Niby wszystko było w porządku, ale coś we mnie pękło i poczułam w sercu ogromną pustkę. Nasza córka, moje jedyne dziecko, skończyła studia i zamieszkała w mieście oddalonym od nas o jakieś trzysta kilometrów.
– Teraz to żaden kłopot. Mamy przecież internet, możemy gadać choćby i non stop – stwierdziła.
„Ale to nie to samo, co rozmowa twarzą w twarz” – przemknęło mi przez głowę, jednak zachowałam tę myśl tylko dla siebie. Udawałam, że wszystko jest w porządku.
Załamałam się, gdy wyjechała
Ani przez chwilę nie brałam pod uwagę wsparcia od Olka. Mój mąż z zawodu jest elektrykiem, ale to też jego życiowa pasja. Jeśli akurat nie pracuje dla klientów w firmie, to dłubie coś w mieszkaniu.
– Słuchaj, a może byś gdzieś wyjechała, odpoczęła? – jego pytanie totalnie zbiło mnie z tropu, bo akurat kolejny raz płakałam po kątach.
– Niby dokąd miałabym się wybrać? Nasza działka poszła przecież pod młotek, gdy Ula potrzebowała pieniędzy, żeby zacząć życie w nowym mieście.
– Ale kto tu mówi o działce? – fuknął Olek. – Myślałem raczej o porządnych wakacjach. Żona Rafała była niedawno w Bułgarii. Jak wróciła, to nie mogła się nachwalić. Ceny niższe niż u nas, a pogoda murowana…
– Nie przepadam za upałami – weszłam mu w słowo, bo jego propozycja tak mnie zaskoczyła, że kompletnie nie wiedziałam, co o tym myśleć.
Przez prawie trzy dekady małżeństwa Aleksander ani razu nie wyszedł z taką propozycją.
– Lecąc w tym momencie, nie dokuczałyby ci upały – drążył temat.
– Ale pojechalibyśmy razem? – zerknęłam na męża.
– Sama wiesz, że warsztat to dla mnie priorytet. Zlecenia czekają w kolejce. Ty z kolei zasługujesz wreszcie na odrobinę frajdy. No to jak, zastanowisz się nad tym?
Pomysł wydawał mi się absurdalny
Nigdy nie podróżowałam sama, a ostatnimi czasy w zasadzie w ogóle nigdzie nie jeździłam. Co by ludzie powiedzieli? Kobieta w moim wieku nagle rzuca się w wir przygód? Jednak z drugiej strony, taka wycieczka mogłaby być świetnym sposobem na oderwanie się od przygnębiającej rzeczywistości. W mieszkaniu dosłownie wszystko kojarzyło mi się z tym, że Uli już z nami nie ma.
– Wiesz co, polecę do tej Bułgarii – poinformowałam swojego małżonka. – Tylko czy mamy wystarczająco funduszy, żeby sobie na to pozwolić?
– Oczywiście! To cudownie, że w końcu się przełamałaś. Jutro skoczę do biura podróży i pozałatwiam wszystkie niezbędne sprawy.
Dotrzymał obietnicy. Ostatnie dwa tygodnie przed podróżą spędziłam więc na nerwowych przygotowaniach. Raptem wyszło na jaw, że brakuje mi raz to kremu z filtrem, innym razem właściwego stroju kąpielowego czy klapek. Olek bez wahania akceptował wszystkie wydatki. W końcu to on był pomysłodawcą tego wyjazdu.
Muszę przyznać, że chwilami mój mąż wydawał mi się obcy. Odczuwał taką samą samotność jak ja. Być może właśnie dlatego tak dobrze się dogadywaliśmy?
Czułam się jak w transie
Przemiła rezydentka podrzuciła nas do oddalonego od centrum hotelu. Mąż zadbał o wszystko i specjalnie dla mnie wybrał pokój z widokiem na plażę. Jaki on jest kochany, wiedział że uwielbiam usypiać przy dźwiękach morskich fal.
