Kiedy razem z mężem opiekowaliśmy się trójką naszych dzieci, to mieliśmy nadzieję, że na stare lata one odpłacą nam się dokładnie tym samym. Jednak gdzieś popełniliśmy błąd. Gdy dzieci wyfrunęły z gniazda, to zupełnie o nas zapomniały. A teraz przyjeżdżają do mnie tylko po to, aby upewnić się, że jeszcze żyję. Potem znikają i przestają się mną interesować.
Marzyłam o dużej rodzinie
Kiedy wychodziłam za mąż za Franciszka, to marzyłam tylko o jednym – aby mieć dużą rodzinę. On na szczęście myślał dokładnie tak samo jak ja.
– Będzie czwórka czy piątka? – śmiał się, gdy mówiłam mu, że chciałabym mieć całą gromadkę dzieci.
Skończyło się na trójce. Ale była to najcudowniejsza trójka na całym świecie. Michał, Michalina i Marek – tak nazywały się moje szczęścia.
– Jak sobie radzisz z trójką takich łobuzów? – pytała mnie siostra, która miała jedną córką, a i tak chodziła wiecznie zmęczona.
A ja miałam na to jedną odpowiedź.
– Kocham je z całego serca – mówiłam. – I to wystarczy. A reszta się jakoś układa.
I dokładnie tak właśnie myślałam. Dzieci zawsze były dla mnie najważniejsze i kiedy tylko pojawiły się na świecie, to właśnie im poświeciłam całe swoje życie. Zrezygnowałam z pracy, aby móc się nimi zająć na cały etat. I chociaż czasami tęskniłam za swoją dawną robotą, to postawiłam na domowe obiadki, sprzątanie, pranie i pomaganie maluchom w lekcjach. Byłam matką na cały etat. A one odpłacały się tym, co było dla mnie najważniejsze.
– Kocham cię mamo – mówił Michaś, któremu od razu przytakiwało młodsze rodzeństwo.
A ja nie potrzebowałam nic więcej. Gdy patrzyłam na swoja trójeczkę, to byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. I wtedy nawet nie przypuszczałam, że na stare lata zostanę zupełnie sama.
Dzieci zaczęły się odsuwać
Przez pierwsze lata dzieciństwa dzieciaki nie widziały świata poza mną. Byłam dla nich najważniejszą osobą na świecie.
– Jesteś najlepszą mamą na świecie – mówiła Michalinka, gdy opatrywałam jej zranione kolano.
U Michała i Marka nie było tak łatwo, bo aby zasłużyć na ich uwielbienie, to musiałam usmażyć cała stertę naleśników. I koniecznie z czekoladą.
Z czasem ta nasza relacja zaczęła się zmieniać. Dzieciaki poszły do szkoły i coraz częściej i chętniej przebywały z rówieśnikami, a nie z rodzicami. A ja nie potrafiłam zaakceptować zmian w naszej relacji.
– Nie jestem już dla nich najważniejsza – żaliłam się mężowi.
Jednak Franciszek był rozsądniejszy ode mnie.
– Daj im trochę wolności – powtarzałam za każdym razem, gdy nie chciałam puścić ich na spotkanie z kolegami. – Siłą nie zatrzymasz ich przy sobie.
I okazało się, że jak zwykle miał rację. Gdy tylko dałam dzieciakom trochę wolności, to one zaczęły traktować mnie jak przyjaciółkę. Zwierzały mi się ze swoich problemów i prosiły o radę, gdy potrzebowały pomocy. A ja z matki-opiekunki stałam się matką-powierniczką. I taka rola też mi odpowiadała. Tym bardziej, że byłam przekonana, że tak już będzie zawsze. I dopiero później okazało się, jak bardzo się myliłam.
Wyprowadzili się z domu
Sama nie wiem kiedy dotarło do mnie, że moje dzieci przestają mnie już potrzebować. Kiedy miały jakiś problem, to dzwoniły do swoich znajomych, a kiedy chciały spędzić z kimś czas, to wybierały rodzeństwo lub aktualne sympatie.
– Chcesz pogadać? – pytałam za każdym razem, gdy widziałam, że któreś z moich dzieci ma jakiś dylemat, z którym nie potrafi sobie poradzić.
I za każdym razem słyszałam, że nie ma takiej potrzeby.
A ja odpuszczałam. Tym bardziej, że w tamtym okresie mój mąż zaczął chorować, a ja bardzo mocno martwiłam się o jego zdrowie. I pewnie dlatego nawet nie zauważyłam, że dzieciaki zupełnie się ode mnie odsunęły.
– To na pewno dobry pomysł? – zapytałam tylko, gdy cała trójka zadecydowała, że wyprowadza się z domu.
Wszyscy byli na studiach i mieli całkowite prawo do samodzielności. Dlatego nie protestowałam. Nie przypuszczałam tylko, że ich wyprowadzka z domu będzie oznaczała także ich wyprowadzkę z mojego życia.
Po śmierci męża została sama
Kilka miesięcy później zmarł mój mąż. Pewnego dnia po powrocie ze sklepu znalazłam go na podłodze w kuchni i pomimo szybkiej reanimacji nie udało się go uratować. I gdy tak słuchałam lekarza pogotowia, to z całą siłą uderzyła we mnie myśl, że właśnie zostałam sama.
