Wiedziałam, że mnie adoptowali, ale nie myślałam o tym. Byłam ich ukochaną córeczką i skarbem jedynym i tylko to się liczyło.
Nie miałam dziesięciu lat, gdy grzebiąc w szafie w poszukiwaniu skarbów, znalazłam torebkę z puklem włosów przewiązanych wstążeczką (moje pierwsze obcięte loczki) i metrykę dziewczynki. Urodziła się tego samego dnia! Pobiegłam z tym do mamy. Przytulała mnie i opowiadała.
Czekali na swoje dziecko i doczekać się nie mogli
Pokój przygotowali i zabawki kupili, ale wciąż musieli stać w kolejce, by jakaś kobieta i dla nich urodziła. Tydzień przed Bożym Narodzeniem wpadła do nich znajoma zakonnica. Jej zgromadzenie opiekowało się kobietami, które urodzić mogą, ale chować nie chcą.
– Mam dla was dobrą nowinę. – zawołała od progu. – Jest dziewczynka, zdrowa i cudna.
Zakonnica dała mamie metrykę i szepnęła, żeby dobrze schować, bo nigdy nie wiadomo, czy kiedyś się nie przyda. Jakby przeczuła... Przekazała informację o tej, która urodziła. Że z porządnej rodziny, że studentka, że chłopak rzucił, a rodzinie wstyd chować nieślubne w zawistnym środowisku.
O bliźniaczym porodzie nie wspomniała. Mama do dziś chce wierzyć, że zakonnica nie wiedziała, ponieważ poród odbył się w dość odległym miasteczku.
Nie byłam ani taka zdrowa, ani taka cudna. Pokochali łysą, chudą i siną bez zastrzeżeń. Formalnie załatwili adopcję przez sąd. Zmienili imię i nazwisko. Ochrzcili. Otoczona miłością i ciepłem wyrosłam, aby nie zabrzmieć nieskromnie... dość ładnie.
Nie o wszystkim dowiedziałam się za pierwszym razem. Wkrótce po „osiemnastce” mama weszła do mojego pokoju z dziwną miną i pożółkłym dokumentem. – Córciu, może chcesz poznać biologicznych rodziców, może masz rodzeństwo? Zaśmiałam się. – Czyżbyś chciała pozbyć się mnie z domu? Uściskałyśmy się i tyle. Mama schowała papier. Nie miałam zamiaru nikogo szukać. Ale jedno nie dawało mi spokoju. Nie mogłam zrozumieć, skąd się bierze moje zainteresowanie bliźniakami. Gapiłam się na takich na ulicy, a filmy o nich mogłam oglądać bez końca. Bywało, że nagle, bez żadnej przyczyny, ucho mnie zabolało albo zdawało mi się, że rękę mam w gipsie. Gnębiło mnie to niewiarygodne, kosmiczne przeczucie, że gdzieś istnieje ktoś mi bardzo bliski.
Pewnego wieczoru oglądałam z mamą film o rozdzielonym rodzeństwie. Byłam już na pierwszym roku studiów. Łzy leciały mi ciurkiem. Mama nagle wyszła. Wróciła ze starą metryką. – Musimy cofnąć się do tamtego czasu – zdecydowała.
W sądzie – zero informacji. Zakonnica nie żyła. Rodzice ustalili cztery prawdopodobne adresy biologicznej matki. Trafiłam za trzecim razem. Pojechałam sama. Nie odważyłam się wejść. Wróciłam do domu. Zadzwoniłam.
– Czy urodziła pani córkę?
Cisza.
– Niczego nie chcę. Jestem szczęśliwa. Martwię się o moją bliźniaczą siostrę... Cisza. A po chwili zduszony głos:
– Proszę podać numer telefonu, oddzwonię.
Zrobiła to po godzinie.
– Wszystko się zgadza. Spotkajmy się.
Pojechałam ponownie.
Rozpoznałam ją, zanim podeszła do kawiarnianego stolika
Nie oceniałam i nie potępiałam. Współczułam, gdy próbowała tłumaczyć, że rodzice postawili ultimatum, że nie miała innego wyjścia. Prosiła, by jej nie odwiedzać, bo mąż na stanowisku, bo synowie w trudnym wieku, bo nikt o „tamtym” nie wie. Nie mogłam uwierzyć, że moja bliźniaczka zmarła przy porodzie.
Pojechałam do tamtego miasteczka. Dokładnie przejrzałam księgę pochówków i obejrzałam każdy grób. Odwiedziłam szpital i USC. Żadnego śladu! Napisałam list o rezultacie poszukiwań, pytając: „Dlaczego pani kłamie?”. Zadzwoniła z płaczem, że przeprasza, ale jest związana tajemnicą. Tamci ludzie chcieli tylko tę ładniejszą, ja nie rokowałam dobrze, więc zostałam u zakonnic. Nie może nic więcej powiedzieć!
Odwiedzałam wróżki i jasnowidzów, ośrodki adopcyjne oraz urzędy, próbowałam przez media. Skończyłam studia, wyszłam za mąż, urodziłam synka. Budziłam się i zasypiałam z jedną myślą – gdzie cię szukać, siostrzyczko?
W styczniu dostałam list. Tamta kobieta pisała, że jest w szpitalu przed poważną operacją. Nie wie, czy przeżyje i prosi o przebaczenie. W dopisku podała adres w Krakowie. Stara kamienica, wielkie drzwi z kołatką. Mężowi przykazałam czekać na klatce piętro niżej. Nacisnęłam dzwonek. Zgrzyt zamków przeszył mi uszy i prawie zemdlałam. W otwartych drzwiach pojawiło się moje lustrzane odbicie.
Stoimy więc jak zamurowane, bez słowa. I nagle prawie jednocześnie mówimy: Z tobą przyszłam na świat... Przytuliłyśmy się mocno, tak mocno, żeby już nikt nas nie rozdzielił.
Siostra miała mniej szczęścia. Jej nowi rodzice wkrótce się rozeszli. Mama zginęła w wypadku, gdy była w liceum. Zamieszkała z jej daleką krewną – jedyną rodziną. Po tygodniu przyjechała w odwiedziny. Moi rodzice szaleli ze szczęścia. Mama przygarnęła nasze głowy do siebie i głęboko westchnęła: Nareszcie mam dwie córeczki.
Już nie mogę doczekać się wigilijnej gwiazdki. Siostra zapowiedziała się z narzeczonym. Gdy przełamiemy się opłatkiem i mama zaintonuje: „Bóg się rodzi...”, to chyba wyskoczy mi serce. Z radości.
Więcej prawdziwych historii:
„Mąż zabiera mi całą pensję i wydziela 100 zł miesięcznie. Nie mam nawet za co kupił kurtki na zimę”
„Jestem nieuleczalnie chora i nie wiem, ile mi zostało. Nie chcę zmarnować życia mężowi, dlatego wolę, by mnie zostawił”
„Mój mąż latami ukrywał przede mną swój majątek. Gdy prawda w końcu wyszła na jaw, powiedział mi, że to i tak tylko jego pieniądze”
„Wzięłam rozwód w wieku 20 lat. Po 10 latach kobieta, która ukradła mi męża, poprosiła mnie, bym się nim zaopiekowała”