowałam się w myślach. A na zewnątrz? Oczywiście przykleiłam do twarzy wielki, sztuczny uśmiech.
– To wspaniale – skomentowałam grobowym głosem.
– Pyskaci są, jak nie wiem co, z fizyki czy chemii mają same tróje, ale przynajmniej w swoich dziedzinach są dobrzy – uśmiechnęła się.
– Och, jak mi się marzy, żeby moje dzieci miały tróje... – mruknęłam.
– Oj, na pewno nie jest tak źle – zbagatelizowała kuzynka.
– Daj spokój, oni ledwo przechodzą z klasy do klasy, jedno i drugie! – wybuchłam nagle. – Uczyć im się nie chce, bo po co się starać. Nie rozumieją zupełnie, że nic w życiu za darmo nie przychodzi, a ja nie potrafię na nich wpłynąć.
– Och... – urwała z zakłopotaniem kuzynka. – Wiesz, ja nigdy nie miałam takich problemów, moi chłopcy zawsze byli dość ambitni. Oczywiście nie są dobrzy z każdego przedmiotu, ale...
„Świetnie, kop leżącego”, pomyślałam.
To będzie sądny dzień
Cała reszta wizyty przebiegła w podobny sposób. Malwina niby nie chciała chwalić się swoimi dziećmi, niby wiedziała, jaką mam sytuację, ale jednak co i rusz wspominała o kolejnych wspaniałych zaletach swoich synów. Po czterech dniach miałam dosyć słuchania o ich świetnych pomysłach, zagranicznych, artystycznych szkołach, do których chcieliby pójść...
Moje dzieci nawet nie zrobiły rozeznania w temacie placówek w naszej okolicy, pobliskich miastach, a co dopiero za granicą. Z miejsca zakładali, że pójdą po linii najmniejszego oporu, do najbliższej szkoły, która przyjmuje wszystkich, jak leci.
Wizyta kuzynki sprawiła, że poczułam się jeszcze gorzej. Jest koniec roku szkolnego, a ja z przygnębieniem obserwuję i słucham, jak inne dzieciaki starają się poprawiać oceny, walczą o lepsze średnie. Nawet jeśli robią to tylko dla nagród czy obiecanych wyjazdów wakacyjnych, przynajmniej motywacja popycha ich do słusznych, korzystnych czynów. A te moje śmierdzące lenie? Byle tylko się prześlizgnąć.
Już mi wstyd, gdy pomyślę o świadectwach, które w tym roku przyniosą. Nie zniosę kolejnych przechwałek innych matek, które będą wrzucać na Facebooka czerwone paski, dyplomy i inne osiągnięcia. A ja, zamiast powodów do dumy, świętowania, nagradzania za wysiłki, znowu dostanę papier przypominający bardziej paszport i przepustkę do porażek i życia przeciętniaka... Gdzie popełniłam błąd? Przecież tak bardzo się starałam!
Anita, lat 42
Czytaj także:
„Moja żona była owładnięta wizją ciąży, a mnie wszystko opadało. Nasze zbliżenia wyliczone były co do minuty”
„Chcieliśmy zaoszczędzić na wakacjach, bo nie mieliśmy kasy. Urlop był tani, ale też najgorszy w naszym życiu”
„Mąż namówił mnie na rejs po Adriatyku. Gdy on adorował kelnerkę z baru, ja poznawałam tajniki żeglugi z kapitanem”