„Po 30 latach małżeństwa porzucił mnie jak zużytą gumę do żucia. Myślał, że sobie nie poradzę, a tu taka niespodzianka”

porzucił mnie jak zużytą gumę do żucia fot. Adobe Stock, Zadvornov
„Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co zaszło. Mój facet, z którym byłam ponad trzy dekady, chce mnie zostawić dla jakiejś młódki? W głowie mam jedynie obraz roztrzaskanego o ścianę kieliszka, ucieczkę z pokoju i trzaśnięcie za sobą drzwiami od sypialni. I co ja teraz zrobię?”.
/ 20.06.2024 17:30
porzucił mnie jak zużytą gumę do żucia fot. Adobe Stock, Zadvornov

Robot kuchenny w szalonym tempie mieszał białka jajek w sporej misce, a ja obserwowałam to z pewną satysfakcją, jednocześnie przepełniona żalem. Dlaczego on mi to zrobił? Jeszcze niedawno wszystko układało się tak dobrze! – rozmyślałam, patrząc, jak z każdą chwilą piana zwiększa swoją objętość. Raptem siedem dni temu też szykowałam pianę i resztę potrzebnych produktów. Kwiaty, maliny oraz truskawki. Planowałam upiec pyszne bezy w stylu Anny Pavlovej, takie, za którymi przepadały moje dzieci – córka z zięciem oraz ich pociechy.

Gdy minęło trochę czasu, moja beza była już gotowa. Wyjęłam ją z nagrzanego piekarnika i przystąpiłam do dekorowania. Dałam z siebie wszystko, żeby wyglądała jak najbardziej efektownie. Gdy skończyłam, pozostało mi tylko czekanie na przybycie zaproszonych osób. Ten wieczór zapowiadał się naprawdę wyjątkowo. Nie bez powodu – w końcu obchodziliśmy okrągłą, bo aż trzydziestą, rocznicę naszego małżeństwa.

No i się uparłam, że najlepiej będzie obchodzić tę uroczystość w naszych skromnych progach, a nie szaleć po knajpach. Po co szastać forsą, skoro w rodzinnym gronie jest zawsze tak sympatycznie? Było naprawdę fajnie. Brzdące napchały się do syta i wychwalały mój puszysty deser, zresztą jak co roku.

Muszę ci o czymś powiedzieć...

Nasza córka Ilona tak bardzo nalegała, żeby zająć się myciem naczyń. Stwierdziła, że skoro mamy dzisiaj wyjątkowy dzień, to przynajmniej w taki sposób chce się do niego przyczynić. Nie miałam nic przeciwko temu. Przecież codziennie, jako typowa pani domu, zajmowałam się tą czynnością, więc z radością skorzystałam z chwili wytchnienia. Gdy nasi goście odjechali już do swoich domów, mąż Sławomir przyszedł do pokoju dziennego i podał mi lampkę wina.

– Kochanie, jestem ci wdzięczny za te wszystkie wspólne lata – powiedział trochę nieśmiało.

– Ja również jestem ci za nie wdzięczna – odpowiedziałam, zanim zdążył dokończyć myśl.

– Wiesz co, muszę ci o czymś powiedzieć...

– O rany, jesteś chory? Coś się stało? - poczułam niepokój.

– Ależ skąd, Lusiu, czuję się świetnie, lepiej niż kiedykolwiek. Po prostu doszedłem do wniosku, że czas zacząć coś nowego w moim życiu.

– Aha, planujesz kupno roweru?

– Nie do końca… – Sławek głęboko odetchnął i zaczął mówić: – Powiem prosto z mostu. Spotkałem pewną osobę i…

– Słucham? – ledwo wydusiłam z siebie, o mały włos nie upuszczając kieliszka z winem. – Jak to spotkałeś? I jakie to ma konsekwencje? – wymamrotałam.

– Nazywa się Mariola i pracuje jako handlowiec w naszym przedsiębiorstwie. Od pewnego czasu się znamy, a teraz chcemy stworzyć związek, więc…

Bierz swoje graty i już nigdy tutaj nie wracaj

Nie jestem do końca pewna, co wydarzyło się potem. Miałam wrażenie, jakby ktoś przyłożył mi prosto w twarz. Mój partner, z którym byłam przez ponad trzy dekady, nagle postanowił zostawić mnie dla jakiejś smarkuli? W głowie mam jedynie obraz roztrzaskanego o ścianę kieliszka, ucieczki z pokoju dziennego i zatrzaśnięcia za sobą drzwi od sypialni.

Nie przypominam sobie, żebym płakała, ale kto wie, może się mylę. Pamiętam jedynie, że wrzeszczałam na całe gardło, każąc Sławkowi wynosić się w trybie natychmiastowym. Ledwo byłam w stanie chwycić za telefon, żeby zadzwonić do swojej córki i wszystko jej opowiedzieć.

