„Po 20 latach odnalazłam swoją biologiczną rodzinę. Wreszcie dowiedziałam się, dlaczego oddali mnie obcym ludziom”

smutna dziewczyna fot. Adobe Stock, Daniel
„Musiałam wiedzieć, co takiego zrobiłam, że rodzice mnie nie chcieli. To była styczniowa sobota, dzień moich 20. urodzin. Obudziłam się i tak po prostu naszła mnie myśl, że to już najwyższy czas, by zmierzyć się ze starymi demonami”.
/ 10.05.2024 13:15
smutna dziewczyna fot. Adobe Stock, Daniel

Rodzice adopcyjni dali mi dach nad głową i miłość, a mimo to zawsze czułam się pusta wewnątrz. Już jako mała dziewczynka wiedziałam, że tę straszną pustkę mogę wypełnić tylko w jeden sposób. Musiałam dowiedzieć się, dlaczego matka i ojciec mnie nie chcieli. Dlaczego wyparli się własnego dziecka? Odpowiedź na dręczące mnie pytanie poznałam dopiero po 20 latach. Prawda mnie zabolała, ale musiałam ją przyjąć taką, jaka była.

Starali się jak mogli

Byłabym egoistką, gdybym powiedziała, że miałam złe dzieciństwo. Biologiczni rodzice zgotowali mi kiepski start, ale moi rodzice adopcyjni starali się, jak mogli, by zapewnić mi prawdziwy dom, wypełniony miłością i czułością. Spisali się na medal, bo nigdy nie odczułam, że jestem dla nich mniej ważna niż moja przyrodnia siostra.

Wiele dzieciaków, które z jakiegokolwiek powodu trafiły do placówki opiekuńczej, nie miało tyle szczęścia, co ja. Niektórzy zostali przekazani do rodzin zastępczych, które nigdy nie powinny opiekować się nawet chomikiem, a co dopiero dzieckiem. Inni pozostali w bidulu do osiągnięcia pełnoletności, a potem państwo powiedziało im: „Masz tu zapuszczone mieszkanie socjalne, kilka stówek zasiłku i dalej radź sobie sam”.

Mimo że miałam dobrą opiekę, a rodzice zaspakajali wszystkie moje potrzeby, to jednak czułam, że czegoś mi brakuje. To specyficzne uczucie wewnętrznej pustki jest znajome każdemu, kto w dzieciństwie został porzucony przez rodzinę. W takiej pustce kotłuje się tylko jedno pytanie: „Dlaczego?”.

Zawsze zadawałam dużo pytań

Do domu dziecka trafiłam jako niemowlę. Nie pamiętam niczego z pierwszych lat życia ani z pobytu w tym miejscu. Moim najwcześniejszym wyraźnym wspomnieniem z dzieciństwa jest weekend spędzony w domu Radka i Anety. Miałam wtedy pięć lat. Dość wyraźnie przypominam sobie zabawę z ich córką. Moje dalsze wspomnienia są czarną dziurą, aż do momentu, gdy trafiłam do nich na stałe. Pamiętam, że Aneta pochyliła się nade mną i z uśmiechem na twarzy powiedziała: „Będziesz teraz mieszkać z nami, Marlenko. Będziesz mieć prawdziwy dom, rodziców i siostrzyczkę”. Dalsze wspomnienia są już kompletne.

Przypominam sobie, że tuż po adopcji zaczęłam wypytywać, dlaczego u nich jestem. Aneta i Radek (mimo że kocham rodziców adopcyjnych, nigdy nie mogłam przełamać się, by nazywać ich mamą i tatą) zawsze starali się tłumaczyć to najlepiej, jak tylko mogli.

– Kochanie, pani, która cię urodziła, nie mogła się tobą opiekować i dlatego oddała cię do domu dziecka. Ja i twój tatuś zawsze chcieliśmy mieć dwójkę dzieci, ale po urodzeniu Justynki nie mogłam już mieć kolejnego. Wtedy udaliśmy się do pani dyrektor i powiedzieliśmy jej, że chcemy być twoimi rodzicami, a ona zgodziła się.

