„Mąż po 20 latach zaprosił mnie na randkę. Czułam się jak w cyrku, ale przypomniałam sobie, dlaczego go kocham”

para na randce fot. iStock by Getty Images, Maskot
„Nie wyglądało to zbyt romantycznie. Kelnerka wskazała nam miejsce przy stoliku, który był praktycznie przyklejony do drugiego, przy którym też siedziała jakaś para. Mogliśmy dosłownie zaglądać im w talerze i uczestniczyć w rozmowie”.
/ 29.10.2024 15:05
para na randce fot. iStock by Getty Images, Maskot

Maja wpadła do domu jak po ogień i już zbierała się do wyjścia. Ostatnimi czasy ledwie się z nią widywałam, bo po lekcjach tylko się przebierała i pędziła na spotkanie z Dawidem. Cieszyłam się, że córka jest zakochana, ale jednocześnie trochę mi jej brakowało.

– Może byś któregoś dnia została w domu? Opowiedziała mi coś o tym Dawidzie, o szkole. Ciągle cię nie ma.

– Mamuś… no, wiem. Sorry. Postaram się – odpowiedziała, malując usta przed lustrem w przedpokoju.

– Może w ten czwartek, co?

– Czwartek? W czwartek są przecież walentynki! – powiedziała z oburzeniem. – Idę z Dawidem do kina. Może ty i tata też byście gdzieś wyszli?

Córka dała mi do myślenia

Zaśmiałam się, bo wizja randkowania z mężem wydała mi się żartem. Przez ostatnie lata wszelkie ślady romantyzmu wyparowały w natłoku codziennych obowiązków. Te 20 lat odcisnęło na nas pięto. Po pracy mieliśmy niewiele czasu, a ten, który mieliśmy, zdominowały zajęcia domowe. A to pranie, a to zakupy albo kolacja dla rodziny. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio zrobiliśmy coś tylko razem. Nie jako rodzice, ale jako małżeństwo.

Zadumałam się chwilę, a Maja spojrzała na mnie z zaciekawieniem.

– No co? Nawet o tym nie pomyślałaś, przyznaj się, mamo.

– Oj, przestań, Majka. Nie mam już czasu ani ochoty na takie głupoty. Poza tym wiesz, jaki jest tata. Chodzący pragmatyk.

– Miłość to głupoty?

Machnęłam na nią ręką. W jej wieku miłość postrzega się zupełnie inaczej. Parze zakochanych nastolatków wszystko wydaje się wyjątkowe i magiczne. Patrzą sobie w oczy, przytulają i szepczą czułe słówka…

Jeszcze jak przez mgłę pamiętałam, jak my z Wojtkiem tak robiliśmy. Też zakochaliśmy się w sobie w liceum. Eh, ale teraz to już była zupełnie inna historia. Wiedziałam, że mojego męża walentynki w ogóle nie obchodzą. A jeśli już, to pewnie myśli o nich to samo, co większość osób z naszego pokolenia – że to głupia amerykańska kalka.

Chciałam zrobić mężowi niespodziankę

Następnego dnia, wracając z pracy, zaszłam do sklepu po kiszoną kapustę do surówki. O dziwo, nawet w naszym osiedlowym spożywczym było mnóstwo lizaków i maskotek w kształcie serca. Wzięłam do ręki jedno z pluszowych serduszek, a ono „zawołało” zabawnym głosem: „I love you!”. Trochę się wystraszyłam, ale zaraz parsknęłam śmiechem. Jakoś mnie rozczuliła ta zabawka.

– Polecam! Jest w promocji – od razu podjęła temat sklepowa, Grażynka. – Idealne na walentynki.

– A ile kosztuje? – zapytałam, ot tak, z czystej ciekawości.

– Normalnie dwadzieścia – odpowiedziała Grażynka. – Ale jak dla pani męża, to oddam za dychę.

Biłam się przez chwilę z myślami. Wiedziałam, że Wojtek uzna, że to głupota i zbędny wydatek. A jednak uśmiechnęłam się do Grażynki i zapłaciłam za czerwony gadżecik. Już po wyjściu ze sklepu, miałam ochotę wrócić i to oddać, ale było mi głupio. Schowałam serduszko do torebki i wróciłam do domu.