Nieoczekiwanie odczułam nostalgię, myśląc nie o Uli, a o swoim mężu. Pragnąc oderwać się od przygnębiających rozważań o moim nie za wesołym życiu, postanowiłam się przejść i lepiej poznać otoczenie. W pewnym momencie zaczepił mnie jakiś starszy pan. Już wcześniej go zauważyłam, gdyż przyglądał mi się, kiedy jechaliśmy razem autokarem w stronę ośrodka wypoczynkowego.
– Planuje pani iść na przechadzkę po okolicy? – zagadnął mężczyzna. – W pojedynkę?
– A to grozi jakimś niebezpieczeństwem?
– Ależ skąd! – zaprzeczył zdecydowanie. – W Bułgarii jest bardzo bezpiecznie. Zwłaszcza tutaj, w nadmorskich rejonach, ludzie troszczą się o wczasowiczów. Zresztą za moment sama będzie pani miała okazję się o tym przekonać. Czy to pani pierwsza wizyta w tym kraju?
– Owszem, pierwszy raz tu jestem – potwierdziłam.
– W takim razie koniecznie muszę pokazać pani choć kawałek przepięknej Warny. Nie chwaląc się zbytnio, uważam się za całkiem niezłego przewodnika po tutejszych atrakcjach. Bywam w tych stronach regularnie, rok w rok.
Popatrzyłam na niego z zaciekawieniem, ale o nic więcej nie zapytałam. Najwyraźniej zrozumiał moje spojrzenie, bo na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, jakby poczuł się trochę niezręcznie.
– Od lat jeździłem z żoną do Bułgarii. Była zakochana w tym kraju. Podróżowaliśmy autem, bo nie mieliśmy kasy na samolot – wspominał mężczyzna. – Moja ukochana odeszła 5 lat temu, ale ja ciągle trzymam się starych zwyczajów. Dopiero tutaj czuję, że żyję. Gdy jestem nad Morzem Czarnym, wydaje mi się, jakby czas stanął w miejscu, jakby moja Małgosia nadal przy mnie była… Proszę wybaczyć, nie chciałem pani zanudzać moimi problemami – nagle przerwał.
Chciałam wspomnieć, że również doświadczyłam niedawno pewnej straty, ale uświadomiłam sobie, jak absurdalnie by to wypadło w tej sytuacji. W końcu Ula żyła, a co więcej – promieniała radością. Jak mogłabym zestawiać swój drobny ból z autentycznym nieszczęściem, które przygniotło tego mężczyznę? W zamian odparłam:
– Od teraz mów mi po imieniu. Jestem Aneta.
– Karol – odrzekł z uśmiechem. – W takim razie, Anetko, chodź ze mną. Oprowadzę cię po nieznanej, autentycznej stronie Bułgarii.
Tego wieczoru czas płynął nieubłaganie. Nim się spostrzegłam, wskazówki zegara dobijały dwunastej, gdy przekroczyliśmy próg hotelu. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że w tym całym zamieszaniu zapomniałam dać znać Olkowi, że dotarłam cała i zdrowa.
– Co powiesz na to, żebyśmy jutro razem wybrali się na plażę? – zaproponował Karol. – Jeśli masz ochotę, możemy spędzić trochę czasu nad wodą.
– Zgoda, spotkajmy się jutro – odpowiedziałam bez wahania.
Kolejne dni upłynęły nam razem
Zazwyczaj o poranku wybieraliśmy się na krótki spacer brzegiem morza. Potem Karol zabierał mnie na przechadzki po okolicy. Jedliśmy wspólnie obiady, a niekiedy umawialiśmy się jeszcze na kolację. Gadaliśmy ze sobą praktycznie non stop. Zdziwiłam się, z jaką łatwością zwierzyłam się człowiekowi, którego tak naprawdę dopiero co poznałam. Odnosiłam wrażenie, że łączy nas wieloletnia przyjaźń.
