„Po 20 latach małżeństwa mąż wyrzucił mnie na bruk, bo się zakochał. Żałuję, że byłam taką wierną kurą domową”

załamana kobieta fot. iStock by Getty Images, Credit: Kate Wieser
„Po rozwodzie Jarek dobrowolnie przelał mi na konto niewielką sumę, jako rozliczenie ze wspólnego majątku. Podobno była to połowa naszych oszczędności. Uwierzyłam na słowo. Przez chwilę myślałam, żeby wytoczyć mu sprawę sądową, ale odstraszyły mnie koszty”.
/ 10.10.2024 15:22
załamana kobieta fot. iStock by Getty Images, Credit: Kate Wieser

Cały mój świat w jednej chwili legł w gruzach, chociaż nic nie zapowiadało katastrofy. Wciąż zadaję sobie pytania. Dlaczego właśnie mnie to spotkało? Czym sobie na to zasłużyłam?

Zdezorientowana, załamana, zrozpaczona – tak właśnie czułam się jesienią ubiegłego roku.  Jakbym stała na zamarzniętym stawie, a lód trzaskał wokół mnie. Najpierw pojawiła się jedna, z pozoru niegroźna rysa. Potem druga, trzecia i następne. Ratunek nie nadchodził.

Zawsze uważałam moje małżeństwo za bardzo udane. Miłość i szacunek. Czego więcej trzeba? Po ślubie zamieszkaliśmy z Jarkiem w starym, ale dobrze utrzymanym podmiejskim domu teściów. Snuliśmy plany wyprowadzenie się na swoje, ale prawdę mówiąc, nie miało to większego sensu. Przestronny dom mógł pomieścić bez trudu obie rodziny, a kiedy po kilku latach zrobiliśmy osobne wejście, było naprawdę wspaniale.

Pracowałam aż do porodu

Odchowałam małą i dzięki pomocy mamy, wróciłam na chwilę na etat. Druga ciąża przekreśliła moje zawodowe plany. Musiałam leżeć, poszłam więc na zwolnienie, a takich sytuacji jak wiadomo pracodawca nie lubi. Zachowałam stanowisko, zgodnie z przepisami, do końca urlopu macierzyńskiego, potem zostałam zwolniona.

Nie przejęłam się tym zbytnio, bo dwoje małych dzieci potrzebowało matczynej opieki. Zostałam więc z nimi w domu, wtedy jeszcze nie wiedziałam, że na zawsze. Ciężar utrzymania rodziny spoczął na Jarku, który coraz lepiej sobie radził.

Zrezygnował z pracy na własny rachunek i wszedł do rodzinnego interesu. Teść od dawna prowadził niewielki warsztat samochodowy, sił miał coraz mniej, więc chętnie przyjął syna do spółki. Jarek w ciągu kilku lat rozkręcił biznes, zyskał uznanie i mnóstwo nowych klientów. Pieniędzy nie brakowało. Zgodnie stwierdziliśmy (mąż, ja i teściowie), że nie ma sensu, bym szukała pracy.

– Kobieta powinna tworzyć ognisko domowe, wychowywać dzieci, mieć czas dla męża, a nie latać po świecie z wywieszonym jęzorem – stwierdziła teściowa filozoficznie, budząc naszą wesołość.  – A co, nie jest tak?

Zaperzyła się.

– Żony i matki wychodzą z domu na cały dzień, umęczone wracają dopiero wieczorem i nie mają na nic siły. A potem się dziwią, że chłop sobie inną znalazł. Taką, co ma dla niego czas. I tylko dzieciaków szkoda. Do czego to podobne? Świat stanął na głowie.

Może i stanął, ale nie u nas.

Żyliśmy szczęśliwie

Wiele wysiłku włożyłam w urządzenie naszego gniazdka tak, by wszyscy domownicy byli zadowoleni. 

– Masz talent – chwalił mnie mąż, podziwiając kolejne metamorfozy starych pokoi – nigdy bym nie przypuszczał, że mogą się tak prezentować. Jak w katalogu wnętrzarskim!

Pochwały Jarka uskrzydlały mnie. Większość zmian była moją zasługą. Sama malowałam ściany, szyłam zasłony i pokrowce na meble. Nie było rzeczy, której bym nie potrafiła. Urządzanie domu stało się moją pasją. Czy to dlatego nie zauważyłam, że Jarek się ode mnie oddala?

Nie mieliśmy już sobie tyle do powiedzenia, co dawniej, a namiętność? Cóż, po 20 latach małżeństwa wydawało się naturalne, że temperatura uczuć spada, a pozostaje przywiązanie, przyjaźń i ciepłe uczucie gwarantujące trwałość związku.