Wojtek już był i drzemał w fotelu przed telewizorem. Normalnie bym go obudziła, ale teraz pomyślałam sobie, że to idealna okazja, żeby zrobić mu niespodziankę. Wyjęłam z kieszeni jego kurtki kluczyki i wyszłam przed blok.

Byłam podekscytowana

Otworzyłam samochód i powiesiłam na lusterku pluszaka. Potem wyjęłam z torebki długopis i karteczkę samoprzylepną i zamyśliłam się… Nie wiedziałam nawet, co napisać, żeby nie było zbyt ckliwie. Nagle wpadłam na pomysł: „Naciśnij serduszko, a dowiesz się wszystkiego”– napisałam i dorysowałam uśmieszek.

Wiedziałam, że to szczeniackie, wręcz głupkowate, ale miałam nadzieję, że Wojtek chociaż się uśmiechnie. Następnego dnia rano zachowywałam się jak zwykle. Tyle tylko, że włożyłam czerwoną sukienkę, którą wyjątkowo lubił mój mąż, a do niej nowy zielony żakiet.

Dokąd idziesz taka piękna? – Wojtek spojrzał na mnie podejrzliwe.

– No, co robić, wszędzie muszę taka chodzić. Przecież urody w domu nie zostawię – odparłam wesoło.

Maja spojrzała na nas rozbawiona, po czym wróciła do telefonu, który pikał już od rana. Wiedziałam, że nie może się doczekać wieczornej randki. Miło było na nią patrzeć… Wyszłam do pracy i minęłam samochód Wojtka. Serduszko wisiało na swoim miejscu.

W biurze panowała miła, radosna atmosfera. Jeden z panów się spisał i położył wszystkim paniom na biurka po lizaku w kształcie serca. Było jakoś swobodniej niż zwykle i wciąż tylko ktoś rzucał jak nie komplement, to jakiś flirciarski tekst. Czuło się, że to dzień inny niż zwykle.

Koleżanki mi zazdrościły

Po godzinie mój telefon zawibrował. Nie mogłam uwierzyć, gdy spojrzałam na ekran. Wojtek wysłał mi MMS-a. To było jego „selfie” z serduszkiem i ustami złożonymi w dzióbek. Parsknęłam śmiechem.

– Co tam masz, Anetka? Pokaż! – zawołała koleżanka i zajrzała mi przez ramię. – O rany! Ale słodkie! Boże! Tyle lat po ślubie i jeszcze wysyłacie sobie takie rzeczy? Ja to z Markiem od lat nie byłam nawet w głupim kinie, nie mówiąc o takich wiadomościach!

– Oj, Maryś – zaśmiałam się. – A myślisz, że u nas jak? Też już wkradła się nuda i rutyna. To ja ją postanowiłam przełamać i kupiłam Wojtkowi taką głupotkę na walentynki.

– Poważnie? – spojrzała z uznaniem, a ja myślałam, że pęknę z dumy.

Dziewczyny zaczęły komentować to, co zrobiłam. Były pod wrażeniem i chyba trochę pozazdrościły mi pomysłu. Normalnie aż dumę poczułam, że taka ze mnie nowoczesna żona. A to był dopiero początek.

Mąż zaprosił mnie na randkę

Kiedy wróciłam do domu, Wojtek wyglądał wyjątkowo elegancko.

– Anetko, kochanie, czy mógłbym zaprosić cię na randkę?

– Raa… randkę?

– Tak. Zapraszam cię na kolację.

– Poważnie? Z przyjemnością! – zawołałam wciąż w lekkim szoku.

To serduszko za dychę naprawdę zrobiło kawał dobrej roboty. Szybciutko pobiegłam do łazienki trochę się podmalować i poprawić fryzurę.

– Mamo, wychodź już. Muszę się szykować na randkę! – zawołała Maja.

– No to wejdź. Ja też idę na randkę i też się szykuję – przyznałam.

Córka aż zagwizdała na mój widok.