– I teraz będę już z wami na zawsze?

– Tak, skarbie. Mimo że cię nie urodziłam, jesteś naszą córeczką, a my jesteśmy twoimi rodzicami. Już zawsze będziemy się tobą opiekować.

– I nie oddacie mnie tak jak tamta pani?

– Nigdy. Przecież jesteś naszym dzieckiem.

Po tej rozmowie dotarło do mnie, że teraz tam jest mój dom. Wydaje mi się, że stałam się wtedy bardziej otwarta i nawet zaczęłam się uśmiechać. Nie pamiętam tego, ale oglądając zdjęcia z mojego pierwszego i drugiego (którego nie mogę sobie przypomnieć) pobytu u Anety i Radka, wyraźnie widzę, że na każdym mam poważną minę. Pewnie zawsze tak wyglądałam. Na zdjęciach wykonanych po adopcji uśmiecham się już od ucha do ucha.

Z czasem czułam się gorzej

Kolejne poważne pytanie zadałam, gdy poszłam do podstawówki.

– Jak było w szkole, kochanie? – zapytała pewnego dnia Aneta.

– Dzieci śmiały się ze mnie, że mama mnie nie chciała – powiedziałam i choć byłam bliska płaczu, powstrzymałam łzy.

– Skarbie, nie przejmuj się tym. Pamiętaj, że teraz masz rodziców, dla których jesteś najważniejsza.

– A dlaczego tamta pani mnie oddała?

– Nie wiem, Marlenko. Nie znałam jej i nie potrafię odpowiedzieć ci na to pytanie. Gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że pewnie nie była jeszcze gotowa wziąć na siebie tak dużą odpowiedzialność.

Choć wiedziałam, że rodzice nie udzielą mi odpowiedzi, to pytanie często wracało w naszych rozmowach.

Kiedy skończyłam osiemnaście lat, powiedziałam Anecie, że chcę poznać prawdę.

– Na pewno jesteś na to gotowa? – zapytała.

– Tak. Muszę się dowiedzieć, kim są i dlaczego mnie nie chcieli. Możesz mi powiedzieć, jak się nazywają i gdzie mieszkają?

– Córeczko, zawsze mówiłam ci, że nie wiem nic o twoich rodzicach biologicznych i nie kłamałam. W skróconym odpisie aktu urodzenia to my jesteśmy wpisani jako twoi rodzice. Ale jeżeli naprawdę tego chcesz, możemy ich znaleźć.

Większość osób swoje wyobrażenie na temat ustalania tożsamości biologicznych rodziców opiera na filmach, które dla dodania dramatyzmu przedstawiają to jako ciężką pracę detektywistyczną. To bzdura. Wystarczy udać się do USC. Tam są wszystkie potrzebne informacje, a urzędnicy mają obowiązek ich udostępnienia.

Radek pojechał ze mną do urzędu i pomógł mi wypełnić wniosek o wydanie odpisu zupełnego aktu urodzenia. Gdy miałam już wszystkie potrzebne informacje, powiedziałam do taty: „Pojedźmy pod ten adres”.

– Chcesz, żebym poszedł z tobą? – zapytał Radek.

– Nie. Sama muszę się z tym zmierzyć – powiedziałam, ale nie wysiadłam z samochodu.

Nie miałam na to odwagi

Trzymałam dłoń na klamce i nie mogłam zdobyć się na odwagę, by otworzyć drzwi. Siedziałam tak chyba 20 minut i rozmyślałam.

– Może jednak przyda ci się wsparcie? – odezwał się w końcu Radek.

– Dajmy temu spokój. Wracajmy do domu.

Tak, obleciał mnie strach. Nie bałam się spojrzeć im w oczy, tylko tego, co mogą mi powiedzieć. Wypełniająca mnie pustka nadal miała pozostać tylko pustką. Przynajmniej raz w miesiącu wpadałam na pomysł, by tam wrócić i zawsze się z tego wycofywałam. Obawa była zbyt silna. Dopiero niedawno zrozumiałam, że nie dojdę z sobą do ładu, dopóki nie uzyskam odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie. Musiałam wiedzieć, co takiego zrobiłam, że rodzice mnie nie chcieli.

