„Po 15 latach spotkałam się z licealnymi znajomymi. Było mi wstyd, że zamiast lekarskiego kitla, ubrałam sklepowy fartuch”

poważna kobieta fot. Adobe Stock, Jose Calsina
„Impreza z okazji piętnastolecia matury wprawiła mnie w popłoch. Wszyscy chwalili się karierą, sukcesami i egzotycznymi podróżami, a ja wstydziłam się powiedzieć dawnym znajomym, gdzie pracuję. Zamiast w lekarskiego kitla założyłam bowiem sklepowy fartuszek”.
/ 11.05.2024 20:00
poważna kobieta fot. Adobe Stock, Jose Calsina

W tym roku właśnie mija piętnaście lat od mojej matury. Ale ten czas ucieka. Dopiero pamiętam, gdy po raz pierwszy przekroczyłam próg liceum, usiadłam w ławce z Aldoną i zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami na kolejne trzy lata. Ech, te licealne czasy, gdy człowiekowi wydawało się, że wszystko jest możliwe, a świat tylko czeka, żebyśmy go podbili. Gdy największym problemem była klasówka z matematyki i to, w co się ubrać na szkolną dyskotekę.

Szkolne lata były takie beztroskie

Teraz jestem już dobrze po trzydziestce i z rozrzewnieniem wspominam lata spędzone w szkole. Życzliwy uśmiech naszej wychowawczyni, która była naprawdę świetnym pedagogiem i doskonale wiedziała, jak rozmawiać z młodzieżą. Te młodzieńcze przyjaźnie, klasowe ogniska za naszym miasteczkiem, szalone wycieczki do Zakopanego organizowane zawsze w maju. Pierwsze dorosłe imprezy, nieśmiałe randki, strojenie się do szkoły, żeby tylko Tomek z trzeciej B zwrócił na mnie uwagę.

Nie powiem, super byłoby cofnąć się do tych czasów i jeszcze raz przeżyć szaloną młodość pełną wzlotów i upadków, gdy problemy świata dorosłych brali na swoje barki rodzice. Jednak, gdy zadzwoniła do mnie Aldona z informacją o organizacji imprezy dla naszego rocznika, wpadłam w popłoch.

– Kama, musisz jechać, będzie super. Robimy imprezę dokładnie taką jak przed laty. Żaden tam sztywny bankiet, który człowieka bardziej umęczy i znudzi niż rozerwie – paplała do słuchawki. – Rezerwujemy miejsce w fajnym gospodarstwie agroturystycznym nad stawem. Będzie przaśnie. Wiesz, ognisko, polskie jedzonko, fajna muzyka i zabawa do białego rana – zachęcała.

– Ja chyba spasuję – próbowałam przerwać ten jej monolog, ale przyjaciółka nie dała mi dojść do słowa.

– Nie ma mowy. To pierwsze takie spotkanie od skończenia szkoły. Ma przyjechać nawet Aśka, która po maturze wyjechała do Australii i Bartek mieszkający aktualnie gdzieś w słonecznej Tajlandii. Nie ma mowy, żeby ciebie tam nie było. Już ja tego dopilnuję – dodała z pewnością siebie i powiedziała, że musi kończyć, bo zaraz ma wizytę u fryzjera.

Dawni koledzy ze szkoły odnieśli sukces

Jasne, muszę być. Doskonale wiedziałam, jak wyglądają takie spędy. Do tego miałam konto na Facebooku i obserwowałam kolegów ze szkolnej ławki. Trzeba przyznać, że wielu z nich naprawdę odniosło sukces.
Asia – nasza klasowa prymuska – wyjechała do Australii. Teraz cały czas wstawiała zapierające dech w piersiach zdjęcia.

Tomek niedawno został burmistrzem sąsiedniego miasteczka, a Michał mieszkał w stolicy, gdzie był jakimś ważnym menadżerem w międzynarodowej korporacji. Nawet Aga, która ledwie przechodziła z klasy do klasy, prowadziła własny butik odzieżowy i wstawiała zdjęcia gwiazd, które się u niej ubierały. Kiedyś dostrzegłam tam piosenkarkę z pierwszych stron gazet.

Ludzie zrobili kariery. Tymczasem moje życie nieco się poplątało. Całe liceum zakuwałam biologię i chemię, marząc o medycynie. W mojej rodzinie nie było takich tradycji, ale wychowawczyni powtarzała, że mam naprawdę dużą szansę.