Mogę twoją szminkę? – zapytała, od razu sięgając po pomadkę.

Podobało mi się to, że razem szykujemy się do wyjścia.

– Nie chcę cię pospieszać, ale mamy zarezerwowany stolik za pół godziny! – zawołał Wojtek.

Spryskałam się jeszcze tylko perfumami i wyszłam. Czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Mąż zamówił taksówkę, bo chciał, żebyśmy się oboje napili wina. Kiedy dojechaliśmy pod restaurację, nie mogłam uwierzyć w to, ile jest tam aut. Parking był przepełniony.

Było mało kameralnie

Odetchnęłam z ulgą, że nie musimy szukać miejsca parkingowego, bo na pewno byśmy się spóźnili. Weszliśmy do środka. Już w progu zastąpiła nam drogę kelnerka, oświadczając ostro, że nie ma już miejsc.

– Ale ja, droga pani, mam rezerwację – przerwał jej Wojtek.

– A, chyba, że tak. To proszę za mną.

Spojrzałam na salę i aż mnie zmroziło. Był tam taki ścisk, jakby to był fast food oblężony przez wycieczkę szkolną, a nie elegancka restauracja. Nie wyglądało to zbyt romantycznie. Kelnerka wskazała nam miejsce przy stoliku, który był praktycznie przyklejony do drugiego, przy którym też siedziała jakaś para. Mogliśmy dosłownie zaglądać im w talerze i uczestniczyć w rozmowie.

– Nie ma bardziej ustronnego miejsca? – zapytał Wojtek zniesmaczony.

– Nie widzi pan, jakie mamy dziś obłożenie? – odpowiedział.

– Widzę… – odpowiedział. – Chyba przyjęliście za dużo rezerwacji.

Kelnerka chciała coś odpowiedzieć, ale całe szczęście ugryzła się w język i po prostu podała nam karty. A potem stała nad nami, czekając.

– Jeszcze chwilkę… – poprosiłam.

– Obawiam się, że będą się państwo musieli decydować, bo mam kolejną rezerwację za 40 minut.

– Słucham?! – oburzył się Wojtek.

– No tak! Co pan myślał?!

– Wyjdźmy już, Wojtek – poprosiłam. – To nie ma sensu.

Wróciliśmy do domu

Wstałam i wzięłam torebkę. Nie miałam najmniejszej ochoty brać udziału w tym cyrku. Ceny były kosmiczne, atmosfera straszna, a niemiła kelnerka wcale nie poprawiała sytuacji. Wyszliśmy i w sklepie obok kupiliśmy mrożoną pizzę hawajską i butelkę czerwonego wina. Wieczór spędziliśmy w domu, oglądając komedię romantyczną, jedząc i popijając winko.

Wojtek był miły i czarujący. Śmialiśmy się z tej randkowej katastrofy, ale prawda była taka, że wcale nie skończyła się najgorzej! Było… bosko! Przed północą, kiedy szykowaliśmy się już do snu, do domu weszła Majka, wściekła jak osa.

– Co się stało? – zapytałam.

–Ach, mamuś. Nawet nie pytaj. Staliśmy pół godziny przed filmem po odbiór biletów, które zarezerwowaliśmy, a oni sprzedali je komuś innemu, bo, jak stwierdzili, za późno przyszliśmy. Potem chcieliśmy coś zjeść, ale knajpy pękają w szwach. Zmarzłam i jestem głodna jak wilk! A u was jak?

– Doskonale – zaśmiałam się. – Przenieśliśmy się z randką tutaj. I powiem ci, nie ma to jak randka w domu!

Aneta, 46 lat

Czytaj także: „Kiedy wróciłem z zagranicy, czułem się obco. Żona i córka interesowały się tylko kasą w moim portfelu”
„Obwiniałam się za rozpad małżeństwa, a mąż za moimi plecami migdalił się z sąsiadką. Wszystko zmienił jeden telefon”
„Ojciec zostawił w testamencie dziwny zapis. Wiedziałam, że matka ukrywa prawdę. Gdy ją poznałam zrozumiałam, dlaczego”

Redakcja poleca

REKLAMA