Nie zdołałam im wybaczyć

To była styczniowa sobota, dzień moich 20. urodzin. Obudziłam się i tak po prostu naszła mnie myśl, że to już najwyższy czas, by zmierzyć się ze starymi demonami. Wstałam, umyłam zęby, ubrałam się i nic nikomu nie mówiąc, pobiegłam na przystanek autobusowy. Pół godziny później wysiadłam pod starą, ale wciąż elegancką kamienicą, w której mieszkali moi rodzice biologiczni.

– Tak? – zapytała kobieta, która otworzyła mi drzwi.

– Czy pani Hanna?

– Tak, ale jeżeli chodzi o...

– Chodzi o to, że 20 lat temu urodziła mnie pani i wkrótce potem porzuciła – powiedziałam na jednym wydechu. Wiedziałam, że jeżeli zawaham się choćby na krótką chwilę, nie zdołam wykrztusić z siebie żadnego słowa. Twarz kobiety, która była moją matką, przybrała kolor kredy.

– Marlenka?

– Więc pamiętasz moje imię.

– Jak mogłabym zapomnieć?

– Pomyślałam sobie, że skoro mnie nie chciałaś, łatwo wyparłaś mnie z pamięci.

– Tak się cieszę, że wreszcie cię widzę – powiedziała, jakby nie słyszała moich słów.

– Kto przyszedł? – z mieszkania dobiegł głos mężczyzny.

– Marku, to nasza mała córeczka.

– Nie masz prawa mnie tak nazywać – oburzyłam się. – Przyszłam tu tylko w jednym celu. Żeby dowiedzieć się, dlaczego mnie nie chcieliście. Muszę to wiedzieć. Inaczej pewnego dnia po prostu oszaleję.

Hanna zaprosiła mnie do środka. Mówiła szybko i trochę nieskładnie. Była bardziej zdenerwowana niż ja. Zdołałam jednak zrozumieć, co chce mi przekazać. Oddali mnie pod naciskiem swoich rodziców, a moich dziadków. Zaszła w ciążę jako 17-latka, a oni uznali, że to ujma dla majestatu ich nazwiska. Wysłali ją do rodziny na wieś, z dala od ciekawskich oczu. Po rozwiązaniu, od razu nakazali jej mnie oddać.

– Po tym, co zrobiłam, nie mogłam sobie spojrzeć w oczy. Razem z twoim ojcem uciekliśmy. Imaliśmy się każdego zajęcia, aż wreszcie zdołaliśmy jako tako się ustatkować. Tutaj, do miasta, wróciliśmy dopiero po śmierci twoich dziadków.

– Chcieliśmy cię odszukać, córeczko – wtrącił się ojciec. – Ale uznaliśmy, że nie ma sensu wstrząsać twoim światem.

– Już mówiłam, nie macie prawa nazywać mnie swoją córką. Nie po tym, co mi zrobiliście.

– Zrozum, innego wyjścia po prostu nie było.

– Z każdej sytuacji są przynajmniej dwa wyjścia. Mogliście o mnie walczyć. Albo zabrać mnie ze sobą, skoro i tak uciekliście. Na Boga, przecież byłam waszą córką!

– Żałujemy tego każdego dnia. I bylibyśmy szczęśliwi, gdybyś zdołała nam wybaczyć.

– Nie zasługujecie na to. Po prostu nie zasługujecie. Zresztą, nie przyszłam tu po to, żeby odpuścić wam waszą winę. Zrobiłam to dla siebie, nie dla was. 

Marlena, 20 lat

Czytaj także:
„Mąż uciekł, bo chciałam, by mi pomagał w domu. Wolał schować się pod spódnicą mamusi, niż być odpowiedzialnym”
„Nie chciałam się wtrącać, ale musiałam interweniować. Córka powinna się dowiedzieć, że jej mąż będzie miał dziecko”
„Na dłoniach już miałam odciski od usługiwania rodzinie. Oni wciąż traktowali mnie jak służącą bez potrzeb i pragnień”

Redakcja poleca

REKLAMA