– Z twoją wiedzą indeks masz w kieszeni – pamiętam, jak powiedziała mi, po sprawdzeniu testu z biologii, z którego dostałam szóstkę.

Niestety, musiałam zrezygnować ze studiów. Mama poważnie się rozchorowała i rodzice nie byli w stanie utrzymywać mnie w drogim mieście, gdzie rozpoczęłam naukę. Wróciłam do naszego miasteczka i postanowiłam, że za rok pójdę zaocznie na farmację. Te plany jednak także nie doszły do skutku. Operacja mamy się udała, ale przeszła na rentę chorobową. Tata również podupadł na zdrowiu i zmienił pracę na gorzej płatną.

Musiałam na pewien czas porzucić marzenia o dalszej nauce i zacząć zarabiać. Zaczepiłam się na kasie w niewielkim osiedlowym sklepie. Nie zarabiałam tam kokosów, ale zawsze to był zastrzyk gotówki tak potrzebnej w naszym rodzinnym budżecie. Po dwóch latach poznałam Pawła, zaszłam w ciążę, wyszłam za mąż i przeniosłam się do domu teściów, który znajduje się kilkadziesiąt kilometrów od mojej rodzinnej miejscowości. Urodziłam Olę, za rok Grzesia i całkowicie wsiąkłam w rodzinne życie.

Miałam być lekarzem...

Teraz moje dzieciaki już chodzą do szkoły, a ja wróciłam do pracy. Zaczepiłam się w miejscowym warzywniaku. Szef zawsze idzie mi na rękę, dlatego mogę brać pierwsze zmiany. Zaczynam przed szóstą i kończę o czternastej. To pozwala mi ugotować obiad i spędzać popołudnia z dzieciakami.

Ogólnie jestem zadowolona ze swojego życia. Mąż zarabia nie najgorzej, wyremontowaliśmy piętro w domu jego rodziców, gdzie mamy przestronne mieszkanie z osobnym wejściem. Żyjemy sobie spokojnie. Bez kredytów, pogoni za pieniędzmi i karierą. Z teściami mam dobry kontakt, dzieciaki uwielbiają dziadków, dlatego naprawdę nie narzekam na swoją codzienność.
Jednak ta klasowa impreza naprawdę mnie przeraziła.

Bo czym niby ja mogę pochwalić się dawnym koleżankom i kolegom? Kiedyś miałam najlepsze oceny w klasie, co roku dostawałam świadectwo z czerwonym paskiem i nagrody na apelach. Wszyscy profesorzy mówili, że Kamila zostanie lekarzem. A tymczasem pracuję za ladą i zamiast leczyć ludzi przebieram marchewkę i pietruszkę, skrapiam wodą zieloną sałatę i ładnie układam świeże truskawki, żeby zachęcić klientów do zakupu. Jak ja im to powiem?

Przyznam szczerze, że gdyby nie upartość Aldony, z którą nadal mam kontakt, na pewno nie pojechałabym na to spotkanie. Ale przyjaciółka nie odpuściła i doskonale wiedziałam, że nie pozwoli mi zostać w domu. Była gotowa przyjechać i siłą wsadzić mnie do taksówki.

– Ale czemu ty tak boisz się tego spotkania? – dopytywał mąż, gdy żaliłam się, że Aldona uparła się, żebyśmy jechały na nie wspólnie. – Przecież to fajnie spotkać się z dawnymi znajomymi, powspominać beztroskie lata – mówił, a ja poczułam złość, że nic nie rozumie.

Jak mu to wytłumaczyć? Miałam mu powiedzieć, że tak naprawdę to wstydzę się swojego życia i braku sukcesów? Paweł to prostolinijny i naprawdę szczery człowiek, który bierze rzeczywistość dokładnie taką, jaka jest. Na pewno nie zrozumiałby, o co mi chodzi.

Wstydziłam się wyznać prawdę

W końcu w dniu zero wcisnęłam się w nową sukienkę i buty na wysokim obcasie, których nie noszę już od dawna. Zrobiłam staranny makijaż i upięłam włosy w luźny kok, żeby nie wyglądać na tle tego towarzystwa niczym uboga krewna.

Po przekroczeniu progu sali, gdzie podawany był późny obiad, moje przypuszczenia potwierdziły się. Większość koleżanek i kolegów wyglądała zupełnie inaczej niż w szkolnych czasach. Tak naprawdę trudno było rozpoznać w tych ludziach te dzieciaki, które podpowiadały sobie na klasówkach, chodziły wspólnie na wagary i piły ukradkiem pierwsze piwo w czasie klasowych imprez.