Nie czułam się zagrożona

Przeciwnie, patrzyłam z czułością na Jarka przysypiającego wieczorem nad książką po dniu pracy. Coraz częściej zostawaliśmy w domu sami, dzieci miały swoje sprawy, powoli wyfruwały z gniazda. Ale bez niepokoju myślałam o naszej przyszłości, w której byliśmy we dwoje – ja i Jarek – spełnieni w naszym bezpiecznym domu, który tak kochałam.

Pierwszy sygnał, który powinien dać mi do myślenia, zlekceważyłam, a może nie chciałam go dostrzec. Jarek zaczął mieć coraz więcej interesów poza domem. Do tej pory zawsze byliśmy razem, on na dole w warsztacie, ja na górze. Wiedziałam, że wystarczy zawołać lub zejść po schodach. Tak się przyzwyczaiłam do ciągłej obecności męża, że mocno przeżywałam jego wyjazdy.

Nic jednak nie mówiłam, bo do czego to podobne? Nie można zostawić dorosłej kobiety na pięć minut? Wiedziałam, że to śmieszne. A jednak intuicja, dziś to wiem, słusznie próbowała obudzić moją czujność. Coś było nie tak, chociaż nie potrafiłam tego wytłumaczyć racjonalnie.

Nie musiałam długo czekać

Zaczęłam dostrzegać kolejne sygnały. Jarek się zmienił. To nie był już mój dawny mąż, człowiek którego kochałam, ojciec naszych dzieci. Stał się drażliwy, denerwowałam go każdym gestem i słowem. Złościł się na mnie i unikał, jak mógł. Wspólne spokojne wieczory stały się odległym wspomnieniem. Nie tylko ja zauważyłam zmiany.

– Co jest tacie? – spytała Julka. – Jakiś dziwny się zrobił.

– Może kogoś ma? – palnął Antek niby prześmiewczo i zaraz zamilkł.

Właściwie trafnie to zabrzmiało.  Kilka dni później Jarek rozwiał nasze wątpliwości.

Rzeczywiście kogoś miał. Zakochał się, jak wyznał mi z rozbrajającą szczerością. Chciał rozwodu. Najpierw nie mogłam zrozumieć, co do mnie mówi. Byłam w szoku. Nie pojmowałam. Mój kochający mąż oświadcza, że to koniec? To tak można? Po tylu latach powiedzieć kobiecie, z którą dzieliło się życie, że się rozmyśliło? Wszystkie wspólne chwile, nasze uczucia, wspomnienia – do śmieci? Tak po prostu?

Potem zrobiłam istne piekło

Krzyczałam, płakałam, mówiłam mu straszne rzeczy. Chciałam zranić go do żywego, żeby czuł się tak źle, jak ja. Jarek nie dawał się sprowokować. Znosił wszystko ze stoickim spokojem. Zrozumiałam, że mój ból go nie obchodzi.

W głowie miał tylko jedno: nową miłość. Dla niej poświęcał nasze małżeństwo. po kilku dniach straciłam nadzieję, zrozumiałam, że nic nie uzyskam. Za dobrze znałam Jarka. Już zdecydował. Będzie tak, jak chce – wcześniej czy później. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że straciłam nie tylko męża i przyjaciela. Także dach nad głową.

Przez wszystkie lata małżeństwa nie zadbałam o swoje interesy. Do głowy mi nie przyszło, że miejsce, które nazywałam swoim domem, o które tyle lat dbałam, w którym wychowałam dzieci i z którym łączyłam tyle pięknych wspomnień, tak naprawdę nigdy nie było moje.

– Dom należy do rodziców, a po ich śmierci ja go odziedziczę. Nie jest naszym wspólnym majątkiem, więc nie masz do niego praw – oznajmił twardo Jarek. 

Zrozumiałam, że po rozwodzie będę musiała wyprowadzić, chyba że zechcę mieszkać z nową żoną byłego męża. Zasięgnęłam porady adwokata. To, co usłyszałam, zwaliło mnie z nóg.

Praktycznie nic mi się nie należało

Może połowa oszczędności. Dom i warsztat były własnością teścia, poza tym, o ironio, nie mieliśmy prawie nic, co można byłoby dzielić. Po 20 latach budowania życia byłam nędzarką, nie miałam pracy, pieniędzy i mieszkania. Decyzja Jarka o rozstaniu zrujnowała moje życie.

– To nieprawdopodobne, żeby po tylu latach małżeństwa można było pozbyć się żony jak śmiecia! – wybuchła oburzeniem przyjaciółka, która przyjechała, żeby być ze mną w tych trudnych chwilach. – Nawet prawo lokalowe przewiduje coś takiego jak zasiedzenie.

Jej złość, paradoksalnie, koiła moją.