– Ilonka, co ja mam teraz począć, totalnie nie mam bladego pojęcia – zwierzałam się jej. – Nie mam etatu, tylko jakieś fuchy od czasu do czasu. Niby mieszkanie należy do mnie, ale jeśli on będzie chciał je sprzedać…

– Mamo – powiedziała poruszona córka. – Nie ma obaw, mieszkania od dziadków nikt ci nie zabierze. Co do pracy, to się okaże. Teraz postaraj się wyluzować. Co powiesz na to, żebym wpadła do ciebie jutro?

– Dzięki, ale wolę pobyć trochę sama ze sobą. Odezwę się, dobra?

– Jasne, nie ma sprawy. Pamiętaj tylko, że jakby co, to jesteśmy w gotowości.

Kiedy otworzyłam oczy z samego rana, czułam się jak zombie. W nocy nie przespałam nawet chwili. Nigdzie nie było widać Sławka – pewnie już zdążył wyjechać do swojej kolejnej wybranki serca. Cały następny tydzień przeleciał mi jak we mgle. Chodziłam po mieszkaniu w podomce, od czasu do czasu coś przegryzłam albo wypiłam, przesypiałam długie godziny i znowu wstawałam. Byłam kompletnie otępiała, ale w końcu pusta lodówka zmusiła mnie, żeby jednak się gdzieś ruszyć.

Wstąpiłam do sklepu, by nabyć niezbędne produkty, a następnie skontaktowałam się telefonicznie z moją latoroślą. Zapewniła mnie, że zjawią się niebawem. I tak oto ponownie znalazłam się w mojej kuchni, gdzie z zapałem przygotowywałam ich ukochaną bezową przekąskę, mocno ubijając białka. Gdy już dotarli na miejsce, moja kochana Iloneczka z całych sił się do mnie przytuliła.

– Mamo – powiedziała cicho. – Nic na to nie poradzimy, tata zachowuje się bezmyślnie. Najważniejsze, żebyś dawała sobie radę. Pamiętaj, że masz we mnie i w nas wszystkich oparcie. Dobrze?

– Skarbie, nie jest dobrze – poczułam zbierające się w oczach łzy. – Ale cóż mogę zrobić, nie zmuszę go przecież siłą do zostania ze mną. Jakoś to będzie... Musi być, no nie?

– Na pewno, mamo. A teraz zajadamy bezę, a jak cukier nam podskoczy, to zabieramy się za pakowanie, pasuje? – Jej usta rozjaśnił uśmiech.

– O jakim pakowaniu mówimy?

– No wiesz, tych wszystkich rupieci taty. Skoro zamierza zamieszkać z tą swoją Mariolą, to chyba nie będzie tutaj przetrzymywał tych szpargałów, nie? Oj, sorry, nie powinnam jej wspominać.

– Daj spokój, prawda może być bolesna, ale lepiej ją znać. Przynajmniej będę miała więcej miejsca na moje ciuchy w szafie. – Mój uśmiech był trochę wymuszony.

Po blisko połowie doby spędzonej w korytarzu pojawiło się parę sporych kartonów, a mąż otrzymał wiadomość tekstową z instrukcją, aby je przetransportować kolejnego poranka podczas mojej nieobecności w mieszkaniu oraz pozostawić pęk kluczy w skrzynce pocztowej. Natomiast my, wykończone wkładaniem rzeczy do pudeł, zdecydowałyśmy się wybrać na małą czarną do pobliskiej kafejki.

Ta cukiernia, to chyba było zrządzenie losu

Przekroczyłyśmy próg kawiarni i moją uwagę od razu przykuł cudowny aromat świeżo mielonej kawy oraz apetyczny zapach słodkości. Moja pociecha podeszła do lady, by złożyć zamówienie, a jej wzrok przyciągnęła informacja o poszukiwaniu pracownika na stanowisko cukiernika, widniejąca na jednej ze ścian lokalu.

– Spójrz, mamuś, to coś w sam raz dla ciebie – odparła, kierując na mnie spojrzenie.

– Chyba żartujesz – parsknęłam śmiechem. – Nie pracuję przecież w cukierni.

– No nie, ale w domu robisz najsmaczniejsze bezy na świecie, a tych tutaj akurat nie widzę. Przepraszam bardzo! – zagadnęła do pani za kontuarem. – Znalazłam wam nową osobę do pieczenia.

– Oszalałaś? – wyszeptałam ledwo słyszalnie.

Co nam szkodzi, jak pogadamy? – dźgnęła mnie łokciem, chichocząc pod nosem.

Nie minęło wiele czasu, a do naszego stolika przysiadła się kierowniczka, pani Danuta.

– Muszą panie wiedzieć – rozpoczęła swoją wypowiedź – że nasza kochana Halinka przeszła już na zasłużoną emeryturę, aby zająć się swoimi wnuczętami, więc została nam tylko pani Zosia. Ale klientów mamy coraz więcej i nie dajemy rady upiec tego wszystkiego u nas, a nie chcielibyśmy sprowadzać niewiadomego pochodzenia produktów, bo to, co swoje, zawsze smakuje najlepiej. Córka wspominała, że ma pani w tym wprawę… – Przeniosła swój wzrok na mnie.

– Moje doświadczenie zawodowe? – westchnęłam. – Przeszło trzy dekady dbania o dom, okazjonalne fuchy z rachunkowością i tyle. No i jeszcze pieczenie bez dla najbliższych.