– Ale przecież ty nie jesteś sama – pocieszała mnie sąsiadka. – Masz dzieci, które na pewno się tobą zaopiekują – przekonywała mnie.
I chyba nawet ona nie spodziewała się, że moje dzieci zupełnie przestaną interesować się moim losem. Szybko przekonałam się, że dzieci traktują mnie jak powietrze
Jeszcze kilka tygodni po pogrzebie mojego męża mogłam liczyć na pewne zainteresowanie moich dzieci. Dzwoniły raz na tydzień z pytaniem o moje samopoczucie i grzecznościowo pytały, czy mogłyby mi jakoś pomóc.
– Dziękuję, nie trzeba – odpowiadałam im. – Jakoś sobie radzę –dodawałam.
I pewnie dlatego Michał, Michalina i Marek szybko kończyli rozmowę. A ja odnosiłam wrażenie, że moja odmowa była im bardzo na rękę.
Niemal żebrałam o ich czas
Jednak z czasem poczułam, że potrzebuję towarzystwa dzieci. Wcześniej miałam Franciszka i nie potrzebowałam zbyt wielu kontaktów z innymi ludźmi. Ale po jego stracie zaczęłam odczuwać samotność i coraz częściej dochodziłam do wniosku, że przydałby się ktoś obok mnie. A na kogo miałam liczyć, jak nie na dzieci?
– Przyjedziesz w weekend? – zapytałam Michała w piątkowy wieczór.
Jednak on powiedział, że ma dużo pracy i nie uda mu się wziąć wolnego weekendu. Podobnie było w przypadku pozostałej dwójki. Zarówno Michalina, jak i Marek szybko przedstawili powody, które uniemożliwiały ich przyjazd.
– Mam spotkanie z przyjaciółmi – powiedziała Michalina. – A ponieważ umówiliśmy się już kilka miesięcy temu, to teraz głupio byłoby odmówić.
– Obiecałem dziewczynie, że wyjedziemy razem na weekend –usłyszałam natomiast od Marka.
I tak oto okazało się, że praca, dziewczyna i znajomi są ważniejsi od starej matki. "Nie tak ich wychowałam" –pomyślałam jeszcze. Ale co miałam zrobić? Przecież nie mogłam ich zmusić do tego, aby spędzali ze mną swój wolny czas.
Tylko sprawdzają, czy żyję
Kilka kolejnych lat nie przyniosło żadnych zmian. Dzieci nadal dzwoniły do mnie co kilka tygodni i pytały, co u mnie słychać. Ale ja już dawno temu przekonałam się, że tak naprawdę niewiele ich to obchodzi.
– Muszę kończyć – mówiła cała trójka, gdy tylko nasza rozmowa trwała dłużej niż pięć minut.
A ja nawet nie byłam w stanie przekazać im tego wszystkiego, co bym chciała. Na przykład tego, że grób ich taty wymaga czyszczenia. I że przydałoby się naprawić nagrobek, który został uszkodzony podczas ostatniej burzy przechodzącej nad naszym miastem. Ale czy to ich w ogóle interesowało?
– Zadzwonię później – słyszałam jeszcze.
A potem w słuchawce pojawiał się sygnał, który dobitnie świadczył o tym, że moje dzieci właśnie zakończyły rozmowę. Podobnie było z odwiedzinami. Chociaż zapraszałam dzieciaki niemal co tydzień, to już nawet nie liczyłam na to, że któreś z nich się pojawi. Tak naprawdę przyjeżdżały do mnie raz na dwa miesiące, a każda taka wizyta trwała niespełna godzinę.
– Zjedz jeszcze ciasta. A potem możemy obejrzeć razem jakiś film –proponowałam za każdym razem, gdy któreś z moich pociech wreszcie się u mnie pojawiło. Ale wypowiadając te słowa doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nic z tego nie będzie.
– Nie mogę, spieszę się – słyszałam za każdym razem. I nawet nie próbowałam ich namawiać do zmiany decyzji, bo i tak wiedziałam, że nic nie osiągnę.
Ostatnio coraz częściej myślę sobie, że zupełnie ich nie interesuję. Przyjeżdżają tylko po to, aby spełnić swój obowiązek i sprawdzić, czy ich stara matka jeszcze żyje. I coraz częściej zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Kilkadziesiąt lat temu byłam przekonana, że moje dzieci zaopiekują się mną na starość i nie dopuszczą do tego, abym czuła się tak samotna. Teraz już wiem, że moje dzieci mają to wszystko gdzieś. I tylko pozostaje mieć nadzieję, że chociaż przyjdą na mój pogrzeb.
Halina, 75 lat
Czytaj także: „Żałuję, że zostawiłem żonę dla kochanki młodszej o 20 lat. Nie gotuje, zmusza mnie do ćwiczeń i chce mieć dzieci”
„Żona skrywała sekret na koncie oszczędnościowym. Poznałem go, gdy nagle przyszła czarna godzina”
„Gdy w październiku sadziłam tulipany, odkopałam skarb dziadka. Żałuję, że pochwaliłam się pazernej rodzinie”