„No tak, nie myliłam się. Zaraz zacznie się przechwalanie, kto zrobił, jaką karierę, więcej osiągnął i lepiej ustawił się w życiu” – pomyślałam.
I rzeczywiście. Obiad przebiegł w nieco drętwej atmosferze, ale pierwsze kieliszki wina i drinki rozplątały wszystkim języki. Gdzieś w oddali usłyszałam, że Bartek chwali się swoimi szalonymi podróżami po Azji. Tomek, ubrany w drogi garnitur, opowiada Magdzie z trzeciej A o swoim zaprzysiężeniu na burmistrza. Łukasz został adwokatem, Marta przejęła firmę rodziców, Agnieszka z mężem buduje własny pensjonat na Mazurach.

I niby co ja mam powiedzieć tym ludziom, gdy zapytają, co robię? Że sprzedaję pietruszkę i jestem szczęśliwa w swoim maleńkim warzywniaku? Słysząc urywki ich rozmów, naprawdę wstydziłam się swojej pracy.
W pewnym momencie miałam tak bardzo dość wysłuchiwania opowieści o sukcesach znajomych ze szkolnej ławki, że postanowiłam po prostu zwiać. I to teraz, zanim rozpocznie się to zapowiadane ognisko. Wyszłam za budynek, usiadłam na drewnianej ławce pod rozłożystą lipą i już miałam wystukać numer firmy taksówkarskiej. „Najwyżej zapłacę fortunę, ale muszę stąd uciec, bo inaczej oszaleję” – postanowiłam w myślach.

Nagle zobaczyłam, że ktoś się do mnie przysiada. To była Ewelina z trzeciej B. W szkole nigdy nie miałyśmy ze sobą dobrego kontaktu. Teraz jednak dziewczyna uśmiechnęła się na mój widok i powiedziała na głos dokładnie to, co myślę:

– Widzę, że też masz dosyć tych nadętych idiotów i ich opowieści o życiowych sukcesach? –  jej słowa bardzo mnie zaskoczyły.

– Spokojnie, nie wszystko jest tak, jak to wygląda z boku – dodała, widząc zdziwienie w moich oczach. – Ja jestem kosmetyczką. Jeżdżę do klientów, maluję paznokcie, robię makijaże i jestem najszczęśliwszą kobietą pod słońcem – szczery uśmiech na jej ustach potwierdzał wypowiadane słowa.

–  Ale…  –  próbowałam powiedzieć, że przecież miała przejąć aptekę po matce.

–  Tak, wiem. Miałam prowadzić aptekę. Ale zrezygnowałam ze studiów, bo szczerze tego nie cierpiałam. Matka nie odzywała się do mnie prawie przez pięć lat. Ale teraz już jest dobrze. Zrozumiałam, że sukces ma różne oblicza. A to, że nie zostałaś lekarzem, nic nie znaczy.

– Ja pracuję w osiedlowym warzywniaku – pierwszy raz powiedziałam to na głos. –  I wiesz, co? Też to lubię. Mam kochającego męża, udane dzieciaki, uczciwego szefa, świetnych klientów, którzy przynoszą mi drobne prezenty na urodziny czy imieniny – mówiłam.

– Super – dawna koleżanka mrugnęła do mnie okiem i poszła na salę.

Odłożyłam telefon do torebki, dumnie podniosłam głowę i poszłam jej śladem. Ten dzień jest po to, żeby dobrze się bawić. I nie zepsują tego nawet przechwałki dawnych znajomych. Zwłaszcza że chwilę później dowiedziałam się, że Asia w Australii pracuje jako barmanka w jakimś obskurnym barze, Tomek właśnie rozwodzi się z żoną, a Agnieszka z mężem mają na głowie komornika.

Kamila, 34 lata

Czytaj także:
„Rodzice chcieli, bym był kimś, a nie zwykłym prostakiem. Chcieli zrobić ze mnie maszynkę do zarabiania pieniędzy”
„Niechcący odkryłem romans żony. Zamiast ją zostawić, postanowiłem obmyślić sposób, by pokochała mnie na nowo”
„Po 5 latach związku oświadczyłem się ukochanej. Myślałem, że słuch mi szwankuje, gdy odpowiedziała”

Redakcja poleca

REKLAMA