Karolowi wyjawiłam wszystko to, czego bałam się wyznać własnemu mężowi. Opowiadałam mu o tym, jak bardzo brakuje mi córki i o lęku, który odczuwam na myśl o starości, która nadciąga nieubłaganie. Nie szczędziłam również słów krytyki pod adresem Olka, akcentując, że nie mogę oczekiwać z jego strony jakiegokolwiek zrozumienia. Karol zaś wspominał o uczuciu, jakim darzył swoją nieżyjącą już małżonkę i o swoim osamotnieniu. Na dzień przed tym, jak miałam odjechać, Karol zaproponował mi wspólne wyjście do pewnej nastrojowej restauracji.
– To niesamowite, że się tu spotkaliśmy. Trudno w to uwierzyć – powiedział cicho, zbliżając swoją twarz do mojej. Nie zdziwiło mnie zbytnio, że odważył się mnie pocałować. Gdzieś w głębi duszy chyba liczyłam na to od jakiegoś czasu.
– Gdybyś tylko była wolna... – rzucił z żalem, który dało się wyczuć w tonie jego głosu.
Zamilkłam, bo zabrakło mi słów. To, czego nie zdołał powiedzieć, stanęło pomiędzy nami niczym machanie ręką na pożegnanie. Karol odwiózł mnie nazajutrz na przystanek autobusowy. Zauważyłam, że specjalnie nie patrzy mi w oczy.
– Pamiętaj, jeden telefon i jestem do twojej dyspozycji – wyszeptał, wtykając wizytówkę w moją rękę. – Nie jesteś skazana na dożywotnią samotność u boku drugiej osoby w tej wygasłej relacji.
W jaki sposób przekazać to Olkowi?
Podczas całego lotu powrotnego starałam się uspokoić galopujące w głowie myśli. Karol na dobre utkwił w moje głowie. „Może on ma rację?” – rozmyślałam. Być może z zewnątrz dostrzega to, czego nie potrafiłam nazwać otwarcie? Że kiedy zabrakło Uli, nasze cztery kąty stały się jedynie pustą przestrzenią, w której egzystuje dwoje sobie obcych ludzi?
Olek był typem faceta, dla którego praca stanowiła priorytet. Nie miałam wątpliwości, że po powrocie przywitają mnie jego plecy, gdy będzie dłubał przy jakiejś zepsutej elektronice.
W myślach układałam scenariusz naszej rozmowy. Zaczęłabym może od pytania: „Zauważyłeś w ogóle moją nieobecność?”. Potem wyznałabym mu, że podczas pobytu w Bułgarii przejrzałam na oczy i niejedno sobie przemyślałam. No i wspomniałabym o Karolu… Jednak w domu czekał na mnie niecodzienny widok. Mąż siedział przy stole, na którym stał półmisek z makaronem w sosie pomidorowym.
– W końcu jesteś – rzucił szeptem na mój widok, ledwo słyszalnym.
Tamtego dnia do mnie dotarło to, czego nie byłam w stanie wcześniej ogarnąć. Miłość można wyrażać na wiele sposobów. Olek może niewiele mówić, ale przecież od lat mnie kocha. Dowiódł tego, fundując mi wyjazd do Bułgarii. A ja, nierozgarnięta, latami nie dostrzegałam, jakie szczęście jest tuż obok.
Pozbyłam się kartki z danymi Karola. Przed wyrzuceniem, porwałam ją na kawałki, tak na wszelki wypadek, gdyby kiedyś przyszła mi ochota wykonać ten telefon. Zrujnowanie czegoś przychodzi bez trudu, natomiast trwały związek, taki jak małżeństwo, wymaga wielu lat pracy. Żeby to pojąć, potrzebowałam spędzić prawie tydzień w odległości niemal dwóch tysięcy kilometrów od domu.
Aneta, 52 lata
Czytaj także:
„Obwiniałam się za rozpad małżeństwa, a mąż za moimi plecami migdalił się z sąsiadką. Wszystko zmienił jeden telefon”
„Mąż po 20 latach zaprosił mnie na randkę. Czułam się jak w cyrku, ale przypomniałam sobie, dlaczego go kocham”
„Poszłam posprzątać grób męża i wróciłam wstrząśnięta. Nie zapalę mu już znicza nawet na Wszystkich Świętych”