– Bezy, serio? – zaciekawiła się. – Cudownie, pani Halinka była w nich mistrzynią... Zróbmy tak! – zacierając ręce, oznajmiła. – Jak ma pani ochotę spróbować, to proszę upiec bezę, a my ją ocenimy. Jeśli się uda, będzie wspaniale, a jak coś pójdzie nie tak, to nic strasznego, żadna ze stron nie będzie miała pretensji. To jak, umowa stoi?

Kolejnego poranka przekroczyłam próg cukierni z trzęsącymi się kolanami, dzierżąc w dłoniach spore tekturowe pudło. Odnosiłam wrażenie, jakbym przystępowała do jakiegoś sprawdzianu. Uspokój się – pomyślałam. I tak nic z tego nie będzie.

– Witam serdecznie, pani Lucyno! – odezwała się kierowniczka. – Proszę zaprezentować, co pani przyniosła. – Uniosła wieko pudła i oniemiała. – O matko jedyna... To jest absolutnie... To majstersztyk! – wykrzyknęła, a ja spłonęłam rumieńcem niczym uczennica.

Muszę przyznać, że tym razem przerosłam samą siebie. Beza prezentowała się okazale, delikatnie zrumieniona po bokach. Na jej wierzchu ułożyłam przepiękną kompozycję złożoną z barwnych bratków, listków mięty, soczystych malin i apetycznych truskawek. Całość przełożyłam delikatnymi warstwami serka mascarpone i oprószyłam subtelnie kakaowym pyłem.

To dzieło sztuki! Aż szkoda to zjeść. Można by tylko siedzieć i podziwiać! – westchnęła z zachwytem pani Danusia.

– A może jednak skusi się pani na kawałek? Wygląd to nie wszystko – odparłam z uśmiechem.

– Jest pani przyjęta! – oznajmiła kilka minut później, gdy na talerzyku zostały jedynie drobne okruszki, a ona delektowała się smakiem kawy.

O rany, kto by pomyślał, że blisko sześćdziesiątki uda mi się tak od ręki dostać robotę! Ilona wręcz oszalała ze szczęścia, jak jej o tym wspomniałam. Dwa lata temu zadebiutowałam. Od tamtej pory oficjalnie jestem po rozwodzie i odnowiłam swoje lokum. Sławomir nie miał do niego żadnych roszczeń, bo wieki temu nabyli je moi rodzice, więc należało wyłącznie do mnie. Zainwestowałam w nowe wyposażenie, porozkładałam rośliny i poczułam, że to moja przestrzeń.

To może małżonka coś upiecze?

Niemal każdego dnia odwiedzam cukiernię. Zawarłam bliskie znajomości zarówno z panią Danusią, jak i panią Zosią – jesteśmy już po imieniu. Zosia uchyliła mi rąbka tajemnicy, zdradzając przepisy na serniki, napoleonki i kruche ciastka. Dzięki temu sama również zabrałam się za ich pieczenie.

Muszę przyznać, że to moje bezy są prawdziwym hitem. Ludzie je uwielbiają i zamawiają na różne okazje – czy to na imprezy, przyjęcia weselne, czy inne ważne wydarzenia. Jestem przeszczęśliwa, gdy słyszę od nich tyle ciepłych słów i komplementów. To niesamowite uczucie móc wreszcie robić coś, co sprawia mi tak ogromną przyjemność i satysfakcję.

Niedawno wydarzyła się dosyć zabawna historia. Do naszej cukierni zawitał mój eks. Koleżanki z pracy od razu go rozpoznały, ponieważ jakiś czas temu pokazywałam im jego fotki. Facet podszedł do lady i zagadnął Danusię, pytając o nasze słynne bezy, bo podobno ktoś mu powiedział, że mamy tu najsmaczniejsze w całej okolicy.

– Cóż, przykro mi to mówić, ale niestety wszystkie już się skończyły. Pracuje tu pewna wybitna ekspertka w tym fachu, pani Lucyna. Może pan o niej coś słyszał? Ale skoro akurat nie mamy już bez, to może małżonka coś upiecze? – odparła ekspedientka, a ja z Zosią, która była w temacie naszych perypetii, chichrałyśmy się w najlepsze na zapleczu.

I dobrze mu tak! – parsknęła śmiechem Danusia, gdy facet wyszedł z podkulonym ogonem. – No, dziewczyny, zabieramy się do pracy, czas upichcić coś pysznego! Ach, co to za cudowne życie!

Lucyna, lat 54

Czytaj także: „Tyrałam za granicą, a mój mąż rozbijał się po knajpach. Gdy wróciłam z portfelem pełnym gotówki, kajał się jak małolat”„Mąż i szwagierka mieli ważniejsze sprawy niż opieka nad niedołężną matką. Podmywałam teściową, bo było mi jej żal”„Zgodziłam się, by kuzynka zamieszkała ze mną. Ta mała jędza wyjadała wszystko z lodówki i traktowała mnie jak służbę”

Redakcja poleca

REKLAMA