– Gdybyś mieszkała na dziko w cudzym domu tyle lat, nie można by się było ciebie tak łatwo pozbyć. A z małżeńskiego domu – jak widać można! Skandal! Tyle lat zmarnowanych! 20 lat temu mogłaś kupić mieszkanie za pożyczone pieniądze, do tej pory już dawno oddałabyś dług! I miałabyś gdzie mieszkać – kontynuowała tyradę.

Wszystkie te możliwości już rozpatrzyłam. Ale mądry Polak po szkodzie...

– Tkwiąc w małżeństwie tyle samo lat, nie nabywasz żadnych praw. Gotujesz, sprzątasz, opierasz domowników, rodzisz dzieci, wychowujesz je – i ciągle jesteś nikim! Twój los zależy od tego, czy mąż będzie cię kochał! Niesłychane! Prawo nie chroni kobiety!

Miała rację. Kobieta, która poświęci się dla rodziny, zależy od męża. Jak sto lat temu.

Niby wiele się zmieniło, ale to akurat nie

Mogłam liczyć co najwyżej na skromne alimenty od Jarka, a i to nie było pewne. Adwokat wytłumaczył mi, że dla sądu jestem osobą, która może zarabiać na siebie. Kobiety czterdziestokilkuletnie przecież pracują.

A że trudno o pracę, szczególnie dla osoby z dwudziestoletnią przerwą zawodową w karierze? No cóż… nie wiedziałam, co mam robić. Sprawa rozwodowa była w toku, a ja przeglądałam ogłoszenia o pracę. Mój Boże, ile się zmieniło! Webmasterzy, informatycy  mogli przebierać w propozycjach.

Dla mnie nie było nic. Mogłabym robić coś nieskomplikowanego, ale nawet na stanowisko sprzedawczyni wymagano dwóch lat doświadczenia i umiejętności obsługi kasy fiskalnej. Załamałabym się, gdyby nie moja przyjaciółka. Przyjechała, posadziła mnie przy maszynie i kazała uszyć pikowany pokrowiec na sofę.

– To będzie prezent dla moich rodziców – wyjaśniła. – Widzieli twoje dzieła i od dawna marzą o takim. Postanowiłam go u ciebie zamówić. Dobrze ci zrobi, jak czymś się zajmiesz, no i zarobisz parę groszy. To bardzo podnosi na duchu, zobaczysz.

Zagoniła mnie do roboty i naprawdę poczułam się lepiej.

Coś jednak potrafiłam

Nie łudziłam się, że będę mogła w przyszłości zarabiać szyciem na życie, ale na początek było dobre i to. Zmobilizowałam się. Nadal cierpiałam z powodu męża i utraty całego mojego dorobku, ale postanowiłam nie dać się tak łatwo. Zamierzałam walczyć o siebie.

Po rozwodzie Jarek dobrowolnie przelał mi na konto niewielką sumę, jako rozliczenie ze wspólnego majątku. Podobno była to połowa naszych oszczędności. Uwierzyłam na słowo. Przez chwilę myślałam, żeby wytoczyć mu sprawę sądową, ale odstraszyły mnie koszty. Ujęłam się dumą. Niech się udławi swoimi pieniędzmi! Poradzę sobie bez niego!

Najpierw wynajęłam skromny, niedrogi pokój u starszej pani. Nikt nie kazał mi się wynosić z domu, który kiedyś nazywałam swoim, ale wiedziałam, że Jarek nie może się doczekać chwili, kiedy wprowadzi do niego nową kobietę. Spakowałam walizki i stanęłam w progu.

Nikt mnie nie żegnał. Teściowie nie wyściubiali nosa ze swojej części domu, dzieci, obrażone na ojca porozjeżdżały się po świecie. Julka studiowała w ramach wymiany Erasmus w Kopenhadze, a Antek w Sztokholmie. Tak było lepiej.

Musiałam sama stawić czoła nowym wyzwaniom. Nie chciałam opierać się na dzieciach, miały swoje życie. Spojrzałam na ogród, który tyle lat pielęgnowałam. Moje róże! Poczułam palące łzy pod powiekami. Szybko przetarłam oczy wierzchem  dłoni. Nie będę się rozklejać! Nic tu po mnie. Pora zatroszczyć się o siebie. Czuję, że dam radę!

Julia, 43 lata

Czytaj także: „Mój 40-letni syn po rozwodzie wrócił pod mój dach i się rozkleił. Nie będę go teraz przecież niańczyć”
„Moje dzieci nie potrzebują już starej matki. Raz na dwa miesiące kontrolują tylko, czy żyję i znikają po schabowym”
„Wnuczka widzi we mnie tylko kopertę z emeryturą. Pojawia się w drzwiach równo z listonoszem i wyciąga łapy po więcej”

 

 

Redakcja poleca

REKLAMA